CZĘŚĆ TRZECIA. TABRIS
28

Z krawędzi płaskowyżu poniósł się jednogłośny krzyk – Juana! Nie!

Dziewczęta zaczęły płakać, mężczyźni stali bezradni.

– Jak to się mogło stać? – zaczął Jordi nieszczęśliwy i sam sobie przerwał, wołając: – Miguelu, oszalałeś?

I znów wszyscy zaczęli krzyczeć, bo jeszcze jedno ciało pożeglowało ku otchłani.

Jordi już zaczął wypatrywać możliwości jakiegoś zejścia w dół, lecz przecież tak czy owak w każdych okolicznościach na ratunek byłoby za późno.

– Spójrzcie! – krzyknęła nagle Sissi. – Co to się dzieje? Ach, Boże!

Patrzyli, nic nie rozumiejąc. Miguel gdzieś zniknął, a w dole na jego miejsce rozpostarła się nagle para olbrzymich skrzydeł i wielka, połyskująca zielono postać sfrunęła w dół, zanurkowała jak strzała tuż pod spadającą Juanę i pochwyciła ją w ramiona zaledwie na sekundę przed zetknięciem się z ziemią.

– Dobry Boże – szepnął Antonio.

– Spójrzcie na te skrzydła! – mruknął Morten, całkowicie wytrącony z równowagi.

Stwór w dole, zataczając powolne kręgi, zaczął wznosić się w górę. Jego skrzydła rzeczywiście były niezwykle piękne. Olbrzymie, niebieskozielone, mieniące się jak macica perłowa rozmaitymi odcieniami, wszystkimi kolorami tęczy. W miarę jak wznosił się coraz wyżej, zbliżał się do słonecznego światła, a gdy na skrzydła padły promienie słońca, rozświetliły się one bogactwem złocistości, od której dech zaparło im w piersiach.

– Czy on jest aniołem? – spytał Morten.

– Nie – odparł Jordi. – Niestety, nie. Ale…? Lśniąca postać była już blisko. Widzieli jej ciało i twarz.

– Oooch! – jęknął Morten. – Boże, dopomóż nam!

– Przecież on mimo wszystko ocalił Juanę – wtrąciła Unni. – Osobę, której nie znosi!

– Na pewno? – spytał Jordi tak cicho, że tylko Unni go usłyszała.

– Juana jest nieprzytomna – oznajmiła Sissi. – Pewnie zemdlała ze strachu.

– To nie jest wcale pewne – stwierdził Antonio. – Podczas upadku z tak wysoka zmiana ciśnienia powietrza może być na tyle duża, że człowiek traci przytomność przed zetknięciem z ziemią.

– Mam nadzieję, że właśnie tak było – westchnęła Unni. Straszliwa postać wylądowała w pewnym oddaleniu od nich i zaraz znów zmieniła się w Miguela. Jordi i Antonio, nabrawszy głęboko powietrza w płuca, ruszyli mu na spotkanie. Pozostali poszli za nimi.

Jordi wziął na ręce Juanę, która powoli zaczynała dochodzić do siebie.

– Dziękuję – powiedział Jordi krótko Miguelowi. – Rozumiemy, że to, co zrobiłeś, sporo cię kosztowało. Nie mamy teraz czasu na żadne tłumaczenia, bo trzeba teraz szukać jakiegoś schronienia przed wiatrem, zanim zrobi się całkiem ciemno. Ale myślę, że musimy sobie to i owo wyjaśnić.

Miguel nawet się nie skrzywił. Dziewczęta zajęły się Juana, która nic z tego nie mogła zrozumieć. Powiedziały jej tylko, że Miguel ją ocali i że teraz trzeba jak najprędzej wyruszyć w dalszą drogę. Podziękować mu mogła później.

Jeśli starczy jej odwagi, dodała w myślach Unni. Nie, wiadomo, czy tak będzie, gdy pozna prawdę. Przez głowę przeleciała jej diabelska myśl: Skoro Miguel złapał już Juane na dole, to mógł ją tam po prostu zostawić, ominęłoby ją wtedy całe długie i uciążliwe schodzenie w dół.

Oni jednak nie tam zmierzali, chcieli zejść bardziej na prawo, gdzie widać było równinę, o którą im chodzi. Tu, w dole, ciągnął się tylko kamienisty jar.

Jeszcze jedna dziwaczna myśl: Czy Miguel nie mógłby ich zanieść tam, na tę odległą równinę?

Ale nie, aż tak daleko Unni nie chciała się posuwać. To już zbyt niesamowite.

