3

Nad porośniętymi lasem wzgórzami i dolinami Taramundi świecił księżyc. Jego blask padał na niewielką zamieszkaną wioskę, Teixois, i na Veigas, gdzie akurat w tym momencie przebywały jedynie dwa psy oraz kilkoro szalonych Norwegów i ich przyjaciół. Księżyc sprawiedliwie oświetlał też inne opustoszałe zagrody i wioski, oddalone od tak zwanej cywilizacji.

Księżyc „widział” również dwoje ludzi nieco wyżej w dolinie ponad Veigas: Miguela z coraz bardziej sfrustrowaną Juana, depczącą mu po piętach.

Może księżyc zauważył więcej niż ona? Może spostrzegł, że idzie przed nią wcale nie sympatyczny młody Miguel, lecz straszliwy demon Tabris?

Czy on musi iść tak prędko? Nie może na nią zaczekać?

Wszyscy Norwegowie twierdzą, że doskonale teraz wyglądam, myślała Juana ze smutkiem. Tylko Miguel nie powiedział o tym ani słowa. Nawet nie spojrzy w moją stronę, nigdy się do mnie nie odzywa, chyba że pierwsza go o coś zagadnę.

Dlaczego tak się odmienił? Przecież na początku był dla mnie miły. Potrafił mnie nawet objąć i patrzeć na mnie prawie z podziwem, rozmawiał ze mną i śmiał się. Ale odkąd przyjechaliśmy do Veigas, niemal mnie unika. Wpadł prosto na mnie, kiedy szukaliśmy Unni, i stanął jak wryty, jak gdyby nie podobało mu się, że mnie widzi, ale ja uznałam, że możemy jej szukać razem i poszłam z nim.

Chyba nie powinnam była tego robić.

– Aż tak daleko Unni nie mogła zajść – wydyszała Juana, wspinając się na wzniesienie.

Miguel zatrzymał się. Był niezmiernie zirytowany, lecz zmusił się, by tego nie okazać.

– Najlepiej będzie, jak zawrócisz i pójdziesz do domu – oświadczył z udawaną życzliwością.

Wewnętrznie wściekał się na tego rzepa, którego za nic nie mógł się pozbyć. Tabris gotów był udusić Juanę na miejscu, wiedział jednak, że taki wypadek wywołałby zbyt duże zamieszanie, za wiele pytań i opóźnień.

Szedł na spotkanie z Zareną, która go wezwała. Nie miał najmniejszej ochoty się z nią widzieć, bo w jej głosie już dała się słyszeć wściekłość i Tabris czuł się nieswojo. Ale jak miał przeobrazić się w demona i unieść nad ziemię, skoro nie mógł zostać sam?

Wrócić do domu? Juana, nieszczęśliwa, obejrzała się z lękiem za siebie. Droga do Veigas była długa, a w lesie ciemno, księżyc do niczego się nie przydawał. Przeciwnie, rzucał tylko paskudne cienie, w których wrażliwe dusze mogły dopatrzyć się mnogości niesamowitych postaci i straszydeł.

Miguel ostatni raz spojrzał przelotnie na widniejące w oddali wzgórza i wreszcie się poddał.

– No dobrze, odprowadzę cię kawałek z powrotem, a potem będę sam dalej szukał.

Jego wyczulone demonie uszy słyszały już nawoływania Jordiego, wzywające ich do powrotu, ponieważ Unni się odnalazła, lecz Tabrisowi potrzebny był ten wypad. Miał dzięki temu szansę na spotkanie z Zareną jeszcze tej nocy, chociaż ani trochę tego nie chciał.

Unni się znalazła? Czyżby to była przyczyna tak głośnego gniewu Zareny? Ale to przecież niemożliwe, wszak ona również ukryła swoją ofiarę w tym samym miejscu.

Zarena, demon zemsty, potrafiła być naprawdę straszna, gdy coś ją rozdrażniło.

Chciał mieć nieprzyjemne spotkanie jak najprędzej za sobą. Ach, gdyby tylko mógł się pozbyć tej Juany, tej nic nie wartej kobiety ludzkiego rodu! Musiał ją jednak oszczędzić, aby wypełnić zadanie.

Postanowił, że będzie udawał przed nią życzliwość. Może iść powoli i w ten sposób zyskać na czasie, zresztą nie trzeba odprowadzać jej aż do samego Veigas.

Juana zareagowała ogromną wdzięcznością, kiedy zawrócił i ruszył w jej stronę. Znajdowali się teraz na szczycie jednego z licznych w tej okolicy wzgórz.

