Rozdział dwudziesty piąty

Demony były potężne, a ich broń wyglądała straszliwie. Mieszkańcy Niebiańskiego Miasta spojrzeli na Hordę Piekieł i ogarnął ich strach. Ra-Hel, król bogów, przyglądał się, jak nieprzyjaciel się gromadzi. Królowa Śmierci również obserwowała to z oddali. Och, bracia, to opowieść o bohaterach i wojnie. Demonów było tak wiele, jak liści w mrocznym lesie, ale Ra-Hel był bogiem słońca. I użył swej mocy.


Ze Zmierzchowej pieśni Anajo

Kwestor generalny wiedział, że na wojnie czas decyduje o wszystkim. Sofarita powiedziała mu, że Kryształowa Królowa pozna wszystkie ich plany. Potem poinformuje o nich swego dowódcę, Cas-Coatla, który podejmie odpowiednie kroki. To jednak wymagało czasu. I w tym Rael upatrywał jedynej szansy.

Almekowie skupili swych ludzi w odległości nieco ponad jednej czwartej mili od murów Egaru – tuż poza zasięgiem łuków zhi. Za nimi, jeszcze dalej, rozlokowano z górą czterdzieści błyszczących ognistych rur z brązu. Nawet słoneczny ogień nie mógł ich dosięgnąć na taką odległość, a nawet gdyby było to możliwe, Rael nie miał już energii na czterdzieści strzałów. Jeśli uśmiechnie się do niego szczęście, może uda mu się wystrzelić trzy razy.

Mejana i Pendar dołączyli do niego na murach.

– Dlaczego nie atakują? – zapytał nerwowo młodzieniec, gdy zbliżało się już południe.

– Zrobią to – zapewnił Rael.

W tej właśnie chwili z rur z brązu wystrzelono ogniste kule. Pociski przeleciały wysoko nad almeckimi szykami, uderzając w mury w trzech różnych miejscach. Kamienne blanki pękły, ludzie runęli na ziemię. Pojawiła się szeroka szczelina, a w odległości około trzystu jardów na prawo od Raela fragment murów zawalił się. Kwestor generalny wyjrzał zza blanków i zobaczył, że Almekowie ponownie wycelowali broń. Tym razem wszystkie ogniste kule trafiły w jeden punkt. Wysoki na czterdzieści stóp mur wytrzymał kilkanaście wybuchów. Potem się zawalił. Powstała luka szerokości trzydziestu stóp, przez którą nieprzyjaciel będzie mógł się wedrzeć do miasta.

Rael wykrzyknął rozkazy do Goraya i Cationa, którzy czekali na dole. Podjechał tam wóz i dwudziestu ludzi rzuciło się biegiem, żeby go rozładować. Wykonany z brązu słoneczny ogień z pokładu Węża Siedem wniesiono w częściach na górę. Czterech żołnierzy ustawiło podstawę i koła zębate na pomoście obok Raela. Potem przymocowano lufę, a na koniec Rael i Cation podłączyli złote przewody ze źródła mocy. Rael skierował słoneczny ogień na wały ziemne, które podczas pory deszczowej nie dopuszczały do wylewów Luanu.

Machina zaczęła wibrować.

Kwestor generalny zerknął nerwowo na szereg almeckich ognistych ruch. Na razie wszystkie milczały, ale Almekowie naprowadzali już na cel trzy z nich. Rael wiedział, że za kilka minut w jego kierunku pomkną ogniste kule.

– Lepiej stąd idź – powiedział Mejanie. – Za chwilę staniemy się celem.

Potrząsnęła głową i została na miejscu.

Almecka armia maszerowała w rozciągniętym szyku ku wyłomowi w murach.

Słoneczny ogień przestał wibrować. Rael wycelował w odcinek wałów, zamknął oczy i pociągnął za dźwignię. Potężny impuls uderzył w nasyp. Przez chwilę nic się nie działo. Potem, głęboko wewnątrz wału, nastąpiła eksplozja. W górę wzbiła się potężna chmura pyłu i ziemi. Uwolnione wody Luanu popłynęły przez wyrwę na równinę. Gwałtowny nurt uniósł ze sobą fragment nasypu o długości sześćdziesięciu stóp. Zaczął się potop.

Almekowie nie zatrzymali się. Woda opływała ich stopy. Unieśli ogniste pałki wysoko nad głowy, z każdą chwilą zbliżając się do wyłomu.

Rael obrócił słoneczny ogień.

– Unieście tył – zawołał do Goraya i Cationa. Lufa wspierała się na zębatych blankach. Obaj wymienieni, przy pomocy trzech innych żołnierzy, złapali tylną część broni i podźwignęli ją wysoko.

Mejanie ich poczynania wydawały się niemal komiczne. Za chwilę miały ich zaatakować tysiące nieprzyjaciół, a awatarski głównodowodzący tracił czas na jedną broń. Nawet jeśli trafi w szeregi przeciwnika, zdoła zabić może ze dwudziestu ludzi.

Wystrzelono dwie ogniste kule, które zatoczyły wysoki łuk i uderzyły o mury. Pierwsza rozbiła się o blanki, wprawiając je w drżenie. Druga przeleciała nad głowami obrońców i spadła na magazyn, który stanął w płomieniach.

Rael położył dłoń na dźwigni słonecznego ognia i spojrzał na brodzących w wodzie Almeków. Mejana podeszła do niego.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytała.

Broń przestała wibrować.

– Zamknij oczy – rzekł cicho Awatar. Potem wystrzelił.

Impuls przeleciał nad pierwszym szeregiem żołnierzy i uderzył w wodę za nimi. Mejana otworzyła oczy i stała się świadkiem przerażającej sceny. Od miejsca uderzenia rozchodziły się kręgi tańczących na tafli niebieskich iskier. Setki Almeków miotały się spazmatycznie. Ogarniały ich błękitne płomienie. Ich szaty płonęły, a broń strzelała samoistnie. Wszędzie widać było umierających ludzi. Atak się załamał.

– Daj mi jeszcze jeden strzał! Tylko jeden! – zawołał Rael, patrząc na niebo.

Tuż obok wybuchły trzy kolejne ogniste kule. Podmuch zwalił Mejanę z nóg. Oszołomiona kobieta próbowała się podnieść. Dwóch Awatarów leżało na murach. Ich białe płaszcze ogarnął ogień. Pendar zerwał własny płaszcz i podbiegł do nich, by ugasić płomienie. Rael zdołał się podźwignąć i stał obok słonecznego ognia. Lewą połowę twarzy miał straszliwie poparzoną. Obrócił broń, jęcząc z bólu i wysiłku.

– Niech ktoś go podniesie! – zawołał. Podbiegli do niego Cation, Pendar i Mejana. Wspólnie złapali tył słonecznego ognia i unieśli go wysoko. Rael pociągnął za dźwignię.

Kolejny impuls uderzył w wodę, tym razem dalej.

Po powierzchni znowu przebiegły kręgi błękitnego ognia. Almekowie odwrócili się i rzucili do ucieczki. Ten strzał zabił ponad dwustu z nich.

– Mamy dość czasu na jeszcze jeden! – zawołał Rael. Twarz miał straszliwie okaleczoną. Odpadły z niej fragmenty skóry. Jego lewe ramię również było czarne i pokryte pęcherzami.

– Nie, kwestorze – sprzeciwił się Cation. – Jeśli zostaniemy tu jeszcze chwilę, zginiemy.

– Ty tchórzu! – krzyknął Rael.

– On nie jest tchórzem – sprzeciwiła się Mejana. – Rób, co ci mówimy.

Złapała go za prawe ramię i pociągnęła za sobą. Rael osunął się na nią bezwładnie. Wspólnie z Cationem zaniosła go ku schodom. Za ich plecami Pendar pomógł wstać Gorayowi. Awatara oślepiła ostatnia ognista kula. Młody Vagar zdążył doprowadzić go do schodów, nim szczyt murów rozpadł się na kawałki. Słoneczny ogień wyleciał w górę. Jego skrzynka mocy eksplodowała.

Cation i Mejana położyli Raela na ziemi pod murem. Cation wyjął zielony kryształ i przystawił go do poparzonej twarzy kwestora generalnego. Skóra zaczęła się goić, a obrzęk ustępował. Zamykająca oko opuchlizna kurczyła się, pęcherze bladły. Rael westchnął. Uniósł rękę i złapał Cationa za ramię.

– Przepraszam, że tak cię nazwałem – powiedział.

– Nieważne – odparł Cation. – Połóż się. Odpocznij. Pozwól działać kryształom.

Tuż za ich plecami Pendar zatrzymał swój kamień nad wypalonymi oczyma Goraya. Cation rozpoczął proces uzdrawiania poparzonego ramienia kwestora generalnego, a potem się odwrócił. Widząc, co robi Pendar, zamarł. Na moment na jego twarzy pojawił się gniew, który potem zniknął. Awatar podszedł do młodego Vagara i wspomógł go swym kryształem.

