11

Z wolna zbliżali się do celu.

Zachodnia grupa w Tineo miała jeszcze daleką drogę do przebycia, wschodniej natomiast, tej w Ramales de la Victoria, pozostał tylko niewielki kawałek.

Złe oczy jednak bacznie ich obserwowały, potrafiły śledzić tor ich wędrówki, przez cały czas zdawały sobie sprawę z ich położenia. I wszystkie czekały tylko na tę chwilę, gdy wreszcie dowiedzą się, dokąd oni zmierzają, nikt bowiem nie wiedział, gdzie leży upragniony cel.


Grupa na wschodzie zamierzała wyruszyć samochodem na wycieczkę z Ramales de la Victoria i cofnąć się niewielki kawałek do groty Pozalagua w Carranza.

Mimo że Claudia tak pospiesznie ich opuściła, stanowili dość liczną grupę. W jej skład wchodzili: Antonio, Unni, Silvia i José – Luis w taksówce oraz Morten, Sissi i Flavia w wynajętym samochodzie.

Nim jednak wyruszyli, Unni musiała co nieco wyjaśnić.

– Co się stało, Unni? – spytał Morten. – Dlaczego Claudia tak szybko uciekła, a ty wyglądałaś, jakbyś wystraszyła się czegoś do szaleństwa?

– Musisz nauczyć się odczytywać wyraz twarzy ludzi, mój przyjacielu. Nie byłam wcale wystraszona, tylko wstrząśnięta.

– To mniej więcej to samo – stwierdził Morten, niewrażliwy na tego rodzaju niuanse. – A więc co to było?

Przy samochodach wszyscy skupili się wokół Unni.

– Po pierwsze, magiczny gryf Asturii rozgrzał się tak, że zaczęłam bać się ciężkich oparzeń na mojej białej jak lilia piersi.

– Ach, tak, teraz to się nazywa „biała jak lilia”, a gdy o mnie chodziło, mowa była o trupiej bladości. Na czym polega różnica?

– Cicho, Mortenie, niech Unni w końcu opowie! – zganił go Antonio.

Unni odwróciła się do niego.

– Miałeś absolutną rację, Antonio, mówiąc, że ściągnęliście na siebie coś okropnego. To znów była ta kobieta o kocich oczach.

– Ta, która stale próbuje dopaść Sissi? – spytała Flavia.

– Właśnie tak.

– Skąd o tym wiesz? – spytała Sissi, wyraźnie czując się nieswojo.

– Gryf mi to powiedział, okulary przeciwsłoneczne i… coś strasznego. Ja coś zobaczyłam. Tak jakby razem z tą porządną przewodniczką stała jakaś inna istota. Ta prawdziwa.

– Obok niej? – zdziwiła się Flavia.

– Nie, nie obok, w tym samym miejscu. Były jakby dwie osoby naraz, które zarazem tworzyły jedność. Ale nie wiem, co to za istota.

– Opisz ją – poprosił Antonio.

– To bardzo trudne, obraz był takie mglisty, taki niewyraźny. Widziałam jej ręce, wydały mi się zakończone długimi szponami I kocie oczy. Okulary przeciwsłoneczne nie zdołały ukryć tego intensywnego zielonego zła.

– Koty przecież nie są złe.

– I ja wcale tego nie powiedziałam. Ona natomiast była zła. I… nie wiem, czy teraz nie przesadzam, lecz było coś wokół niej. Po jej obu stronach. Zrozumcie, ten obraz był taki przezroczysty, taki słaby i mglisty, ale przyszły mi na myśl wielkie skrzydła.

– Może to anioł? – podsunął Morten.

– Spróbuj raczej zgadywać jeszcze raz.

– Duch?

Unni zwlekała z odpowiedzią.

– To chyba już bliżej, ale… – Zadrżała, jakby zdjęta nagłym chłodem. – Och, jedźmy stąd!

Wyruszyli więc w stronę grot. I Flavia jednak mimo wszystko pojechała razem z nimi. Po opowieści Unni bała się zostawać sama.

