5

Taksówka wioząca Antonia i Unni zbliżała się do Balmaseda. W okolicach Guenes zaczynała się skomplikowana sieć dróg, prowadzących w różne strony, oni jednak jechali główną szosą. Unni szczerze podziwiała elegancję, z jaką kierowca pokonywał zakręty.

Mijali jakąś niedużą miejscowość.

Unni przypadkiem akurat wtedy wyjrzała przez okno i zobaczyła zaparkowany samochód, w którym siedzieli dwaj mężczyźni. Padało na nich światło ulicznych latarni, a dodatkowo oświetliły ich jeszcze reflektory taksówki.

Unni mocno złapała Antonia za ramię.

– To przecież… To był przecież Thore Andersen! I ten wysoki chudy człowiek, którego imienia nie znamy.

– Jesteś pewna?

– Tak. Jose – Luis, jedź prędzej! Czy zdołamy się oddalić, zanim oni ruszą?

– Oczywiście!

Taksówka wykonała karkołomny manewr, wyprzedzając tira, i skryła się za wielką ciężarówką. Potem José – Luis skręcił w boczną drogę. Samochód Thorego Andresena, który już zdążył ruszyć, nie miał szans w porę zmienić kursu, pojechał dalej główną drogą za tirem.

– Widzieli nas? – spytał Antonio.

– Wydaje mi się, że nie – odparła Sihria. – Chociaż to właściwie możliwe.

– No tak, bo przecież siedzieli i czekali. – Unni aż dech zaparło w piersiach. – A kiedy nas zobaczyli, pokazali palcem, jak gdyby chcieli powiedzieć: „Nareszcie są!”

– Czy wy właściwie nie wybieraliście się do Ramales de la Victoria? – spytał Jose – Luis.

– Owszem – odpowiedział Antonio.

– Wobec tego jedziemy tam – zdecydował Jose – Luis. – Balmaseda to bardzo przejrzyste miasteczko, trudno wam będzie się tam ukryć.

– Ale to daleko. No i Silvia miała jechać do Balmaseda.

– Daleko? Z Bilbao to zaledwie siedemdziesiąt kilometrów, a jesteśmy już w połowie drogi. Dojedziemy za trzy kwadranse. I gwarantuję, że Silvia dotrze do Balmaseda w porę.

Silvia kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Mogła przecież zdrzemnąć się w samochodzie.

– Nam bardzo by to odpowiadało – powiedział Antonio łagodnie. – I oczywiście zapłacimy za cały wasz trud.

– Dla nas to przyjemność – stwierdził Jose – Luis.

– Skąd oni, na miłość boską, mogli wiedzieć, że będziemy tędy przejeżdżać? – spytał wciąż oszołomiony Antonio po norwesku. – Unni, zaczynam się bać.

– Oni przecież wiedzą wszystko – jęknęła w odpowiedzi. – Przez cały czas śledzą nasze ruchy. Ale mogłabym przysiąc, że nie współpracują z bandą Emmy.

– O, nie, to rzeczywiście wykluczone. Nic z tego nie rozumiem.

– Ja też nie. Ta dziwna, zmienna kobieta, o której; mówiłeś, ta, która jest teraz w samochodzie Mortena… Sądzisz, że ona może mieć coś z tym wspólnego?

– Wcale by mnie to nie zdziwiło. Po prostu nie rozumiem tylko, w jaki sposób.

Podczas jazdy samochodem wszyscy czworo się ze sobą zaprzyjaźnili. Teraz jednak Silvia i José – Luis przestali się odzywać. Antonio domyślał się, że czekają na jakieś wyjaśnienia, są tylko zbyt delikatni i obawiają się, by nie uznano ich za ciekawskich.

Im mniej ludzi wiedziało o ich wyprawie wśród cieni śmierci, tym lepiej. Teraz jednak musiał coś zrobić. Odetchnąwszy głęboko, powiedział:

– Sprawa polega na tym, że wpadliśmy na trop czegoś, co zdobyć pragnie wielu innych. Wierzcie mi, to my jesteśmy „dobrymi”. „Źli” są nasi prześladowcy, macie na to moje słowo honoru.

