10

– To mi wygląda na burzę tam, w górach na wschodzie – stwierdził zdziwiony Pedro. – To niezwykłe o tej porze roku, w dodatku gdy nad nami jest zupełnie czyste niebo.

– W górach zapowiadali opady śniegu – uśmiechnęła się Gudrun. – Aż trudno w to uwierzyć. Śnieg wydaje się nieprawdopodobny, tak samo jak ta burza. Dziwna ostatnio pogoda.

– No, chyba jedziemy dalej – powiedział Jordi, chociaż wszyscy jeszcze stali, nie mogąc nasycić się widokiem.

– Gdzie jest Miguel? – spytała nagle Juana, która bardziej wypatrywała jego, aniżeli podziwiała oszałamiająco piękne głębokie doliny i widniejące w oddali za nimi szczyty.

Obrócili się i popatrzyli w głąb płaskowyżu.

– Idzie tam – powiedział Pedro. – Zapuścił się gdzieś naprawdę daleko.

– Burza minęła chyba równie prędko, jak się zaczęła – stwierdził Jordi. – I dziwne, że nie słychać było żadnego grzmotu.

– Była daleko – wyjaśnił Pedro zwięźle.

Miguel podszedł do nich, jego ruchy zdradzały niepokój. Życzliwa Gudrun spytała z zainteresowaniem:

– Co cię tak poruszyło, Miguelu?

– Ach, nie ma o czym mówić! Myślałem jedynie o kimś znajomym z dawnych dni. Wsiadajcie do samochodu, tam będziemy bezpieczni.

– Bezpieczni? – powtórzył Jordi. Ale wyraz twarzy Miguela nie zachęcał do kolejnych pytań. Usadowili się w milczeniu.

Miguel prosił, by pozwolono mu jechać razem z Jordim, który był teraz osamotniony w swoim samochodzie czy też, mówiąc ściślej, w samochodzie Juany. Pozwolono mu na to.

Juana natomiast była z tego powodu głęboko nieszczęśliwa. Uparcie wyglądała przez okno, ale niewiele widziała, oczy bowiem miała aż błyszczące od łez.

Minęli „Most do Piekła”, w ogóle go nie zauważając, i zaraz pojawiła się droga skręcająca na Tineo.

– Pozostaje jeszcze sprawa serów dla Unni – przypomniała Gudrun.

– I tej mocnej wódki dla Antonia – uzupełnił Jordi.

– Hm, myślę, że sami też możemy trochę spróbować – ostrożnie uśmiechnął się Pedro.


Zarena została teraz wolnym strzelcem. Nie była przypisana do żadnej grupy, postanowiła jednak potajemnie przyjrzeć się tym, których Tabris „nie pozwolił jej tknąć”.

To nie jego sprawa, co ona robi.

Gdy więc zachodnia grupa dotarła do miasta Tineo, była już na miejscu i obserwowała ich ukradkiem w przebraniu starszego, nieporządnego mężczyzny z brodą i w brudnych okularach. Wiedziała przecież, że jej kocie oczy natychmiast ujawnią, kim jest. Tabris miał szczęście, gdyż jego oczy wyglądały całkiem jak ludzkie.

Był tam, wysiadał z samochodu! Zarena zachichotała. Rzeczywiście wybrał sobie niezłą powierzchowność! Zazdrościła mu, że może poruszać się jak zwykły człowiek wśród innych. Sama była za bardzo demonem, by jej się to powiodło. Tabris przebywał w królestwie Ciemności jedynie z łaski, ponieważ wszystkie duchy godzin zaliczano do gromady demonów. Stanowiły one jednak przypadki graniczne i nie cieszyły się poważaniem.

Zarena zatęskniła za powrotem do Ciemności. Zatęskniła, by władca skinął na nią palcem, a wtedy wiedziałaby, że noc należy do niej.

Tabrisowi nie pozwolono nawet pełnić funkcji jednego z wielu jego strażników.

Ta dziewczyna, która wysiadła z drugiego powozu, była całkiem zadurzona w Tabrisie, wyglądała na nieszczęśliwą. Szkoda, że nie wie, co się kryje za tą jego słodką powłoką! Gdyby rozpostarł te swoje słynne skrzydła. Przeklęte skrzydła, sama pragnęła je mieć. Byłaby wtedy najbardziej atrakcyjna wśród wszystkich kobiecych demonów.

Tabris nie patrzył na dziewczynę. Oczywiście nie chciał mieć do czynienia z tymi nędznymi ludźmi. Cóż za myśli przychodzą jej do głowy!

A ten tam to musi być Pedro. Don Pedro de Verin y Galicia. Mój ty świecie, gdyby Zarena tylko zechciała, uwiodłaby go w jednej chwili, nie miała jednak ochoty się trudzić. A to jego kobieta, Gudrun. Stara, łatwo się jej pozbyć. Na razie nie ma co się nią przejmować.

Ale z drugiego samochodu też wysiadł jakiś mężczyzna.

Ach, fuj!

Zarena nieco się cofnęła. Cóż to, na piekła, za rodzaj człowieka!

Wyostrzyła wszystkie zmysły. Niebezpieczeństwo, wielkie niebezpieczeństwo!

O tak, on był o wiele groźniejszy od tej przeklętej Unni. Żył w dwóch światach, a teraz badawczo rozglądał się dokoła. Wyczuwał jej obecność!

Niech spadnie na niego śmierć!

Ale czy on już nie jest martwy? Otaczała go poświata dawno minionych czasów, jak gdyby wieczności? Pomimo że był śmiertelnikiem.

A może nim nie był?

