Zarena wezwała Tabrisa. Wyczuwał, że jest zła, a właściwie wściekła jak zawsze.
Dosyć już miał tych jej humorów. Wezwanie nie pasowało mu ani trochę. Siedział w samochodzie wraz z całą grupą, zbliżali się do pasma wzgórz, Punto del Palo, i nie miał ani czasu, ani możliwości, żeby odłączyć się od grupy.
Zarena jednak nie ustępowała. Syki jej rozkazu szumiały mu w głowie, miał ochotę odgonić je jak komary, to jednak było niemożliwe.
Jeszcze kogoś w samochodzie dręczył wielki niepokój. Juanę ogarnął nieprzyjemny lęk. Nie miała co do tego całkowitej pewności, lecz przypuszczała, że wkrótce wyjadą na większą drogę, a na skrzyżowaniu będzie najprawdopodobniej tablica z nazwą „Oviedo”. Wówczas któreś z nich może wpaść na pomysł, że Juanie podwiezienie jej aż do samego domu będzie bardzo na rękę i właśnie tam ją wysadzą.
Tymczasem ona wcale nie chciała się od nich odłączać, pragnęła im towarzyszyć dalej, aż do samego końca tej podróży.
Chyba że…?
Miguel pochodził przecież z Santiago de Compostela, które opuścili już dawno. Jak zamierzał wrócić do domu? Jemu będzie wolno towarzyszyć im przez cały czas, a jej nie?
Może również jego wysadzą w Oviedo i poproszą, żeby stamtąd wracał do domu pociągiem, autobusem albo samolotem?
A gdyby rzeczywiście rozstał się tam z grupą, to czy i ona by to zrobiła?
Wszystkie te rozważania stały się zbyt skomplikowane dla nieszczęsnej, udręczonej duszy Juany. Naprawdę gorąco pragnęła, by oboje mogli jechać dalej, lecz czy istniały ku temu jakieś rozsądne powody?
Prawdopodobnie nie.
Tak bardzo chciała zobaczyć, jak to się wszystko rozstrzygnie, przydać się do czegoś, być razem ze swymi nowymi przyjaciółmi, najlepszymi, jakich miała kiedykolwiek w życiu. I za nic nie chciała rozstawać się z Miguelem.
Dobry Boże, oby nikt nie wspomniał Oviedo!
W górze rysowały się już Punto del Pało. Juana napięła wszystkie mięśnie. Czy będzie tam znak z nazwą „Oviedo” wymalowaną krzyczącymi wielkimi literami?
Tabris – Miguel rozpaczliwie usiłował wymyślić jakiś powód, pozwalający mu na opuszczenie samochodu. Wzdragał się przed tłumaczeniem konieczności poszukiwania „ustronnego miejsca”. Nie było to godne demona.
Wjechali już na górę, gdzie powitał ich widok, od którego wprost kręciło im się w głowie, i wtedy Pedro zaordynował przystanek. Wszyscy mogli rozprostować nogi i pstryknąć kilka zdjęć, bo widok był doprawdy wspaniały.
Juana odetchnęła z ulgą. Nigdzie dookoła nie widać było żadnej tablicy drogowej.
Tabrisowi również ulżyło. Wprawdzie okolica była tu odsłonięta, lecz jednak tu i ówdzie sterczały samotne skały i widać było zagłębienia terenu, w których można się ukryć. Wyruszył więc pospiesznie, co raz upewniając się, czy nikt za nim nie idzie.
Oni jednak zajęci byli podziwianiem widoków i robieniem sobie nawzajem zdjęć.
Ach, ludzie, ludzie, kto ich pojmie!
Miguel zmienił się w Tabrisa, stał się niewidzialny i rozpostarł olbrzymie nietoperzowe skrzydła. Sekundę później spotkał się z Zareną.
Była bardziej wzburzona niż zazwyczaj.
Znajdowali się w otoczeniu szczytów, wśród mocno pofałdowanego krajobrazu Asturii. Współtowarzysze podróży Tabrisa nie mogli ich zobaczyć, choć błyskawice spadające z nieba na ziemię, wywołane przez tych dwoje, tworzyły na skalnych ścianach roziskrzone poświaty. A wszystko to sprawiał przede wszystkim gwałtowny gniew Zareny.
Tabris przesycony zgryźliwą nienawiścią stwierdził, że Zarena jest nieznośnie brzydka. Ona, o której w królestwie Ciemności mówiono, że jest najpiękniejsza ze wszystkich faworyt ich władcy. Tabris poczuł rozdzierające wątpliwości. To, o co wcześniej walczył – wyższa ranga w hierarchii demonów – wydało mu się nagle żałosne, gdy ujrzał przed sobą tego paskudnego, choć wysoko postawionego kobiecego demona.
Mój ty świecie, jakże ona wygląda! Aż trudno uwierzyć!
