W REDAKCJI

Lita była zgnębiona. Nie rozumiała, co się stało z Majem. Praca leciała jej z rąk, tekst, który powinna czytać, stracił dla niej sens. Zbierało się jej na płacz.

— Koleżanko Uskowa, odcinek na trzecią kolumnę! wrzeszczał wbiegając dyżurny redaktor.

— Zaraz, zaraz — odpowiedziała Lita i znowu zagłębiła się w korekcie.

Ale nadal nie rozumiała czytanych zdań.

Wyszła na korytarz. Zatrzymała się przy oknie. Było zimno. Z uchylonego okna wiało. Tam, u wejścia na skwer, przed godziną spotkała się z Majem. Czuła, iż źle się stało, że tak szybko i łatwo odeszła od niego… Trzeba było wypytać go, spróbować zrozumieć.

W roztargnieniu patrzyła w dół. Spostrzegła, jak przed bramą redakcji zatrzymała się taksówka. Wyszły z niej trzy osoby. Na,przedzie dwóch ludzi, z których każdy był Majem. Jej Majem! Tknęło ją wspomnienie tego, co przed godziną mówił Maj. A więc prawda? Brednia o sobowtórach to też prawda? I prawda, że razem tu przyszli?

Pierwszy z Majów ukazał się w korytarzu. Ujrzawszy Litę bezsilnie opartą o ścianę, podbiegł ku niej.

— Tylko się nie bój — rzekł w podnieceniu — wszystko w porządku… To moja wina, że nie uwierzyłaś. Mówiłem bezładnie i niezrozumiale… Widzisz, nas jest dwóch…

— Tak, jest nas dwóch — potwierdził Sobowtór, a Lita drgnęła jak wtedy na skwerze.

— Dwóch, dwóch! — Maj się denerwował. — Możesz nas dotknąć. Weź ją za rękę, Maj.

Sobowtór ostrożnie ujął jej opuszczoną dłoń. — Nie bój się!

— Nie bój się! — tym samym głosem powtórzył Maj i także wziął ją za rękę. — Słuchaj! On to ja, który wrócił z jutrzejszego dnia. Wiesz, jest taki aparat przesunięć podpróżniowych. Zrobiłem go ze zwykłej komory kondensacyjnej. Rozumiesz…

— Nie rozumiem… — Wyrwała rękę. — Nie rozumiem, nie rozumiem! — Zasłoniła twarz dłońmi.

Joss podsunął jej krzesło.

— Uspokój się, Lito — odezwał się Sobowtór. — Uspokój się… — Pogłaskał ją po głowie.

Lita szlochała dygocąc.

— Więc wyobraź sobie — powiedział cicho Sobowtór — że wchodzisz do takiego malutkiego pakoiku, zasypiasz, a potem się budzisz. Pokoik zostaje otwarty, a ty wychodzisz z niego i jesteś tam, gdzieś była, ale o dobę wcześniej. Wczoraj, rozumiesz?

Lita milczała, ale już nie drżała. Maj rzucił:

— Powtórz.

Sobowtór powtórzył. Przekonywał j ą jak małe dziecko. Kiedy zamilkł, Lita spytała cicho:

— Wehikuł czasu?

— Świetnie — ucieszył się Sobowtór. — Niech będzie wehikuł czasu.

— Ale bez zakłócania przyczynowości — wtrącił szybko Maj. — Aby komora została otwarta jutro, trzeba ją włączyć dzisiaj, przedtem zaś przygotować prognozę, ponadto masa warunków…

— Na razie nie trzeba — przerwał Sobowtór — to błahostki. Istotne jest to, że wchodzisz jutro, wychodzisz dzisiaj.

Lita otarła łzy.

— On — Maj wskazał na Sobowtóra — to ja, który dziś rano wyszedł z tej maszyny.

— Widziałem to na własne oczy — potwierdził Joss. Rzeczywiście coś niesamowitego!

— Tak, tak — powiedziała Lita i głośno westchnęła. Zrozumiałam… Ale wydaje mi się, że śnię…

— A właśnie — potwierdził Maj. — I mnie też tak się wydaje…

Lita raptownie wstała, chwyciła Maja za rękę.

— Chodźmy!

W korytarzu ukazał się redaktor dyżurny.

— Ptaszynko, trzecia kolumna!…

— Z całą pewnością będzie nowa kolumna, panie Marku — odparła Lita rozgorączkowana.

— Co, co takiego? Nowa? Dlaczego… — W tej chwili ujrzał sobowtórów…

Do gabinetu redaktora naczelnego pierwsza wbiegła Lita. Poczekawszy, aż zwierzchnik zakończy rozmowę telefoniczną, oświadczyła, że ma sensacyjny materiał do natychmiastowej publikacji.

— Jaki? Z Agencji Telegraficznej? Z Prasowej Agencji Nowości? Od własnego korespondenta? — w roztargnieniu dopytywał się naczelny.

— Nie, samorzutny.

— Skontrolowany?

— Pewien człowiek wrócił dziś z dnia jutrzejszego.

— Tak — bez najmniejszego zdziwienia odrzekł zwierzchnik — co jeszcze?

— I pojawiły się sobowtóry. Jeden przeżywa dzisiejszy dzień po raz pierwszy, drugi zaś, powróciwszy z jutra, przeżywa dzień dzisiejszy powtórnie. To eksperyment naukowy. — W jakim instytucie?

— W Instytucie Badania Próżni.

— Otóż, koleżanko e…

— Uskowa — podpowiedziała Lita.

— …koleżanko Uskowa. Może pani przygotować wywiad z tymi sobowtórami, porozmawiać z tym i owym spośród ich kolegów, a także ze specjalistami z pokrewnej instytucji naukowej. Należy się zabezpieczyć przed fałszerstwem i dezinformacj ą. Nieźle byłoby znaleźć i napiętnować konserwatystów, którzy przeszkadzali nowatorom, dziś bowiem weszło w życie zarządzenie zmierzające do usunięcia rutyny z działalności naukowej. Musimy zareagować… Ponadto materiał musi mieć akceptację Akademii. Trzeba na to czasu.” — naczelny pstryknął palcami. — Tydzień starczy?

— Materiał powinien pójść do numeru jutrzejszego dziś. W przeciwnym razie zestarzeje się i znajdziemy się na szarym końcu. Sobowtóry są już tu, czekają. Notatkę napiszę za kwadrans. Koniecznie dziś. Jutro pozostanie tylko jeden z sobowtórów, drugi natomiast odejdzie w dzień dzisiejszy, to znaczy z jutrzejszego punktu widzenia — we wczoraj. A teraz można dać zdjęcie bezpośrednio stąd, z redakcji, mamy przecież pustą trzecią kolumnę… To bombowy materiał!…

— Hm — oczy naczelnego ukryte za szkłami okularów przybrały rozmarzony wyraz — nie brak koleżance dziennikarskiej werwy… — Położył swą małą dłoń na ręce Lity. Rzeczywiście materiał obiecujący, świeży… Może pani poprosi sobowtórów do mnie. I proszę powiedzieć Lusi, by wezwała tu innych kolegów z redakcji i oddziałów.

Загрузка...