Króla bogów, Ra-Hela, zaniepokoił widok zmian na niebie. Udał się do Starego Młodzieńca (poprosił go o proroctwo. Zaczęły się Dni Końca, rzekł na to Stary Młodzieniec. Między bogami wybuchnie wojna. Potężni upadną, niebiosa zapłaczą a na świat przybędzie zło. Nie wspomniał jednak o bogini, która miała się zjawić, ani o Królowej Śmierci, albowiem ich czas jeszcze nie nadszedł.
Z Południowej pieśni Anajo
Po pojawieniu się dwóch księżyców w miastach zapanowało podniecenie, które jednak ustąpiło miejsca panice, gdy po podziemnych wstrząsach zawalił się fragment wschodnich murów Egaru oraz dwóch starych budynków w Pagaru. W pozostałych trzech miastach nie doszło do większych strat, ale w Egaru zginęło dwudziestu sześciu ludzi, a siedemdziesięciu zostało rannych.
Kwestor generalny rozkazał żołnierzom opuścić koszary i patrolować ulice, a vagarskie władze zmobilizowały ochotników, którzy rozkopywali gruzy w poszukiwaniu żywych ofiar. Udało się uratować jedną staruszkę i dwoje małych dzieci.
Po drugiej stronie Luanu stolica Błotniaków poważnie ucierpiała. Wiele domów wzniesionych z lepionych z błota cegieł zawaliło się, podobnie jak część pałacu. Rzeka wystąpiła z brzegów i nocą nadeszła powódź. Pełen błota i iłu nurt pochłonął setki ofiar.
W Dolinie Kamiennego Lwa na godzinę przed wystąpieniem zjawiska kwestor Anu rozkazał swym sześciuset robotnikom przejść na wyżej położony teren. Nikt nie odniósł obrażeń, gdy ziemia w dolinie rozstąpiła się, odsłaniając na chwilę czeluść, z której ku nocnemu niebu buchnęły dym i pył.
W odległych o trzy mile kamieniołomach od skalnej powierzchni oderwał się blok piaskowca ważący z górą dwadzieścia ton, miażdżąc sześciu robotników i dwie dziwki. Mężczyźni umówili się tam z nimi wcześniej i pozostali na miejscu wbrew rozkazom kwestora Anu.
O świcie wszystko się uspokoiło, lecz i tak zwołano spotkanie Wielkiej Rady, celem omówienia znaczenia tego astronomicznego zjawiska.
Zebraniu nie przewodniczył jednak Rael, który udał się do doliny, by porozmawiać z Anu.
Gdy przybył na miejsce, świeżo odmłodzony kwestor schodził właśnie z góry, prowadząc długą kolumnę robotników.
– Musimy porozmawiać, przyjacielu – przywitał go Rael, zawracając konia i zmierzając w jego stronę. Kwestor generalny zsunął się z siodła i Anu podszedł do niego.
– Czuję, że się na mnie gniewasz – stwierdził.
– Mógłbyś nie być taki skryty. Wiedziałeś, że to się wydarzy. Czy to była jakaś iluzja?
– Nie.
Rael podszedł do skalnej wyniosłości, prowadząc wierzchowca za wodze, i usiadł na niej. Anu dołączył do niego.
– Czy mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego postanowiłeś zachować to w tajemnicy?
– Nie uwierzyłbyś mi, Raelu. Pomyślałbyś, że postradałem zmysły.
– Byłoby miło, gdybyś pozwolił, żebym sam podjął tę decyzję. Tak czy inaczej, stało się. Co oznacza to wydarzenie?
– Trudno będzie to wyjaśnić – odparł Anu, pocierając szczupłą dłonią krótko ostrzyżone niebieskie włosy.
– Mam czas.
Anu uśmiechnął się.
– Możemy mieć mniej czasu, niż ci się wydaje. Chcę, żebyś wysłuchał mnie z otwartym umysłem, Raelu, nie zadając żadnych pytań. Zgoda?
– Zgoda.
– Zgodnie z naszymi mitami, kiedyś istnieli bogowie, którzy potrafili przemieszczać się w czasie, otwierając bramy wiodące do odległych krain. Pamiętasz opowieść o bliźniakach? Bezak, bóg piorunów, i jego bliźniaczy brat, o którego istnieniu nie miał pojęcia? – Rael skinął głową. – Ten mit zawsze mnie dziwił – ciągnął Anu. – Wydawałoby się, że matka Bezaka powinna wiedzieć, czy urodziła bliźniaki.
