Rozdział dziewiętnasty

Gdy Ro wyszedł z pokoju, lampy zgasły. Sofarita zamknęła oczy i uwolniła swego ducha, który pomknął nad oceanem. Leciała tak szybko, że dogoniła zachodzące słońce, które wyłoniło się przed nią majestatycznie zza zachodniego horyzontu. Jako prosta wieśniaczka zawsze sądziła, że Ziemia jest wielkim, płaskim talerzem, wokół którego krąży powoli słońce. Gdy jakiś czas temu przekonała się, jaki jest jej prawdziwy kształt i miejsce na niebie, była zdumiona i zachwycona. A teraz ponownie ogarnął ją zachwyt. Zachodni kontynent kąpał się w blasku słońca, podczas gdy na wschodnim panowały ciemności. W kilka uderzeń serca przeszła od mroków nocy do późnego popołudnia.

Na dole rozciągał się górzysty teren. Doliny były zielone i żyzne, a rzeki szerokie i lśniące. Na północy też widziała góry, prastare i ośnieżone. Leciała wciąż na południe, nad górami, wzgórzami i rozległymi równinami. Nagle ujrzała w dole coś, co wyglądało jak kolosalny brązowy wąż, pełznący powoli po stepie. Zniżyła lot i uświadomiła sobie, że widzi ogromne stado kudłatych brązowych zwierząt poruszające się wzdłuż brzegu rzeki. Było ich zbyt wiele, by mogła je policzyć. Stado ciągnęło się całymi milami.

Leciała wciąż przed siebie, nad lasami, wysokimi drzewami i błyszczącymi jeziorami, karmionymi przez wodę z topniejących, górskich śniegów.

Pierwsi ludzie, jakich ujrzała, mieszkali nad jeziorem, w garstce domostw z niewyprawionych skór rozciągniętych na tyczkach. Na brzegu bawiła się grupka dzieci, a cztery kobiety rozciągały skóry na ziemi i zdrapywały z nich tłuszcz ostrymi kamieniami. Nie było tu żadnych mężczyzn. Sofarita doszła do wniosku, że z pewnością poszli na polowanie.

Dalej na południe napotkała większe obozowiska. Gdy zawisła nad jednym z nich, poczuła nagłe mrowienie, jakby ktoś ją zauważył i sięgnął ku niej.

Umknęła zaskoczona i lekko przestraszona.

Sześćdziesiąt mil dalej ujrzała w dole żerujące sępy. Inne krążyły po niebie. Opadła ku ziemi i zobaczyła setki leżących na niej ludzkich ciał. Większość rozszarpały już sępy, zauważyła jednak kilka, których ptaki nie zdążyły jeszcze tknąć. Wszystkim rozerwano klatki piersiowe i wyrwano serca.

Ogarnął ją gniew. Wzbiła się w górę. Dalej na południu dostrzegła almecką armię, obozującą pod małym laskiem. Składała się ona z około pięciuset wojowników, uzbrojonych w ogniste pałki i krótkie miecze. Po lewej wokół ogniska przysiadło w kręgu dwadzieścia krali. Około stu skrępowanych przerażonych jeńców siedziało na gołej ziemi.

Leciała wciąż dalej, aż wreszcie dotarła do strzelistego urwiska, które przecinało krainę niczym mur obronny. Miało dwieście stóp wysokości i było zupełnie pionowe. Wydawało się tu dziwnie nie na miejscu. U jego podstawy rósł las. Sofarita spojrzała w dół i zobaczyła setki zniszczonych drzew, jakby skalny płaskowyż opadł na puszczę niczym młot z nieba.

To była kraina Almeków.

Sofarita wzbiła się wyżej. Leciała teraz nad miastami z nieznanego kamienia. Zbudowano je kunsztownie, pełne były kanałów i szerokich alej. Roiło się w nich od ludzi. We wszystkich miastach dostrzegało się zniszczenia po trzęsieniu ziemi. W wielu budynkach widać było zygzakowate szczeliny, a inne zawaliły się całkowicie. Jeden kanał był zupełnie suchy, jego ściany już się osypały. Im dalej leciała, tym większe były uszkodzenia. Na zachodniej krawędzi tego nowego lądu napotkała ruiny miasta. Zniszczyła je jakaś wielka katastrofa. Ziemia wznosiła się tu stromo ku górze, a budynki sterczały z niej pod niewiarygodnym kątem. Większość uległa całkowitemu zniszczeniu, a ich szczątki leżały na zboczu poniżej. Sofarita rozejrzała się wokół. Wyglądało to tak, jakby jakaś gigantyczna dłoń złapała szeroki na sto mil odcinek i pociągnęła go w górę. Przesunęła się dalej na zachód i dostrzegła przyczynę tego kataklizmu.

Większa część przeniesionego kraju Almeków zmaterializowała się nad rozległą, płaską równiną. Wstrząs spowodował uszkodzenia, które widziała na wschodzie. Z tej strony jednak nie było urwiska. Ta mała część lądu opadła na łańcuch górski, a szczyty przebiły się przez warstwę ziemi niczym włócznie. Straty wśród Almeków musiały być ogromne.

Sofarita pomknęła z powrotem na wschód. W oddali majaczyła stolica Almeków. W świetle zachodzącego słońca widziała lśniący złoty ziggurat, w którym mieszkała Kryształowa Królowa.

Kryształowa Królowa!

