Rozdział piąty

Paszcza Lodowego Olbrzyma była otwarta. Storro przeszedł przez białą bramę jego zębów i znalazł magiczny kieł. Rzucił potężne zaklęcie i zaczął czerpać z niego moc. Bestia zadrżała, ale się nie obudziła. Nie musiała tego robić, gdyż straszliwe demony, które na niej mieszkały, wyczuły kradzież i zaczęły wspinać się po futrze ku złodziejom.


Z Porannej pieśni Anajo

Migotliwe światło lampy na olej węglowy rzucało długie cienie na ściany pozbawionego okien Pokoju Serca, ukrytego głęboko w trzewiach Węża. Talaban przyglądał się, jak czterech Vagarów ustawia ostrożnie skrzynkę w rzeźbionym zagłębieniu pośrodku pomieszczenia. Kiedy już uporali się z tym zadaniem, rozkazał im odejść. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Talaban podszedł do umieszczonej obok zagłębienia skrytki i otworzył drzwiczki. W środku znajdowały się dwa koła z brązu. Obrócił powoli pierwsze z nich. Dwie miedziane miseczki ukryte we wnęce uniosły się powoli ku wykonanym z brązu kulom, umieszczonym z przodu skrzynki. Talaban nie przestawał kręcić, aż wreszcie miseczki pokryły kule. Czując, że narasta w nim podniecenie, wojownik przełożył dłonie na drugie koło i wykonał dwa pełne obroty. Za skrytką znajdowała się druga, ukryta wnęka. Talaban otworzył ją i ujrzał długą płytę z błyszczącej miki. Było w niej sześć zagłębień, a w jednym z nich świecił samotny biały kryształ. Talaban otworzył woreczek, który miał u pasa, wyjął z niego pięć następnych kryształów i umieścił je w pustych zagłębieniach. Zasunął wieko, zaczerpnął głęboko tchu i obrócił drugie koło po raz ostatni.

W dwóch wprawionych w ścianę kryształowych kulach natychmiast rozbłysło światło. Talabana ogarnął zachwyt. Zdmuchnął płomień lampy, wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Cały korytarz wypełniał jasny, czysty blask. Awatar wspiął się po krętych schodach na centralny pokład i oparł o reling po prawej burcie. Wąż Siedem nie kołysał się już na falach. Znieruchomiał dumnie, niepodatny na oddziaływanie morza.

Gdy Talaban wdrapał się na górny pokład, ujrzał swego sierżanta, Methrasa, który siedział z grupą żołnierzy przy prawym relingu. Wszyscy gapili się na światła, które rozbłysły nagle na całym okręcie. Żołnierze byli Vagarami i nigdy jeszcze nie widzieli Węża w pełni jego mocy. Talaban wezwał Methrasa. Sierżant pokłonił mu się nisko. Był wysokim, szczupłym wojownikiem o jasnych, rzedniejących już włosach. Mimo surowych praw dotyczących czystości rasy, nie ulegało wątpliwości, że ma w żyłach domieszkę awatarskiej krwi. Był bardzo inteligentny i Talaban nigdy w życiu nie widział lepszego vagarskiego sierżanta. To jedno nie wystarczyłoby, żeby obudzić jego podejrzenia, ale Methras był również w pełni oburęczny, a ta właśnie cecha różniła Awatarów od pozostałych ras. Wszyscy z nich byli obdarzeni tą zdolnością, a także powiązaną z nią umiejętnością jednoczesnego wykonywania dwiema rękami dwóch odrębnych zadań. Talaban nikomu nie wspominał o talentach sierżanta. Mogłoby to zaalarmować oficerów z Rady i zagrozić życiu Methrasa.

– Cóż za wspaniały widok, kapitanie – odezwał się Methras, wskazując na światła.


W rzeczy samej, piękny – zgodził się Talaban. – Każ przynieść z magazynu topory i piły. Musimy się pozbyć tych cholernych masztów.

– Masztów, kapitanie? Z żaglami i całą resztą?

– I całą resztą – potwierdził Talaban.

– Tak jest – odpowiedział Methras z powątpiewaniem w głosie.