– Daruj mi mity, Anu.
– Cierpliwości, kwestorze generalny. Żeby dotrzeć do owocu, trzeba najpierw zdjąć skórkę. Chodzi mi o to, że istnieją inne rzeczywistości, równoległe do naszej. Perspektywa Wielkiego Upadku stanęła nie tylko przed nami, lecz również przed mieszkańcami innych światów. Przynajmniej jedna grupa zaakceptowała jednak konkluzje swych mędrców i spróbowała się ratować. Wykorzystali oni całą moc swej cywilizacji, by powstrzymać nadejście fal. Udało im się, lecz nie tak, jak zamierzali. Otworzyli ogromną bramę między rzeczywistościami. Przenieśli swą stolicę i otaczające ją ziemie do naszego świata. Dlatego właśnie przez kilka uderzeń serca na niebie było widać dwa księżyce. Oni są teraz z nami. Daleko za zachodnim morzem. Dowiedz się też, Raelu, że gdy pojawiły się dwa księżyce, zginęły tysiące ludzi z naszego świata. Zostali pogrzebani, gdy owo miasto wraz z okolicznymi wzgórzami oraz górami pojawiło się nad otwartą równiną, miażdżąc ich niczym olbrzymi młot.
Miałeś rację – przyznał Rael. – Gdybyś opowiedział mi to wszystko, zanim ujrzałem dwa księżyce, uznałbym cię za szaleńca. Nawet teraz ledwie mogę w to uwierzyć.
– Miałem wizję – wyjaśnił Anu. – Wiedziałem, co się wydarzy, i wiem, co jeszcze nas czeka. Przed upływem dwóch miesięcy do portu Egaru przypłynie złoty statek. Na jego pokładzie przybędą wysłannicy z zachodu.
– Czy ci ludzie też są Awatarami, takimi jak my?
– Nie takimi jak my, Raelu. Nie czerpią już mocy ze słońca. Jej źródłem są rytualne zabójstwa. To zły lud.
– Jak wielu ich ocalało?
– Tysiące.
– Czy mają łuki zhi?
– Nie, ale stworzyli inne, równie groźne rodzaje broni.
Rael zaklął cicho. Potem wstał, podszedł do konia i dosiadł go szybko.
– Zostało nas niewielu. Awatarowie trzymają się życia resztką sił – stwierdził. – Otaczają nas wrogowie, którzy jak wilki czyhają na okazję, by nas dobić. – Podjechał do siedzącego Anu i oparł się o łęk siodła. – Liczę na to, że masz dla mnie jakąś dobrą radę, Święty.
– Nie możemy pozwolić, żeby wygrali – odparł Anu – bo wtedy na świecie zapanują ciemność i zło.
– W takim razie znajdź jakiś sposób, żeby ich pokonać.
– Znajdę, gdy piramida będzie już gotowa. Do tego czasu musisz się kierować własnym sprytem, Raelu.
Kilka pierwszych dni w Egaru było trudne dla Sofarity. Wcześniej była w mieście cztery razy z rodzicami i raz z mężem. Zawsze jednak zatrzymywali się tylko na jedną noc, w gospodzie „Pod Krukiem Pokoju”. Ku przerażeniu kobiety, okazało się, że wiosną gospodę zamknięto, i nie miała gdzie się podziać.
Gdy przybyła pod wschodnią bramę i podała swe imię strażnikom, zapadał już zmierzch. Gdyby wiedziała, że gospoda jest zamknięta, zapytałaby ich o drogę. Nie zrobiła tego i teraz siedziała na koniu przed znajomym budynkiem, któremu zabite deskami okna i drzwi nadały zimny, nieprzyjazny wygląd.
Ruszyła w głąb miasta, wypatrując jakiejś gospody, żadnej jednak nie znalazła.
Na ulicach panował coraz większy tłok i mały konik zaczął się niepokoić. Sofarita próbowała go uspokoić, ale nie był przyzwyczajony do tak wielkiego ruchu i hałasu. Nagle między jego nogami przemknął pies i jej koń stanął dęba. Sofarita uczepiła się siodła. Z tłumu wyłoniła się krzepka kobieta w powłóczystej sukni w jaskrawych czerwonych, żółtych i złotych barwach. Złapała konika za uzdę i pogłaskała go po długiej szyi.
– Spokój – powiedziała. – Spokój.
Sofarita jej podziękowała.