– Postaraj się nie myśleć o uzdrawianiu – poradził. – Skup się na tym, co powinno być. Wyobraź sobie zdrową czystą skórę. Przedstaw go sobie takim, jakim był przedtem. Niech kryształ sam zrobi resztę.

– Dziękuję – rzekł Pendar.

Goray z jękiem otworzył oczy.

– Widzę – uradował się. Uniósł rękę i uścisnął bark Pendara. – Jestem ci wdzięczny, chłopcze.

– Ktoś do nas idzie – zawołał stojący na murach żołnierz. – Przyprowadźcie kwestora generalnego!

Cation podszedł do Raela i pomógł mu wstać. Wspólnie weszli na górę, pokonując zwalone fragmenty muru.

W stronę miasta szedł Cas-Coatl. Dłonie splótł za plecami. Wyglądał, jakby wybrał się na spacer. Nie okazywał napięcia. Z każdym krokiem zbliżał się do obrońców, ignorując wymierzone w siebie łuki zhi.

– Czego chcesz, Almeku? – zawołał Rael.

– Musimy porozmawiać, Awatarze. Czy udzielisz mi pozwolenia na wejście do miasta?

– Udzielę – odpowiedział Rael. Wspólnie z Cationem i Mejaną ruszył szczytem murów ku ostatnim schodom przed wyłomem, a potem zszedł na dół. Woda sięgała tu kostek. Cas-Coatl musiał w niej brodzić, nim dotarł do kwestora generalnego.

– Czy możemy pomówić gdzieś, gdzie jest sucho?

– To miejsce jest w sam raz – odparł Rael. – Przyszedłeś się poddać?

Cas-Coatl uśmiechnął się ze szczerą wesołością.

– Musimy porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną – stwierdził. – W cztery oczy.

– Jak sobie życzysz – zgodził się Rael. – Chodź za mną.

Obaj okrążyli zburzony mur, zmierzając do pobliskiej wartowni. Rael otworzył drzwi i wszedł do środka. W wąskim pomieszczeniu siedziało trzech vagarskich żołnierzy, jedząc śniadanie złożone z podpłomyków i baraniny. Wszyscy podnieśli się na widok kwestora generalnego.

– Wybaczcie – odezwał się Rael – ale byłbym wdzięczny, gdybyście zostawili nas na chwilę samych. – Mężczyźni zabrali talerze, skłonili się i wyszli. – Usiądź, proszę – powiedział Rael do Cas-Coatla.

Almek go usłuchał. Kwestor generalny wbił wzrok w jego szkliste czoło i kości policzkowe.

– Jak to możliwe, że przeżyłeś zaślubiny z kryształem? – zapytał.

– Kryształowa Królowa mnie potrzebuje. Uratowała mnie i w zamian za to jej służę.

– Moja córka też była zaślubiona z kryształem. Jej nie miał kto uratować.

Cas-Coatl nic nie powiedział. Obaj mężczyźni siedzieli przez chwilę w milczeniu.

– Po co tu przyszedłeś, Almeku? – zapytał wreszcie Rael.

– Miałeś rację, a ja się pomyliłem – odparł Cas-Coatl. – Naprawdę was nie doceniałem. Nie jesteście tylko utalentowanymi podludźmi. Jesteście Almekami. A może to my jesteśmy Awatarami – dodał z uśmiechem. – Moja królowa jest przekonana, że nasze narody powinny się zjednoczyć. Mamy wam wiele do zaoferowania, a wy również możecie nas wzbogacić.

– I oczywiście mam w to uwierzyć? – zapytał kwestor generalny.

– To szczera prawda, Raelu. Broń, którą dysponuję, może zrównać to miasto z ziemią. Nie mam potrzeby cię okłamywać.

– Jakoś nie widzę siebie w roli podróżującego po świecie tylko po to, żeby wyrywać ludziom serca z piersi – odparł Rael.

– Ja również nie. Pewna liczba ofiar jest niezbędna, żeby niższe warstwy znały swoje miejsce. Ale ta rzeź wcale mi się nie podoba. I mojej królowej też nie. Niestety, w obecnej chwili jest niezbędna. Ale gdy tylko Anu ukończy swą piramidę, masowa eksterminacja przestanie być konieczna. My dwaj jesteśmy braćmi. Nie pragnę zagłady Awatarów.

– A jeśli się zgodzimy?

– Moi żołnierze wkroczą do bliźniaczych miast. Nikomu z Awatarów nie stanie się krzywda.

– A co z Vagarami?

– Piramida Anu nie została jeszcze ukończona. A moja królowa jest głodna. Nie martw się o podludzi, Raelu. Jeśli masz wśród nich jakichś ulubieńców, ukryj ich w swym domu, a nic im się nie stanie.

– Takiej decyzji nie mogę podjąć sam, Cas-Coatlu. Będę musiał zwołać mój lud.

– Oczywiście. Macie czas do świtu. Radzę wam podjąć mądrą decyzję.


Talaban był bardzo zaniepokojony. Już kilkakrotnie zaglądał do kajuty Sofarity. Prosiła, żeby zostawił ją w spokoju, a potem słyszał jej jęki bólu. Ro ostrzegał go, że kobieta nie wytrzyma dwudziestodniowego rejsu, i Talaban teraz mu wierzył.

Nie mógł zwiększyć prędkości Węża. Siedział w swej kajucie, raz po raz rozważając ten problem w poszukiwaniu rozwiązania.

Przyszedł do niego Ro i razem przedyskutowali metody zwiększenia mocy. Obliczyli, jaki efekt wywarłoby zmniejszenie ciężaru okrętu poprzez wyrzucenie za burtę wszystkich niepotrzebnych przedmiotów. Jednak nawet gdyby całkowicie pozbyli się broni i mebli, a do tego wysadzili na brzeg wszystkich członków załogi, przyśpieszyliby podróż najwyżej o jeden dzień. O zmierzchu zjawił się Probierz, który jednak nie mógł im podpowiedzieć żadnych rozwiązań. Siedział bez słowa, przysłuchując się rozmowie.

– Gdyby był tu Anu, moglibyśmy przyśpieszyć Taniec Czasu – zauważył Ro.

– A gdyby okręt miał skrzydła, nic by nam nie groziło – warknął Talaban. Nagle jednak poczuł skruchę. – Przepraszam, kuzynie. Jestem zmęczony i podenerwowany.

– Sprowadźmy go tu – zaproponował Probierz.

– Kogo? – zapytał Talaban.

– Świętego.

Talaban potarł powieki, starając się zachować spokój.

– Sugerujesz, żebyśmy zawrócili i poprosili Anu, aby popłynął z nami?

– Nie – odparł dzikus. – Magia nie jest w ciele. Magia jest w duchu. Sprowadźmy tu ducha.

– A jak zamierzasz dokonać tego… cudu? – zainteresował się Ro.

– Jednooki Lis – wyjaśnił Probierz, patrząc prosto na Talabana. – Jak poprzednio. Polecimy.

– Poprzednim razem obaj omal nie zginęliśmy – przypomniał wojownik. – Ale zgadzam się. To jedyne wyjście.

Probierz przeszedł na środek kajuty i usiadł ze skrzyżowanymi nogami na dywaniku. Talaban zajął miejsce naprzeciwko niego. Obaj położyli sobie nawzajem dłonie na barkach i opuścili głowy, stykając się czołami.

Talaban odprężył się i wszedł w trans, szukając skupienia bez koncentracji, połączenia przeciwieństw, zamknięcia kręgu. Tak jak poprzednio, poczuł, że przemieszcza się, wiruje. W jego umyśle zatańczyły kolory, wokół niego i przez niego przemknęły kipiące tęcze. Potem znowu usłyszał muzykę, rytm wszechświata, szept kosmicznych wiatrów.

Ponownie on i Probierz stali się jednym i wspólnie wezwali Jednookiego Lisa, wyśpiewując jego imię w takt muzyki, tworząc pieśń, która niosła się echem przez pustkę.

Czas nie miał teraz znaczenia. Pieśń nie cichła. Wirujące kolory rozjarzyły się, przechodząc w błękit letniego nieba. Talaban spojrzał w dół i zobaczył, że znajdują się nad puszczą. Unosił się nad nią szary dym, który płynął leniwie w ich stronę. Gdy dotarł do ich unoszących się w powietrzu postaci, skupił się, przybierając kształt wojownika.

– Czego wam potrzeba, bracia? – zapytał Jednooki Lis.

Talaban opowiedział mu wszystko. Człowiek z dymu ujął ich dłonie i wokół całej trójki znowu zatańczyły kolory. Tym razem po przybyciu na miejsce otoczyła ich noc. Znajdowali się w małej chatce. Stary człowiek klęczał na modlitewnej macie.