Po raz kolejny stwierdził, że na Juanie nie warto nawet oka zawiesić, podobnie zresztą sprawa ma się ze wszystkimi innymi ludźmi. Tabris nienawidził tych jej oczu, miłych i dobrych jak u psa. I białego, przepraszającego uśmiechu. Nienawidził tego, że sam musi być człowiekiem. Ogromnie mu to we wszystkim przeszkadzało, czuł się głupio i niezdarnie, przebranie ograniczało też w niewiarygodny sposób jego możliwości. Nie mógł pojąć, jak ludzie wytrzymują, że są ludźmi.

Tabris zmusił się, by mówić tak jak sympatyczny Miguel.

– Czego wy właściwie szukacie? – spytał lekko.

– To… to dość zawiłe – odparła Juana niepewnie. – Wiesz chyba, że ty i ja jesteśmy w pewnym sensie osobami postronnymi.

– No tak – przyznał, lecz dopiero po namyśle, bo nie życzył sobie, by porównywała go do siebie.

– Miałeś okazję spotkać rycerzy?

– Rycerzy?

Miguel najwyraźniej o niczym nie wiedział. Juana nie miała pojęcia, ile wolno jej zdradzić, ale przecież rozmawiała z Miguelem, człowiekiem, który już tak bardzo im pomógł.

Tak właśnie ona to postrzegała, tymczasem w rzeczywistości Miguel nie pomógł im ani trochę, z jednym wyjątkiem, gdy ocalił im życie w sali tortur. Lecz o tym akurat Juana nic nie wiedziała. Z podziwem tylko słuchała, co mówił, i z podziwem patrzyła, co robił.

Na widok krzywego drzewa, przypominającego starego garbatego dziada, Juana wzdrygnęła się i instynktownie przysunęła do Miguela. Powoli strach ustępował, w końcu odzyskała normalny oddech, przynajmniej prawie normalny.

Ach, idzie obok niego! To znaczy za nim, bo ścieżka była zbyt wąska, by mogli zmieścić się na niej oboje, ramię w ramię. Lecz już sama możliwość przebywania w jego pobliżu, to, że znów się do niej odzywał… To było okropne, gdy okazywał jej taki chłód.

Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. W myślach tłumaczyła sobie, że niepokoi się o Unni, to przecież oczywiste. Gdzie ona może być? Oby tylko nie porwali jej ci okropni mnisi! Miguel znów coś powiedział, a ona nie słuchała. Musiała go poprosić, żeby powtórzył.

A on odwrócił się gwałtownie w jej stronę i Juana przez ułamek sekundy dostrzegła w jego oczach jakiś błysk, który ją przeraził. Nieprzyjemne wrażenie jednak szybko minęło. Miguel uśmiechnął się do niej przyjaźnie i jeszcze raz zadał pytanie:

– Co mówiłaś o tych rycerzach?

Cóż to było w jego spojrzeniu? Coś zielonego, coś niebezpiecznego, jakby otchłań?

Ach, nie, to na pewno przez ten blask księżyca.

– Widzisz, to wszystko jest szalenie skomplikowane – próbowała mu wyjaśniać. – Naszych przyjaciół prześladują poszukiwacze skarbu, gdy tymczasem ich ten skarb ani trochę nie obchodzi – oni muszą ratować życie. Wielu z nich umrze już niedługo, jeśli wkrótce nie odnajdą… nie dotrą do czegoś.

Głos jej zamarł.

Zdaniem Tabrisa wiadomość o rychłej śmierci niektórych uczestników wyprawy była całkiem przyjemna.

– Ale co wspólnego mają z tym rycerze?

Juana odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili głębokiego wahania.

– Ja ich spotkałam. Oni są… upiorami. Z piętnastego wieku.

– Tak jak kaci inkwizycji?

– Wiesz o nich? – spytała, szeroko otwierając ze zdziwienia oczy.

Ojej, za bardzo pospieszył się z odpowiedzią! To się nie może powtórzyć.

– Ktoś o nich wspomniał – mruknął niepewnie, zły na siebie, a przede wszystkim na nią.

Ale przecież obiecał, że się wszystkiego dowie!

– Słyszałaś o jakiejś Urrace?

– Którą Urracę masz na myśli? Którąś z dawnych królowych czy czarownicę?

– Tę ostatnią.

– Tak, ona też w tym bierze udział.

– Była na wskroś zła, prawda?

– O nie, ona jako jedyna była dobra. Jedyna pomagała rycerzom.