Zaskoczył ją ten tytuł. Skąd się wziął? Mówiła kwestorowi Ro, że złoty ziggurat jest w jakiś sposób żywy, teraz jednak wiedziała instynktownie, że w jego środku kryje się… dusza?… kobiety. Po raz kolejny poczuła, że ktoś próbuje ku niej sięgnąć, ale w przeciwieństwie do delikatnego dotknięcia, jakie poczuła nad plemiennym obozowiskiem, to tutaj było brutalne, pełne przerażająco złej woli.

– Kim jesteś? – Głos brzmiał słodko i fascynująco, ale za tym tonem Sofarita wyczuwała surową, przerażającą moc.

Umknęła natychmiast, lecąc szybciej niż przedtem, ku pogrążonym w mroku nocy ziemiom na wschodzie.

Gdy wróciła do ciała, wskazała dłonią na kominek. Dwie szczapy drewna uniosły się ze stosu i wylądowały na dogasającym palenisku. Gdy ogarnęły je płomienie, Sofarita spojrzała na swe drżące dłonie. Błyszczały jak naoliwione. Potarła lekko skórę na kostkach dłoni. Były gładkie jak glazurowany garnek. Zgięła palce. Były sztywne i obolałe.

– To dopiero początek – rozległ się głos w jej umyśle.

Głos tej samej kobiety, zimny i nieskończenie okrutny. Sofarita zadrżała.

Przed oczyma jej duszy zatańczyła wizja. Młoda kobieta, szczupła i białowłosa, o wielkich oczach barwy migotliwej zieleni. Twarz zbliżyła się i Sofarita zauważyła, że oczy są błyszczącymi kryształami o wielu fasetkach.

– Jestem Almeia – oznajmiła kobieta.

– Władasz Almekami. Jesteś Kryształową Królową.

– Tak mnie zwą.

– Czego ode mnie pragniesz?

– Nie pragnę niczego, dziecko. Jestem wieczna i mam wszystko. Sądziłam dotąd, że jestem również jedyna w swoim rodzaju. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy wyczułam cię nad mym domem, mym miejscem spoczynku, mym grobowcem. Jak się czujesz, Sofarito, władając mocą, która pozwala ci latać pod niebem i czytać w sercach ludzi?

– Boję się – przyznała Sofarita.

– Boisz się? Tak, pamiętam to uczucie. Ale ono przeminie. Wszystko przemija. Oprócz wiedzy. Ona wciąż rośnie i rośnie. Rzecz jasna, trzeba zapłacić pewną cenę. Sama się przekonasz. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to straszliwa cena. Kiedyś ja również tak myślałam.

– Co to za cena?

– Kiedyś byłam podobna do ciebie. Byłam istotą o miękkim ciele, ulegającą ulotnym pożądaniom. Pamiętam tamte przyjemności: trawa pod stopami, woń letnich kwiatów w powietrzu, smak wina na języku. A przede wszystkim dotyk ciepłego ciała mężczyzny. Utraciłam to wszystko. Ty również wkrótce to utracisz.

– O czym ty mówisz? – zapytała Sofarita. W brzuchu poczuła ucisk porażającego strachu.

Sądzę, że wyczuwasz już odpowiedź, Sofarito. Istnieją ludzie, którzy nigdy nie powinni się zetknąć z uzdrawiającymi kryształami. Niektórzy – może szczęśliwi, a może pechowi – stają się zaślubionymi z kryształem. Szybko obracają się w szkło, pękają i umierają. Rzadziej zdarzają się tacy, którzy zostają zjednoczeni z kryształem. Objawia się w nich cała jego moc. A dlaczego? Dlatego, że jest im przeznaczone zostać doskonałymi kryształami. Och, tak, to się dzieje powoli. I, tak, jest straszliwie bolesne. Najpierw spostrzega się – ty już to zauważyłaś – połysk na skórze: na czole, kościach policzkowych, kostkach dłoni i podbródku. To dopiero początek. Przed upływem roku ledwie będziesz mogła się ruszać. Po dwóch latach zostaniesz sparaliżowana, unieruchomiona jak posąg. Po pięciu latach nie można już będzie rozróżnić kształtów twego ciała. Będzie się zmieniało i wypaczało. Powoli, bardzo powoli. Po dwudziestu latach zostanie tylko mały cień człowieczeństwa. Po pięćdziesięciu będziesz po prostu blokiem pięknego kryształu. Przeżyjesz w jego wnętrzu jeszcze przez pewien czas. Może ze sto lat. Chyba że będą cię karmić, oczywiście. Chyba że życie będzie cię omywało swą sycącą krwią. Dopóki będziesz otrzymywała ów pokarm, pozostaniesz potężna i wieczna. Czy tego właśnie pragniesz?

– Nie. Nie dopuszczę do tego. Prędzej umrę.

Umysł Sofarity wypełnił dźwięczny śmiech. Brzmiał metalicznie i sztucznie.

– Mam wrażenie, że kiedyś powiedziałam to samo – poinformowała ją Almeia. – Ale mogę ci pomóc, moja droga.

– A czemu miałabyś to zrobić?

– Czyż odpowiedź nie jest oczywista? Jaki byłby pożytek z dwóch kryształowych królowych? Czy pragniesz mojej pomocy?

– Jesteś zła – odparła Sofarita. – Wiem to z całą pewnością. A złu nie wolno ufać.