Kiedy przybyli, uniósł wzrok. Jego wygląd wstrząsnął Talabanem. Anu był nieprawdopodobnie wychudzony, a jego dłonie drżały. Wokół niego zamigotała niebieska aura i duch staruszka wyszedł z ciała.

– Wiem, czego potrzebujecie – oznajmił.

– Możesz nam pomóc? – zapytał Talaban.

– Mogę, Talabanie, ale cena będzie bardzo wysoka.

– A co to za cena?

Duch Anu wyciągnął rękę i dotknął czoła Talabana. Tylko on usłyszał słowa Świętego.

– Muzyka jest niewiarygodnie potężna, lecz bywa też straszliwie niszczycielska. Miałem pięćset lat, by nauczyć się nad nią panować. Nie mogę opuścić tego miejsca, by rzucić drugie zaklęcie. Mam za mało sił. Ty jednak możesz tego dokonać. Potrafię wyposażyć cię w odpowiednią wiedzę. Zabierzesz Muzykę na Węża. Ale ceną będzie twoje życie. Nie zdołam w kilka godzin przekazać ci wszystkiego, czego nauczyłem się przez pięć stuleci. Dlatego Muzyka strawi cię niczym rak. Twoje życie potrwa zaledwie kilka dni. Rozumiesz?

– Tak.

– Czy jesteś gotowy umrzeć, Talabanie?

Wojownik pomyślał o kobiecie cierpiącej na pokładzie Węża i o straszliwym niebezpieczeństwie grożącym jego rodakom.

– Jestem – odparł po prostu.

– W takim razie zróbmy to.

Z duchowych palców Anu popłynął żar, który wniknął w umysł Talabana. To było tak, jakby wewnątrz jego czaszki eksplodowały wszystkie bezładne, jaskrawe barwy wszechświata. Zatoczył się do tyłu. W jego mózgu pojawiły się obrazy, potem nadeszła Muzyka, majestatyczna symfonia płynąca wstecz, miliony wątków łączących się ze sobą, upraszczających się coraz bardziej, aż wreszcie słyszał tylko dwanaście tonów, potem pięć, trzy i wreszcie jeden.

– Kiedy wrócisz na okręt, znajdź flet – usłyszał głos Anu. – Mają je prawie wszyscy marynarze. Zabierz go do Pokoju Serca. I pozwól, żeby Muzyka zalała skrzynkę. Zobaczysz, jak kryształy się rozjarzą, jakby przebudziły się w nich płomienie. Potem zacznie się Taniec.

– Jak szybko pokonamy ocean? – zapytał.

– W dwa dni.

– A jak długo będę potem żył?

Anu milczał przez chwilę.

– Może z tydzień.

– Dziękuję, Święty.

– Jeszcze się spotkamy, Talabanie. W podróży, która jest poza życiem.

Anu cofnął dłoń. Świat zmienił kształt, w umyśle Talabana rozjarzyły się tęcze. Awatar ocknął się z nagłym szarpnięciem. Probierz odsunął się od niego. Kwestor Ro podszedł bliżej.

– Znaleźliście Anu? Sprowadziliście go tutaj?

– Znaleźliśmy go – potwierdził Talaban, wstając z podłogi. – A teraz muszę iść poszukać fletu. – Ruszył powoli do drzwi, otworzył je i wyszedł z kajuty.

– Co się stało? – zapytał Probierza Ro.

– Nie wiem wszystkiego. Święty tylko do niego mówił.

– Kiedy dotrzemy do brzegu?

– Za dwa dni.

– Tak jest! – krzyknął Ro, przeszywając pięścią powietrze w geście radości. Potem zerknął na Probierza i zauważył, że dzikus nie podziela jego entuzjazmu. – Co się stało? – zapytał go ponownie, tym razem w języku Anajo. – Czy kryje się w tym coś więcej?

Probierz wzruszył ramionami.

– Nie wiem, ale serce mnie boli i ciężko mi na duszy.


Sofarita leżała na podłodze kajuty. Podciągnęła kolana pod brodę i oplotła się ramionami. Drżała niepowstrzymanie. Jej ciałem targały kurcze, powodujące spazmatyczne drgawki.

Nigdy w swym krótkim życiu nie zaznała tak potwornego bólu ani nie odczuwała równie straszliwego pragnienia. Czuła się tak, jakby umierała z głodu, a otaczała ją uczta, stoły zastawione smakołykami, od których cieknie ślinka. Sofarita jęknęła.

Nagle jej trzewia zaatakowała kolejna fala kurczów. Krzyknęła głośno z bólu. Podniosła się na kolana i poczołgała do łóżka. Koce były grube, ale nie przyniosły jej ulgi. Poprzez ból przypomniała sobie atak Almei i to, jak Ro ogrzewał ją własnym ciałem.

Tym razem wyglądało to inaczej. Napastnikiem był jej własny wygłodniały organizm.

Ro ostrzegał ją przed niebezpieczeństwami wiążącymi się z wyprawą, z oddaleniem się od kryształów miasta, ale nie wyobrażała sobie, że objawy mogą być aż tak gwałtowne. Jej umysł domagał się niemal wrzaskliwie, by zaczerpnęła choć trochę energii ze skrzynki okrętu. Maleńką cząstkę…

Opierała się tej pokusie, wiedząc, że jeśli ulegnie pożądaniu, w mgnieniu oka opróżni skrzynkę do cna.

Kiedy ból się zaczął, spróbowała z nim walczyć przez uwolnienie ducha z ciała. Nie potrafiła jednak tego dokonać. Kurcze utrudniały jej koncentrację, więżąc ją w pełnej cierpienia klatce z krwi i kości.

Talaban dwukrotnie dziś przychodził do jej kajuty, ale nie chciała go wpuścić. Nawet przez drewno wyczuwała słodkie pulsowanie jego siły życiowej. Przerażał ją ten gwałtowny głód.

Złapała się na tym, że myśli o członkach załogi, o tym, że niektórzy z nich są niesympatyczni albo nieuczciwi. Po przybyciu na pokład usłyszała ich myśli. To byli prostacy, którzy źle traktowali własne rodziny. Nikt nie będzie ich żałował, pomyślała.

Nie! Ich życie należy do nich. Nie mam prawa!

Masz wszelkie prawo. Jesteś boginią! Jesteś potrzebna. Ich nikt nie potrzebuje. Jeśli poświęci się ich życie po to, by zniszczyć Kryształową Królową przynajmniej posłużą wyższemu celowi.

Ten argument brzmiał przekonująco.

Usiadła, otuliła się kocem i zaczęła planować, w jaki sposób dotrzeć do najgorszych z marynarzy. Dopadła ją kolejna fala kurczów. Tym razem jej ciało przeszyły ogniste igły. Wygięła się do tyłu i krzyknęła głośno.

Nagle zaczęła się gorączka. Sofarita zrzuciła koc, podeszła do dzbanka z wodą napełniła puchar i wypiła go pośpiesznie.

Drzwi się otworzyły i do środka wszedł kwestor Ro.

– Odejdź – zażądała. – Mam… dużo pracy.

– Jakiej pracy, Sofarito?

– Powiedziałam, odejdź! – Uniosła rękę. Ro wzbił się nagle w górę i uderzył w ścianę kajuty. Osunął się na podłogę, złapał za framugę i podniósł z wysiłkiem.

– Wiem, że cierpisz – powiedział. – Ale to się wkrótce skończy. Anu nauczył Talabana przyśpieszać Taniec Czasu. Pokonamy ocean w dwa dni.

– Muszę… jeść! – Okrążyła go, wyobrażając sobie twarze ludzi, których pozbawi życia.

– Tak samo jak Almeia – zauważył Ro. – Być może powinniśmy przynieść tu dziecko i pochować je dla ciebie żywcem.

Sofarita zatrzymała się w drzwiach.

– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi, Ro.

– Nawet jeśli wyssiesz moc z Almei i położysz kres jej złu, nic to nie da, jeżeli staniesz się taka sama, jak ona – stwierdził. – Jesteś od niej lepsza, Sofarito. Silniejsza. Ale jeśli potrzebujesz czyjegoś życia, weź moje. Należy do ciebie. Ofiaruję ci je dobrowolnie.

Odwróciła się ku niemu.

– Dlaczego? Dlaczego chcesz to zrobić?

– Żeby nie pozwolić ci popełnić morderstwa.

Popatrzyła na niego i ból na chwilę osłabł.

– Zło jest jak trucizna – ciągnął Ro. – Dlatego właśnie nie możemy go użyć. Gdybyśmy je pokonali jego własną bronią, zastąpilibyśmy tylko jedno zło drugim. Wierzę, że to Źródło pobłogosławiło cię mocą. Nie wolno ci jej skazić ani zbrukać.