– Nie obawiaj się – uspokoił go Talaban z szerokim uśmiechem. – Wąż popłynie bez nich szybciej. Obiecuję ci też, że podczas rejsu powrotnego nikt nie będzie cierpiał na chorobę morską.

Talaban wrócił do kajuty. Czekał tam na niego Probierz. Dzikus siedział na podłodze. Na jego twarzy odbijało się napięcie, a oczy miał pełne strachu.

– Co się stało? – zapytał Talaban.

– Stało? Nić się nie stało – odparł Probierz. – Czuję się dobrze. Jestem bardzo silny.

Talaban usiadł za biurkiem, gestem nakazując Probierzowi wstać i zająć miejsce naprzeciwko niego. Dzikus wykonał polecenie.

– Mów – zażądał Awatar. – Widzę, że coś cię niepokoi. Czy chodzi o śmierć tego marynarza?

– Nie. O demoniczne światła. Są bardzo jasne – ciągnął Probierz. – Nie ma płomienia. Jak małe słońca w szkle.

Gdy światła zapłonęły po raz pierwszy, Probierz krzyknął ze strachu, choć nie zamierzał nikomu się do tego przyznać. Siedział na podłodze kajuty, ale zerwał się na nogi w nagłej panice. Podbiegł do drzwi, otworzył je i wypadł na korytarz – tylko po to, by się przekonać, że tam kule również świecą. Serce waliło mu jak wojenny bęben i z trudem oddychał. I wtedy w korytarzu pojawił się marynarz w ogóle niezwracający uwagi na demoniczne światło. Uśmiechnął się do Probierza, przechodząc obok niego.

Dzikus wrócił do kajuty, nadal drżąc. Wziął się w garść, podszedł do kuli i wpatrzył się w nią intensywnie. Rozbolała go od tego głowa. Blask na chwilę prawie go oślepił. Probierz wycofał się na dywanik leżący na środku pomieszczenia, przykucnął na nim i zamknął oczy, oczekując na powrót Talabana.

– Nie ma w nich nic demonicznego, przyjacielu. Masz rację, zwąc je małymi słońcami, bo tym właśnie są. Mocą słońca uwięzioną w szkle.

– Jak można uwięzić słońce? – zapytał Probierz, starając się udawać tylko lekko zainteresowanego.

– Wszystko karmi się promieniami słońca – wyjaśnił Talaban. – Wszystko, co żyje. Wszyscy zrodziliśmy się z jego mocy. Każdy człowiek i każda roślina. Mamy w sobie słoneczne światło.

Mina Probierza wyrażała niedowierzanie. Talaban wstał zza biurka i podszedł do półki na przeciwległej ścianie. Zdjął z niej słoik z cukrem. Otworzył wieczko, sięgnął do środka i wyjął stamtąd garść białych drobin. Następnie rzucił je na węgle piecyka. Płomienie natychmiast strzeliły w górę.

– Cukier magazynuje w sobie światło słońca. Koks je uwolnił, zamienił z powrotem w energię. Węgiel powstał z rozkładu drzew i jego również wypełnia słoneczny blask. Kiedy go palimy, ten blask odzyskuje pierwotną postać. Staje się ogniem słońca. Zrozumiałeś?

Probierz nie zrozumiał, wydawało się jednak, że powinien, więc skinął głową. Miał nadzieję, że jego mina wyraża olśnienie. Talaban umilkł i dzikus doszedł do wniosku, że powinien powiedzieć coś mądrego.

– To znaczy, że ten zabity marynarz był światłem słońca – stwierdził.

– W rzeczy samej. Skrzynki mocy magazynują energię. Trzeba się z nimi obchodzić bardzo ostrożnie, a z pewnością nigdy nie można ich dotykać. Marynarz nieostrożnie wpuścił do swego ciała moc skrzynki, a ta uwolniła ukryte w nim światło słońca.

– A dlaczego musicie przypływać na lód? – zapytał Probierz. – Jeśli słońce daje energię, to czemu po prostu nie zostawić skrzynek w jego świetle?