Tabris patrzył na Juanę zdumiony. No tak, niewłaściwie sformułował pytanie. To przecież dlatego jego pan i mistrz z mrocznej otchłani pragnął pokonać Urracę. Dlatego, że nie posługiwała się swymi magicznymi siłami w odpowiedni sposób, lecz przeszła na tę wstrętną dobrą stronę.

Znajdowali się teraz na krawędzi głębokiej przepaści. Wystarczy jedno lekkie pchnięcie, a namolnej Juany już nie będzie.

Zatrzymała się, żeby podziwiać widok. On również przystanął, na pół ukryty za nią j zmagając się z pragnieniem wyrządzenia jej krzywdy.

Ona jednak mówiła dalej, niczego się nie domyślając.

– Ciekawa jestem, czy nie można stąd zobaczyć zarówno Asturii, jak i Galicii – powiedziała rozmarzona. – Spójrz, jaki ten krajobraz w blasku księżyca jest baśniowo piękny, taki smutny, taki… wieczny. To zupełnie tak, jakby dziś w nocy przemawiała potężna historia starych królestw.

– Aż do piętnastego wieku? – mruknął, starając się nakłonić ją, by powiedziała mu coś więcej na temat rycerzy.

– Tak. Wiesz, ja się specjalizuję w piętnastowiecznej Asturii – roześmiała się. – Nie tak jak Unni, która twierdzi, że jest specjalistką od wszystkiego.

– Wtedy raczej nie jest się specjalistą?

– Och, nie, ona tylko żartuje, chyba to rozumiesz!

Tabris spochmurniał. Musi nauczyć się czegoś więcej o humorze, nie może stale wychodzić na głupca. Nie, nie wolno do tego dopuścić!

Zanim zdążył spytać o Urracę – obawiał się, żeby nie wydać się zbyt ciekawski, Juana uratowała go, mówiąc:

– Chętnie poznałabym historię życia czarownicy Urraki, ale w pismach wzmiankowana jest zaledwie kilkakrotnie. Unni wie o niej o wiele więcej niż ja.

– Jak Unni może wiedzieć cokolwiek?

– O, Unni jest bardzo niezwykła. Spotkała Urracę, częściowo w wizjach z tamtych czasów, częściowo w rzeczywistości, gdzieś na jakimś górskim szczycie w Norwegii. Żałuję, że nie mnie się to przytrafiło. Ach, tyle pytań bym jej zadała!

Unni niezwykła? Wobec tego dobrze, że się jej pozbył. Niech inni wyciągają z niej prawdę o tych rycerskich bzdurach i nadętych wiedźmóch. On już zrobił swoje.

Co by było, gdyby teraz zepchnął tę gadatliwą Juanę w przepaść i zakończył całe zadanie? Nikt by nic na to nie powiedział, Zarena dałaby sobie radę z resztą. Doprawdy on i tak już dostatecznie długo się poświęca.

– Zrozum, na rodach rycerzy ciąży przekleństwo… – podjęła Juana.

Mój ty świecie, jakże ona żałośnie się prezentuje! Ludzka istota!

– Przekleństwo? – powtórzył, chcąc zachęcić ją do mówienia.

Z oddali doszedł go trzepot skrzydeł, których Juana na razie wciąż jeszcze nie mogła usłyszeć.

Zarena! Rozwścieczona furia! Nawet przez powietrze wyczuwał jej bezgraniczny gniew. Tabris nie stawił się wszak w umówionym miejscu spotkania! A może chodziło o coś jeszcze?

Zadziałał błyskawicznie, nie zastanawiając się nawet przez moment.

Juanę jego poczynania kompletnie zaskoczyły. W jednej sekundzie wydało jej się, że słyszy gdzieś daleko szum ogromnych skrzydeł, w następnej porwały ją w górę czyjeś silne ramiona. W oszałamiającym pędzie opadli w przepaść, lecz tylko kawałek, Juana już wcześniej zauważyła w dole niewielką półkę skalną. A potem coś połyskującego zielono przesunęło się po jej twarzy i w jednej chwili cały świat spowiła ciemność.

Zareną rzeczywiście targał gniew. Krążyła nad pasmem wzgórz, gwałtownie uderzając skrzydłami, w złości smagając nimi powietrze.

– Wiem, że tu jesteś, Tabrisie! – wrzeszczała. – Wyczuwam twoją obecność!

Nie mogła go dostrzec. Nie widziała, że szara formacja kamienna w dole, na skalnej półce, nie jest wcale częścią skały, lecz czymś zupełnie innym. Specjalnością Tabrisa była umiejętność wtapiania się w krajobraz, posiadał, podobnie jak niektóre zwierzęta i owady, zdolność kamuflażu.