– Co mogę zrobić? Głód mnie zniszczy.

– Wkrótce przybędziemy na miejsce. Musisz być silna.

– A co się stanie, kiedy, czy raczej jeśli, pozbawię mocy Almeię? Co będzie ze mną?

– Anu ukończy swą piramidę. Będziesz mogła się karmić jej energią.

Wy buchnęła gorzkim wzgardliwym śmiechem.

– Piramida Anu mnie zabije! – zawołała. – Wyrwie duszę z mojego ciała. – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, pobladła gwałtownie. – Nie – wyszeptała. – Co ja zrobiłam?

Ro stał bez słowa, spoglądając na jej porażoną trwogą twarz.

– Zgubiłam ich wszystkich – szeptała. – Almeia tu była. Wszystkiego się dowiedziała! Och, słodkie niebiosa!

– O czym się dowiedziała? – zapytał Ro.

Piramida Anu nie ma na celu dostarczać mocy kryształom, ale pozbawić je jej całkowicie. On buduje broń przeciwko Almei. Ta wyprawa miała tylko odwrócić jej uwagę, spowodować, żeby skupiła siły na mnie. – Nagle Sofarita targnął kolejny spazm. Krzyknęła z bólu. – Nie będę mogła… żyć… bez energii, Ro!

Ujął czule jej dłoń.

– Usiądź ze mną na podłodze. Połącz się ze mną, gdy będę przechodził przez Sześć Rytuałów. Odnajdziemy spokój. Zwyciężymy, Sofarito. Pozwól, żeby twój ból i głód wniknęły w głąb mej duszy, i wspólnie stawimy im czoło.

– To cię zgubi – wyszeptała.

– Przekonamy się.

Usiedli razem na dywaniku, trzymając się za ręce.


Z Wielkiej Sali Kwestorów rzadko korzystano. Otwierano ją tylko z okazji oficjalnych uroczystości albo ceremonii pogrzebowych – szczęśliwie odprawianych rzadko – Awatarów, którzy zakończyli życie po stuleciach służby. Ogromne, okrągłe pomieszczenie było usytuowane pod Wielką Biblioteką. Były tu wysokie łukowate okna oraz szeregi krzeseł ustawione wokół ścian. Salę zbudowano po to, by organizować przedstawienia dla gości ambasadora Pierwszego Awatara. Mogło się w niej zmieścić ośmiuset ludzi.

Była wypełniona zaledwie w połowie, mimo że zgromadzili się w niej wszyscy ocalali Awatarowie, łącznie z kobietami i dziećmi. Przyszli tu wysłuchać słów kwestora generalnego. Rael stał pośrodku sali, spoglądając na zajmujących miejsca ludzi. Rzadko się zdarzało, by wszyscy Awatarowie zbierali się razem, i tylko w takich chwilach w pełni sobie uświadamiał, jak niewielu ich zostało. Sześć kobiet trzymało w ramionach niemowlęta. Tylko sześć. Starsze dzieci bawiły się na wysokiej galerii, pod nadzorem dwóch matek.

Gdy wszyscy wreszcie się zjawili – poza dwudziestoma mężczyznami, którzy wypłynęli na Wężu – Rael poprosił o ciszę. Potem powiedział zebranym o propozycji Cas-Coatla. Zjednoczenie z Almekami. Nowe życie u boku bratniej rasy.

Podkreślił, że wierzy w szczerość zapewnień Almeka. Potem umilkł na chwilę.

– Zabiorę głos na koniec debaty – zakończył. – Teraz proszę o pytania.

– Dlaczego zmienili zdanie, Raelu? – odezwał się Niclin.

– Sądzę, że najistotniejszym czynnikiem są prace Anu. Kryształowa Królowa dowiedziała się o jego talentach i zrozumiała, że jeśli posiądzie jego wiedzę oraz mądrość, będzie mogła zapewnić sobie życie wieczne.

– Czy to właśnie powstrzymało cię przed natychmiastowym wyrażeniem zgody? – zapytał Caprishan.

– Jak już mówiłem, wyrażę swą opinię na końcu.

Siedząca z tyłu Mirani uniosła rękę.

– Udzielam głosu pani Mirani – powiedział Rael.

– A jakie są intencje Almeków wobec ludności bliźniaczych miast? Jak rozumiem, ci zabójcy zostawiają za sobą tylko zniszczenie.

– Zamierzają zabić wszystkich Vagarów – odpowiedział ze spokojem Rael. – Cas-Coatl utrzymuje, że Kryształowa Królowa potrzebuje pożywienia do chwili, gdy piramida Anu zacznie generować moc.

– A więc darują nam życie w zamian za nikczemną zdradę?

– W rzeczy samej – potwierdził Rael. Mirani spojrzała mu w oczy i umilkła.

– Czy zawiadomiono Anu? – zainteresował się inny mężczyzna, siedzący w jednym z pierwszych szeregów.

– Nie możemy się z nim skontaktować – wyjaśnił Rael. Rękę uniósł niebieskobrody Goray. Rael skinął dłonią, pozwalając mu mówić.

– Jak wiecie – zaczął – należę do najstarszych wśród tu obecnych. Widziałem wiele wojen i mnóstwo bitew. Moje pytanie brzmi: czy ty, kwestorze generalny, wierzysz, że możemy wygrać tę wojnę?

– Tak, wierzę – odparł Rael.

– W takim razie mam jeszcze drugie pytanie. Co się z nami stanie po zwycięstwie? Dokąd się wówczas udamy?

– Nie potrafię ci odpowiedzieć, Gorayu. Sam tego nie wiem. Czy są jeszcze jakieś pytania?

Niclin wstał z krzesła.

– Czy mamy szansę odzyskać władzę, gdy Anu ukończy prace?

– Nie wierzę w to – przyznał Rael. – Dni naszej dominacji w tym kraju dobiegły końca. Co gorsza, nie sądzę też, by Vagarzy dopuścili do tego, żebyśmy żyli dalej między nimi jako nieśmiertelni. Znajdą się wśród nich tacy, którzy będą szukali zemsty za to, co uważają za dawne krzywdy. A inni będą nam zazdrościli nieśmiertelności. Nie. Jeżeli wygramy tę wojnę, będziemy musieli poszukać domu gdzie indziej.

– Chyba że przyłączymy się do Almeków – zauważył Caprishan.

– W rzeczy samej – zgodził się Rael.

Nikt więcej się nie odezwał. Kwestor generalny odczekał kilka uderzeń serca.

– Nadszedł czas na debatę nad naszym problemem – zaczął. – Zgodnie z naszym zwyczajem, poproszę o zabranie głosu dwóch spośród nas, jednego zwolennika przyjęcia propozycji Almeków i jednego przeciwnika. Proszę kwestora Caprishana, by przedstawił nam argumenty przemawiające za przyjęciem propozycji Cas-Coatla.

Caprishan wstał, wyszedł na środek sali i spojrzał na pozostałych Awatarów.

– Moim zdaniem – zaczął – nie ma tu właściwie o czym debatować. Nie walczymy już o nasze domy i nasz kraj, albowiem nie mamy już kraju, a nawet w przypadku zwycięstwa nad Almekami, utracimy również domy i dobytek. Zapomnijmy jednak na chwilę o wojnie i o bliskich, których utraciliśmy od chwili jej rozpoczęcia. Przyjrzymy się naszym pierwszym wrażeniom dotyczącym Almeków. Od chwili, gdy tylko dowiedzieliśmy się o ich istnieniu, było dla nas jasne, że to Awatarowie, tak samo jak my. Mieliśmy nadzieję, że ujrzą w nas braci i połączą z nami swe siły, by utrzymać panowanie nad tym dzikim światem. Czemu miałoby się to zmienić? Jakie mamy perspektywy, jeśli wojna będzie trwała dalej? Mamy stać się wygnańcami – o ile Vagarzy po zwycięstwie nie postanowią nas wymordować? Wyruszyć na morze i rozbić obozy na jakimś obcym brzegu? Grzebać w ziemi jak wieśniacy? Ilu z nas wie, jak się sieje i zbiera plony? Ilu potrafi hodować bydło i zarzynać je? Czy ktoś z tu obecnych umie budować domy, tkać albo robić krzesła? Jesteśmy bogami, przyjaciele. Bogowie nie parają się tak nędznymi zajęciami. Od tego mamy służących, którzy nam usługują, oraz poddanych, którzy uprawiają nasze ziemie. Almekowie muszą zabić garstkę Vagarów. Czemu mielibyśmy się tym przejmować? Ich życie trwa zaledwie kilka uderzeń serca. Nasze jest niemal wieczne. Prosta prawda wygląda tak, że jeśli pokonamy Almeków, zadamy klęskę sobie samym. W związku z tym powinniśmy się do nich przyłączyć.

Wrócił na miejsce, żegnany gromkim aplauzem. Na środek wyszedł Rael.