– To nie takie proste. Twój topór jest zrobiony z żelaza, przytwierdzonego do drewnianego trzonka. Kiedyś, w przeszłości, ten trzonek był kawałkiem drewna, a żelazo bryłą metalu. Potem płatnerz zrobił z tych surowców topór. Podobnie Wielka Piramida przetwarzała światło słońca w coś, co mogliśmy magazynować w skrzynkach. Piramida wysyłała ową moc do wszystkich zakątków imperium i we wszystkich miastach Awatarów, można było ładować skrzynki.

– Na jak długo wystarczy tej nowej mocy? – zapytał jeszcze Probierz.

– Jeśli skrzynka pozostanie na Wężu, na co najmniej pięć lat – odpowiedział Talaban.

– Być może znowu zostaniecie bogami – zauważył Probierz.

– Być może – zgodził się Talaban. – Ale mam nadzieję, że tak się nie stanie.


Rankiem trzeciego dnia nad zatoką rozszalała się śnieżyca. Naładowali już cztery skrzynki, ale proces przebiegał coraz wolniej. Kwestor Ro wolał nie wnikać w przyczyny tego zjawiska. Obawiał się, że już je zna. Jedna z jego ekip nadal przebywała na lodzie, próbując naładować piątą skrzynkę. Sypiący gęsto śnieg i lodowaty wicher z każdą chwilą coraz bardziej utrudniały im zadanie. Towarzyszył im Talaban z naładowanym na nowo łukiem zhi. Probierz podszedł do niego.

– Niedobre powietrze – zawołał, przekrzykując wicher. – Trzeba stąd odejść. Natychmiast!

– Jest zimno – zgodził się Talaban.

– Nie zimne. Niedobre. Nadchodzi śmierć.

Talaban wiedział, że niesamowite zdolności dzikusa rzadko go zawodzą. Pochylił głowę pod wiatr i powlókł się ku kwestorowi Ro, który klęczał pod migoczącą piramidą.

– Wracamy na pokład! – zawołał. Kwestor Ro uniósł wzrok. Chciał się sprzeciwić, ale wiedział, że Talaban ma rację.

Pogoda niemal uniemożliwiała utrzymanie komunii. Skinął głową i zaczął odwijać złoty drut otaczający podstawę piramidy. Probierz nieco rozluźnił podszyty futrem płaszcz i wydobył topór zza pasa. Przymrużył powieki zielonych oczu, starając się wypatrzyć coś przez sypiący śnieg.

Vagar trudzący się w odległości około dwudziestu kroków od niego krzyknął nagle i zatoczył się w lewą stronę. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była lewa ręka, ziała teraz wielka rana, z której tryskała krew. Potem coś pociągnęło rannego w lewo. Probierzowi wydawało się, że śnieg uniósł się w górę i nakrył go w całości. Dzikus uniósł topór i ruszył w stronę Talabana.

Wtem pojawiła się przed nim ogromna postać. Była biała, miała długie ramiona i szarą twarz. Probierz ujrzał, że w paszczy ma ona ostre kły, a palce są zakończone straszliwymi pazurami. Dzikus rzucił się w lewo, padając barkiem na śnieg. Przetoczył się i szybko wstał. Bestia ponownie na niego runęła. Właśnie wtedy w białe futro na jej piersi uderzyła błyskawica. Rozbłysło światło i w jej ciele pojawiła się wielka dziura. Na śnieg trysnęła krew i odłamki kości. Przez chmury śniegu biegły ku nim następne krale. Probierz odwrócił się i ruszył ku Talabanowi, który spokojnie ostrzeliwał bestie kolejnymi impulsami.

Spanikowani Vagarzy uciekali we wszystkie strony. Kwestor Ro wydobył złote berło i podszedł do Talabana. Niski człowieczek nie okazywał strachu. Probierz poczuł do niego nieco większy szacunek.

Zaatakowały ich trzy kolejne bestie. Pierwszą zastrzelił Talaban. Impuls cisnął ją w górę. Drugi niemal zdążył dopaść kapitana, ale rzucił się na niego Probierz. Dzikus pochylił się, unikając ciosu ramienia, i uderzył toporem w pysk bestii. Ostrze wbiło się głęboko. Kral zachwiał się na nogach, a potem uderzył przeciwnika w bok z miażdżącą siłą. Probierz poleciał w górę i wylądował ciężko na śniegu. Topór wypadł mu z rąk.