Tabris miał rację. Nie wiadomo, co tak naprawdę sądzić o tym Jordim.

Niech go piekło pochłonie!

To niesprawiedliwe! Teraz mieli w każdej grupie po jednej osobie, której musieli unikać, a Zarena nie mogła się do nich zbliżyć przez swoje oczy. Tabrisowi przypadnie więc wszelka chwała!

Ach, nie, tylko nie jemu, który tak strasznie ją upokorzył! Trzeba szukać jakiegoś wyjścia. Jeśli jej się to uda, zyska niepodzielne łaski władcy. Tabris zaś zastanie wrota do królestwa Ciemności zamknięte.

Musiała się wycofać, żeby się zastanowić. Wymyślić jakiś zabójczo dobry plan. Może popsuć Tabrisowi szyki w taki czy inny sposób, tak by ci jego ludzie odwrócili się do niego plecami. Albo…?

Na pewno coś wymyśli.

Zarena zniknęła w tłumie.


Gudrun urządziła w sklepie z serami prawdziwą orgię zakupów. Uznawała, że każdy kolejno wyciągany ser jest jeszcze ciekawszy od poprzedniego, i w końcu miała do zaniesienia do samochodu naprawdę pokaźną torbę. W tym czasie Pedro i Jordi po męsku i ze znawstwem dyskutowali z właścicielem sklepu i kilkoma klientami na temat wielu twarzy asturiańskiej wódki, smakowali, a w końcu kupili dwie wysokie rurkowate butelki. Weseli i uradowani cieszyli się tą chwilą oderwania od ponurych myśli, które wciąż dręczyły ich podczas wykonywania zadania.

– Ten i ten kupiłam dla Unni – tłumaczyła wesoło Gudrun. – Ten ser sama chcę zatrzymać i podobny kupiłam Vesli, która przecież nie może być z nami. Ten natomiast, nie wiem, komu dam…

– A tę bombę śmierdzącą położymy koło koła zapasowego – zdecydował stanowczo Pedro.

– Ależ on podobno jest naprawdę świetny i był najdroższy ze wszystkich! A co ty kupiłaś, Juano?

– Butelkę wódki dla dziadka – roześmiała się dziewczyna. – I malutką flaszkę dla siebie.

– A ty, Miguelu? – dopytywała się Gudrun.

– Ja? Ja nie kupiłem nic – uśmiechnął się.

Jordi zamyślił się. Miguel nigdy nic kupował, ani za nic nie płacił. Jordiemu coś podpowiadało, że ten człowiek nie ma pieniędzy.

Ale o takie rzeczy nie mógł go przecież spytać.


Tabris nie miał żadnych kłopotów z udawaniem Miguela. Żadnego wysiłku nie wymagało od niego występowanie w ludzkim przebraniu, nie musiał niczego pilnować, by nie wypaść z roli. Był Miguelem tak długo, jak sam tego chciał. I w przeciwieństwie do Zareny nie tak łatwo dawało się go przejrzeć. Wynikało to stąd, iż demony z rodu Nuctemeron reprezentowały stosunkowo wiele niemal dobrych cech. Były raczej dżinami, duchami aniżeli złymi demonami ciemności. Należały jednak do królestwa Ciemności, co do tego nie było wątpliwości, i pod wpływem panującej tam atmosfery również pragnęły zła. Zło bowiem cieszyło się w Ciemności wielkim poważaniem. Również Tabris chciał awansować, stać się demonem potężniejszym od tych nieznośnych, wyniosłych samochwał z kliki Zareny. Pragnął zyskać większy szacunek u Mistrza, bo w jego obecnej pozycji snoby stale obgadywały go za plecami. Ale on jeszcze im pokaże! To jego zadanie, jego wielka szansa.

Na pewno jej nie zmarnuje!

Tabris miał w świecie ludzi tylko dwa problemy: Unni i Jordiego. Oboje nie byli pewni jego tożsamości. Ze strony Unni zagrożenie przynajmniej na razie nie istniało dzięki temu, że znajdowała się w tej drugiej grupie. Ale Jordi? Ile właściwie domyślał się ten tajemniczy człowiek?

I jak długo Tabris będzie mógł przebywać z nimi, zanim uprzejmie i z troską nie zaczną się zastanawiać, czy nie powinien wracać do domu, do Santiago de Compostela?

Na razie nikt o tym nie wspominał, lecz jeśli się nie mylił, Juanę dręczył ten sam lęk. Kiedy zostanie wyłączona ze wspólnoty?

Od samego początku stawiał właśnie na nią. Zauważył, że jest słabą kobietą, pełną podziwu dla Jordiego. Tabris przeobraził się więc w mężczyznę podobnego do niego i rzeczywiście, uwiódł ją swoim wyglądem.

Tabris sądził, że Juana potrafi opowiedzieć mu o ich podróży, wyjaśnić, co jest jej celem, tym razem jednak postawił na niewłaściwego konia. Juana, jak się okazało, wiedziała niewiele więcej od niego, a w grupie była stosunkowo nowa.

Tabris posłał jej zamyślone spojrzenie i napotkał jej wzrok, a przecież takich sytuacji najbardziej starał się unikać, zwłaszcza stwierdziwszy, że Juana na nic mu się nie przyda. Nie zdoła wyciągnąć z niej żadnych informacji.

Odwróciła się jak zwykle z rumieńcem na policzkach. Dlaczego stale się czerwieniła?

Jakież to irytujące!

Mam bardzo piękne skrzydła, przemknęło mu przez głowę.

I co z tego? Jaki ma to związek ze sprawą?

Загрузка...