25

Gdy przejechali kilkaset metrów, ukazały im się dwa gile. Unosiły się w powietrzu przed pierwszym samochodem, w którym siedzieli Jordi, Unni, Antonio, Juana i Miguel. Drugi samochód prowadził Pedro i wiózł Gudrun, Mortena i Sissi.

Zwolnili w obawie, że ptaszki się zmęczą. Niepotrzebnie jednak się martwili. Ptaki będące jedynie substytutami dusz zmarłych nie podlegają żadnym ograniczeniom prędkości.

Po obu stronach drogi dalej ciągnął się masyw górski, lecz nie było tu już tak wielkich stromizn. Pionowe skały ustąpiły miejsca zielonym wzgórzom, łąkom, wodospadom, mostom, a tu i ówdzie zobaczyć można było domki z kamienia z dachami z czerwonej dachówki. Wzdłuż drogi i rzeki biegnących równolegle do siebie prowadził również przewód elektryczny. Później pojawiły się kolejne straszliwe stromizny, jakby ściskające dolinę.

Nagle ptaszki zboczyły z drogi i wleciały w głęboką rozpadlinę w górze.

– Tutaj? – zdumiała się Unni. – W dodatku po drugiej stronie rzeki?

Zatrzymali samochody i wysiedli.

Ptaszki przysiadły na gałęzi w głębi rozpadliny, jakby na nich czekając.

Lecz gdzie mieli odstawić samochody? I w jaki sposób przedostaną się przez rzekę?

– Od pewnego czasu nie mijaliśmy już żadnego mostu – powiedział Morten.

– Jordi – poprosił Antonio. – Pojedź kawałek dalej i sprawdź.

Jordi wkrótce wrócił.

– Jest most, niedaleko stąd, za zakrętem, ale czy zdoła unieść samochody? W to wątpię.

– Wobec tego pójdziemy pieszo. A czy było jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy zostawić samochody?

– Tak, chyba tak, przynajmniej spróbujemy.

Unni odwróciła się do ptaszków i zawołała przez rzekę:

– Zaczekajcie, zaraz przyjdziemy!

Na wszelki wypadek posłużyła się hiszpańskim. Wprawdzie z błędami gramatycznymi, lecz nikt nie miał serca jej poprawiać. Mieli nadzieję, że ptaki również okażą wyrozumiałość.

Gdy już ukryli samochody w gęstych krzakach i przeszli po wąskim drewnianym mostku, Unni, Jordi i Miguel oddzieleni od grupy, ten ostatni nagle powiedział:

– Unni, czy nie mogłabyś spróbować utrzymać tę Juanę z dala ode mnie? Nie możesz jej wytłumaczyć, że ona mi dokucza?

Unni się zatrzymała. Jordi także. Wszyscy troje szli jako ostatni.

– Jak ja mogę jej to powiedzieć? – poskarżyła się Unni. – Rozumiem, że nie jesteś nią zainteresowany, ale wydaje mi się, że jeszcze gorzej będzie, jeśli w to wszystko wmiesza się ktoś trzeci.

– Ale ona mi rozrywa duszę.

– Twoja dusza jest martwa, Miguelu – stwierdził z wielką powagą Jordi. – A teraz chętnie byśmy się dowiedzieli, kim jesteś.

– Czym jesteś – poprawiła go Unni.

Miguel wahał się, aż w końcu powiedział:

– Nie mogę wam tego zdradzić. Otrzymałem jedynie rozkaz doprowadzenia was do celu.

– Czyj rozkaz? – ostro spytał Jordi.

– Tego nie musicie wiedzieć. Proszę was jedynie o zachowanie ostrożności. Również jeśli chodzi o mnie.

– Czy jesteśmy w niebezpieczeństwie? – spytała Unni. Miguel skrzywił się z rezygnacją.

– Oczywiście, że jesteście w niebezpieczeństwie. Zagraża wam z różnych stron. I przecież wiecie o tym doskonale.

– I ty również stanowisz część tego zagrożenia?

– Jeśli zostanę do tego zmuszony, to tak. Nikt nie może ograniczyć mojej wolnej woli.

Unni i Jordi długo mu się przypatrywali. Nie pojmowali, kim jest, lecz nie mieli śmiałości z nim zadzierać.

– W porządku – powiedział Jordi i ruszył naprzód. Unni i Miguel poszli za nim.

– Kiedy masz zamiar zmiłować się nad tymi nędznikami, których zostawiliśmy z tyłu?

– Puszczę ich, gdy tylko znikniemy im z oczu. Za kilka minut.

– To dobrze, tu nas nigdy nie odnajdą.

– Tak nie mów, ta kobieta miała rację. Oni mają potężnych sprzymierzeńców.

– My być może również – dał do zrozumienia Jordi, lecz Miguel nic na to nie powiedział.

Małe ptaszki poprowadziły ich wąwozem, który biegł coraz wyżej i z czasem się wypłaszczył. Momentami mieli wrażenie, że dostrzegają ślady starej bitej i drogi, lecz raczej się tego jedynie domyślali. W wąwozie nie było drogi ani ścieżki, wyglądało na to, że współcześni raczej się tu nie zapuszczają.