Talaban zastrzelił bestię. W tej samej chwili pojawiła się przed nim trzecia, ale kwestor Ro uderzył berłem prosto w brzuch. Krala spowiły błękitne płomienie. Wielki, szary łeb eksplodował, a z kudłatej szyi trysnął ogień.

Na brzegu cztery bestie rozszarpywały pazurami ciała zabitych Vagarów. Talaban zastrzelił dwie z nich. Dwie pozostałe wbiły pazury w zwłoki, wciągnęły je za sobą do morza i zniknęły pod wodą.

Probierz podniósł się z wysiłkiem. Koszulę miał zakrwawioną. Czuł się słabo i kręciło mu się w głowie. Pokuśtykał do kwestora Ro i Talabana, a potem wyszarpnął topór z głowy zabitego krala.

Wtem grunt poruszył się pod jego stopami. Dzikus omal się nie przewrócił. Z początku myślał, że to tylko zawroty głowy, ale potem zauważył, że kwestor Ro również się zachwiał.

– Wracajmy… na okręt… albo wszyscy zginiemy – powiedział Talabanowi. – Nadchodzi słup ognia. Zabije wszystkich.

Talaban pomógł mu dotrzeć do brzegu. Ocalało tylko pięciu Vagarów. Kapitan rozkazał im wsiąść do łodzi i pomógł Probierzowi zrobić to samo.

– Musimy się śpieszyć – powiedział dzikus.

Talaban rzucił łuk zhi do łodzi i obejrzał się na kwestora Ro, który nadal próbował odplątać owinięty wokół piramid drut. Podbiegł do niego.

– Nie ma czasu, kwestorze – zawołał, ale Ro go zignorował. Ziemia zatrzęsła się pod ich stopami. Talaban padł na lód. Wstał, złapał kwestora Ro za futro na plecach i pociągnął za sobą. Ro instynktownie uniósł berło. Wyższy mężczyzna zablokował je lewym ramieniem, a potem uderzył prawym w podbródek kwestora. Ten zwalił się na lód. Talaban podniósł go i przerzucił sobie przez ramię. Potem zabrał berło i ruszył ku łodzi.

Przemknęli błyskawicznie przez zatokę. Nadal porażeni strachem Vagarzy wdrapali się po sznurowej drabince przed Talabanem. Probierz podążył za nimi. Jego ruchy były powolne i pełne bólu. Kapitan przywiązał liny do dziobu i rufy szalupy, a potem wdrapał się na centralny pokład, dźwigając kwestora Ro na plecach. Zrzucił go tam i polecił czekającym na rozkazy marynarzom podnosić kotwicę. Następnie wdrapał się na górny pokład, do sterówki.

Położył dłoń na trójkątnej złotej płytce wprawionej w ciemne drewno i obrócił ją w lewo. Pod płytką widać było siedem symboli. Od strony lodowca dobiegł głuchy łoskot. Talaban nie patrzył w tamtą stronę. Nacisnął lekko pięć symboli otwierających zamek i drzwi się odsunęły. Nie tracąc czasu na ich zamykanie, podszedł do długiej czarnej szafki ustawionej pod przeciwległą ścianą. Tam również umieszczono złoty trójkąt. Palce Talabana zatańczyły szybko po symbolach i kolejne drzwi się otworzyły. Wewnątrz znajdowała się długa półka pokryta warstwą błyszczącej miki. Było w niej siedem zagłębień, a na mice leżał aksamitny woreczek. Kapitan otworzył go i wysypał na półkę siedem kryształów.