– Nie zajedziesz już daleko, dziecko – poinformowała ją krzykliwie odziana kobieta. – Vagarom nie wolno jeździć konno po śródmieściu. Dokąd się wybierasz?
– Chciałabym to wiedzieć. Szukam mieszkania.
– Masz jakieś pieniądze?
– Tak. Trochę.
– No to chodź – powiedziała kobieta. Skręciła w wąską, boczną uliczkę, prowadząc konia za uzdę. Przeszła przez stajnię i wyszła na oświetlony blaskiem latarń plac. Ustawiono tam stoły, na których paliły się świece. Pożywiało się za nimi około dwudziestu ludzi. Pracujące w gospodzie dziewczęta przynosiły im jedzenie i picie na drewnianych tacach.
– Złaź z konia, dziewczyno – poleciła gruba kobieta. Sofarita zsunęła się z siodła. Odjazdy bolały ją plecy i wewnętrzna strona ud.
– Właścicielem tego lokalu jest mój siostrzeniec – poinformowała ją kobieta. – To dobry chłopak. Nikt nie będzie cię tu niepokoił. Skąd pochodzisz?
– Z Pacepty. – Kobiecie wyraźnie nic to nie mówiło. – To rolnicza osada blisko granicy z Erek-jhip-zhonad.
– I szukasz pracy w mieście?
– Tak.
– Najpierw musisz uzyskać pozwolenie. Bez niego nie dostaniesz pracy. Ale, i to właśnie jest najgłupsze, jeśli nie masz pracy, nie dadzą ci pozwolenia.
– Nie rozumiem.
– Ja też nie. To awatarskie prawa, dziecko. Nie są po to, żeby je rozumieć, ale po to, żeby ich przestrzegać.
W drzwiach pojawił się młody krępy mężczyzna. Kobieta zawołała go po imieniu i podszedł do niej.
– Zaprowadź konia do stajni – poleciła – a potem wnieś do środka rzeczy tej dziewczyny.
Wzięła Sofaritę za ramię i poprowadziła ją między stołami do głównego budynku. Tu również siedzieli goście, a z kuchni dobiegała woń pieczystego.
Jakiś wysoki młodzieniec zauważył obie kobiety, uśmiechnął się szeroko i podszedł do nich. Miał na sobie biały fartuch, pobrudzony z przodu sosem.
– Dobry wieczór, ciociu – powiedział. – Przyszłaś sprawdzić, jak stoi twoja inwestycja?
– Jesteś za chudy, Baju – skarciła go. – Kucharze powinni być tędzy. To sugeruje, że warto jeść przyrządzane przez nich potrawy.
Młodzieniec zachichotał, spoglądając z nieskrywanym uznaniem na Sofaritę. Poczuła się przez moment zakłopotana.
– A kim jest twoja nowa dziewczyna, ciociu?
– To nie jest moja dziewczyna. Znalazłam ją na Alei. Szukała noclegu. Pochodzi ze wsi i wygląda na niezepsutą. Dlatego traktuj ją z szacunkiem, Baju, bo inaczej będę się chciała dowiedzieć, dlaczego tego nie zrobiłeś. Możesz też sprzedać jej konia. W Egaru nie będzie miała z niego pożytku, a sądzę, że pieniądze się jej przydadzą. – Spojrzała na Sofaritę. – Nie zgadzaj się na mniej niż dziesięć srebrników. Może nawet dostaniesz piętnaście. – Uważnie przyjrzała się młodej kobiecie. – Ile masz lat? Szesnaście?
– Dwadzieścia dwa – odparła Sofarita.
– Wyglądasz na mniej. Ale pewnie masz już trochę rozumu, a kobietom w mieście zawsze się to przydaje. Opiekuj się nią, Baju. Wpadnę tu, żeby sprawdzić, jak się jej wiedzie.
Gruba kobieta poklepała Sofaritę po ramieniu, a potem odwróciła się i wyszła z gospody. Dziewczynie zakręciło się w głowie, jakby przed chwilą minęła niewielka burza.
– Czy ona zawsze jest taka? – zapytała Baja.
Młodzieniec wyszczerzył zęby w szerokim, dobrodusznym uśmiechu.
– Zawsze – potwierdził. – Chodź, znajdę ci jakiś pokój.
– Poszła za nim do słabo oświetlonego korytarza, a potem wspięła się na rozklekotane schody, gdzie jedynym źródłem światła była wisząca na pierwszym pomoście lampa. – Potem będzie jaśniej – zawołał Baj, oglądając się na nią.