Przez cały czas nad ich głowami unosiły się sępy, orły i inne drapieżne ptaki. Unni była tym naprawdę zafascynowana, aż do chwili, kiedy poczuła, że mało już brakuje, a kark jej się złamie. A kiedy paskudnie potknęła się o jakąś gałąź, zrezygnowała z obserwacji ptaków.

– Będziemy musieli wysoko się wspinać – stwierdził Morten. – Zaczekajmy na Gudrun i Pedra. Oni chyba mają problemy z podejściem.

Morten sam miał z tym problemy i raczej dlatego poprosił o przerwę.

Zatrzymali się, ale nie popełnili błędu, jaki często przydarza się wędrowcom. Nie ruszyli natychmiast, gdy tylko spóźnialscy do nich dołączyli. W takich sytuacjach ci pierwsi zdążą już odpocząć i nie myślą o tym, że tym z końca również należy się chwila wytchnienia.

Nie, wszyscy dziewięcioro stanęli pod osłoną ostatnich niskich skał wąwozu i odbyli poważną rozmowę. Jak zorganizują nocleg? I co z prowiantem?

Prowiant, jak się okazało, nie stanowił problemu. Jordi jeszcze w Panes zaopatrzył się w cały plecak jedzenia. Gorzej było ze spaniem. Zrozumieli, że chyba zbyt prędko zeszli z drogi, ogarnięci zapałem i rysującą się przed nimi możliwością odnalezienia ukrytej doliny.

Dopiero teraz zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że poszukiwania mogły jeszcze przez jakiś czas potrwać.

– Wejdziemy na szczyt i zobaczymy, co jest dalej – oświadczył Morten, wykazując tak charakterystyczną dla Norwegów potrzebę przekonania się, co jest za następną górą.

Pozostali uznali to jednak za niezły pomysł, słońce bowiem wciąż stało stosunkowo wysoko, a w każdym razie został mu jeszcze kawałek do horyzontu i w tym czasie mogli zajść daleko.

Dalej jednak nie zdążyli pomyśleć, Jordi bowiem zawołał:

– Cicho! Znieruchomieli.

Sępy to bardzo ciche ptaki, orły i inne drapieżniki nie hałasują niepotrzebnie, tymczasem usłyszeli ostry ptasi krzyk, dobywający się jednocześnie z kilku gardeł. Nietrudno było go rozpoznać.

Małe gile natomiast pisnęły rozpaczliwie w wielkim zdenerwowaniu, kręcąc się w koło.

– Mnisi! – zawołał Pedro. – Co robimy? Gile szukały schronienia u Antonia, który już kilka – krotnie ocalił je w dalekiej Norwegii.

Teraz także ukrył jednego ptaszka w dłoniach. Czuł jego drżący oddech i uderzające mocno małe serduszko. Zawołał do Sissi, żeby zrobiła to samo z drugim gilem, a potem oboje pobiegli pod skalną ścianę i wcisnęli się w nią najbardziej jak mogli. Nie było bowiem żadnych wątpliwości, że kaci ścigają właśnie małe gile.

Jordi zawołał:

– Unni, wyjmij swój znak! Oni już tu są! Gdzie go masz?

– Na samym dnie plecaka. Jordi nie powiedział na głos tego, co pomyślał, wykrzywił się tylko z rozpaczliwą miną.

– A wy, reszta, gdzie macie znaki? Dajcie je prędko! Wszystkie znaki leżały bezpiecznie schowane pod całym prowiantem.

– Mój również – powiedział Jordi, kajając się. – Naprawdę mi przykro, popełniliśmy olbrzymie głupstwo.;

Unni i Juana już opróżniały plecaki. Puszki, torby i butelki latały w powietrzu, aż Pedro, który chciał przyjść z pomocą, musiał się kryć.

I wtedy kaci zaatakowali.

Jordi oczywiście ich widział, a Urraca obdarzyła zdolnością widzenia również Unni i Antonia. Morten natomiast tak bardzo już zbliżył się do swych dwudziestych piątych urodzin, że ku swemu przerażeniu także zobaczył ohydne potwory, żeglujące ku nim przez powietrze jak niesamowite czarne cienie.

– Pospiesz się, Unni! – zawołał wystraszony do szaleństwa. – Juano, znajdź znak, prędko!

W następnej chwili został zaatakowany przez coś obrzydliwie miękkiego o kościstym wnętrzu. Patrzył we wstrętną twarz, a potem zamknął oczy i zaniósł się histerycznym krzykiem. Widziałem ich, jestem skazany na śmierć, nie można mnie już uratować… Potem przestał już myśleć o czymkolwiek Jordi odciągnął od niego mnicha i sam został napadnięty, jednocześnie zaś widział, że i Pedro zmaga się z napastnikiem.

Ale Jordi ubezpieczał Antonia i Sissi, którzy dali schronienie ptaszkom, i nie mógł ich opuścić na dłużej niż na sekundę, jaką zabrało oswobodzenie Mortena. Walczył zaciekle z bestiami, które napadły i jego, usłyszał przenikliwy krzyk Gudrun…

Nareszcie dobiegł go głos Unni.