Na brzegu doszło do potężnej eksplozji. Talaban zerknął w tamtą stronę. Z lodowca buchnął ogromny słup ognia. Wytrysnęły w górę bryły lodu. Kapitan spokojnie ujął w dłoń kryształ i umieścił go w trzecim zagłębieniu. Cały statek natychmiast spowiło bladoniebieskie światło. W stronę pokładu pomknął wielki jak głaz kawał lodu, który uderzył o barierę niebieskiego blasku i odbił się od niej. Talaban dodał jeszcze dwa kryształy, zastąpił te w woreczku nowymi i zamknął szafkę. Spod lodu wypłynęła czerwona lawa. Powietrze przesyciła gęsta para. Stopiona skała docierała do niebieskiego światła i znikała w morzu niczym wino spływające po zewnętrznej powierzchni pucharu. Talaban podszedł do wielkiego koła z brązu i zakręcił nim.

Wąż mknął nietknięty przez wulkaniczną burzę. Wokół niego na morze spadały lód i ogień.


Kwestor Ro stał na pokładzie swej kajuty, obserwując szalejącą na odległym lodowcu pożogę. Bolała go po ciosie Talabana szczęka, nie czas jednak było myśleć o zemście. Na to przyjdzie pora później. Obecnie jego myśli całkowicie zaprzątało sześć srebrnych piramid wypełnionych drogocennymi klejnotami oraz złote pręty przyciągające moc. Ro zapłacił za nie z własnej kieszeni i kosztowało go to niemal połowę jego pokaźnej fortuny.

Co więcej, stracili piątą skrzynkę. W nowym imperium nikt już nie potrafił ich produkować, gdyż źródło specjalnej miki, wydobywanej daleko za zachodnim oceanem, stało się dla nich niedostępne.

Ku niebu trysnęła ogromna fontanna ognia, czemu towarzyszył ogłuszający wybuch. Ro schował się do środka, zamknął za sobą drzwiczki i osunął się na krzesło. Choć odniósł sukces, o jakim jego wrogom nawet się nie śniło, czuł jedynie przygniatającą rozpacz.

Cóż za pożytek z czterech skrzynek, jeśli nigdy już nie będą mogli ich naładować? Zdobyta moc pozwoli im jedynie odwlec jeszcze nieunikniony koniec.

Ro potarł szczękę i nalał sobie gorzałki do pięknie wykonanego kryształowego pucharu. Wpatrzył się w naczynie. Kryształ był czysty i przezroczysty, kwestor widział więc odbicie swej twarzy w licznych powierzchniach. Pociągnął się odruchowo za rozwidloną, niebieską brodę, a potem przełknął trunek. Rzadko pijał alkohol i ognisty płyn wypełnił mu żyły swą mocą.

Wsparł głowę na wysokim oparciu krzesła i zaczął planować kolejną ekspedycję. W przyszłości będą musieli bardziej się zbliżyć do źródła mocy, wędrować przez lód. Ta myśl napełniła go jeszcze większym przygnębieniem.

Krale, tygrysy szablastozębne i koczownicy niemal uniemożliwią tego rodzaju podróż.

Co gorsza, wiedział teraz i to było prawdziwym źródłem jego rozpaczy, że moc Białej Piramidy zanika. Lód nie dopuszczał do niej promieni słońca i nie mogła odnawiać swej energii, nie wspominając już o ładowaniu nowych skrzynek.

Korciło go, żeby nalać sobie drugi puchar, ale nie zrobił tego. Skierował myśli na problem Talabana. Nie było wątpliwości, że kapitan na lodzie uratował mu życie. Nie mogło to jednak zrównoważyć faktu, że uderzył kwestora na oczach vagarskich robotników oraz dzikusa Probierza. Być może widzieli to nawet niektórzy marynarze.

Gdyby chodziło tylko o Vagarów, Ro mógłby skazać ich na śmierć. Talaban jednak nigdy by nie dopuścił, żeby taki los spotkał Probierza. To był trudny problem.

Rozważał właśnie możliwości zemsty, gdy zjawił się Talaban. Wszedł do kajuty bez pukania. Miał do tego prawo jako kapitan, jednak irytowało to Ro.

– Jak się czujesz, kwestorze? – zapytał młodszy mężczyzna.

– Dobrze. Dziękuję za uratowanie życia.

– Czy mogę usiąść? – Przynajmniej tym razem zachował się uprzejmie. Kwestor Ro wskazał mu krzesło.