– Ale czegoś tu nie rozumiem – stwierdził Jose – Luis. – Widzieliśmy przecież, że uciekacie przed czymś już w Bilbao. Jak oni mogli dojechać tutaj przed nami?

– Nie, ci to zupełnie ktoś inny.

– No, to rzeczywiście, musieliście wywąchać coś wielkiego – stwierdziła Silvia cicho.

– Bo tak też w istocie jest. Sprawa ma związek z dawnymi dziejami Hiszpanii. Nam wcale nie chodzi o pieniądze, w przeciwieństwie do tamtych. Niestety, nie mogę wyjawić nic więcej, nie wdając się w opowieść, która starczyłaby na całą drogę stąd co najmniej do Santiago de Compostela. Zresztą ścigają nas nie tylko te dwie grupy, z którymi mieliście okazję już zawrzeć znajomość. Tych grup jest aż pięć.

– Możecie działać bez współpracy z władzami? – dziwiła się Silvia.

– Pomaga nam młoda uczona, zajmująca się historią Hiszpanii, a także wysoki urzędnik państwowy. Znacie nazwisko don Pedro de Verin y Galicia?

Owszem, znali. Nazwisko Pedra stanowiło dobrą gwarancję. Unni w duchu zadawała sobie pytanie, ile to już razy bardzo im się przydało stanowisko Pedra. Po pokonaniu licznych zakrętów wyjechali z powrotem na główną szosę. Teraz znajdowali się już na odcinku pomiędzy Balmaseda a Ramales de la Victoria. Unni zauważyła, że teren zaczyna się podnosić.

– Znów wjeżdżamy na wyżyny? – spytała z pewnym lękiem.

– Tak, będziemy jechać pod górę – odparł wesoło Jose – Luis.

– Wąskimi, krętymi dróżkami?

– Miejscami tak.

– Ach… Czy mogę usiąść z przodu?

– Oczywiście!

Szybko zamieniła się z Silvią na miejsca. Wielki mercedes to wspaniały i wygodny samochód na szerokie, proste drogi, ale na wąskich pełnych zakrętów górskich drożynach jego sprężynująca miękkość potrafi wyjść nosem.

– Nie widać za nami żadnych świateł samochodowych – obwieściła Unni. – Wymknęliśmy się im!

– Na pewno wkrótce odkryją swój błąd – odparł Antonio złowieszczo.

– Nie ma obawy – uspokajał ich Jose – Luis. – Tego auta nie zdołają dogonić.

Unni nie mogła się powstrzymać, żeby nie pochwalić się samochodem, będącym własnością jej rodziny.

– W Norwegii jest niewiele dużych dróg, ale w Szwecji ojciec jeździ tak szybko, że mama musi go czasami upominać i prosić, żeby zmniejszył prędkość do stu pięćdziesięciu.

– To nic takiego! – stwierdził José – Luis z niezachwianą pewnością siebie. – Ja z tego wyciskałem już dwieście.

Unni nie pozwoliła mu na łatwy triumf:

– Jednego dnia przejechaliśmy osiemset kilometrów.

José – Luis otwartą dłonią uderzył w deskę rozdzielczą.

– To jeszcze nic, mnie się zdarzyło pokonać tysiąc kilometrów w jeden dzień, do Madrytu. I to nie raz!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Cudownie móc się wreszcie odprężyć!

– Czy to właśnie z don Pedrem macie się spotkać w Ramales de la Victoria? – zainteresowała się Silvia.

– Nie – odpowiedział Antonio. – Tam jest trzyosobowy zespół, który jedzie z południowej części Baskonii. Don Pedro i jego grupa podążają od strony Galicii. Muszą więc najpierw przejechać całą Asturię.

– Czy oni też jadą krętymi drogami?

– Tak, z pewnością jadą przez góry.

– Muszą koniecznie spróbować serów z górskich okolic Asturii! – stwierdziła z ożywieniem Silvia. – Są naprawdę słynne.

– Ach, uwielbiam ciekawe sery! – wykrzyknęła Unni.

– I miejscowej wódki w wysokich, cienkich jak rurka butelkach – dodał Jose – Luis.

Silvia roześmiała się.

– Mój dziadek, który ma dziewięćdziesiąt sześć lat, pije codziennie kieliszeczek, nim się zdrzemnie. To go utrzymuje w dobrym zdrowiu.