Takie głupie słowa są odpowiednie dla małych umysłów, Sofarito. Czy słońce jest złe? A morze? Oba zabijają i dają życie, ale to nie czyni ich złymi. Wszystko, co robię, służy mojemu przetrwaniu. Rozumie to każde stworzenie z krwi i kości. Zabijam, żeby żyć. Tak samo jak ty. Każdy kęs mięsa, jaki pochłaniasz, pochodzi od żywego stworzenia, które wcale nie chciało umierać dla ciebie. Czy jesteś zła, Sofarito?

– Nie każę grzebać dzieci żywcem, żeby służyły mi jako pokarm, ani nie rozkazuję wyrywać serc z piersi jeńców.

– Ach, więc mówimy po prostu o skali. Jedno jagnię to posiłek, dziesięć to uczta, a tysiąc to obżarstwo. Gdzie więc zaczyna się zło, od śmierci miliona jagniąt? I jaka jest różnica między człowiekiem a jagnięciem? Wszystkie żywe istoty umierają. Ze śmierci większości ludzi nie ma żadnego pożytku. Ci, których życie mnie karmi, przynajmniej służą pewnemu celowi. W zamian za to daję mojemu ludowi dobrobyt oraz wolność od niedostatku i chorób. Moim zaufanym doradcom przyznaję również wieczne życie. Mogliby oni twierdzić, że wszystko, co robię, służy dobru powszechnemu. Pomówmy jednak o tym, co byłoby dobre dla ciebie. Mogę odebrać ci moc, wchłonąć ją w siebie. To mi nie zaszkodzi. A ty znowu staniesz się wiejską dziewczyną o miękkim ciele.

Duchowe oczy Sofarity wejrzały głęboko w zielone kryształy Almei.

– Jak chcesz to zrobić? – zapytała.

– Musisz tylko się odprężyć. Potem będziesz mogła żyć, tak jak zechcesz.

– Ona kłamie – rozległ się inny głos. – Pragnie twojej śmierci!

Sofarita leżała w fotelu. Jej umysł ogarnęła senność, a kończyny stały się bezwładne.

– Ona już to robi! Odepchnij ją kobieto! Twoje życie jest w niebezpieczeństwie!

Sofarita zamrugała i spróbowała usiąść. Czuła się słabo i dręczyły ją mdłości. Z unoszącej się przed nią w powietrzu twarzy zostały tylko oczy, wielkie, zielone i błyszczące. W kobiecie rozgorzał gniew, który wezbrał niczym fala przypływu. Obraz Almei zamigotał i zniknął.

Sofarita zadrżała.

– Musisz się strzec – mówił głos. – Ona zaatakuje znowu. Jesteś jej śmiertelnym wrogiem. Nie spocznie, dopóki cię nie zabije.

– Kim jesteś?

Przed oczyma jej umysłu pojawiła się kolejna twarz. Mężczyzna w średnim wieku o ogorzałej twarzy i ciemnych, głęboko osadzonych oczach. Na czarno-siwych, splecionych w warkocze włosach nosił wyszywaną paciorkami opaskę. Zatknął za nią dwa orle pióra.

– Jestem Jednooki Lis – przedstawił się mężczyzna – szaman Pierwszych Ludzi, Anajo. Próbowałem dotrzeć do ciebie, gdy przelatywałaś nad naszą wioską.

– Pamiętam. Czy słyszałeś wszystko, co mi powiedziała?

– Większość.

– Czy to prawda? Czy jestem skazana na to, by stać się blokiem kryształu, tak jak ona?

Gdy jej odpowiedział, w jego głosie pobrzmiewał smutek.

– Mam za mało sił, żeby z nią walczyć. Mogę się tylko przed nią ukrywać. Wyczuwam jednak prawdę w tych słowach. To, o czym opowiadała, rzeczywiście ją spotkało. Setki lat temu. Wkroczyłem na Szarą Drogę i widziałem to. Kiedyś znała uczucia i używała swej mocy do uzdrawiania. Teraz domaga się tysięcy ofiar. Jej żądza krwi i śmierci jest nienasycona.

– W takim razie zniszczę ją, zanim zginę.

– Ktoś musi ją zniszczyć, zanim wszyscy zginiemy. Gdzie jest Talaban?

– Nie znam tego imienia. Czy on jest Awatarem?

– To kapitan czarnego okrętu. On będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.

– A gdzie? – zainteresowała się Sofarita.

– Jeszcze tego nie wiem. Ale Talaban będzie wiedział, gdy nadejdzie czas. On i Dotknij Księżyca staną na szczycie niczym lampy rozświetlające mrok.

Głos szamana umilkł i Sofarita została sama. Sama i bliska śmierci! Jej młode życie wypełniały drobne plany. Chciała znaleźć miłość i założyć rodzinę. Zbudować dom w górach, nieopodal wodospadu, i mieć ogród pełen kwiatów. Maleńkie marzenia, które pocieszały ją w pierwszym roku wdowieństwa. Na swój sposób kochała męża. Veris był dobrym człowiekiem, ale był dwadzieścia lat starszy od niej. Małżeństwo zaaranżował ojciec Sofarity, gdyż ziemia Verisa graniczyła z jego polami. Ceną za żonę były dwie łąki. Sofarita się nie sprzeciwiała. Znała Verisa przez całe życie. Był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, skorym do śmiechu. Wiedziała, że znajdzie z nim zadowolenie. Ostatniego poranka życia, jedenaście tygodni po ślubie, pocałował ją w policzek i ruszył na pole. Zatrzymał się jednak w drzwiach, odwrócił się i uściskał ją.