– Każę zapalić więcej lamp.
Schody kończyły się na galerii otaczającej salę jadalną na dole. Baj podszedł do solidnie wyglądających drzwi i otworzył je. Za nimi znajdowała się niewielka sypialnia. Był tam kamienny kominek i maleńkie okienko. Baj zawiesił lampę na haku nad kominkiem.
– Cuchnie tu trochę stęchlizną – przyznał – ale za srebrny grosik nie znajdziesz nic lepszego.
– Miesięcznie? – zapytała. Parsknął niewymuszonym śmiechem.
– Dziennie, śliczna. To jest miasto.
– Każdego dnia? – przeraziła się Sofarita.
– Każdego. Ale dostaniesz do tego trzy posiłki i będziesz tu bezpieczna. Uwierz mi, to specjalna cena. Normalnie dostałbym za ten pokój dziesięć srebrników na tydzień.
– Wezmę go – zgodziła się.
– Zaczekaj chwilę i rozgość się. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Po jego wyjściu Sofarita usiadła na łóżku. Materac był cienki, ale koce grube i ciepłe. Po raz pierwszy ogarnęło ją przerażenie z powodu tego, co uczyniła. Porzuciła bezpieczne życie w wiosce, zamieniając je na niepewną egzystencję w środowisku, o którym nic nie wiedziała. Podeszła do okna i spojrzała na siedzących na dole gości. Ich ubrania wydawały się bogate i wspaniałe, znacznie piękniejsze niż jej ręcznie tkany strój. I te kolory: intensywna zieleń, jaskrawe złoto, czerwień i błękit. Jedna z kobiet miała na sobie jedwabną suknię wyszywaną białymi paciorkami. Włosy związała sobie błyszczącym w świetle lamp drutem.
Lisha!
To imię pojawiło się znienacka w umyśle Sofarity. Razem z nim nadeszła wizja siedzącej na dole kobiety. Nie jadła kolacji, ani nie była bogato ubrana. Siedziała na wytartym dywaniku, tuliła w ramionach martwe dziecko i płakała. Sofaritę zalała fala smutku. Nie pochodził on od niej, lecz od kobiety na dole. Na krótką chwilę zobaczyła to, co widziała tamta – starszego, pulchnego mężczyznę, który wkładał sobie łyżką jedzenie do ust. Uśmiechał się do niej. Między zębami utkwił mu kawałek ciemnego mięsa.
Sofarita zacisnęła powieki, odeszła od okna i omal nie upadła na łóżko. Wizja zdumiała ją. Jej dłonie drżały. Po chwili wrócił Baj z zastawioną tacą. Postawił ją na stoliku, który następnie zaniósł do Sofarity. Na tacy znajdował się talerz z pieczystym polanym warstwą sosu, trochę czarnego chleba, spora bryłka masła oraz kawał świeżego sera.
– Zjedz coś – powiedział. – Jesteś bardzo blada.
Z kieszeni fartucha wyjął trzy niedopalone świece. Zapalił je od lampy i rozstawił w małych glinianych kubkach w różnych miejscach izby.
Sofarita odkroiła sobie kawałek mięsa i spróbowała go. Była to pieczona wołowina, bardzo smaczna. Zjadła wszystko, powoli i systematycznie, wycierając chlebem resztki sosu. Potem uniosła wzrok. Baj przykucnął w odległości około pięciu stóp, wspierając łokcie na kolanach, a podbródek na dłoni.
– Bardzo lubię, jak ludziom smakuje moja kuchnia – oznajmił.
– Było pyszne. Ale już nie dam rady zjeść sera. Mogę go zatrzymać na później?
– Oczywiście. Jakiej pracy szukasz? A może masz zamiar zatrudnić się u cioci?
– Nie wiem. A czym zajmuje się twoja ciocia?
– Czym się zajmuje? Nie wiesz tego? – Przyjrzał się jej uważnie, a potem się uśmiechnął. – Pewnie, że nie wiesz. Byłem głupi. A co właściwie potrafisz?
– Wszystko, czym zechcę się zająć – zapewniła. – Sadziłam rośliny, podlewałam je i zbierałam. Umiem szyć, tkać i haftować. Potrafię strzyc owce i znam mikstury odstraszające muchy plujki. Znam też zioła, które pomagają w gojeniu ran oraz inne, które leczą bóle głowy i łagodzą objawy reumatyzmu. I jestem teraz silna. Mogę ciężko pracować. Ciężej niż kobiety z miasta.