Lecz czy mogło być coś bardziej niesamowitego od tego, co przeżywali teraz?

W milczeniu, z trudem spuszczali się w dół w coraz szybciej zapadającej ciemności. Gdzieś tędy musiał prowadzić dawny trakt, lecz nie byli w stanie go odszukać. Dlatego musieli pokonać tak niewygodną drogę, kamienne bloki, zarośla, gwałtowne uskoki… Wszyscy jak tylko potrafili pomagali sobie nawzajem.

Poganiała ich ambicja, chociaż nikt nie wyraził tego na głos, wszyscy pragnęli jeszcze dziś dotrzeć do równiny, może nawet odnaleźć domostwo hycla.

I przez cały czas w ich myślach aż szumiało od tysiąca pytań i całych oceanów lęku.

Najspokojniejszy ze wszystkich był z pewnością Jordi. Od dawna już miał swoje podejrzenia wobec Miguela.

Śmiertelnie zmęczeni dotarli wprawdzie nie do samej równiny, lecz przynajmniej do bezwietrznej dolinki, w której znajdował się niewielki spłachetek poro1 śnięty trawą. Brakowało im już sił, żeby przejść przez następne wzgórze, poza tym zrobiło się zbyt ciemno na dalszą wędrówkę.

W górach jesienią panował chłód. Rozglądali się w koło bezradni.

– Przydałaby nam się teraz Vesla ze swoimi papierosami – stwierdziła Unni, szczękając zębami. – Moglibyśmy rozpalić ognisko jej zapalniczką.

Miguel posłał spojrzenie Juanie, a potem odpowiedział Unni:

– Ognisko może dałoby się rozpalić, jeśli zaakceptujecie, że ja…?

Nie dokończył zdania.

– Zamierzasz się przeobrazić? – spytała Unni bez ogródek.

– To nie jest potrzebne.

– A więc dobrze. Juano, musisz zaakceptować, że Miguel ma sporo dość niezwykłych talentów.

– Przecież doskonale wiem, że tak jest – odparła dziewczyna miękko.

– Wobec tego spróbujemy teraz nanosić drewna i przyszykujemy jedzenie.

Wkrótce ognisko już płonęło. Nikt nie zdążył zauważyć, w jaki sposób Miguel tego dokonał, nikt też go o nic nie pytał.

Zasiedli potem wokół ogniska, syci, z zarumienionymi twarzami, tylko w plecy było im chłodno.

– No cóż – stwierdził Jordi, obecnie najstarszy w grupie po odjeździe Pedra i Gudrun, nie licząc oczywiście Miguela, lecz jego nikt nie śmiał pytać o wiek. – Najwyższy chyba czas, żebyś nam coś wytłumaczył, Miguelu.

Ten westchnął ciężko.

– A co chcecie wiedzieć? Nie na wszystko mogę odpowiedzieć.

– Mam jedno pytanie – powiedziała Unni. – W dodatku do Juany. Jak to się stało, że spadłaś w przepaść? Przecież chyba nie skoczyłaś? Nie, nie, wcale tak nie pomyślałam. Ktoś cię popchnął?

– Tak, ale przecież nikogo tam nie było. – Owszem, był ktoś. I ja, i Jordi, i Miguel, wszyscy słyszeliśmy tuż przedtem trzepot skrzydeł. I poczułam ten charakterystyczny zapach, który ma ta tajemnicza kobieta. Ta, która przybierała imię Miranda, Claudia i nie wiem jeszcze jakie. Morten zaczerwienił się.

– Słyszeliśmy też złośliwy śmiech – wtrącił Jordi. Unni mówiła dalej:

– Miguelu, powiedziałeś kiedyś, że jesteś sam, ale skłamałeś, prawda?

– O czym wy mówicie? – zdenerwowała się Juana. Unni podniosła rękę, żeby ją uciszyć, lecz przez cały czas wyczekująco spoglądała na Miguela.

– Nie, nie kłamałem – odparł. – Jestem nadzwyczaj samotną istotą. Ale rzeczywiście jest nas dwoje, nie wolno mi tylko o niej wspominać. Teraz sama się ujawniła. Mieliśmy współpracować, ale nie wyszło. Ja jej nie znoszę.

– O czym wy mówicie? – powtórzyła Juana, coraz bardziej zrozpaczona.

Jordi odwrócił się do niej.

– Mieliśmy dziś okazję oglądać coś bardzo dziwnego, Juano.

A potem opowiedział o jej upadku w przepaść i o akcji ratunkowej Miguela. O jego rozpostartych skrzydłach i olbrzymiej zielonej postaci.