– Dzięki tobie po raz pierwszy w życiu jestem szczęśliwy – powiedział.

To były ostatnie słowa, które od niego usłyszała.

Miesiąc po jego śmierci nabawiła się przeziębienia, które przeszło w uporczywy, dręczący kaszel. Traciła na wadze i opuszczały ją siły. Pogodziła się wówczas ze śmiercią.

Ale teraz było inaczej.

Magiczny kamień Awatara rozpalił w niej na nowo wszystkie nadzieje i marzenia, i wydawało się jej okrucieństwem, że zmiażdżono je w tak straszliwy sposób. Wieśniacy byli z reguły zbyt praktyczni, by pojmować subtelności ironii, teraz jednak Sofarita je rozumiała. Posiadała wielką moc, a także zdolność uzdrowienia każdej rany i choroby, ale nie potrafiła ocalić własnego życia. Wyglądało na to, że Viruk wcale jej nie uratował, a tylko skierował na inną drogę, wiodącą ku zagładzie.

Obiecała szamanowi, że pomoże zniszczyć Almeię, zanim śmierć zabierze jej duszę. Wypowiedziała jednak te słowa w przypływie gniewu, a teraz czuła przygniatający ją ciężar rozpaczy.

Nie dokonałam w życiu niczego, pomyślała. Niczego wartościowego.

W takim razie zrób to teraz, powiedziała sobie. Pomóż pokonać Almeków.

Talaban!

Kim on był? Ta myśl przebiła się przez zasłonę rozpaczy.

Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej duch uniósł się nad miastem. W porcie i po drugiej stronie ujścia, w Pagaru, nadal płonęły pożary. Sofarita pomknęła do portu i zobaczyła czarny okręt cumujący przy nabrzeżu. Opadła w dół i zanurzyła się pod pokłady, szukając kajuty kapitana. Sprawdziła wiele pomieszczeń, ale wszystkie wydały się jej małe i ciasne. W końcu ruszyła w stronę rufy i znalazła się w większej kabinie. Za biurkiem siedział tam mężczyzna. Jak wszyscy Awatarowie, wyglądał młodo. Miał kwadratową przystojną twarz i prawie czarne włosy, zabarwione na niebiesko na krótko wystrzyżonych skroniach. Z jego rysów można było wyczytać stanowczość, ale nie było tam okrucieństwa. Rozmawiał z Vagarem… nie, uświadomiła sobie Sofarita, to nie był Vagar, lecz człowiek z jakiegoś plemienia. Ciemne włosy splótł sobie w warkocz. Miał na sobie czarną kamizelkę, ozdobioną białymi kośćmi.

Otworzyła duchowe uszy. Człowiek z plemion coś mówił.

– Złe wizje miałem. Suryet mnie potrzebuje. Moje plemię cierpi.

– Chciałbym ci pomóc, Probierzu. Wiesz, że mówię prawdę. Ale mój lud również cierpi i dopóki kwestor generalny nam nie pozwoli, nie mogę popłynąć Wężem na zachód.

– Wiem – przyznał ze smutkiem dzikus. Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz nagle odwrócił się i spojrzał wprost na Sofaritę. – Kim jesteś? – zapytał.

W pierwszej chwili była zbyt wstrząśnięta, by odpowiedzieć.

– Do kogo mówisz? – odezwał się Talaban.

– Do pięknej kobiety. Ducha.

– Jestem Sofarita – odparła. – A ty jesteś Dotknij Księżyca.

– To imię, które zdobyłem. Nie wolno go używać obcym. Możesz mnie zwać Probierzem.

– Jak sobie życzysz. Jak to możliwe, że mnie widzisz?

– Widzę wiele rzeczy. Czy umarłaś?

– Jeszcze nie. – Zerknęła na Talabana, który siedział bez słowa, przyglądając się z uwagą towarzyszowi. – Pomyśli, że postradałeś zmysły.

– Zaczekaj na mnie – zaproponował. – Trudno mówić w tym języku. – Zamknął oczy. Wokół jego głowy i piersi pojawiła się łuna, przechodząca z czerwieni w fiolet. Potem dzikus wyszedł z ciała. – Teraz możemy rozmawiać swobodnie w języku ducha – oznajmił. – Skąd przybywasz, piękna?

– Mieszkam w mieście – wyjaśniła. – Mówił ze mną Jednooki Lis. Powiedział, żebym znalazła Talabana, bo tylko on będzie wiedział, gdzie trzeba stoczyć ostatnią bitwę.

– Jeszcze tego nie wie. – Dzikus obejrzał się na kapitana. – To dobry człowiek. Najlepszy z nich.

– Ma w sobie smutek.

– Utracił ukochaną i płomień jego serca tli się słabo. Czy masz męża?

– Nie.

– Mogłabyś rozpalić ten płomień.

– Próbujesz mnie wyswatać z mężczyzną którego nigdy nie spotkałam. Jesteś bardzo bezpośredni, Probierzu.

Uśmiechnął się.

– Powiedz mi, gdzie cię znaleźć, a przyprowadzę go do ciebie, choćbym musiał ogłuszyć go pałką i przynieść na plecach.

– Jestem w domu kwestora Ro. Przyprowadź go jutro. O zmierzchu.

Duch dzikusa wrócił do ciała. Probierz otworzył oczy.

– I gdzie jest teraz ta piękność? – zapytał z uśmiechem Talaban.

– Czeka. Zobaczymy się z nią jutro. Polubisz ją być może.