– Gratuluję, kwestorze – rzekł Talaban. – Nie wierzyłem w powodzenie tego przedsięwzięcia, ale dowiodłeś, że byłem w błędzie, podobnie jak wielu innych.

– To mało znaczący sukces, kapitanie. Straciliśmy jedną skrzynkę i udało się nam napełnić tylko cztery. Niemniej dziękuję ci za te uprzejme słowa. Czy moim vagarskim robotnikom udało się uciec przed erupcją?

– Większość zabiły krale, ale pięciu ocalało. Obawiali się o twoje zdrowie. Sądzili, że powaliły cię bestie.

– A ty powiedziałeś im, jak było naprawdę? – zapytał łagodnym tonem Ro.

– Nie. Oznajmiłem im, że walczyłeś z kralami i zostałeś ranny, ale wrócisz do zdrowia. Nie zaszkodzi, jeśli Vagarzy ujrzą na własne oczy uzdrawiającą moc Awatarów.

– Ale twój człowiek, Probierz, widział, jak mnie uderzyłeś?

– Nie. Został ciężko ranny w starciu z kralem. Ma złamanych sześć żeber i przebite płuco. Gdy niosłem cię do szalupy, był półprzytomny. Mogę cię zapewnić, że nikt tego nie widział, kwestorze.

– No cóż, w takim razie to nie ma znaczenia, Talabanie – odparł z wymuszonym uśmiechem Ro.

– Nie zgadzam się, kwestorze. Jesteśmy nielicznym ludem i jeśli Vagarzy albo inne plemiona zobaczą, że są między nami konflikty, uznają nas za słabych. Gorzko żałuję tego, co zrobiłem, ale ponieważ alternatywą było pozwolić ci zginąć, uważałem, że nie mam wyboru. Niemniej jest też pozytywna strona. Straciliśmy sprzęt, ale Vagarzy widzieli, jak obaj walczyliśmy z kralami. Zaniosą tę opowieść do miasta, jeszcze bardziej wzmacniając mit o wyższości Awatarów.

– Mit? Dlaczego mówisz, że to mit?

– Jesteśmy tylko ludźmi, kwestorze – odparł z uśmiechem Talaban. – Nikim więcej. Ale potrzebujemy tego mitu, żeby zachować władzę.

Kwestor Ro nie był zaskoczony herezją kapitana, udał jednak zszokowanego.

– Tracisz wiarę, Talabanie. Jesteśmy urodzonymi władcami. Nie ulega też wątpliwości, że jesteśmy doskonalsi od niższych istot. Jesteśmy właściwie nieśmiertelni, a wiedzą przewyższamy je w takim samym stopniu, w jakim one przewyższają psy.

– No właśnie, kwestorze. Wiedzą. Do tego wszystko się sprowadza. My odkryliśmy tajemnice mocy słońca, a oni nie.

– I to właśnie stanowi dowód naszej wyższości – oznajmił triumfalnym tonem Ro. – Przez ostatnie siedemdziesiąt lat na co dzień stykałem się z Vagarami i wiem, do czego są zdolni. Potrafią być lojalni i naprawdę inteligentni. Ale brak im naszej zdolności pojmowania. Awatarowie są odrębną rasą. Weź, na przykład, Viruka. On jest wcieleniem wszystkiego, co w nas silne.

Młodszy mężczyzna milczał. Ro spojrzał mu prosto w oczy.

– Powiedz mi, co myślisz, kapitanie. Nie zgadzasz się ze mną?

Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu, kwestorze – odparł z uśmiechem Talaban. – Muszę się zająć Probierzem.

Wstał, pokłonił się nisko i wyszedł.

Kwestor Ro siedział jeszcze przez chwilę za biurkiem, zastanawiając się nad tą krótką rozmową. Miał nadzieję, że Talaban da się sprowokować i potępi Viruka. Z przyjemnością przekazałby potężnemu wojownikowi tę informację.

Bardzo się od siebie różnili. Talaban był spokojny i panował nad sobą, a Viruk gwałtowny i niebezpieczny.

A także obłąkany.

Загрузка...