Kiedy Juana po wielu protestach pojęła wreszcie, że nikt sobie z niej nie żartuje, skulona, z rękami zaplecionymi wokół kolan i ze spuszczoną głową, powiedziała do Miguela:

– Ocaliłeś mi życie i chętnie bym cię mocno uściskała, ale wiem, że tego nie chcesz. Powiem więc jedynie: dziękuję ci, przyjacielu. Bez względu na to, czym jesteś, to jesteś moim przyjacielem. A ja twoją.

– Przyjaciółką – dodała prędko Unni, gdyż inaczej słowa Juany mogłyby się wydać dwuznaczne.

Juana podniosła głowę.

– Ale co do jednego się mylicie. Straciłam przytomność już od tego uderzenia w głowę, nie czułam nawet, że spadam.

– Już wtedy? – zdumiał się Jordi – Coś mi tutaj nie pasuje.

– To ja mogę wyjaśnić – stwierdził Miguel. – Zarena, bo ona tak ma na imię, Zarena nienawidzi Unni. Nienawidzi jej dlatego, że Unni potrafi wyczuć jej obecność. Wielu jest takich, którzy nienawidzą Unni ze względu na jej niezwykłą zdolność spoglądania w to, co ukryte. Przy – puszczam, że Zarena chciała dopaść Unni, a wy obie, ty, Unni, i Juana, jesteście dość do siebie podobne, zwłaszcza z tylu. Macie ciemne włosy tej samej długości…

– Ależ ja miałam jasnoniebieską chustkę na głowie – przerwała mu Unni, której nagle się to przypomniało. - Ojej, mam się poczuć dobrze czy źle z tego powodu że jestem obiektem takiej nienawiści? – Powinnaś uznać to za komplement – stwierdził Jordi – Biorąc pod uwagę, kto cię nienawidzi. No dobrze, Miguelu, ale teraz powiedz nam, kim jesteś. Wydaje mi się, że mamy, prawo to wiedzieć. I dlaczego podążasz naszym śladem?!

Miguel przez długą chwilę milczał. Blask ogniska rzucał na jego twarz dziwaczne cienie, gdy Morten dołożył do ognia jeszcze kilka gałęzi.

– Przypuszczam, że rzeczywiście macie do tego prawo. Nie liczcie jednak na pełne wyjaśnienie. Nie wszystko wolno mi zdradzić. – Wstał, jak gdyby chciał ich powitać. – Jestem Tabris, demon szóstej godziny z klanu demonów Nuctemeron. Nuctemeron oznacza „noc rozświetlona przez dzień”. Jestem dżinem czy też duchem wolnej woli, jeśli wolicie takie określenie, i przybyłem tu, na ziemię, ponieważ mój Mistrz, tam w dole, w Ciemności, pragnie znać cel waszej wędrówki.

– A to dlaczego? – spytał Antonio. Miguel skierował spojrzenie na niego.

– Ponieważ Mistrz chce zniszczyć Urracę, która wykorzystywała swe magiczne zdolności w służbie dobra zamiast służyć jemu.

– Urraca jest naszą przyjaciółką, najsilniejszą opoką i ochroną!

– Wiem o tym. Mam jedynie swoje rozkazy. Usiadł z powrotem.

– A teraz pragnę poznać cel waszej podróży.

– A jeśli ci go zdradzimy, opuścisz nas? Chwila milczenia.

– Nie.

Jordi poczuł, że sytuacja się zakleszczyła.

– Kimże więc jest Zacena?

– Ona należy do najwyższej klasy demonów, złych i agresywnych.

– To znaczy, że ty nie jesteś zły? – spytała Sissi. Popatrzył na nią.

– Czasami. Gdy jestem do tego zmuszony. Wydaje mi się, że mieliście już okazję zobaczyć tego przykłady. Ale traktowałem was dobrze, prawda?

– Owszem – odparł Antonio. – A my ciebie.

– To prawda. Prawdę powiedziawszy, nigdy nie było mi tak…

Nie dokończył.

Unni powiedziała cicho:

– Pomogłeś nam bardziej, niż to wiemy, prawda? Miguel odetchnął głęboko, z zamkniętymi ustami, przeciągle.

– Możliwe – odparł w końcu. – Ale ty i tak wiesz, Jego słowa stanowiły potwierdzenie niezwykłej pozycji Unni.

Ale Jordi również się czegoś domyślał.

– Na przykład w tej sali tortur inkwizycji? Do tej pory nie mogłem zrozumieć, jak udało nam się przeżyć!