Z twarzy Talabana nagle zniknął uśmiech.

– To kobieta, którą Rada skazała na śmierć. Vagarka obdarzona magicznymi mocami.

– Być może – zgodził się Probierz.

– Czy ona jeszcze tu jest?

Probierz odwrócił się i spojrzał na Sofaritę.

– Nie, kapitanie. Już odeszła.

– I co o niej sądzisz? Nie mam na myśli jej urody. Czy jest zagrożeniem dla mojego ludu?

– Skąd mam wiedzieć? – zapytał Probierz. – Ale ona rozmawia z Jednookim Lisem. A on mówi, że ona walczy z Almekami. Uważasz, że powinno się ją zabić?

– Nie. Ale to stawia mnie w trudnej sytuacji. Jestem sługą Rady i moim obowiązkiem jest zameldować o spotkaniu z każdym, kogo uznano za wroga Awatarów.

– Najpierw porozmawiaj. Zamelduj później – skwitował Probierz.

Talaban westchnął.

– Ufasz jej?

– To dobra kobieta.

– W takim razie ja zaufam tobie. Porozmawiamy z nią.

– Włóż ładne ubranie – poradził dzikus. Talaban wybuchnął śmiechem, dźwięcznym i prawie melodyjnym. Sofaritę zdumiała zmiana, jaka w nim zaszła w owej chwili. Twardość zniknęła, zastąpiona chłopięcym ciepłem, które promieniowało harmonią.

Mimo to ów dźwięk obudził w niej świadomość nieuniknionego kresu. Uciekła pośpiesznie do swego ciała.


Jak zawsze po locie, ocknęła się odświeżona. Jej ciało było wypoczęte. Przeciągnęła się i wstała z fotela. Za drzwiami przemknął jakiś cień i pomyślała, że kwestor Ro z pewnością już wstał. Potem za pierwszym cieniem przesunął się drugi. Sofarita poczuła, że powietrze wypełnia jakaś budząca dreszcz energia. Ogarnął ją strach. Podbiegła bezszelestnie do drzwi i wyszła na ciemny korytarz akurat na czas, by zobaczyć postać znikającą na szczycie schodów. Sięgnęła ku nieznajomemu i poczuła jego emocje. Myślał o nożach, krwi i śmierci. Śmierci znienawidzonego Awatara.

Kwestora Ro!

Pobiegła na górę. Drzwi do pokoju Ro były otwarte. Wpadła do środka. Byli tam dwaj mężczyźni. Ich twarze zasłaniały czarne chusty. Obaj trzymali w rękach noże. Jeden zbliżał się do łoża, w którym spał niski kwestor. Nóż uniósł się, a potem opadł w dół. Sofarita wykonała nagły gest prawą dłonią. Ku widocznemu zdumieniu napastnika ostrze zatrzymało się w odległości kilku cali od śpiącego. Drugi mężczyzna zauważył Sofaritę i skoczył do ataku. Nóż wypadł mu z dłoni, padając ze stukiem na kamienną posadzkę. Kwestor Ro obudził się raptownie. Pierwszy ze skrytobójców ponowił atak. Tym razem nóż wyleciał mu spomiędzy palców i pomknął ku sufitowi. Leżał tam płasko, jak na podłodze.

– Co tu się dzieje? – krzyknął Ro. – Jak śmiecie…?

– Wszystko w porządku, kwestorze – uspokoiła go Sofarita. – Ci ludzie to pajiści. Ale nie zrobią ci krzywdy.

Ro zerknął na unoszący się pod sufitem nóż.

– Przyszli mnie zabić – zrozumiał. – Wezwę straż.

– Nie – sprzeciwiła się Sofarita. – Wrócą do człowieka, który ich tu przysłał. A on przekaże wiadomość przywódcy pajistów. Odwiedzę ich przywódcę jutro w południe. Unieś rękę – rozkazała, wskazując na człowieka stojącego przy łożu. Ten wykonał polecenie. Nóż opadł powoli spod sufitu i wylądował lekko na jego dłoni. – Idźcie już i przekażcie wiadomość ode mnie. Powiedzcie też, że ataki mają się skończyć.

Drugi skrytobójca podniósł nóż z podłogi. Obaj ominęli Sofaritę szerokim łukiem i opuścili pokój. Słyszała, jak zbiegają ze schodów.

– Wiesz, kto jest przywódcą pajistów? – zapytał Ro.

– Teraz już wiem.

– Dlaczego pozwoliłaś im odejść? Moglibyśmy aresztować wszystkich.

– A po co, kwestorze? Nie czas teraz na zemstę, lecz na pojednanie. Pajiści są w dobrych stosunkach z plemionami.


A szczególnie z Erek-jhip-zhonad. Będziecie potrzebowali ich poparcia, by nie pozwolić Almekom na zdobycie dominacji. Ro zadrżał.

– Nagle opuściło mnie zmęczenie – oznajmił. – Dziękuję Źródłu, że tu byłaś.


Dom był stary, zbudowano go przed stuleciem dla awatarskiej rodziny. Miał dwa piętra, a jego ściany wyłożono białym marmurem o niebieskich żyłkach. Otaczały go piękne ogrody, a po tarasach ozdobionych blokami białego kamienia oraz różnobarwnymi kamykami spływał strumień. Wszędzie rosły drzewa, a w powietrzu unosiła się intensywna woń jaśminu.