– Słyszysz mnie, ty nędzny demonie nocy rozświetlonej przez dzień? – wołała Zarena. – Jak, do stu piorunów, mogłeś być tak głupi i uprowadzić pogromczynię mnichów? Naszych zleceniodawców ogarnęła bezgraniczna wściekłość, przecież oni nie mogli się do niej zbliżyć! I co więcej: Ona uciekła! Ona i ten ładniutki doktorek, którego ja im ściągnęłam. Musiała posłużyć się magiczną pomocą, a my przecież nie chcemy mieć do czynienia z nikim, kto potrafi się uwolnić za pomocą czarów. Nie pojmujesz, czego narobiłeś? Zniszczyłeś moje dobre imię, przeklęty niewolniku! W królestwie Ciemności obedrą cię żywcem ze skóry, już ja się o to zatroszczę. Pragnę teraz jedynie zemsty!

Rozgniewane skrzydła zatoczyły jeszcze kilkakrotnie krąg wokół tego miejsca, po czym ich szum zniknął w oddali.

Juana ocknęła się na skalnej półce. Miguel leżał na krawędzi przepaści i usiłował podciągnąć ją do góry.

– Co się z tobą stało? – zawołał zdumiony. – To się naprawdę mogło źle skończyć, nagle zachwiałaś się i spadłaś. Zemdlałaś?

Juana podniosła się zdziwiona i oszołomiona.

– Najwidoczniej tak musiało się stać.

– Ale teraz czujesz się już dobrze? Chodź, słyszałem, jak Jordi woła, że Unni się znalazła. Wracamy do domu.

Ruszył przed nią w dół zbocza, prowadzącego ku Veigas, i nie odzywał się przez całą drogę. Juana czuła się kompletnie zdezorientowana. Zachowała przedziwne wspomnienia…

Miała niejasne wrażenie, jakby na poły zapomniany sen, że siedziała w czymś bezpiecznym i ciepłym, jak gdyby otoczyło ją coś w rodzaju zielonkawej kapsuły. Jak gdyby tkwiła pomiędzy czyimiś kolanami i czuła czyjś głęboki oddech na plecach. Jej dłonie dotykały skóry, pokrytej czymś przypominającym rybią łuskę… Czyżby to sen, który przyśnił jej się, kiedy straciła przytomność?

Czyjeś ręce na ramionach, szpony na piersiach?

Poza owym bezpiecznym zamknięciem było groźnie. Jakiś straszny głos wykrzykiwał słowa w nieistniejącym języku. Tak, bo taki język nie mógł istnieć, był czymś jeszcze dziwniejszym od mowy, którą posługiwali się jej norwescy przyjaciele. To w ogóle nie był żaden język!

Niebezpieczny, groźny.

Najbardziej zdumiewające jednak było owo ciepło, które czuła, będąc zamknięta w ochronnej kapsule. Lubieżnie zmysłowe, a nawet więcej, nasycone silnym gorącym erotyzmem, seksualną żądzą, która wciąż targała jej ciało.

Juana, drepcząc w milczeniu za przygnębionym Miguelem, z drżeniem przeżywała owo szokujące wspomnienie. Była dziewczyną z dobrej rodziny, wychowaną bardzo surowo i nigdy nie zbaczała ze ścieżki wyznaczonej jej przez rodziców, zawsze była ich ozdobą i chlubą. Skąd więc ten wstrząsający, niezwykły sen?

Przytłoczona bezgranicznym smutkiem przyglądała się przystojnemu, fascynującemu Miguelowi. Dlaczego okazywał jej taki chłód? Kochać i być kochanym, myślała, czyż to nie jest najważniejsze w życiu? Wszyscy tego pragną. Ale o nim nic nie da się powiedzieć z całą pewnością.

A ten mroczny zaczarowany sen, który przeżyłam? Nigdy nie starczy mi śmiałości, żeby opowiedzieć o nim Miguelowi. Gdybym to zrobiła, na pewno nie chciałby mieć więcej ze mną do czynienia.

Gdy byli już prawie na samym dole, Miguel odwrócił się do niej tak gwałtownie, że aż drgnęła.

– Teraz sama już znajdziesz drogę – oświadczył krótko. – Idź do domu, ja zaraz przyjdę. Chcę… chcę coś sprawdzić w lesie.

Z tymi słowami zniknął. Juana stała przez chwilę, nie wiedząc co robić, aż w końcu zerwała się z miejsca i biegiem pokonała krótki odcinek, dzielący ją od zabudowań, skąpanych w świetle księżyca.

Загрузка...