Kiedy dotarli do fantastycznej skały Ranero, w której kryła się grota Pozalagua, i namierzyli jej wejście, otrzymali wiadomość o zakupach w Tineo. Unni przez dłuższą chwilę omawiała z Gudrun rozmaite sery, przede wszystkim ten najlepszy, porośnięty szarozieloną pleśnią, przypominający tak naprawdę ziemniaczane puree, pozostawione na kuchence przez co najmniej dwa tygodnie. „Dosłownie rozpada ci się w palcach i smakuje niebiańsko”, twierdziła Gudrun, a Unni tylko pomrukiwała z uniesieniem.

Gdy zakończyły wreszcie te słowne orgie smaków, Silvia podsunęła, żeby Unni zamówiła talerz serów na deser przy obiedzie, gdyż również Kantabria ma w tym względzie wiele ciekawego do zaproponowania. Pomysł Silvii padł na żyzny grunt.

Flavia zdecydowała się zostać w samochodzie. Uznała, że nie zrobi ani kroku dalej. Postanowiła oszczędzić ostatnią parę butów, oczywiście na obcasach, i stwierdziła, że grot, których się naoglądała, wystarczy jej na kilka lat naprzód.

Nikt się nie upierał, by im towarzyszyła. Wiedzieli, że w ten sposób będzie im nawet łatwiej. W grupie znajdowały się teraz same sprawne osoby, gotowe znieść pewne niedogodności. José – Luis również postanowił się do nich przyłączyć, tej groty bowiem nigdy nie widział. Gdy pokonali pierwsze metry korytarzy, od widoku, jaki się przed nimi roztoczył, wprost dech zaparło im w piersiach.

– To największa grota, jaką kiedykolwiek widziałam – powiedziała Sissi z takim zachwytem, że mogła wydać z siebie jedynie szept. – A widziałam ich już sporo.

– Rzeczywiście, niezwykła – przyznał Antonio. – Szkoda, że Vesla nie może tego zobaczyć, no i reszta z naszej grupy.

– Musimy znaleźć czas, żeby im to pokazać – stwierdziła Unni. – Nie pamiętam, co mówiłaś, Silvio, jak duża jest ta grota?

– Ma sto dwadzieścia pięć metrów długości, siedemdziesiąt metrów szerokości i dwanaście wysokości.

W uniesieniu chodzili w koło, podziwiając rozmaite nacieki, stalaktyty i stalagmity, olbrzymie sople lodowe, zwieszające się ze sklepienia i wyprostowane kolumny. Często stykały się one ze sobą i wyglądem przypominały wtedy klepsydrę. Niewiarygodna była też rozmaitość barw, którą podkreślały jeszcze lampy, niektóre świecące neutralnym światłem, inne z kolorowymi filtrami. Szczególnie imponująca była olbrzymia ściana, pokryta kamiennymi draperiami, przypominającymi piszczałki organów i zamarznięte wodospady, a wszystko to w barwie szmaragdowej zieleni. Najbardziej niezwykłe w tej sali były osobliwe nacieki przypominające kwiaty.

José – Luis i Sissi niemal bez przerwy robili zdjęcia, Antonio zaś chodził wkoło, gładząc ręką cudowne ściany. Piękno, na które patrzył, sprawiło, że w oczach kręciły mu się łzy.

José – Luis w końcu oderwał aparat od oczu.

– Macie jednak rację, w piętnastym wieku nikt nie wiedział o tej grocie.

– No tak, wtedy nikt nie miał materiałów wybuchowych, którymi utorowałby wejście – pokiwał głową Antonio. – To nie jest nasza grota. Warto jednak było tu przyjechać i ją zobaczyć.

To przekonanie podzielali wszyscy. Wyszli w końcu na zewnątrz do Flavii, która na wszelki wypadek starannie zamknęła się w samochodzie.

Nie pojawiły się jednak żadne ciemne typy, mogli więc bezpiecznie wracać do Ramales de la Victoria.

Po drodze Unni siedziała w samochodzie zatopiona w myślach. Z głowy nie schodziły jej te przypominające szpony dłonie, które, jak jej się wydawało, dostrzegła u fantoma towarzyszącego Claudii.

Myślała też o pewnym spotkaniu w Santiago de Compostela przed kilkoma dniami. O uścisku dłoni.

Zadzwoniła do Jordiego i poprosiła o rozmowę z Miguelem.

Demon po raz pierwszy miał w ręku taki maleńki aparacik i chwilę trwało, zanim jego własny głos i głos Unni trafiły we właściwe miejsca.

