Jordi, Pedro, Gudrun, Juana i Miguel nie tracili czasu w Tineo.
Poszukiwanie mniej lub bardziej zamkniętych kopalni byłoby strasznym marnotrawieniem czasu. Zamiast tego więc uchwycili się słów „EL PROPIETARIO DE LAS MINAS”. Człowiek ten musiał przecież ; gdzieś mieszkać, a oni postanowili odnaleźć miejsce, w którym mógł leżeć jego dom. Ich zdaniem bliżej wyjaśnienia dotrzeć już nie mogli.
Mieli silne przekonanie, że człowiek ten był sprzymierzeńcem rycerzy, a tym samym wszystkich, którzy zajmowali się gromadzeniem skarbu. A jego dom zapewne służył jako miejsce zebrań i kryjówka, tam więc chyba pozostawiono właśnie kolejny w tym długim rebusie kawałek skóry z informacjami. Lecz czy dom, który stał w XV wieku, jeszcze się zachował?
Raczej nie.
Ale w biurze turystycznym wiedziano lepiej. Poinformowano ich, że w Tineo jest wiele wspaniałych budynków, na przykład kościół z XIV wieku, Palacio de los Garcia z XV wieku, Palacio de Meras z roku 1525…
Juana spytała o dom, którego poszukiwali. Dom właściciela kopalni.
Miła pani w agencji turystycznej zastanawiała się przez chwilę, sprawdzała w jakichś księgach, a w końcu się rozjaśniła.
– Koniec piętnastego wieku? Musi chodzić o rezydencję rodziny Morales. To oni od pokoleń byli właścicielami kopalni. Lecz dom oczywiście przebudowywano i rozbudowywano, miał też innych właścicieli. Został przecież przejęty przez Koronę i kościół.
– Sądzi pani, że możliwe jest odwiedzenie ludzi, którzy tam teraz mieszkają?
– Tak, nie powinno być z tym żadnego problemu. Dom ma wartość historyczną i jest tam teraz muzeum, od dawna już nikt w nim nie mieszka.
Popatrzyli na siebie i twarze rozjaśniły się w uśmiechach.
Kustosz muzeum był pomocny i bystry. Wyjaśnił, w której sali znaleźć można najstarsze przedmioty, i zaraz ich tam zaprowadził. Być może najchętniej przyjrzeliby się im sami, lecz człowiek ten był sympatyczny i najwyraźniej wiele wiedział. Nie protestowali więc przeciwko jego obecności.
Bardzo zainteresowały ich eksponowane tam narzędzia górnicze, które świadczyły o pomysłowości ludzi, żyjących w czasach, kiedy nie było do pomocy skomplikowanych środków technicznych. Obejrzeli więc imponujący dział narzędzi i rozmaite przedmioty prywatne, należące niegdyś do tej rodziny, a także sporo innych rzeczy, których przeznaczenia nie potrafili się za bardzo domyślić.
Niewiele czasu upłynęło, jak Pedro zatrzymał się przed niedużą szafką, ustawioną na półce. Szafka była drewniana, a z przodu wyrzeźbiono na niej różę.
– Czy wolno ją otworzyć? – spytał Pedro.
– Momencik, sam to zrobię, obawiam się jednak, że jest pusta.
O tym sami chcieli się przekonać.
I rzeczywiście była pusta, lecz oni tak łatwo nie ustępowali.
Pedro wyjaśnił kustoszowi, najwyraźniej nie zamierzającemu opuścić ich nawet na moment, że poszukują kawałeczka skóry, którego oczywiście nie zabiorą z muzeum, lecz chętnie by go sfotografowali, jeśli to tylko możliwe. Przypuszczają zaś, że ów kawałek skóry może się znajdować tam, gdzie róża.
Gudrun dodała:
– Najbardziej prawdopodobne jest oczywiście to, że ów kawałek skóry, który kiedyś leżał tu, w tej szafce, został z niej usunięty. Być może już dawno temu. Przypuszczamy jednak, że był znacznie lepiej ukryty, nie leżał na wierzchu. Dlatego chętnie poszukalibyśmy skrytek w tej szafce.
Kustosz zainteresował się ich słowami – przedstawili się jako historycy – i postawił szafkę na stole, by wszyscy mieli do niej lepszy dostęp.
Z wmówionym sobie znawstwem obracali szafeczkę! na wszystkie strony, dotykali jej i naciskali.
Miguela ogarnął niezwykły zapał, a także taka irytacja wywołana głupotą ludzi, że całkiem się zapomniał.
– Wiem, gdzie to jest – oświadczył krótko. Zaskoczeni zrobili mu miejsce, a on położył szafkę usunął z niej jedną nóżkę w kształcie kuli, na której opierała się szafka, wcisnął palec do powstałego w ten sposób otworu i ze środka długiego klocka, tworzącego kąt szafki, wyciągnął podłużny pojemnik Pozostali również już próbowali zmierzyć się z nóżkami, lecz Miguel natychmiast odnalazł mechanizm, dzięki któremu dawało się obluzować akurat tę właściwą. Jordi ukradkiem przyglądał mu się badawczo, reszta grupy jednak była zbyt przejęta znaleziskiem, by mieć czas na cokolwiek innego.