– Nie ucz Unni złych zwyczajów – uśmiechnął się Antonio. – Ale to rzeczywiście brzmi nieźle.

– Czy nie możemy zadzwonić do Jordiego i poprosić go, żeby nam kupił – poprosiła Unni – mnóstwo serów i może… – Głos jej zrobił się cienki i błagalny: -… butelkę albo dwie?

– Teraz? Teraz to oni śpią i musimy im na to pozwolić.

– Ale na niebie zaczyna już jaśnieć.

– Na razie to tylko wąski pasek na horyzoncie. Unni westchnęła.

– No tak, szkoda, że jest tak ciemno! Chętnie zobaczyłabym krajobraz. A widać tylko falujący horyzont i od czasu do czasu jakieś nagie drzewo.

Górska droga była, łagodnie mówiąc, kręta.

Jakiś tir, któremu najwyraźniej się spieszyło, ciągnął tuż za nimi, nie mogąc ich wyminąć. Unni zauważyła, że José – Luis nuci pod nosem.

– Zaczynasz śpiewać za każdym razem, gdy ktoś chce nas wyprzedzić – uśmiechnęła się. – Mój ojciec reaguje podobnie, tylko że on wzdycha i pojękuje.

José – Luis roześmiał się.

– Stare przyzwyczajenie.

– Wydaje mi się, że wielu kierowców w taki czy inny sposób odreagowuje sytuacje wymagające szczególnej uwagi – włączył się do rozmowy Antonio. – Powiedz mi, Silvio, jakie atrakcje ominęły nas w Balmaseda?

W dziewczynie natychmiast obudziła się przewodniczka.

– Stary most na rzece zbudowali Rzymianie jeszcze przed narodzeniem Chrystusa, został odbudowany w dwunastym wieku i jest absolutnie wart zobaczenia. Palej mamy kościół San Severina, w połowie gotycki, a w połowie barokowy. No i wspaniałe arkady. Są też fabryki mebli, wykorzystujące doskonałe drewno, którego dostarczają okoliczne lasy…

– Ach, tak, dziękujemy za informacje – powiedział Antonio dość cierpko. – Ten most rzeczywiście może być interesujący. Może uda nam się zobaczyć miasto w powrotnej drodze do domu.

Optymista, pomyślała Unni. Czy będzie dla nas jakaś powrotna droga do domu?

Wielka ciężarówka w końcu ich wyprzedziła. Znajdowali się teraz dość wysoko, poznawali to po linii horyzontu leżącej na niższym poziomie. Świt kazał jeszcze na siebie czekać. Unni wiedziała, że tu, na południu, światło dzienne pojawia się o wiele bardziej nagle niż na jej rodzinnej północy. Świt i wschód słońca nie trwają długo.

Na razie jednak wciąż panowała ciemność.

Silvia wyjaśniła, że jadą teraz przez przełęcz Esrita, i wkrótce potem dostrzegli przed sobą głęboką dolinę, w której tu i ówdzie jaśniały światła nielicznych wiosek.

– Dolina Carranza – powiedziała Silvia. Nagle José – Luis zaczął powoli hamować.

– Tam coś jest – oznajmił zdumiony.

Ach, nie, nie znów, pomyślał Antonio, mając świeżo w pamięci pojawienie się na drodze strasznego Emile.

Mniej więcej na środku jezdni stała jakaś młoda dama, machając do nich ręką. Zbliżali się do niej, rozważając oczywiście zatrzymanie się i przyjście jej z pomocą, gdy nagle koła samochodu wjechały na nieduży garb na jezdni, a światło reflektorów padło na twarz kobiety. Jej oczy błysnęły zielono, po kociemu.

– Jedź! – ryknął Antonio. – Na miłość boską, nie zatrzymuj się!

– Ale ona przecież stoi na środku drogi – zaczął José – Luis oburzony, ale Unni złapała za kierownicę a jednocześnie na sekundę przycisnęła pedał gazu.

Zarena uskoczyła w bok, bo nawet demon nie lubi być rozjechany przez samochód. Z mnichami sprawa przedstawiała się inaczej, lecz oni to jedynie fantomy, przez które można przemknąć na wskroś. Zarena, pomimo iż potrafiła się przeobrażać, stawać niewidzialna, zbudowana była z bardziej konkretnej materii.