– Proszę Viruka o przedstawienie argumentów przemawiających przeciwko.

Viruk, który siedział dwa rzędy z tyłu, miał wyraźnie zdziwioną minę. Wstał i ruszył do czekającego na dole Raela.

– Ale ja się zgadzam z Caprishanem – wyszeptał do niego. – Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

– Dlatego, że jesteś ogrodnikiem – odpowiedział kwestor generalny i odsunął się na bok.

Viruk stał pośrodku sali, spoglądając na milczących Awatarów, siedzących w licznych szeregach krzeseł naprzeciwko niego. Gdy słuchał Caprishana, zgadzał się z każdym jego słowem. Odnosił wrażenie, że nie ma o czym debatować. Mimo to Rael poprosił właśnie jego, żeby przedstawił przeciwne argumenty. Wybrał go kwestor generalny. Viruk był zaszczycony, gdyż szanował Raela najbardziej ze wszystkich Awatarów. Można nawet powiedzieć, że go kochał, tak jak nigdy nie kochał własnego ojca. Nie mógł go zawieść. To było dla niego ważne.

Wszyscy czekali, aż zacznie mówić, a on nie miał pojęcia, co powiedzieć. Słowa Raela nic dla niego nie znaczyły. Co ogrodnictwo miało wspólnego z almecko-awatarskim sojuszem?

– Nasz kuzyn chyba zaniemówił – odezwał się Caprishan. Audytorium parsknęło nerwowym śmieszkiem. Viruk uśmiechnął się szeroko i w tej samej chwili zrozumiał, czego pragnie od niego Rael.

Myślałem o swym ogrodzie – zaczął. – O wszystkich kwiatach i krzewach, o owadach i robakach. Czy wiecie, że zwykłe robaki mają kluczowe znaczenie, bo to ich tunele wpuszczają powietrze w głąb ziemi i karmią ją? Latające owady, które tak nam dokuczają podczas upalnego lata w mieście, zapylają rośliny, pozwalając im zrodzić nasiona, z których wyrosną następne pokolenia. Wszystko w moim ogrodzie jest świadectwem harmonii, ciągłości życia i wzrostu. Wszystko ma swój cel w wielkim planie. Jednakże jestem bezlitosnym ogrodnikiem. Te rośliny, które nie chcą kwitnąć, wyrywam z korzeniami jak chwasty. Dzięki temu mój ogród rozrasta się bujnie. Każda roślina pełni inną rolę: przyciąga zapachem motyle i ułatwia zapylanie albo zbiera wilgoć na swych szerokich liściach i zapewnia ziemi cień. A gdy liście i kwiaty więdną idą do ziemi, by nakarmić glebę, z której wyrosną przyszłe pokolenia kwiatów. – Jego głos zadźwięczał donośniej. – Ta Ziemia, ta planeta, również jest ogrodem. A my jesteśmy jak rośliny. Ale jakiego rodzaju roślinami jesteśmy? Przed dwoma tysiącami lat pewien Awatar stworzył pismo, pozwalające ludziom komunikować się ze sobą bez użycia mowy. Tysiąc pięćset lat temu inny odkrył związek między pewnymi kryształami a światłem słonecznym. Tysiąc dwieście lat temu trzech matematyków, badających tajemnice gwiazd, poznało Wielką Pieśń. Jej muzyka pomogła stworzyć cuda zaginionego kontynentu. Byliśmy wówczas roślinami cennymi dla ogrodu, przyjaciele. Przynieśliśmy światu sztukę pisania, nauczyliśmy chłopów karmić ziemię, by wydawała lepsze plony. Zwyciężyliśmy choroby, a na koniec nawet śmierć. Byliśmy jak drzewa owocowe wyrastające z gołej skały. Karmiliśmy świat naszą wiedzą. – Przerwał, przesuwając spojrzeniem po audytorium. – Ale to było wtedy. Kim staliśmy się teraz, my, innowatorzy, my, wynalazcy, my, kwestorzy? Za czym teraz kwestujemy? Co mamy do zaoferowania ogrodowi? Stoimy w obliczu zagłady i jedynym argumentem za przyłączeniem się do wroga, jaki potrafił przedstawić mój kuzyn Caprishan, jest to, że staliśmy się tak nieudolni, iż nie zdołamy przetrwać o własnych siłach. Daliśmy światu cywilizację, a nie potrafimy zrobić krzesła. Wypełniliśmy plemiona swą wiedzą, a nie umiemy utkać tkaniny na ubrania. Jaki więc jest nasz cel w tym ogrodzie? Nie jesteśmy już owocami, ani nawet kwiatami. Jesteśmy słomą, martwą i wyschłą. Nie dajcie się nabrać, Awatarowie. Almekowie są tacy sami jak my. Nic nie dają światu, a tylko biorą. Nie karmią, ale pożerają. Tak, są tacy sami jak my, i Ogrodnik ich również wyrwie i wyrzuci. Mam też odpowiedź na pytanie Caprishana. Owszem, potrafię zbierać plony, zajmować się bydłem i zarzynać je. Robiłem też krzesła i stoły, a raz nawet skleciłem łóżko, na którym dało się spać. Nie, nie umiem tkać, ale jeśli będzie trzeba, to się nauczę. Wnoszę o odrzucenie propozycji Almeków.

Zdumione audytorium przyglądało się w ciszy, jak wracał na miejsce.

Rael ponownie wyszedł na środek.

– Dziękuję, szanowni kuzyni. Teraz kolej na mnie, bym przemówił jako kwestor generalny. W ciągu ostatnich dziesięcioleci skutecznie wmawialiśmy samym sobie, że Vagarzy są podludźmi i natura stworzyła ich jako naszych niewolników. Uważaliśmy siebie za dobrotliwych rodziców, opiekujących się krainą zamieszkaną przez niesforne dzieci. W ostatnich dniach uświadomiłem sobie, że ten pierwszy pogląd był błędny. Drugi natomiast świadczy o zarozumialstwie. Ale to na tym drugim chciałbym się na moment zatrzymać. Jeśli rzeczywiście jesteśmy dobrotliwymi rodzicami, to czy mamy pozwolić, żeby wymordowano nasze dzieci? Nie sądzę. Bez względu na swą wiedzę i zaawansowaną cywilizację, Almekowie ulegli złu. Jestem pewien, że sami nie postrzegają siebie w tym świetle. Niemniej jednak są źli. Jeśli się do nich przyłączymy, uznamy to zło za swoje, poddamy nasze życie jego wpływowi. Nie mogę z czystym sumieniem poprzeć takiego kroku. Mam zamiar walczyć z nimi i pokonać ich. Jeśli to zgromadzenie opowie się za przyłączeniem się do Almeków, wyrzeknę się swojego awatarskiego dziedzictwa, oddam kryształy i będę walczył u boku Vagarów. – Umilkł na chwilę, a potem głęboko zaczerpnął tchu. – Ogłaszam trzy godziny przerwy, żebyście mogli przedyskutować tę sprawę. O północy spotkamy się znowu i będziemy głosować. Tymczasem niech ci spośród was, którzy nadal są żołnierzami imperium, pójdą ze mną do zbrojowni Muzeum.

Stu dwunastu Awatarów wstało z miejsc. Mirani podeszła do kwestora generalnego i ujęła go za ramię.

– Jestem z ciebie taka dumna, Raelu. Nigdy nie kochałam cię bardziej niż w tej chwili.

Pocałował ją.

– Dopóki jesteś przy mnie, nie boję się niczego.

– W takim razie już zawsze będę przy tobie – obiecała.


Zbrojownia była zimnym, wilgotnym pomieszczeniem, opustoszałym i pozbawionym okien. Łuki drzwi i ustawione pod szarymi ścianami zbroje oplatały ciężkie od kurzu pajęczyny. Gdy Rael prowadził swych żołnierzy do podziemi gmachu, w powietrzu unosiło się mnóstwo kurzu. Na schodach i w samej zbrojowni zapalono lampy. Srebrne zbroje błyszczały w ich matowym czerwonym świetle.

– Te zbroje nosiła niegdyś gwardia królewska Pierwszego Awatara – oznajmił kwestor generalny. – Wykonano je dwa tysiące lat temu, a po raz ostatni używano ich podczas wojen kryształowych.

Viruk podszedł do najbliższej zbroi. Ustawiono ją na drewnianym stojaku. Na szczycie zatknięto srebrnoskrzydły hełm. Awatar uniósł hełm, strzepnął pajęczyny i przyjrzał mu się uważnie. Był lżejszy, niż się spodziewał. Wykonano go z nieznanego mu metalu. Miał łukowatą zasłonę, która po opuszczeniu chroniła twarz wojownika, oraz długi, łukowaty nakarczek u podstawy. Napierśnik ze srebrnych taśm miał grubą skórzaną wyściólkę, a nabiodrniki i nagolenniki nakładano na skórzane nogawice.