– Jesteś też szczupła i piękna – zauważył. – Moja ciocia powiedziałaby ci, że dzięki tym darom możesz zarobić bardzo dużo.
– A jak?
– Ciocia zajmuje się… dostarczaniem rozrywki bogatym i potężnym. Ma duży dom i zatrudnia wiele młodych kobiet. A także mężczyzn.
Nawiedziła ją kolejna wizja. Wielka sypialnia z okrągłym łożem zasłanym atłasową pościelą. Figlowały na nim dwie kobiety i mężczyzna. Co się z nią działo? Sofarita usiłowała zachować spokój.
– Twoja ciocia prowadzi burdel?
– W rzeczy samej, ale jej pracownice wolą, żeby nazywać je artystkami, nie dziwkami. Mogą w jedną noc zarobić więcej niż ja przez cały tydzień. A znacznie więcej, niż ty zarobisz przez trzy miesiące jako kelnerka albo służąca.
– To znaczy ile?
Ciocia mówiła mi, że to zależy od tego, czego się od nich wymaga, a także od bogactwa i hojności klienta. Innymi słowy, jeśli znajdziesz bogatego mężczyznę, który cię polubi, będziesz mogła zarobić sto srebrników przez jedną noc. Ale bardziej prawdopodobne jest, że będzie to dwadzieścia albo trzydzieści.
– Aż tyle?
– Kusi cię to?
– A nie powinno? Czyżbyś zapomniał mi o czymś powiedzieć?
– Niezupełnie – odparł. – Rzecz w tym, że zajęcie „artystki” nie cieszy się w Egaru szacunkiem. Słyszałem, że w niektórych miastach Błotniaków dziwki uważa się niemal za święte. Patiacy również bardzo je szanują. Ale w vagarskich osadach z reguły się nimi gardzi.
– A czy mogłabym pracować tutaj? Dla ciebie?
– Mogłabyś, ale za to, co tu zarobisz, nie będziesz mogła zbyt długo pozwolić sobie na ten pokój.
– Zastanowię się nad tym – odpowiedziała.
W porcie Egaru zgromadziły się tłumy, przyglądające się przybijającemu majestatycznie do brzegu Wężowi. Niektórzy ze starszych Awatarów mieli łzy w oczach, młodszych zaś ogarnął zachwyt. Zniknęły pokraczne żagle, a okręt nie kołysał się już na falach jak wtedy, gdy był okaleczony. Wpłynął do portu z wielkim spokojem. Większość gapiów stanowili Vagarzy, którzy nigdy w życiu nie widzieli Węża z naładowaną skrzynką. Oniemieli ze zdumienia.
Talaban podpłynął do nabrzeża i marynarze rzucili cumy czekającym robotnikom. Gdy już je przywiązano, kapitan wyłączył moc i okręt zanurzył się głębiej.
Przed upływem godziny kwestor Ro zorganizował zapakowanie i wyniesienie na ląd czterech pozostałych skrzynek: trzech naładowanych i jednej pustej. Posprzeczał się z Talabanem, który nie pozwolił zabrać skrzynki napędzającej Węża.
– Jeśli kwestor generalny postanowi znowu okaleczyć okręt, każe ją wymontować – oznajmił. – Do tego czasu zostanie na miejscu.
Skrzynki ostrożnie przeniesiono na czekający na nabrzeżu wóz. Potem Ro rozkazał woźnicy jechać do pałacu. Niski kwestor wdrapał się na kozioł i usiadł obok Vagara. Nie obejrzał się za siebie ani nie pomachał ręką na pożegnanie, gdy wóz znikał w oddali.
Talaban zwołał załogę, zapłacił wszystkim i rozkazał tym, którzy wychodzili na przepustkę, uważać na zawiadomienia wywieszane u wejścia do portu.
– Niewykluczone, że niedługo wypłyniemy – oznajmił. – Musicie być gotowi.
Talaban i Probierz zostawili na pokładzie zredukowaną do minimum załogę pod dowództwem Methrasa i zeszli na brzeg. Gdy dotarli do bram portu, Talaban przywołał dorożkę, która zawiozła ich do jego domu na Wzgórzu Pięciu Drzew. Dom sąsiadował z wiśniowym sadem. Nie był zbyt duży, miał tylko dziewięć izb. Na pomalowanych białą farbą ścianach nie wisiały żadne ozdoby, a długi, pochyły dach pokrywały dachówki z czerwonej terakoty. Okna zasłaniały drewniane żaluzje, chroniące pokoje przed słonecznym żarem.