Z wysiłkiem udało im się wyciągnąć kawałek skóry z wąskiego pojemniczka. W jaki sposób kiedyś tam go wciśnięto, pozostawało zagadką, której żadne z nich nawet nie próbowało rozwiązywać.
Kustosz przyglądał się im ze zdziwieniem.
– A cóż to za historyczne wydarzenie jest związane z tym przedmiotem?
– Pewien bunt w latach osiemdziesiątych piętnastego wieku – odparł Jordi szczerze. – Staramy się podążać za pewnym śladem.
Ani słowa o skarbie. On ich nic nie obchodził ani też nie był sprawą kustosza. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu.
Kustosz szukał w pamięci, lecz historia rycerzy najwyraźniej nie dotarła do miasteczka, pomimo iż właśnie ta miejscowość miała w niej tak istotne znaczenie.
Rozwinęli skórzaną wskazówkę. Widniały na niej zaledwie trzy słowa, które kiedyś już widzieli: „PANES ERMIDA POTES”.
– Dziękujemy – powiedział Jordi szybko do kustosza. – To nam wystarczy. Ten kawałek skóry nie jest nam już więcej potrzebny.
Opuścili Tineo, żeby skierować się na wschód.
W samochodzie niewiele rozmawiali, nie chcieli bowiem zanadto wtajemniczać we wszystko Miguela. Jego niezwykły manewr z szafką wszystkim zamącił w głowach i zaczęli podejrzewać, że młody człowiek może pracować dla którejś z prześladujących ich grup.
Wszyscy jednak zatonęli w myślach. PANES ERMIDA POTES.
To była mieszanina tekstu znalezionego na mnisim habicie Jorgego, „PUEBLO YERMO PANES DESFILADERO POTES CUEVAS CUEVAS”, czyli „Wioska pustkowie chleby przełęcz naczynia groty groty”, oraz przesłania, towarzyszącego gryfowi Nawarry, które Thore Andersen & Co. błędnie przetłumaczyli jako „małe pustkowie”, Yermita lub coś podobnego.
Tutaj słowo desfiladero zastąpiono słowem ermida, co również nic im nie mówiło. Czy mogło chodzić o ertnita, kapliczkę dla pielgrzymujących?
Czuli się kompletnie zdezorientowani. Chętnie omówiliby ten problem wspólnie, lecz nie mogli.
Juana myślała o czymś zupełnie innym. Zmagała się ze swoimi problemami. Wciśnięta w swój kącik w samochodzie modliła się w duchu:
„Wielki obrońco, San Isidoro, ty, który jesteś moim świętym, błagam cię, spraw, aby Miguel zwrócił na mnie uwagę”.
A potem zaczęła się modlić do świętego, opiekującego się jego miastem rodzinnym, do świętego Jakuba.
„Santiago, nie proszę o jego miłość, bo jestem tylko jedną z tysiąca zwykłych dziewcząt. Błagam cię, byś dopilnował, aby dobrze mu się wiodło, aby nic złego go nie spotkało, bo kocham go tak bardzo”.
Dobrze, że nie mogła w tej chwili zobaczyć Tabrisa. Siedział spokojnie w drugim samochodzie jako Miguel, a Jordi, zajmujący miejsce tuż obok niego, niczego nie wyczuwał. Lecz demon Tabris zareagował bardzo gwałtownie. Jego zielona twarz się ściągnęła, górna warga podwinęła się, gdy wyczuł błaganie Juany.
Ta kobieta musi umrzeć, pomyślał.
Dotarli w końcu do Oyiedo i nadszedł czas na nocleg. Ach, nie, nie zniosę całej nocy w niepewności, nie wiedząc, jaka będzie ich decyzja w mojej sprawie, myślała Juana z lekką desperacją. Należałoby zapewne cieszyć się, dopóki nic nie mówią, ale to naprawdę duchowa tortura.
Pomogła im znaleźć dobry hotel, a potem powinna chyba powiedzieć: „Ja przecież mogę nocować w domu”, lecz nie miała śmiałości przypominać im o takim rozwiązaniu. Mogło się skończyć tym, czego najbardziej się obawiała, a mianowicie definitywnym pożegnaniem. Ponieważ w hotelu była dostateczna liczba wolnych pokoi, kwestię, czy ma zamówić dla siebie nocleg, czy też nie, pozostawiła na razie otwartą.
Przy obiedzie jednak Miguel otrzymał cios w samo serce. Jordi oświadczył:
– Miguelu, nie możemy zatrzymywać cię dłużej. Służyłeś nam wielką pomocą i byłeś miłym towarzyszem podróży, lecz stale oddalasz się od miejsca zamieszkania, a stąd masz dobre połączenie do Santiago de Compostela. Widzisz, jutro znów musimy wyruszyć w góry i wtedy trudniej będzie ci wrócić do domu.