– Są za ciężkie dla naszych ludzi – stwierdził Viruk.

– Nie miałem zamiaru używać ich w obronie – wyjaśnił Rael. Kwestor generalny wszedł na stół i odwrócił się ku zebranym. – Wyższość Almeków opiera się na ich ognistych pałkach oraz na rurach strzelających ognistymi kulami. Wiemy, że do strzelania z nich potrzeba czarnego proszku. W wielkich ilościach. Jeśli zdołamy zniszczyć jego zapasy, Vagarzy będą mieli przeciwko sobie tylko osiem tysięcy wojowników uzbrojonych w miecze.

– Tylko? – powtórzył Viruk. – I powiedziałeś, że to Vagarzy będą mieli ich przeciwko sobie. Co właściwie sugerujesz, kuzynie?

– Zamierzam powtórzyć manewr strategiczny zastosowany przez Banela w ostatniej bitwie wojen kryształowych. – Wśród żołnierzy rozległy się szepty. – Nie mówcie o tym głośno – ostrzegł ich. – Nie wiemy, czy Kryształowa Królowa nas nie obserwuje.

Z grupy wystąpił Goray.

– Powiedziałeś, że zamierzasz powtórzyć manewr Banela, Raelu. A co, jeśli nasi rodacy zdecydują się przyłączyć do Almeków?

– Myślisz, że to zrobią? – zdziwił się kwestor generalny. Goray milczał.

– Pewnie, że zrobią – poparł go Viruk. – Wydaje ci się, że tuczny cielak dobrowolnie pójdzie na rzeź?

– Mam nadzieję, że moi rodacy dowiodą, że mają honor – skontrował Rael.

Viruk parsknął śmiechem.

– Kocham cię, kuzynie, ale stałeś się romantykiem. Nie obawiaj się, ja pójdę z tobą ścieżką Banela.

– Ja również – zapewnił Goray.

Nikt więcej się nie odzywał. Rael popatrzył na widoczne w świetle lamp twarze żołnierzy i uświadomił sobie, że Viruk trafnie odgadł uczucia Awatarów. Nikt z nich nie chciał walczyć dalej. Gruby Caprishan stał bez słowa z tyłu.

– Ja nie będę potrzebował zbroi – oznajmił.

– I tak w żadną byś się nie wcisnął, ty spasiony skurwysynu – warknął Viruk.

W tej samej chwili gdzieś wysoko nad nimi rozległ się donośny huk. Potem nastąpiła seria eksplozji. W suficie zbrojowni pojawiły się szerokie pęknięcia.

– Słodkie niebiosa, zaatakowali nas! – zawołał Goray.

– Spokojnie! – ryknął Rael. – Jesteśmy głęboko pod ziemią. Nic nas tutaj nie dosięgnie!

Usłyszeli dziesiątki kolejnych wybuchów. Huk nie milknął, jakby świat nad nimi kończył się w ogniu i śmierci.

Wydawało się, że trwało to cały wiek, ale w końcu hałasy ucichły.

Rael poprowadził swych ludzi na górę. Przejście blokowały zwalone fragmenty muru. Awatarowie odciągnęli je na bok. Na niebie świecił księżyc. Rael pierwszy wygramolił się z ruin gmachu Wielkiej Biblioteki. Posąg Pierwszego Awatara runął, jego głowa rozpadła się na kilkanaście części. Wszędzie widać było ogień, a pośród głazów leżały ciała.

Pojawili się vagarscy żołnierze, dowodzeni przez Mejanę i Pendara. Rael podszedł do nich.

– Wszystko wydarzyło się nagle – powiedziała Mejana.

– Almekowie zaczęli przemieszczać ogniste rury jakieś dwie godziny temu. Skupili je w jednym punkcie, a potem zaczęli strzelać ognistymi kulami. Sądziliśmy, że atakują mury, ale wszystkie pociski były wymierzone w Bibliotekę. Nie mogliśmy nic zrobić.

– Czy komuś udało się wydostać? – zapytał.

– Wyniesiono z budynku troje dzieci. Jedno umarło, a dwoje jest w szoku.

Rael nie powiedział nic więcej. Wbiegł na rumowisko razem z pozostałymi Awatarami i zaczął odrzucać na bok głazy.

Z upływem godzin wydobywali coraz więcej ciał. O świcie poznali już skalę masakry. Liczba zabitych i zaginionych Awatarów wynosiła dwieście siedemnaście. Uratowały się tylko cztery kobiety i dwoje dzieci.

Rael znalazł Mirani tuż przed świtem. Próbowała osłonić dwoje dzieci przed spadającymi głazami. Ich ciała spoczywały pod jej ciałem. Otaczała je ramionami. Awatarowie i Vagarzy wspólnie trudzili się przy usuwaniu głazów. Rael wziął w ramiona zwłoki żony i usiadł na gruzach, tuląc ją do siebie. Nic nie mówił. Było mu zbyt ciężko na duszy, żeby mógł płakać. Tulił ją tylko do siebie, kołysząc się w przód i w tył.

Zmęczona Mejana siedziała nieopodal, przyglądając się jego bezgłośnej rozpaczy.

Dwóch noszowych czekało nerwowo, bojąc się podejść do kwestora generalnego. W końcu Mejana zrobiła to za nich.

– Czas już, byś pozwolił jej odejść – powiedziała. Rael spojrzał na nią. Nie odezwał się ani słowem. Pocałował Mirani po raz ostatni i zaniósł ją na nosze.

Gdy nastał ranek, Rael zebrał swych ocalałych żołnierzy. Wszyscy oprócz Caprishana wrócili do zbrojowni i przywdziali srebrne zbroje z czasów wojen kryształowych.

Ro cierpiał z powodu innego rodzaju bólu. Nie było w nim głodu, pragnienia wysysania życia z innych. Dla niego był to ból rozpaczy, żałoby i utraty, połączony z uciskiem w kończynach. Czul się tak, jakby jego mięśnie same rozdzierały się stopniowo na strzępy.

Siedział ze skrzyżowanymi nogami na dywaniku, trzymając Sofaritę za ręce. Palce miał niemal całkowicie odrętwiałe, a jego myśli zdominowało przygnębienie. Z oczu płynęły mu łzy. Przywitałby śmierć z radością, niczym starą przyjaciółkę. Sofarita wyczuła jego narastającą desperację i pozwoliła, żeby ból przeniknął z powrotem do niej. Ro westchnął z ulgi.

I tak, pogrążeni w rytuałach Pierwszego Awatara, zdołali przetrwać rejs. Dzielili się bólem, każde znosiło go tak długo, jak tylko mogło, a potem przekazywało brzemię drugiemu.

Wieczorem trzeciego dnia, gdy Wąż zbliżał się już do zachodniego kontynentu, Sofarita poczuła, że wraca do niej moc. Delikatna energia kryształów napłynęła na podobieństwo powiewu słodkiej bryzy. Wypiła ją, napawając się smakiem życia.

Kobieta zaczerpnęła głęboko tchu i puściła dłonie Ro. Kwestor otworzył oczy, uśmiechnął się do niej, a potem osunął wyczerpany na podłogę. Wyciągnęła rękę i pogłaskała go lekko po policzku. Potem wstała i przeciągnęła się. Wyszła na centralny pokład i stanęła tam w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, przyglądając się kołującym nad okrętem mewom.

Talaban zauważył ją i podszedł do niej.

– Jak się czujesz, pani? – zapytał.

– Ro mnie uratował.

– Wiem o tym. Wiele razy zaglądałem do twojej kajuty i widziałem, jak tam siedzieliście. To dobry człowiek.

– Najlepszy – zgodziła się.

Oddaliła się bez słowa i usiadła na zwoju liny przy lewym relingu. Uwolniła ducha i uniosła się wysoko nad odległą zatokę, a potem przemknęła nad pogrążającymi się w mroku lasami i równinami w poszukiwaniu Jednookiego Lisa. Z pierwszego z obozów, które widziała poprzednio, zostały tylko ruiny. Nad rzeką sterczały poczerniałe tyczki namiotowe, a na ziemi leżało kilka ciał. Tu jednak nie doszło do masakry na wielką skalę. Większości Anajo udało się uciec. Sofarita przeszukała okolicę i na skraju lasu znalazła masowy grób. Wniknęła duchem pod ziemię i przekonała się, że leży w nim około czterdziestu almeckich wojowników.

Anajo nie tylko przetrwali atak, ale również zadali nieprzyjacielowi poważne straty.