Talaban wysiadł i zapłacił dorożkarzowi. Frontowe drzwi były otwarte i kiedy podeszli z Probierzem bliżej, pojawiła się w nich kobieta w średnim wieku, która pokłoniła się Talabanowi.
– Wszystko gotowe, panie – oznajmiła. – Mąż zobaczył okręt. Wywietrzył twoją sypialnię i przygotował łóżko. Woda na kąpiel już się grzeje, a w saloniku czeka posiłek.
– Dziękuję – rzucił Talaban, przechodząc obok niej.
– Był tu posłaniec z pałacu, panie. O zmierzchu spotyka się Rada. Masz się stawić. Przyjedzie po ciebie powóz.
Talaban skinął głową i ruszył do saloniku. Znajdował się on w zachodniej części budynku i wysokie białe łukowate przejście łączyło go z ogrodami oraz położonym dalej sadem. Były tu trzy duże okna i dzięki temu pokój był bardzo jasny. Powietrze przesycała woń kwiatów z ogrodu: jaśminu i róż, groszku pachnącego i kapryfolium.
Talaban ściągnął buty i usiadł na długiej sofie. Do pokoju wszedł mężczyzna, który pokłonił się nisko. Postawił na stole dzban rozcieńczonego wina oraz dwa kielichy, znowu się pokłonił i wyszedł. Probierz nalał wina kapitanowi, ale nie sobie. Podszedł do stołu i poczęstował się leżącymi tam smakołykami. Były wśród nich świeże owoce, solone mięso – szynka, wołowina i mięso gołębia – różne rodzaje sera oraz bochen świeżo upieczonego chleba.
– Dobre – stwierdził.
Wrócili mężczyzna i kobieta. Oboje się pokłonili.
– Kąpiel gotowa, panie – oznajmiła kobieta. – Czy będziesz jeszcze czegoś potrzebował?
– Nie. Już wam dziękuję – odparł. Wstał i wręczył obojgu po dwie srebrne monety. Pokłonili się znowu i opuścili dom.
– Nie lubisz, jak umierają – odezwał się Probierz.
– Słucham?
– Służący. Patrzysz, jak się starzeją. Wtedy smutny jesteś. Widziałem twoje życie. Kiedy lecieliśmy.
Talaban skinął głową. To była prawda. Pierwsi służący, jakich miał w Egaru – mężczyzna i jego żona – spędzili z nim dwadzieścia pięć lat. Polubił ich. Kiedy kobieta zachorowała, Talaban ją uzdrowił. Wiadomość się rozeszła i wezwano go przed Radę. Prawo zabraniało Awatarom pomagać niższym rasom za pomocą magii kryształów. Rozkazano mu ich odprawić. W przeciwnym razie kobietę skazano by na śmierć. Od tej pory wynajmował służących na krótki czas.
Probierz żarłocznie pochłaniał posiłek. Talaban wstał z sofy i przeciągnął się.
– Idę się wykąpać – oznajmił.
Leżąc w pachnącej wodzie, znowu pomyślał o Chryssie, o jej radosnym usposobieniu i o tym, jak zachwycało ją wszystko, co widziała: wiosenne kwiaty w blasku słońca, biały gołąb o zmierzchu, światło księżyca tańczące nocą na powierzchni morza.
Jego umysł wypełniło wspomnienie dwóch księżyców, a także migotliwej postaci Jednookiego Lisa. Nie powiedział Probierzowi o tym, że go widział. Jeszcze nie. Musiał najpierw to sobie przemyśleć.
Wyszedł z wanny i wytarł się do sucha. Potem ukląkł na dywaniku i przeprowadził powoli umysł przez Sześć Rytuałów.
Przed upływem godziny wdział tunikę z ciemnoniebieskiego jedwabiu wyszywaną srebrną nicią a na długie, ciemne włosy nałożył srebrny diadem z białym kamieniem księżycowym. Całości dopełniały wysadzany klejnotami pas, u którego wisiał nóż myśliwski o czarnej rękojeści ozdobionej srebrnym drutem, rajtuzy z białej wełny oraz sięgające kolan buty z posrebrzanej jaszczurczej skóry.
Probierz uśmiechnął się na jego widok. Talaban zauważył w oczach dzikusa drwiący błysk.
– To pałacowy strój – tłumaczył się lekko zmieszany.
Probierz skinął głową.
– Bardzo ładny.
