Tego wieczoru dowiedziałem się czegoś ważnego. Wróciwszy do domu zastałem siostrę. Jak można było wnosić z zapachu dymu tytoniowego, który snuł się jeszcze w powietrzu, jej gość właśnie wyszedł.
— Mnie nie pozwalasz palić w swoim pokoju — odezwałem się — a aktorowi Jonesowi wszystko wolno.
— To nie aktor Jones.
— Tylko kto?
— Edgar Poe.
— Dość tych głupstw, Diko! To przede wszystkim śmieszne! Przecież nie jesteś Melanezyjką z Wysp Trobriandzkich, lecz cywilizowaną kobietą, siostrą uczonego.
— A jednak to nie aktor, ale Edgar Poe.
— Tym gorzej. To dwuznaczne i straszne. Wobec tego odwiedza cię mara, coś, co znajduje się poza naszą rzeczywistością?
— Nie, on nie jest widmem. To żywy, cierpiący, głęboko przeżywający i wszystko rozumiej ący człowiek.
— Nie wierzę! Aktorzyna, który zmierza do jakichś swoich nieuczciwych celów. Po co on tu przychodzi?
— Biedny chłopiec. Gdyby słyszał te okropne słowa. Zamilknij!
— Ten chłopiec ma ponad czterdzieści lat. Jak na swój wiek…
— Milcz! Proszę cię. Gdybyś wiedział, jak mu ciężko, jak tęskni do swoich czasów, z których tak bezlitośnie wyrwał go eksperyment fizyczny przeprowadzony przez Hoppesa.
— Brednie. Hoppes zbyt wulgarnie i fałszywie interpretuje moj ą hipotezę. Zrozum, że twój Jones to nie cząstka elementarna. A moja teoria czasu i przestrzeni odnosi się tylko do mikroświata.
— Biedny chłopiec! Opowiadał mi o twojej teorii i o doświadczeniu zrealizowanym przez Hoppesa. O doświadczeniu, które się udało. I prosił, bym cię namówiła do udzielenia mu pomocy… Chciałby wrócić tam…
— Gdzie?
— W dziewiętnasty wiek, kiedy żył i pisał swoje opowiadania.
— On pisał czasem okrutne opowiadania, choć z dużym talentem…
— Ale mimo to nie można potraktować go tak okrutnie, jak uczynił Hoppes pragnąc potwierdzić twoją koncepcję.
— Dobrze, Anno. Przypuśćmy, że na chwilę uwierzę w tę niedorzeczność… Wytłumacz mi jednak, dlaczego on jest podobny do aktora Jonesa?
— Tobie tylko się tak zdaje. Utwierdziłeś się w tym przekonaniu. A tymczasem…
Nie odpowiedziała i zaniosła się płaczem.
— Biedny chłopiec. Dusi się w naszym świecie… Ja zaś przyrzekłam mu pomóc…
Zawsze z trudem znosiłem płacz kobiety. A teraz płakała moja siostra. Jej ramiona drżały.
— Gdzież logika? — zapytałem. — Przecież go kochasz, jeśli dobrze rozumiem.
— Tak, kocham go. To pierwszy człowiek, którego naprawdę pokochałam. Dlatego też proszę cię, byś mu pomógł powrócić w jego czasy, w jego stulecie, do ludzi, którzy go otaczali, zanim okrutny i brutalny eksperyment twojego Hoppesa nie wyrwał go bezlitośnie z jego środowiska.
— Ale może ty też chcesz tam z nim uciec?
— Nie. To niepotrzebne i niemożliwe. Zostanę tu z tobą i będę go wspominać… Przywróć go jego światu, Filipie! Proszę cię — przywróć! Nie dam ci spokoju, dopóki go nie oddasz jego stuleciu. Oddaj go, oddaj!
— To niemożliwe, Anno. Zrozum, że czas jest jednokierunkowym, nieodwracalnym procesem. Przyszłość jeszcze nadejdzie, ale przeszłości już nie ma i nigdy nie powróci.
— Przecież on mi wielokrotnie wyjaśniał twoją teorię czasu. W myśl twoich obliczeń czas wcale nie jest jednokierunkowy, lecz odwracalny.
— Tak, Anno, ale tylko w mikroświecie, gdzie rządzą inne prawa… Gdyby twój Jones był cząstką elementarną!… — To nie Jones, to Edgar Poe. Powinieneś go więc odesłać. Zrobisz to, Filipie, dla mnie, dla swojej jedynej siostry. — O, gdybym to mógł uczynić!
Jak złodziej — na palcach, cichutko wyszedłem z pokoju Anny i zamknąłem się w swym gabinecie.