Sofarita wzniosła się wysoko nad ziemię jak polujący orzeł i zatoczyła szeroki krąg w poszukiwaniu oznak ruchu. Zobaczyła kolumnę Almeków: blisko pięciuset żołnierzy maszerujących na wschód. Dwie mile przed nią ujrzała drugą, mniejszą grupę, uciekającą między drzewami. Przemknęła nad nią. To byli Anajo, siedemnastu mężczyzn i trzy kobiety. Twarze mieli pomalowane na czerwono i niebiesko. Nieśli krótkie, myśliwskie łuki i kołczany, a za pasy zatknęli toporki z krzemienia.

Gdy się zbliżyła, pierwszy z dwudziestu biegnących zatrzymał się i uniósł wzrok. Był mężczyzną w średnim wieku o opalonej na ciemny brąz skórze oraz głęboko osadzonych brązowych oczach. Uniósł dłoń, zwróconą wewnętrzną powierzchnią do Sofarity, i uśmiechnął się. Potem ukląkł, skrzyżował ramiona na piersi i uwolnił ducha z ciała.

– Dobrze jest znowu cię ujrzeć, siostro – przywitał ją.

– Wrogowie są niedaleko, za wami – ostrzegła go.

– Nie dogonią nas, jeśli im na to nie pozwolimy. Czy Dotknij Księżyca jest z tobą?

– Tak. I Talaban również.

– Aiya! – zawołał triumfalnym tonem. – To dobrze. Prowadzę ze sobą swych wilczych żołnierzy. Przybijcie do brzegu w zatoce i skierujcie się na południowy zachód, ku najwyższej górze. Tam się spotkamy. I stoczymy ostatnią bitwę, czy tak?

– To nie będzie potrzebne – odpowiedziała. – Kryształowa Królowa wie o Anu i jego piramidzie. Moja wyprawa straciła sens.

– Nieprawda, siostro. Wędrowałem Szarą Drogą. Widziałem to. Ona próbuje przebić się przez magię otaczającą jego obozowisko. Chce go powstrzymać, zanim ukończy dzieło. Możesz odebrać jej moc. Dać Anu szansę. Wszystko ma sens.

Idźcie na górę. Odciągniemy od was Almeków. – Przerwał na chwilę i na jego twarzy pojawił się cień smutku. – Ale najpierw obejrzyj wasze kamienne miasto. Wiele się tam wydarzyło. Unoszą się nad nim Duchy Śmierci, a Kruki czekają, aż bohaterowie ruszą do ataku. Zobaczymy się na górze.

Powrócił do ciała, pomachał jej ręką na pożegnanie i poprowadził swych ludzi na północ.

Sofarita wróciła na okręt, powiedziała Talabanowi, żeby zawinął do zatoki, i wyruszyła do Egaru.

Kiedy wróciła, po niespełna pół godzinie, czekali na nią Ro, Talaban i Probierz. Wąż kotwiczył w zatoce. Na południowym zachodzie widać było wysokie góry.

– Tam właśnie musimy się udać – oznajmiła. – Czeka tam na nas Jednooki Lis.

– Ilu ma wojowników? – zapytał Talaban.

– Dwudziestu.

– Widziałaś jakichś Almeków?

– Setki.

Talaban zaklął cicho.

– Obiecałem Raelowi, że odeślę okręt z załogą z powrotem do Egaru. Ale będziemy bardzo potrzebowali tych dwudziestu awatarskich łuczników. Czy masz czas, żeby się z nim skontaktować i poprosić, żeby ich nam użyczył?

– Nie mam – odpowiedziała twardym tonem. – Ale oni nie będą już potrzebni w Egaru ani nawet nie byliby tam mile widziani. Wykorzystaj ich tak, jak uznasz za stosowne.

– Co to ma oznaczać? – zapytał.

– Na razie nie chcę o tym mówić. Wysiadajmy na brzeg.

Myślisz, że nas zdradzą? – zapytał Pendar, gdy stu dwunastu Awatarów wyjeżdżało przez południową bramę na przybrzeżny trakt. Mejana wsparła się o blanki, spoglądając na jeźdźców. Nie odpowiedziała na pytanie. Jak pięknie wyglądają w tych srebrnych zbrojach, pomyślała. Jak legendarni bohaterowie. Dziwnie się czuła, patrząc na nich w tej chwili. To byli źli ludzie, którzy podporządkowali sobie jej naród i wykorzystując silę życiową innych, przedłużali swe życie. To oni zabrali jej córkę, czyniąc z niej starą zgrzybiałą kobietę. Ale teraz w blasku słońca jechali na śmierć, by uratować miasta. Mejana nie wiedziała już, co myśleć i czuć. Przez tak wiele długich, pełnych gorzkiej samotności lat starała się doprowadzić do ich upadku.

A teraz ten dzień wreszcie nadszedł.

Nie czuła jednak triumfu, nie uderzyła jej do głowy radość. Nie tak to sobie wyobrażała.

– Zawrą pakt z Almekami – zapewnił Boru. – Nie można im ufać. Wszyscy przez nich zginiemy.

– Być może masz rację – odezwała się po chwili Mejana. – Ale raczej w to wątpię. Ich żony i dzieci nie żyją moc niemal ich opuściła, ich czas się skończył. Wykonamy ostatni rozkaz kwestora generalnego.

Tereny na wschód od miasta nadal były zalane wodą ale na południu poziom gruntu był wyższy. Widziała zakutego w srebrną zbroję Raela, który wprowadził swych jeźdźców na niskie wzgórze. Obejrzała się za siebie, spoglądając na setki ludzi z pospolitego ruszenia, którzy czekali nerwowo pod bramą. Niektórzy byli uzbrojeni w miecze i włócznie, ale większość miała tylko noże bądź maczugi własnej roboty. Nie nosili zbroi i było wśród nich niewielu łuczników. Spojrzała na Pendara.

– Idź do Trzeciej Bramy. Kiedy Rael zaatakuje, poprowadź wojsko do szturmu. Pospolite ruszenie podąży za nim.

– Stracimy mnóstwo ludzi, babciu – ostrzegł ją.

– Postaraj się, żeby ciebie nie było wśród nich – zażądała. Pendar pokłonił się, a potem pobiegł szczytem murów ku czekającym nań vagarskim żołnierzom. Mejana zwróciła się w stronę Boru, spoglądając w jego twarde, niebieskie oczy. – Możesz zostać ze mną albo walczyć razem z pospolitym ruszeniem. Wybór należy do ciebie.

– Nienawidzisz mnie? – zapytał.

– Dziś nie jest pora na nienawiść – odparła. – Dziś jest pora na żal.

Wyciągnął miecz, uśmiechnął się do niej zimno, zszedł z muru i dołączył do czekających na dole ludzi.

Almekowie zobaczyli już oddział Raela i kolumna żołnierzy ruszyła w jego stronę.

Mejana była zmęczona. Spędziła noc na poszukiwaniach ocalonych w ruinach Biblioteki. Znaleźli dwie żywe kobiety. Pierwsza zmarła, gdy tylko ruszyli ją z miejsca, a druga miała zmiażdżone nogi i wykrwawiła się na śmierć, kiedy podnieśli belkę, która ją przygniatała. Ratownicy wydobyli spod gruzów dziesiątki trupów.

Podczas tej długiej nocy Mejanę całkowicie opuściła nienawiść do Awatarów. Zemsta, jaką mogła planować, wydawała się mała i pozbawiona znaczenia w porównaniu z wielką tragedią, jaka się wokół niej rozgrywała. Płakała, kiedy znaleźli dzieci. Ich małe ciałka zostały zmiażdżone przez spadające kamienie, ich życiu położył kres ogień i śmierć spadające z nieba.

A resztki nienawiści zniknęły, kiedy ujrzała Raela tulącego w ramionach martwe ciało ukochanej żony.

Tak, Awatarowie byli źli i Wielki Bóg ich ukarał. Mejanie nie uchodziło dalej myśleć o zemście.

Rael przyszedł do niej przed ostatnim atakiem. Stał przed nią przez chwilę bez słowa, a potem wyciągnął rękę. Uścisnęła ją.

– Życzę wam wszystkiego najlepszego – rzekł. – Vagarzy są teraz strażnikami bliźniaczych miast. To wy będziecie pisać historię. Niewykluczone, że nie macie nic dobrego do powiedzenia o nas i o naszych rządach, ale proszę, byście zapamiętali, w jaki sposób odeszliśmy.

– Nie musisz tego robić, Raelu – zauważyła.

Wzruszył ramionami.

– Muszę, jeśli chcemy zwyciężyć.

Odwrócił się od niej i dosiadł wielkiego siwego rumaka. Mejana otuliła się mocno płaszczem i spojrzała na odległe wzgórza. Awatarowie ustawili się w klin, przypominający wielki srebrny grot włóczni. I ruszyli do szarży.


Po opuszczeniu miasta Rael nie oglądał się za siebie. Uświadomił sobie, że przez całe swe długie życie robił to stanowczo zbyt często. Był zapatrzony w przeszłość, toczył skazaną na porażkę walkę o utrzymanie jej przy życiu. Miasto przetrwa albo nie. Troska o jego przyszłość nie była już obowiązkiem Raela.