– Chyba sobie przypominam, że kiedy brałeś ślub z Suryet, miałeś na sobie płaszcz z orlich piór i czapeczkę wyszywaną paciorkami. A na członku futerał z muszelek. Do tego pomalowałeś sobie usta na biało. Ja też widziałem twoje wspomnienia.
– To co innego – sprzeciwił się Probierz. – Orle pióra mają w sobie wielką magię. Muszelki pomagają na męskość.
– To wszystko kwestia stylu – mruknął Talaban, poprawiając tunikę.
– Bardzo ładny – powtórzył dzikus z gromkim śmiechem.
Talaban potrząsnął głową z uśmiechem. Z Probierzem nie sposób było się spierać.
– Kiedy wrócę, musimy porozmawiać.
– O powrocie do domu?
– O Jednookim Lisie.
– Obudź mnie, to porozmawiamy.
Powóz przybył na czas i Talaban usiadł z tyłu. Po drodze przyglądał się miastu. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat rozrosło się niemal dwukrotnie. Wiele starszych budynków, stojących na pięciu wzgórzach, na których pierwotnie zbudowano Egaru, było pięknych, ale większość nowych wzniesiono z wypalanych w ogniu cegieł. Na wąskich uliczkach ludnych dzielnic gnieździła się populacja robotników: garncarze, piekarze, murarze, tkacze, cieśle, służący i wielu innych. Vagarzy byli obecnie stukrotnie liczniejsi od swych awatarskich panów. I ta dysproporcja będzie narastać.
Talaban popadł w ponury nastrój. Powóz mknął dalej, wjeżdżając przez stary kamienny most do awatarskiego centrum miasta.
Tutaj budynki prezentowały się zdecydowanie lepiej. Wielkie gmachy miały frontony ze wspaniale obrobionego marmuru, z pięknymi posągami po bokach. Były tu fontanny, sztuczne jeziora i parki, w których wytyczono kręte ścieżki. Powóz wyjechał na szeroką aleję, a potem minął Bibliotekę i Muzeum Starożytności. Obie te budowle wzniesiono w latach świetności dawnego imperium. Potężne, osiemdziesięciotonowe bloki kamienia ustawiała na miejscu garstka robotników posługujących się legendarną muzyką Pierwszego Awatara. Talaban widział coś takiego w Parapolis, gdy był jeszcze dzieckiem. Najpierw kwestor grał prostą melodyjkę na długim flecie. Potem odzywały się trąbki. Awatarscy murarze brali się do pracy, poruszając się w pełnej harmonii z muzyką. Podnosili olbrzymie bloki tak łatwo, jakby były workami zboża. Wokół placu budowy gromadzili się gapie, którzy podziwiali niezwykłą magię i słuchali muzyki.
Biblioteka była ogromna. Potężny kamień nadproża nad wejściem do niej wspierał się na barkach dwóch wysokich na trzydzieści stóp posągów. A na kamieniu umieszczono pomnik ostatniego Pierwszego Awatara siedzącego na masywnym tronie. Postać wyciągała ręce do swego ludu. Pierwotnie miało to oznaczać, że choć wyniesiono go ponad innych, stało się to z woli powszechnej. Dlatego podtrzymywało go dwóch Vagarów. W oczach Talabana obecnie pomnik podkreślał tylko fakt, że awatarska władza jest dla Vagarów wielkim ciężarem.
Powóz jechał dalej. Po pięknie ułożonych kamiennych chodnikach spacerowały setki przechodniów, zatrzymujących się przed wystawami licznych sklepów. Ludzie byli tu lepiej ubrani. Większość stanowili Vagarzy, rodziny bogatych kupców.
Wielu Awatarów uważało vagarską klasę kupiecką za swych najlepszych sojuszników pośród niższych gatunków. Talaban jednak nie dał się nabrać. To kupcy najbardziej pragnęli końca awatarskich rządów. Gdyby przejęli pełną kontrolę nad handlem, ich zyski znacznie by wzrosły.
Powóz jechał dalej. Talaban widział już zarys pałacu na tle nocnego nieba. W jego oknach paliły się jasne światła, co oznaczało, że zainstalowano tam już jedną ze skrzynek. Pałac zbudowano przed dwustu laty. Zaprojektowali go awatarscy architekci. W owych czasach imperium miało jeszcze środki oraz energię potrzebne do urzeczywistnienia takich projektów. Zapewne był to najwspanialszy budynek, który ocalał przed lodem. Jego dach wyłożono złotymi płytami, a mury ozdobiono niezliczonymi posągami oraz scenami z awatarskiej historii.