Mejana siedziała na drewnianej ławce. Jej masywne ciało spowijał jasnoniebieski szal, zarzucony na elegancką, choć obszerną, białą suknię. Na jej nadgarstkach błyszczały złote bransolety, na wszystkich palcach miała złote pierścienie, a jej naszyjnik również był ze złota. Obok niej siedział Boru, agent Ammona.

– Nie możesz tu zostać, Mej ano. Ona przyprowadzi ze sobą awatarskich żołnierzy.

– A dokąd miałabym pójść? – zadała pytanie kobieta. – Zresztą, gdyby chciała, żeby mnie pojmano, zatrzymałaby moich ludzi. Nie. Zobaczę się z nią.

– Nie mogę tu być, gdy ona przyjdzie – oznajmił Boru, spoglądając na niebo. Dochodziło południe. Wstał i pochylił się nad otyłą kobietą, by pocałować ją w policzek. W tej samej chwili wyciągnął zza pleców sztylet i wbił go w jej pierś. Osunęła się w tył z głośnym westchnieniem. – Przykro mi, pani – oznajmił – ale nie mogę ryzykować twojego pojmania.

Wyciągnął nóż, wytarł go o szal umierającej kobiety i opuścił ogród.

Mejana przechyliła się na bok, a potem spadła z ławki. Leżała na plecach, wpatrując się w czyste błękitne niebo. Wysoko nad ogrodem przelatywały trzy mewy, które nagle zakręciły i pomknęły ku morzu. Ból nie był zbyt silny, ale czuła, że zaczyna tracić przytomność.

Zawsze wiedziała, że jeśli odważy się sprzeciwić potędze Awatarów, jej życie będzie zagrożone. Nigdy jednak nawet się jej nie śniło, że śmiertelny cios może zadać sprzymierzeniec. Uświadomiła sobie nagle, że Erek-jhip-zhonad nigdy nie byli prawdziwymi sojusznikami. Wykorzystali mnie, pomyślała ze smutkiem. Umysł Mejany wypełniły obrazy, rywalizujące ze sobą o jej uwagę. Jej wnuk Pendar, jej siostrzeniec Baj, jej córka Lari. Była taka piękna. Przed dwudziestu dwu laty skazano ją na wyssanie na kryształach. Jej zbrodnia polegała na tym, że pokochała Awatara. Zamordowano również jednego z jej bliźniaków. Pendar uniknął tego losu, gdyż akurat się rozchorował i przebywał w domu sąsiada. Awatarowie nie zabili Lari, ale obrabowali ją z młodości i wieku średniego. Zwolnili ją tego samego dnia, jako pomarszczoną staruchę. To było okrutne. Bardzo okrutne. Tak straszliwie kłóciło się z tym, co zamierzała natura. Mejana dobiegała wówczas czterdziestki, ale nadal była atrakcyjna i szczupła. Musiała się zaopiekować starą zniedołężniałą córką. Starała się wykorzystać swe bogactwo, by odkupić Lari utracone lata. Przekupywała urzędników, kupowała podarki, słała petycje do kwestora generalnego. Błagała o drugą szansę dla córki. A potem Lari umarła.

Mejana jęknęła. Teraz zaczął się ból. Rana w piersi paliła ją i piekła. Kobieta czuła też, że krew wypełnia jej płuca. Coraz trudniej było jej oddychać. Leżała nieruchomo, znowu myśląc o Lari. Po pogrzebie córki wpadła w rozpacz. Całymi dniami przesiadywała w domu, nie wydając przyjęć dla bogatych Vagarów ani nie organizując orgii. Dziewczyny przychodziły do niej, błagając, by pozwoliła im wrócić do pracy.

Jej żałoba przerodziła się stopniowo w gniew, potem w palącą wściekłość, a wreszcie w zimną niewzruszoną furię. Awatarowie byli wrogami i Mejana wiedziała, że poświęci resztę życia na doprowadzenie do ich upadku. Gdy ta myśl raz się pojawiła, została z nią na zawsze. Mejana wynajęła robotników, którzy przebudowali dom. Dwadzieścia pokojów używanych przez jej artystów obojga płci nieco się zmniejszyło. Między ścianami pojawiły się wąskie przejścia, z otworami do podsłuchiwania. Teraz, gdy bogaci mężczyźni i kobiety przybywali tu w poszukiwaniu przyjemności, można było ich obserwować i podsłuchiwać. Zachęcała też swych artystów, by skłaniali klientów do mówienia o sobie.

– To pomoże im się odprężyć – mówiła. – Każdy lubi opowiadać o sobie i o tym, czym się zajmuje. Dzięki temu jeszcze bardziej was polubią i będą wam więcej płacić.

Po otwarciu domu Mejana zaczęła się podkradać do otworów w ścianach. Podsłuchiwała i sporządzała notatki. Dzień za dniem, tydzień po tygodniu, zbierała coraz więcej informacji. Z niezwykłą cierpliwością zapisywała wszystko w wielkiej księdze. Przez pierwsze dwa lata nie robiła nic poza gromadzeniem informacji. Potem skontaktowała się z ambasadorem Erek-jhip-zhonad. Nazywał się Anwar i był zaufanym doradcą starego króla. Przekazywała mu wiadomości dotyczące ruchów wojsk w pobliżu granicy oraz liczebności poszczególnych pułków. Zamknęła dom i spędziła zimę w Moraku, stolicy Erek-jhip-zhonad. Anwar nauczył ją wielu rzeczy – szyfrów i kodów – a także wyszkolił ją w metodach zdobywania informacji.