– Ale my… – jęknął Jose – Luis.

W następnej chwili coś wylądowało na dachu i samochód gwałtownie się zatrząsł. W końcu jednak uchwyt napastniczki wyraźnie zelżał i usłyszeli jeszcze tylko wściekły syk, który z wolna cichł, kiedy Jose – Luis, zdoławszy odzyskać panowanie nad autem, pognał naprzód.

– Coś mi się wydaje, że tej pani nie bardzo się spodobało nasze zachowanie – stwierdził Antonio słabym głosem.

Poranne światło z wolna zalewało już piękną dolinę Carranza. José – Luis z trudem panował nad drżeniem dłoni, mocno zaciskając je na kierownicy.

– Co to było? – spytała Silvia, skulona w kącie, odzyskując wreszcie mowę.

– Szczerze mówiąc, nie wiem – odparł Antonio. – Ale mieliśmy już do czynienia z upiorami wywodzącymi się z piętnastego wieku, zarówno z rycerzami, jak i z katami inkwizycji, którzy starają się uchodzić za mnichów, lecz doprawdy trudno ich tak nazwać. Spotkaliśmy też dobrą czarownicę i złego czarownika z tej samej epoki. Ze wszystkimi jakoś nauczyliśmy się obchodzić, ale ta kobieta…? Mówiłem o pięciu różnych grupach przeciwników, ona musi należeć do szóstej.

– I najgorszej? – spytała Unni.

– Bez wątpienia. Nie rozumiem jej natury. Nie wiem, czym ona jest, ani skąd pochodzi.

Dotychczas tak dobroduszny i pogodny José – Luis milczał. Unni rozumiała go, zapewne najchętniej wysadziłby ich gdzieś na bocznej drodze.

– Ale co wy właściwie znaleźliście? – dopytywała się Silvia.

– Na razie jeszcze nic – odparł Antonio. – Mamy do czynienia z prastarym przekleństwem, Życie wielu naszych przyjaciół jest zagrożone, jeśli nie znajdziemy dla nich ratunku. Szukamy pewnej ukrytej, zapomnianej doliny, która może przynieść nam odpowiedź na wszystkie zagadki – W rejonie Carranza?

– To raczej nie jest nasz ostateczny cel. Musimy jechać dalej.

W samochodzie zapanowała cisza, gęsta i nieprzyjemna.

– Dobrze, przedstawię wam główne punkty – zdecydował wreszcie Antonio, wzdychając. Należało jakoś wytłumaczyć pojawienie się owej makabrycznej kobiety. – Może ty, Silvio, jako przewodniczka zdołasz podsunąć nam jakąś wskazówkę?

– Ale dlaczego Carranza?

– Szukamy pewnej groty na granicy pomiędzy Baskonia a Kantabrią.

– To gorzej, bo jest ich co najmniej kilka. Dwie duże. Jedna w dolinie Carranza w Baskonii, a druga w pobliżu Ramales de la Victoria, po stronie kantabryjskiej.

– Cóż, nikt nie obiecywał, że cokolwiek przyjdzie nam łatwo – westchnęła Unni z ponurą miną. – Antonio, zastanawiałam się nad czymś. Ty nie za bardzo reagujesz na magicznego gryfa Asturii, którego nosisz na piersi W razie niebezpieczeństwa on się robi ledwie ciepły, prawda?

– Owszem.

– Coś mi się wydaje, że powinniśmy zamienić się na amulety, w ten sposób lepiej będziemy mogli wyczuć zbliżające się niebezpieczeństwo. Ty dostaniesz mojego gryfa miłości z Vasconii. Przyda ci się pod nieobecność Vesli, może dzięki niemu lepiej odczujecie swoją bliskość?

Antonio zgodził się na to bez sprzeciwów i zaraz wymienili gryfy.

Zjeżdżali teraz w dół. W tym czasie Antonio w krótkich zarysach wprowadził dwoje Basków w całą historię, Unni zaś wypatrywała słynnych sępów.

Nie zauważyła jednak żadnego. Być może pora była na to zbyt wczesna.

Загрузка...