Sofarita przyszła do niego i powiedziała mu, gdzie dokładnie znajduje się almecki magazyn i jak silnie jest broniony. Szanse na to, żeby Awatarom udało się do niego przedrzeć, były niewielkie, ale Rael już o to nie dbał. Mirani nie żyła, a jego marzenia zginęły razem z nią. Jeśli jego śmierć spowoduje upadek Almeków, to warto będzie zapłacić tę cenę.

Nie musiał już wydawać rozkazów. Każdy z jego ludzi znał cel i wiedział, że to będzie ostatnia szarża Awatarów. Nikt się nie odzywał. Wszyscy zatopili się w myślach, wspominając rodziny i tych, których kochali.

Rael wyprowadził swych srebrnych jeźdźców na wschodni stok. Po lewej widział pułk Almeków, który zmierzał ku nim.

– Formować klin! – zawołał i przesunął się do przodu, by stać się jego wierzchołkiem. Jeźdźcy ustawili się wokół niego i za nim.

– Naprzód! – ryknął. Opuścił zasłonę i skłonił do biegu swego siwego rumaka, Pakala. Wystrzelił z łuku zhi w kolumnę zbliżających się almeckich żołnierzy. Atakująca w zmasowanym szyku piechota nie miała jeszcze przeciwnika w zasięgu swych ognistych pałek i wystrzelona przez Awatarów salwa świetlnych impulsów spowodowała straszliwe zniszczenia. Dziesiątki żołnierzy padły na ziemię. Konie przeszły w cwał. Tętent kopyt przesycał powietrze wibracją. Z łuków zhi raz po raz wystrzeliwano śmiercionośne impulsy i w szeregach Almeków pojawiła się luka. Nie zaprzestali jednak ataku.

Unieśli ogniste pałki i wystrzelili. Ołowiane pociski uderzyły w szarżujących jeźdźców. Dwanaście rumaków padło na ziemię. Dziesięć następnych zostało rannych, ale pędziło dalej. Wydawało się, że życie gnającego przodem Raela jest zaczarowane. Pociski świstały obok niego.

Tuż za jego plecami koń Cationa potknął się nagle i oficer runął na ziemię. Przetoczył się na kolana i ze spokojem zaczął ostrzeliwać kolejnymi impulsami szyki nieprzyjaciela. Pocisk trafił go w kość policzkową, przebił lewą gałkę oczną i utknął w mózgu.

Szarża trwała dalej.

Pierwsi jeźdźcy dotarli do szeregów nieprzyjaciela. Almekowie pierzchli przed nimi. Rzadziej słychać było teraz huk ognistych pałek, gdyż Awatarowie parli naprzód, strzelając z łuków zhi. Rael został zraniony w bark i w biodro. Zachwiał się w siodle, ale nie spadł. W lewą flankę Awatarów uderzyła kolejna mordercza salwa. Dwadzieścia koni padło na ziemię.

Rael pędził przed siebie, strzelając na lewo i prawo. Koń jadącego obok Goraya został trafiony pociskiem w głowę. Gdy zwierzę padło na ziemię, Awatar zeskoczył z siodła i zabił jeszcze czterech Almeków, zanim inni dobili go mieczami i sztyletami.

Atakujący wdarli się już przeszło sto jardów w szeregi nieprzyjaciela.

Rael obejrzał się szybko za siebie, w stronę Egaru. Bramy się otworzyły i vagarscy żołnierze wypadli na zalane wodą pola. Podążała za nimi gęsta masa pospolitego ruszenia.

Coś uderzyło go w skroń. Spadł z siodła. Podbiegli ku niemu trzej Almekowie. Wielki siwek, Pakal, stanął dęba, tłukąc kopytami. Dwaj przeciwnicy padli. Rael przetoczył się na nogi. Nadal trzymał w ręku łuk zhi. Jego palce zatańczyły na świetlnych strunach. Sześć impulsów uderzyło jeden po drugim w szereg Almeków i wszyscy upadli na ziemię. Rael złapał za łęk siodła i wsunął stopę w strzemię. Ołowiana kula uderzyła w jego hełm, zrywając mu go z głowy. Druga musnęła jego twarz, odrzucając głowę do tyłu. Pomimo bólu zdołał się wspiąć na siodło i wystrzelić jeszcze cztery impulsy. Niektórzy z jego jeźdźców krążyli wokół niego, ale co najmniej trzydziestu kontynuowało szarżę, wdzierając się coraz głębiej w szeregi nieprzyjaciela. Rael spiął rumaka i pognał za nimi, nie przestając strzelać. Nie musiał już celować. Wrogowie otaczali go ze wszystkich stron.

Jeden z nich podbiegł bliżej, unosząc ognistą pałkę. Huk był ogłuszający. Z broni buchnęły dym i ogień. Pocisk zrobił dziurę w zbroi Raela, wbijając się w brzuch. W łuku zhi zabrakło już energii, więc Rael go odrzucił. Złapał za szablę i ciął napastnika w głowę. Almek odskoczył do tyłu. Po twarzy spływała mu krew. W Pakala uderzyła cała salwa pocisków. Wielki rumak stanął dęba i padł na ziemię. Rael próbował wstać, ale dwa kolejne strzały zakręciły jego ciałem. W końcu runął na plecy.

Zgiełk bitwy ucichł. Awatar podźwignął się na kolana, starając się skupić spojrzenie. Widział jednak tylko odległe jasne światło na końcu długiego ciemnego tunelu. To światło go przyzywało i przypomniał sobie czas, gdy jako dziecko zgubił się w lesie. Noc zapadła bardzo szybko i Rael błądził pośród drzew, porażony paniką. Wreszcie ujrzał w oddali złote światło, podobne do świeczki. To była lampa w oknie wiejskiej chaty. Jego młode serce ogarnęło wówczas uniesienie, gdyż światło oznaczało bezpieczeństwo i życie.

Teraz również zaznało uniesienia – a jego duch unosił się razem z nim.


Czekający na tyłach swej armii Cas-Coatl obserwował ostatnią szarżę Awatarów ze złowrogim przeczuciem i głębokim żalem. Był z Raelem szczery. Naprawdę pragnął zjednoczenia z Awatarami. Łączyło go z nimi poczucie pokrewieństwa. Z jakiegoś dziwnego powodu żałował, że nie może wziąć udziału w tym chwalebnym ataku.

Nocą przyszła jednak do niego Almeia. Powiedziała mu, czym jest naprawdę piramida Anu, i poinformowała go, że Rael postanowił walczyć do końca. Rozkazała mu zniszczyć Wielką Bibliotekę, a wraz z nią rodziny Awatarów. Cas-Coatl, jak zawsze, wykonał jej rozkaz.

A teraz patrzył na pędzących przed siebie Awatarów. Stracili już połowę oddziału, ich dowódca nie żył, a jeźdźcy pędzili ku ukrytym drutom i najeżonym zaostrzonymi palami okopom, przygotowanym przez jego ludzi pod osłoną ciemności. To będzie haniebny koniec tak bohaterskiej szarży, ale Cas-Coatl nie mógł pozwolić, by zniszczyli jego zapasy prochu. Bez niego moździerze i muszkiety jego ludzi staną się bezużyteczne.

Wielki szmaragd na jego pasie zaczął wibrować. Dotknął go dłonią i usłyszał głos Almei.

– Twoi ludzie prawie już się przedarli przez mgłę. Dołącz do nich. Weźcie Anu żywcem. Może cofnąć to, co zrobił. Zna Muzykę.

Cas-Coatl przeniósł spojrzenie na pole bitwy. Jego szyki uginały się pod gwałtownym naciskiem Vagarów i mieszkańców miasta, a Awatarowie nadal parli naprzód, zadając jego żołnierzom ciężkie straty.

– Jeszcze możemy tu przegrać, pani – ostrzegł ją.

– Jeśli Anu ukończy swą piramidę, i tak przegramy. Sofarita odbiera mi moc. Nasze osłony są słabe. Musimy pojmać Anu. Ruszaj!

Cas-Coatl spojrzał na swego adiutanta.

– Utrzymuj pozycję, a gdy wszyscy Awatarowie już zginą, poprowadź kontratak z lewej flanki. O zmierzchu miasto powinno być nasze.

Mężczyzna zasalutował, Cas-Coatl rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na szarżujących Awatarów, a potem ruszył w dół zbocza, ku miejscu, gdzie kotwiczyły trzy złote okręty.

Po drodze uświadomił sobie, że cieszy się, iż nie będzie musiał oglądać końca szarży, chwili, gdy konie przewrócą się o druty, a jeźdźcy spadną na naostrzone pale ukryte w wykopach wydrążonych w stoku.

Загрузка...