Najgorsze zaś, że on sam miał podobną do niej powierzchowność. Czy naprawdę mógł być z niej kiedyś dumny? Skrzydeł wielu mu zazdrościło, bo były naprawdę eleganckie, połyskująco zielone, z drobinami błękitu i żółci, ale potrafiły się zmieniać według jego woli, stawać szarobrunatne, niewidoczne w terenie. Bardzo wielkie, potrafiły unosić go z prędkością, od której kręciło się w głowie. Wiedział, że również Zarena chętnie by się z nim zamieniła. Zdradzały ją wszystkie złośliwe komentarze na temat jego skrzydeł.
Lecz że mógł być kiedyś dumny z całego swojego wyglądu…? Aż trudno mu było w to uwierzyć.
Zarena była naprawdę rozzłoszczona.
– Co się stało tym razem? – spytał Tabris z rezygnacją.
– Dobrze wiesz! – wypluła z siebie.
– Nie, naprawdę nie wiem. Zrobiłem to, co chciałaś. Uprowadziłem jedną z podejrzanych.
– Z podejrzanych? To doprawdy łagodnie powiedziane, ona jest przecież niebezpieczna!
– Mówiłem ci o tym.
– Nie mogłeś mnie wyraźnie uprzedzić? Jest o wiele groźniejsza, niż raczyłeś dać do zrozumienia. Potrafiła mnie przejrzeć na wskroś.
– Mnie się tak nie przyglądała.
– No tak, bo ty należysz do mało znaczących demonów Nuctemeron – stwierdziła Zarena z pogardą.
Poruszyła się, jakby chciała się na niego rzucić, ledwie panując nad frustracją.
– Nie mogę teraz wrócić do mojej grupy, ty głupcze i prostaku!
– Co więc zamierzasz robić? – spytał Tabris nie bez zadowolenia w głosie.
Zarena już podjęła decyzję.
– Zmieniamy grupy, ja przejmuję twoją.
– Bardzo chętnie – syknął w odpowiedzi. – Co to za ludzie?
– Niegroźni. Antonio jest bardzo przystojny i dość bystry, lecz nie ma pojęcia, kim jestem. Morten to szczeniak, łatwo go oszukać. Kobiety… – W głosie Zareny zabrzmiała bezgraniczna pogarda. – Flavia i Sissi to zera. Ignoruję je całkowicie. W ogóle ich nie dostrzegam. Natomiast ta nowa, ta, która przez ciebie zawisła mi u szyi jak młyński kamień… O, nie, dziękuję! A kogo ja dostanę?
Tabris zaczaj się zastanawiać już w czasie, gdy ona to mówiła. Kto jej przypadnie? Zarena w jego grupie? Potężny don Pedro, władze poruszą niebo i ziemię, jeśli coś mu się stanie. Przyjaźnie nastawiona do świata Gudrun. Głupia, ale życzliwa. Juana. Jordi. Ta przeklęta Zarena wśród nich? Ten zdradliwy wstrętny demon zemsty?
– Nie możesz przejąć mojej grupy! – wykrzyknął z jękiem. Twarz mu się ściągnęła, jeszcze bardziej potworniejąc.
– A to dlaczego? Mówiłeś przecież, że…
– Nie zastanowiłem się dobrze. Jordi! Jordi jest jeszcze bardziej niebezpieczny niż Unni. On cię natychmiast przeniknie.
– Wtedy go zabiję.
– Nie możesz tego zrobić, bo wydaje mi się, że on już nie żyje.
– Co?
– Słyszałaś, co powiedziałem. Właśnie dlatego jest taki niebezpieczny. Potrafi zajrzeć za zasłony dzielące życie od śmierci i prawdopodobnie również za te, które dzielą ich wymiar od naszego.
– Wobec tego pozabijam resztę, a on zostanie sam. Wtedy nie poradzi sobie z tym zadaniem, bez względu na to, na czym ono polega.
– Czy już zupełnie zmąciło ci się w głowie? Jak myślisz, co powie na to nasz władca? Przecież on chce wiedzieć.
Zarena zastanawiała się tak wzburzona, że aż prychała.
– No cóż, wobec tego będę ich śledzić z oddali. Nie wrócę do tej Unni.
– Równie dobrze więc możesz śledzić z oddali swoją grupę.
– Ty zawsze musisz wszystko poplątać. Tabrisa oblał zimny pot.
– Nie pozwalam ci tknąć żadnego z moich… więźniów. Chodzi mi o to, że… Jordi jest dla ciebie zbyt niebezpieczny.
Zarena, samolubna i zapatrzona w siebie, źle go zrozumiała. Podeszła bliżej. O wiele bliżej.
– Ależ, Tabrisie – zagruchała. – Widzę, że już pełzasz przede mną na kolanach.
Odepchnął ją od siebie, aż zatoczyła się w tył. Zanim zdążyła zrobić cokolwiek oprócz ratowania się przed upadkiem, Tabris wzbił się w powietrze i zniknął.
– Pożałujesz tego jeszcze, Tabrisie! Ty nędzny demonie piątej rangi bez znaczenia – szepnęła. – Wystarczy, że porozmawiam z naszym władcą, a tam na dole będziesz skończony.