– W najbliższej przyszłości nie jest prawdopodobne – powiedział jej pewnego dnia – by Awatarów miała obalić zewnętrzna siła. Nasiona zniszczenia muszą być posiane wewnątrz. Liczebność Vagarów wynosi setki tysięcy. Jeżeli powstaną, cała potęga Awatarów nie zdoła ich powstrzymać.

Mejana wróciła do Egaru z nowym zadaniem: miała zwerbować i wyszkolić armię bojowników o wolność. Tajne wojsko, które pewnego dnia będzie mogło przejąć władzę. W ciągu następnych dziesięciu lat stopniowo tworzyła taką organizację. A teraz pajiści mieli sympatyków we wszystkich grupach Vagarów, w tym również w siłach zbrojnych.

Działalność Mejany była niebezpieczna. Na ogół kobieta pozostawała w ukryciu, wykorzystując innych do przekazywania informacji oraz szukania sympatyków. Jednakże w ciągu ostatnich czterech lat aresztowano i skazano na wyssanie na kryształach trzech agentów Erek-jhip-zhonad. Każdy z nich mógł ją zdradzić. Żaden tego nie uczynił.

Gdy stary król umarł i zastąpił go syn, Ammon, Mejana nie była pewna, jak znaczące wsparcie będzie teraz otrzymywała. Anwar był już stary, lecz nadal bardzo chytry. Awansowano go na stanowisko pierwszego doradcy i środki przeznaczone dla pajistów zwiększono.

Wcześniej tego roku Mejana autoryzowała śmiały plan. Rozpoczęto ataki na szanowanych Vagarów, którzy popierali awatarski reżim. Trzech zabito, a czwarty został sparaliżowany, gdy, próbując ucieczki, spadł z balkonu. Istnienie pajistów stało się tajemnicą poliszynela. Gdzie tylko zbierali się ludzie, rozmawiano o ich atakach i o tym, co one oznaczają. Dzięki temu agenci Mejany mogli zbierać więcej informacji i rekrutować dodatkowych bojowników dla sprawy.

Do ważniejszego przełomu doszło jednak, gdy Mejana rozkazała porwać kwestora Baliela. Był on najmłodszym z członków awatarskiej Wysokiej Rady i Mejana uważała go za niezbyt odważnego. Bywał na prywatnych orgiach w jej domu i obserwowała go uważnie. Przepełniała go małostkowa ambicja i był przekonany, że za jego brak sukcesów politycznych odpowiadają ci, którzy zazdroszczą mu dowcipu i inteligencji. Jak większość głupich ludzi, był wysokiego mniemania o sobie, a gdy stykał się z mądrzejszymi od siebie, określał ich lekceważąco jako „intelektualistów” albo „pozbawionych zdrowego rozsądku”.

Czterech pajistów schwytało go, gdy wychodził z domu. Zarzucili mu na głowę worek na zboże, pobili go do nieprzytomności i zanieśli do magazynu nieopodal portu. Mejana odwiedziła go tam. Awatara przetrzymywano w ciemnej, pozbawionej okien piwnicy. Gdy weszła do środka, rzucił się jej do kolan, błagając o pomoc.

– Jestem zaskoczona i zasmucona, że widzę cię w tej sytuacji, panie – oznajmiła. – Źli ludzie, którzy cię pojmali, prosili mnie, jako twoją przyjaciółkę, żebym przekazała ci ich żądania.

– Żądania? – zapytał, nie wstając z klęczek. – Zapłacę im, ile tylko zapragną!

– Oni nie chcą pieniędzy, panie. Domagają się informacji.

– Jakich informacji?

– Powiedzieli mi, że musisz nauczyć pewnego młodzieńca Sześciu Rytuałów. Chcą żeby Vagar nauczył się używać kryształów.

– Słodkie niebiosa! To niemożliwe. Żaden Vagar nie zdoła opanować tej sztuki. Proszę, pomóż mi, Mejano.

– Nie mogę nic zrobić, panie. Zamknęli mnie w celi tuż obok. Grożą że mnie zabiją jeśli ich nie posłucham. A ciebie zabiją z pewnością.

– Zabiją mnie? Ja nie mogę umrzeć. Och, Mejano, co mam zrobić?

Przykucnęła obok jęczącego mężczyzny i pogłaskała go po długich niebieskich włosach.

– Jeśli, tak jak mówiłeś, żaden Vagar nie zdoła nauczyć się rytuałów, to dlaczego nie udzielisz mu kilku lekcji? W ten sposób ocalisz życie. Zapewniają też, że przeniosą cię w lepsze miejsce, z oświetleniem i dobrymi posiłkami. Ponadto – dodała, przechodząc w szept – obiecali, że zwrócą mi wolność. Gdy tylko ją odzyskam, zawiadomię straż i będziesz uratowany.

– Tak. Tak, to jest rozwiązanie. Będę ich uczył. Musisz zawiadomić Raela. On będzie widział, co zrobić.

– Zrobię, jak powiedziałeś, panie – obiecała.

Przez trzy tygodnie Baliel uczył Pendara rytuałów. Z początku młodzieniec nie robił większych postępów, ale dwudziestego siódmego dnia udało mu się ożywić więdnący kwiat, sprawić, że znowu rozkwitł. Potem już było dużo łatwiej.

Tymczasem w mieście Awatarowie poszukiwali zaginionego kwestora.