Miguel przyznał cicho:

– Ale to za moją sprawą zabłądziliście. Juana długo mu się przyglądała, w końcu drżącymi wargami spytała:

– Wydaje mi się, że mnie również raz już pomogłeś. Uratowałeś mnie przed Zareną. I byłeś wtedy Tabrisem. Czy mam rację?

Miguel wsunął gałązkę w ognisko.

– Być może.

Juana spuściła wtedy głowę, bo po twarzy pociekły jej łzy Jordi zaczaj się zbierać.

– Musimy się przespać. Nie wiem, jak to będzie możliwe w tym zimnie. Nie mamy więcej opału.

Rzeczywiście, był to problem. Nagle Miguel uniósł głowę.

– Co się stało? – spytali jednocześnie Jordi i Antoni – Ktoś jest w pobliżu.

– Chyba nie znów Zareną? – spytała Sissi, czując, ciarki przechodzą jej po plecach.

– Nie, to ludzie. Pozwolicie, że pójdę to sprawdzi – Oczywiście. Wstał i odchodząc rzucił jeszcze:

– Zgaście ogień.

Natychmiast go posłuchali. Już w następnej chwili Miguel całkiem zniknął. Pozostali patrzyli na siebie, ale ich twarze nic nie wyrażały. Przysunęli się bliżej jeden drugiego.

Trzy dziewczyny siedziały oddzielnie, Juana pośrodku. Łzy nie przestawały płynąć jej z oczu.

– Tak bardzo go kochałam, a on… tylko… mnie nienawidzi. A teraz w ogóle znalazł się poza jakimkolwiek zasięgiem.

I Unni, i Sissi mocno ją objęły.

– On też cię kochał – stwierdziła Unni. – To dlatego cię nienawidził.

Juana, szlochając, musiała wytrzeć nos. A Sissi powiedziała:

– Wydaje mi się, że właśnie tobie zawdzięczamy jego łagodność.

– Naprawdę tak myślisz?

– Tak, ale nie mów mu tego, on sam o tym nie wie. Juana roześmiała się, lecz zabrzmiało to żałośnie. Sissi, przykładając czoło do jej czoła, powiedziała:

– Niezłe z nas trzech dziwaczki. Jedna zakochana w upiorze, druga w demonie, a trzecia w wariacie.

Wybuchnęły takim chichotem, że mężczyźni popatrzyli na nie ze zdziwieniem.

Potem nikt już nie powiedział ani słowa, dopóki Miguel nie wrócił. Nagle stanął przed nimi, a potem przykucnął.

– Emma z drużyną? – spytała Unni.

– Nie, oni są dalej. W wąwozie. Tam rozłożyli obóz. Nie, ci nadciągają od innej strony. Ale… kierują się tutaj. Mają latarki. I jest ich troje. Dwaj mężczyźni i kobieta. Nie znam ich.

– Czy jeden z mężczyzn jest wysoki i chudy?

– Tak.

Antonio zaciśniętą pięścią uderzył w ziemię.

– Skąd oni, u diabła, przez cały czas wszystko wiedzą?

– Ale co my teraz zrobimy? – pytała Juana z lękiem. – Jeśli oni tu przyjdą? Czy trzeba się będzie stąd przenieść? Mu – simy się przecież przespać, jestem śmiertelnie zmęczona.

– Ja także – przyznała Unni.

– No właśnie, moja kochana – rzekł Jordi z powagą. – Czy mądrze robimy, pozwalając ci kontynuować tę wy – prawe, w twoim stanie?

Unni prychnęła.

– To dopiero drugi miesiąc, o jakim więc stanie można mówić? Nic nie czuję, Antonio twierdzi, że jestem w świetnej formie. Dawno już rozwiążemy tę zagadkę, zanim w ogóle coś będzie po mnie widać. To ci obiecuję.

Jordi przygarnął ją do siebie. Miguel powiedział z wahaniem:

– Jest pewien sposób, żeby rozwiązać oba problemy naraz. Chyba Juana wie, jaki.

A dziewczyna cieszyła się, że jest ciemno, bo na policzki wystąpił jej gwałtowny rumieniec, a przez ciało przelała się fala gorąca.

– Chyba tak – wydusiła z siebie. – Miguel może się ukryć, może też ukryć nas, tak sądzę.

– I również was ogrzeję – dodał. – Muszę się jednak stać Tabrisem.

Popatrzyli na siebie. Czuli, że przekroczą teraz pewną granicę.

Czy się ośmielą? Demona Tabrisa widzieli jedynie; z daleka, Juana zaś nie widziała go wcale.

– Dobrze – powiedział Jordi.

Загрузка...