Juana przestała jeść, przestała nawet oddychać. Boże, właśnie takiej sytuacji się bałam! Co mam teraz zrobić? Zostać razem z nim, czy też wyruszyć z nimi dalej, jeśli mi na to pozwolą? Pewnie następne słowa Jordiego będą pożegnaniem ze mną. No a jeśli zostanę tutaj? Wtedy zapewne Miguel podziękuje za wspólnie spędzony czas i wróci do domu, a ja stracę wszystko. Upiór samotności zacznie się do mnie szczerzyć jeszcze paskudniej niż do tej pory.
Miguel siedział nieruchomo jak posąg. Twarz miał kompletnie pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Pozostali również znieruchomieli. Gudrun niebezpiecznie błyszczały oczy.
W końcu Miguel skinął głową.
– Oczywiście, wyjadę już jutro rano, czy tak będzie dobrze?
Pedro nie krył wzruszenia.
– Chyba nie sądzisz, że puścimy cię już dziś wieczorem? Bardzo sobie ceniliśmy twoje towarzystwo. Ale rzeczywiście jest tak, jak mówi Jordi, nie możemy dłużej zajmować ci czasu, a dalsza wyprawa może być niebezpieczna, zwłaszcza dla osoby stojącej z boku.
Wtedy Miguel powoli odwrócił się do Juany. Nic nie powiedział, lecz wszyscy wiedzieli, o czym myśli. Zamiast niego znów przemówił Jordi:
– Juana mieszka tu, w Oviedo. Przyjęliśmy za pewnik, że tu zostaniesz, Juano, chociaż z wielką chęcią zabralibyśmy was oboje dalej. Wiecie o tym dobrze.
To dlaczego nie pozwalacie nam zostać? pomyślała Juana, lecz nie była w stanie tego powiedzieć.
– Czy mogę dzisiaj przenocować w hotelu? – spytała pokornie. – Do domu mam dość daleko.
– Oczywiście, że możesz – odpowiedział życzliwie Jordi. – Będziemy się tylko z tego cieszyć.
Juana więcej się nie odezwała. Siedziała z kulą w gardle, nie będąc w stanie przełknąć ani kawałeczka pysznego jedzenia.
Kiedy obiad, który ciągnął się w napiętej atmosferze, dobiegł wreszcie końca, Miguel wstał.
– Pójdę się przejść.
– Ach, tak – powiedział Pedro.
Gdy Miguel ich opuścił, Pedro podjął:
– Może i my powinniśmy iść na spacer? Nie pokazałabyś nam trochę swojego Oviedo, Juano?
– Z przyjemnością – odparła.
Wieczór był piękny, lecz ich ogarnął smutek. Nikt nie miał ochoty na rozmowę. Czuli, że wyrządzili Miguelowi i Juanie krzywdę, lecz z drugiej strony nie mogli przecież wciągać niewinnych ludzi w swoje własne kłopoty. Nikt przecież nawet się nie łudził, że wszystkie niebezpieczeństwa już minęły i nic im nie zagraża.
Bardzo chcieli porozmawiać o tych trzech słowach odkrytych ostatnio na kawałku skóry, musieli jednak czekać, aż Miguel i Juana opuszczą ich już na dobre.
Był to ten sam wieczór, kiedy grupa przebywająca na wschodzie urządziła prawdziwą orgię wśród serów, które Unni zamówiła na deser w Reinosa. Wieczór, który dla Jordiego i jego przyjaciół miał się zakończyć w sposób iście wstrząsający.
Jordi, gdy tylko znalazł minutę na osobności, natychmiast zatelefonował do Unni. Mówił przytłumionym głosem na wszelki wypadek, żeby nikt go nie usłyszał.
– Musimy być ostrożni, Unni. Bardzo ostrożni. Te istoty są dwie. Na każdą grupę przypada jedna.
– Miguel? – spytała Unni równie cicho.
– Tak. I ta kobieta, która pojawia się w najrozmaitszych przebraniach. Raz kiedyś była nawet mężczyzną.
– Ale czym oni są?
– Nie wiem. Wydaje mi się jednak, że jedno jest niebezpieczniejsze od drugiego.
– I w grupie Antonia jest to gorsze?
– Na to wygląda. Ale nie znam Miguela dostatecznie dobrze, może się okazać groźniejszy, niż się wydaje. Unni, nie podoba mi się, że jesteś tak daleko. Bądź ostrożna!
– Będę miała oczy otwarte. Ty też czuwaj!
– Ależ oczywiście. Niedługo się zobaczymy.
Mam taką nadzieję, pomyślał, cicho wyłączając telefon. Ale ona ma przynajmniej magicznego gryfa. Całe szczęście!