Pewnego ranka do prowadzonego przez nią domu przyszedł Viruk. Mejana słyszała o nim. To, co opowiadano, nie brzmiało zachęcająco. Był okrutny i bezlitosny, a jego złą wolę maskowały wielki urok oraz charyzma.

Gdy wystraszona służąca wprowadziła go do pokoju, Mejana wstała z krzesła.

– To wielki zaszczyt dla mojego domu, panie – oznajmiła. – Niestety, nie mogę dostarczyć ci rozrywki, gdyż, jak ci wiadomo, prawa o ochronie czystości rasy są bardzo surowe.

Uśmiechnął się.

– Droga pani, darujmy sobie te gierki. Twoi artyści świadczą usługi wszystkim, którzy mogą sobie pozwolić na ich nabycie. W tym również niektórym moim awatarskim kolegom. Dlatego nie traćmy czasu na droczenie się. Powiedz mi, kiedy ostatnio widziałaś kwestora Baliela.

– Moi klienci szanują mnie za to, że zawsze zachowuję dyskrecję, panie – odparła. – Gdyby rozeszła się wiadomość, że nie potrafię utrzymać języka za zębami, mój dom świeciłby pustkami.

– Och, jak sobie życzysz – rzekł ze smutkiem. Wyciągnął sztylet i podszedł bliżej. – Najpierw utnę ci lewy cycek, ty gruba krowo, a potem porozmawiamy otwarcie.

– Trzy tygodnie temu – odpowiedziała. – Był tu trzy tygodnie temu.

Viruk nie schował sztyletu.

– O której wyszedł?

– Za pozwoleniem, panie, musiałabym o to zapytać… artystę, który dotrzymywał mu towarzystwa. Nie zawsze widzę, kiedy moi przyjaciele wychodzą.

– Zróbmy to więc.

Mejana podeszła do drzwi i zawołała młodego mężczyznę po imieniu. Przyszedł po paru chwilach i na widok Viruka pokłonił się nisko. Kobieta zapytała go o Baliela i o to, kiedy wyszedł. Młodzieniec odpowiedział, że to było zaraz po północy.

– Czy odprowadziłeś go do drzwi? – zapytał Viruk.

– Nie, panie. Zasnąłem.


Viruk zapytał młodzieńca o imię i adres, a potem pozwolił mu odejść.

– Mam nadzieję, że nie powtórzysz szlachetnemu kwestorowi, iż o nim rozmawialiśmy – powiedziała Mejana. – Jest bardzo dobrym klientem, a jego odwiedziny są dla nas zaszczytem.

– Wątpię, by jeszcze kiedyś was zaszczycił – stwierdził Viruk. – Kto wiedział o jego schadzkach w tym miejscu?

– Odwiedza nas dwa razy w tygodniu, zawsze tego samego dnia. Wiem o tym i wszyscy moi artyści również. Powóz zawsze czeka na niego na końcu Alei, pół mili stąd. Jego woźnica wie, tak samo jak każdy, kto widział, jak stąd wychodzi. Czy coś mu się stało?

– Tak sądzę – odparł radośnie Viruk. – Był gadułą i samochwałą. Nikt nie będzie po nim płakał. Niemniej jednak był też Awatarem. Dlatego śledztwo będzie kontynuowane. Swoją drogą ile płacił za swe przyjemności?

– Pięć sztuk złota, panie.

– Z pewnością bardzo ci go brakuje.

– Nie lubię tracić klientów. Myślałam, że przeniósł się do innego miasta. Wiem, że ma dom w Borii. Może tam pojechał?

– Nikt go nie widział od chwili, gdy przyszedł do twojego burdelu. Czy rozmawiałaś z nim tamtej nocy?

– Tak, panie.

– I jak się czuł?

– U nas zawsze czuł się szczęśliwy, panie. Mam szczerą nadzieję, że do nas wróci.

Viruk przyglądał się jej przez chwilę. Ciążyło jej spojrzenie jego jasnych oczu i zdała sobie sprawę, że serce tłucze jej gwałtownie z paniki.

– Jutro przesłucham tego chłopaka, z którym sypiał. Przyślij go do Budynku Oficerów przy Placu Wojskowym. Niech zapyta o mnie.

– Tak jest, panie. Ale zapewniam, że to dobry chłopak i z pewnością nie chciałby, żeby kwestora spotkało coś złego. Bardzo go lubi.

– W takim razie nie ma się czego obawiać. Następnego dnia chłopaka skazano na śmierć przez wyssanie na kryształach.

Mejana jęknęła. Znowu przeszył ją ból. Nie mogła się poruszyć i jej powieki zrobiły się ciężkie. Śmierć szeptała do niej niczym kochanek.

Gdy tylko dowiedziała się o śmierci chłopaka, poszła do magazynu i przy pomocy dwóch silnych mężczyzn utopiła Baliela w beczce z morską wodą. Przyglądała się, jak wymachuje uniesionymi w górę nogami, a z jego udręczonych płuc tryskają bąbelki powietrza. Ciało porzucili potem w porcie.

Usłyszała nagły ruch w ogrodzie. Dotknęła jej czyjaś dłoń. Jej pierś wypełniło gorąco. Kobieta krzyknęła.

– Spokojnie, Mejano. Pozwól, że cię uzdrowię. Otworzyła oczy i zobaczyła młodą wieśniaczkę, którą przyprowadziła do gospody.

– Mnie już nie można uzdrowić.

– Sądzę, że się mylisz – odparła z uśmiechem dziewczyna.

Загрузка...