– AMOR ILIMITADO SOLAMENTE!

Jeden znak został wyjęty z bagażu, Unni wyciągała go teraz w stronę tego mnicha, który rzucił się na Jordiego. Napastnik z przeraźliwym krzykiem upadł na ziemię i leżał targany śmiertelnymi drgawkami, dopóki nie zniknął.

Juana wyciągnęła już kolejne znaki, lecz teraz było już za późno. Czterej pozostali kaci opuścili ich w największym pośpiechu.

– No, przynajmniej o jednego mniej! – powiedziała Unni z zadowoleniem.

Wszyscy, rzecz jasna, ogromnie żałowali, że zapomnieli o znakach.

– A gdzie Miguel? – spytała nagle Juana. Miguel wyszedł zza skały, Jordi patrzył na niego zdziwiony, z wyrzutem.

Ale Miguel tylko kręcił głową.

– Ja nie byłem w stanie nic zrobić. Oni nie mogą mnie zobaczyć. Ale pomóżcie teraz ofiarom, prędko!

Zorientowali się, że najgorzej przedstawia się sytuacja Pedra. Nie odniósł wprawdzie żadnych ran, lecz doznał poważnego szoku. Antonio robił, co w jego mocy, by go z niego wydobyć, lecz hiszpański szlachcic drżał na całym ciele i nie był w stanie nad tym zapanować, chociaż naprawdę się starał.

Gudrun również przeżyła szok, z nią jednak sprawa nie przedstawiała się tak groźnie. Przestraszył ją atak na nią samą, lecz bardziej obawiała się o Pedra. Mor – ten siedział skulony, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa.

Nagle zorientowali się, że ich gromadka się powiększyła. Ptaszki zniknęły, za to na porośniętym trawą zboczu stało teraz dwoje pięknych dzieci, każde po jednej stronie grupy.

– Dziękujemy wam – powiedział młody książę głosem, który brzmiał jak szept w sitowiu.

– Pokładamy w was nadzieję – rzekła dziewczynka, ubrana jak księżniczka, którą kiedyś wszak była.

Antonio, ich szczególny przyjaciel, skłonił się głęboko.

– Zrobimy, co w naszej mocy, albo nawet jeszcze więcej, lecz dla waszego własnego dobra powinniście nas teraz opuścić. Te podłe gady mogą wywęszyć że jesteście z nami. Pomogliście nam wybrać drogę na trudnych rozstajach, dalej postaramy się już dotrzeć sami.

Nie możemy ryzykować, że was stracimy. Zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy już tak blisko. Chłopiec kiwnął głową.

– Ujrzycie równinę. Odszukajcie domostwo hycla! Stamtąd zobaczycie wejście do pierwszego wąwozu, lecz stąpajcie ostrożnie, mnisi inkwizycji nie są jedynymi, którzy pragną przerwać waszą wędrówkę.

– Wiemy o tym – odparł Antonio. – Będziemy uważać. Młodzi pożegnali się z nimi dostojnie i zniknęli w swoim własnym wymiarze. Na moment zapanowała cisza.

– Pedro – odezwał się w końcu Antonio ściszonym głosem. – Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jak zawrócisz.

Hiszpan pokiwał głową.

– A ty, Gudrun? – pytał Antonio.

– Wracam razem z Pedrem, to jasne. Czy możemy pożyczyć jedno auto? Postaramy się wynająć samochód w Panes i ten wam potem odstawimy.

– Oczywiście. Mortenie, ty również pójdziesz z nimi. Chłopak poderwał się.

– Ja? Nigdy w życiu! Wiem, że jestem jeszcze roztrzęsiony, i przyznaję to, ale wiem też, że to minie. To na pewno minie.

– A kto z nas nie jest roztrzęsiony? – poparł go Jordi. – Co ty powiesz, Sissi, chcesz iść dalej, czy…

Sissi przełknęła ślinę.

– Sporo już wytrzymaliśmy. Jeśli Morten zostaje, to ja również.

– Juana?

Dziewczyna była biała na twarzy.

– Ja… bardzo chętnie… zostanę.

Widać było wyraźnie, że ostatnie słowo wymówiła z trudem.

Pozostałych nie pytał. Obecność Unni i Antonia była oczywista. Miguel chadzał własnymi ścieżkami. Czuli, że najlepiej będzie się w jego sprawy nie mieszać.

– Jednej rzeczy musicie być świadomi – przestrzegł Jordi. – Jeśli mnisi wiedzą, gdzie jesteśmy, wie to również Emma.

– Z Emmą chyba łatwiej sobie poradzić – mruknął Morten, który kiedyś był w niej boleśnie zakochany, Pedro zdjął z szyi swego gryfa i podał go Juanie, bo Morten przecież nie chciał żadnego amuletu.

– To gryf Galicii, symbolizujący dobrobyt. Strzeż go i pilnie!

Juana ogromnie się wzruszyła.

– Będę go pilnować, dopóki znów się nie spotkamy. Dziękuję za zaufanie!

Загрузка...