Potężna brama z brązu była otwarta. Dwóch awatarskich wartowników wpuściło powóz do środka.
Powóz się zatrzymał i Talaban wysiadł. Potem wszedł na schody, zmierzając ku masywnym dwuskrzydłowym drzwiom. Były tu sześćdziesiąt cztery stopnie, podzielone przez symbole na osiem grup reprezentujących podróż życia. Poczęcie, narodziny, dojrzewanie, pełnoletniość, dojrzałość, mądrość, duchowość i śmierć.
Po obu stronach schodów rozmieszczono posągi. Ich królewskie oblicza pozostawały zawsze niezmienne, a pozbawione wyrazu oczy spoglądały obojętnie na przechodzących śmiertelników. Bohaterowie i nauczyciele, mistycy i poeci. Na marmurze obok nich uwieczniono ich imiona oraz dokonania.
Talaban zatrzymał się przed posągiem Varabidisa, poety oraz mistyka, twórcy Sześciu Rytuałów. Statua wyobrażała młodego mężczyznę unoszącego w górę gołębia, który rozkładał skrzydła do lotu. Poniżej umieszczono inskrypcję: Ptak nie wspomina przeszłości, ale leci z nadzieją w przyszłość.
To już nie jest prawda, pomyślał Talaban.
Gdy już znalazł się w środku, vagarski sługa zaprowadził go do przestronnej poczekalni pod komnatami Rady. Pod ścianami ustawiono tu sofy oraz miękkie fotele, a na trzech długich stołach czekały wino i przekąski. Większość radnych była już obecna. Gruby Caprishan, odziany w powłóczystą srebrną szatę, siedział przy zachodnim oknie, zajęty rozmową ze swymi współpracownikami. Niclin, najbogatszy i w związku z tym najpotężniejszy z radnych, stał pod wysoką galerią, gawędząc swobodnie z kilkoma kolegami.
Talaban rozejrzał się po sali. Nigdzie nie było kwestora Ro.
W jego polu widzenia pojawiła się wysoka szczupła postać.
– Dobry wieczór, kuzynie. Słyszałem, że miałeś ciekawą podróż.
Viruk był odziany w tunikę z ciężkiego czarnego jedwabiu, wyszywaną srebrną nicią. Włosy i brodę miał świeżo wymyte i naoliwione. Nie wziął ze sobą broni.
– Dobry wieczór, Viruku – odparł Talaban. – Jestem pewien, że życie tutaj również nie było nudne, przynajmniej dla ciebie.
– W rzeczy samej, nie było. Ale nie zaprzątajmy sobie głowy moimi skromnymi poczynaniami. Ty jesteś bohaterem chwili. Dzięki tobie panowanie Awatarów jest zapewnione jeszcze na kilka lat.
Talaban spojrzał w jasnozielone oczy rozmówcy.
– Dobrze by było w to uwierzyć – stwierdził.
– Zawsze byłeś dyplomatą, Talabanie. Słyszałem o waszym spotkaniu z kralami. Czy rzeczywiście są takie straszliwe, jak opowiadają?
– Są szybkie i śmiertelnie groźne.
– Chciałbym kiedyś takiego zabić. Być może wyruszę z tobą na następną wyprawę.
– Twoje umiejętności byłyby bardzo użyteczne, ale decyzja w tej sprawie należy do kwestora generalnego.
Drzwi do Sali Obrad otworzyły się szeroko. W tej samej chwili pojawił się kwestor Ro. Nie odzywając się do nikogo ani słowem, ruszył ku swemu miejscu.
– Pewnie wszyscy będziemy musieli teraz wysłuchać pompatycznego ględzenia tego konusa – poskarżył się Viruk.
– Zasłużył sobie na to, żeby nas zdrowo pozanudzać – stwierdził Talaban.
Viruk zachichotał i położył dłoń na jego barku.
– Lubię cię. Naprawdę. – Przerwał i uśmiech zniknął z jego twarzy. – Mój astrolog mówi, że pewnego dnia stoczymy walkę na śmierć i życie.
– Miejmy nadzieję, że to kiepski astrolog – odparł z uśmiechem Talaban. – Ale jeśli tak nie jest, możesz być pewien, że pochowam cię z pełnymi honorami.
Viruk ryknął głośnym śmiechem.
– Naprawdę cię lubię, Talabanie – rzekł.