– Miguelu, czy znasz osobę, która ma na imię Claudia?

– Claudia? – powtórzył zdumiony. Unni zrozumiała, że się zastanawia.

– Nie… nie pamiętam, żebym spotkał kogoś o tym imieniu.

– Osobę o zielonych kocich oczach.

Wtedy Miguel się roześmiał, lecz śmiech ten zabrzmiał dość nerwowo.

– No wiesz! Nie znam nikogo, kto by miał takie oczy. To brzmi zresztą bardzo interesująco, czy mogłabyś mi ją przedstawić? Nie, to zresztą niemądre, zapomnij o tym! A dlaczego pytasz?

Unni też się śmiała.

– Cóż, są między wami pewne podobieństwa. Tym razem cisza zapadła na dłużej i Unni już myślała, że połączenie zostało przerwane.

– Halo, Miguelu, jesteś tam?

– Tak. Jakie podobieństwa?

– Nie, nic takiego, tylko pewien drobny szczegół. Nie myśl o tym, to tylko przypadkowa zbieżność. Czy mogę teraz mówić z Jordim?

Spokojny głos ukochanego przywrócił Unni poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała. Powiedziała po norwesku:

– Jordi, musisz być ostrożny.

– Wiem o tym. Kocham cię, Unni.

Zakończyli rozmowę kilkoma czułymi słowami o rychłym spotkaniu.

– Ach, tak chciałbym cię objąć – powiedział Jordi. Tabris był wstrząśnięty i przerażony. Co właściwie wiedzą Jordi i Unni? Ile wiedzą o nim? I jak to możliwe, żeby za sobą tęsknili?

Co mają na myśli, mówiąc, że się kochają? Co to znaczy? Język norweski nie stanowił dla niego żadnej bariery, Tabris rozumiał bowiem wszystkie języki świata. Wszelkie jednak kwestie uczuć, jakie ujawniali ci ludzie, wprawiały go w niepewność. Nie potrafił zrozumieć, o co im chodzi, nie miał nad tym kontroli. Było to niezwykle frustrujące i budziło w nim również gniew. A przecież nie wolno mu się złościć, nie mógł stosować wobec nich przemocy. Zyskał przewagę nad Zareną, dlatego teraz powinien dalej pozostawać przyjacielem grupy, tak aby towarzyszyć im aż do końca tej niezwykłej podróży.

Unni zamyślona wyłączyła telefon. Rozmowa z Miguelem przebiegła wprawdzie najzupełniej normalnie, lecz Unni nie była usatysfakcjonowana.

Tak bardzo chciała być teraz przy Jordim. Wtedy wszystko znów byłoby dobrze, opiekowałaby się nim i znalazła przy nim spokój.

Unni sięgnęła do małego gryfa. Jordi nie miał żadnej ochrony w postaci magicznego amuletu. Co zresztą reprezentował gryf Nawarry?

Zdrowie. Ależ to doskonałe dla Jordiego, w określeniu „zdrowie” mogło wszak zawierać się tak wiele.

Uspokojona usiadła wygodniej, śledząc wzrokiem falujący lot pary sępów. Podchodziła już teraz do ich obecności z nieco mniejszym entuzjazmem.

Pozostawało im jeszcze zbadanie drugiej groty.

Silvia umiała działać naprawdę skutecznie. Już wcześniej zadzwoniła do agencji turystycznej i dowiedziała się, że groty Covalanas są zamknięte w związku z pracami remontowymi, wykonywanymi właśnie teraz, poza sezonem turystycznym.

Starała się pięknie poprosić, czy nie można zrobić dla nich wyjątku, lecz to okazało się niemożliwe. Istniało tam jednak coś… No, może nie muzeum, lecz coś w rodzaju dużego kiosku, w którym można kupić widokówki i pamiątki. Znajdowała się tam również nieduża wystawa kamieni, minerałów i innych rzeczy znalezionych w grotach. Ten budynek na ich życzenie dałoby się otworzyć.

Flavia spytała:

– Czy te groty są często odwiedzane przez turystów?

– O, tak – odparła Silvia.

To przesądziło sprawę. Wszyscy chcieli obejrzeć ów tak zwany „duży kiosk”. Po odwiedzinach licznych grup turystów same groty nie kryły już na pewno żadnej tajemnicy.

Загрузка...