26

– Zostało was tylko czterech! – wybuchnęła Emma. – Jak, u diabła, sobie z tym radzicie?

„To nieszczęśliwy wypadek, szlachetna księżniczko – przypochlebiał się jeden z mnichów głosem gładkim jak oliwa. – Wiedzieliśmy, że te potworne znaki są dla nich niedostępne”.

– Ale Czy za każdym razem musicie się tak okropnie drzeć? Nie potraficie się do nich podkraść po cichu?

„Ten krzyk to nasze zawołanie wojenne, wasza łaskawość. Przenika nas wtedy taki rozkoszny dreszcz”.

– Stare świnie – mruknęła Emma.

Ona i jej ziemscy kawalerowie podążali za grupą w niezbyt dużym oddaleniu. Gdy tylko ich tajemniczy paraliż minął, Emma wezwała mnichów i dowiedziała się, w którym miejscu grupa zboczyła z drogi. Emma podążała teraz wąwozem. Część jej gwardii przybocznej uważała jednak, że cała ta wyprawa zaczyna się robić zbyt męcząca i nudna.

– Ta przeklęta Unni! – syczała Emma dalej. – Powiedzcie tej niezdarnej demonicy, którą sprowadziliście, że ma się wreszcie do czegoś przydać! Niech się pozbędzie tej suki! Niech walnie Unni tak, żeby przeniosła się prosto w wieczność. Mam jej już serdecznie dosyć. Powiedzcie jej, że Unni jest młoda, ma ciemne, dosyć krótkie włosy, i jest niewysoka, kwadratowa i brzydka. Zrozumiano?

„O, tak, najpiękniejsza wśród kobiet!”

– Niech wam nic nie przychodzi do głowy. Sami nie zdołamy ich dzisiaj dogonić i nie możemy dopuścić, żeby zanadto wysforowali się naprzód. To musi stać się już teraz!

Wściekły głos Emmy usłyszeli Pedro i Gudrun, schodzący w dół. Czym prędzej się schowali i mogli obserwować grupę kryminalistów rozmaitego gatunku pnących się pod górę. Groźba wobec Unni do nich nie dotarła. Słyszeli przede wszystkim miotane w złości przekleństwa.


Wspinaczka pod górę tego, co zaczęło się jako wąwóz, a potem zmieniło w płaskowyż, okazała się naprawdę ciężka. Płaskowyż kończył się krawędzią skalną i tam właśnie chcieli dojść, zobaczyć, co się za nim kryje.

Zostało ich już siedmioro. Stracili dwoje ze swych najlepszych przyjaciół, całe szczęście, że nie definitywnie. Od jakiegoś czasu jednak większość z nich zaczynała się domyślać, że wyprawa może okazać się zbyt, męcząca zarówno dla Pedra, jak i dla Gudrun. Oboje i tak wiele znieśli, lecz wstrząsający atak katów inkwizycji zmógł wreszcie w nich wolę Walki Jordi niepokoił się również o Mortena. Zastanawiał się, jak długo chłopak wytrzyma. A Juana?

Miguel chciał się jej pozbyć. Prosił, żeby kazali jej trzymać się od niego z daleka. No tak, ale to przecież wcale niepotrzebne. Juana, i tak przygnębiona i zasmucona jego chłodem, właściwie przez cały czas milczała. Jordiemu żal było dziewczyny, lecz takie uczucia jak: jej muszą się po prostu wypalić.

– Cholera, jak ja już za nimi tęsknię! – wypalił nagi Morten.

– Nie ty jeden – przyznał Antonio z żalem. – Ma wrażenie, jakbym przeszedł amputację. Tyle czasu spędziliśmy razem… A teraz ich nie ma.

Na górskim płaskowyżu wiał zimny jesienny wiatr. Unni zawiązała na głowie jasnoniebieską chustkę, Sissi szła, zatykając rękami uszy.

Z zatroskaniem obserwowali słońce. Ponieważ znajdowali się już tak wysoko, stało ono jeszcze na niebie, lecz cienie stale się wydłużały.

Nic ich już nie bawiło, odkąd Pedro i Gudrun ich opuścili. Pożegnanie się przeciągnęło, nastąpiło wiele mocnych długich uścisków, kilka łez, padło też wiele słów mówiących o ostrożności, szczęściu, ponownym spotkaniu i utrzymywaniu kontaktu. Juana także została uściskana, lecz Miguelowi starsza para podała tylko dłoń na pożegnanie. Był i pozostał zagadką, niemożliwą do odgadnięcia.

Najwyraźniej też nie dało się go pozbyć.

Idąc na szczyt, Jordi usiłował zgłębić tajemnicę Miguela. Wyglądało na to, że źle się on czuje w ich towarzystwie, zwłaszcza przy Juanie, lecz mimo wszystko ich nie opuszczał. Zamierzał doprowadzić ich do celu. Na czyj rozkaz? Żadną miarą nie wyglądał na poszukiwacza skarbu, bo odnosiło się wrażenie, że tego rodzaju ludzkie słabostki są mu najzupełniej obce.

Jordi przez chwilę dumał nad określeniem „ludzkie”.

No a co będzie później? Gdy zadanie zostanie już wykonane?

Jordi zadrżał. Nie chciał się dłużej nad tym zastanawiać.

Nareszcie dotarli do najwyższego punktu.

I tu się zatrzymali. Bo nagle ziemia uciekła im spod stóp, pod nimi rozciągała się przepaść. Zbocze góry schodziło kilkaset metrów pionowo w dół.

Gdy doszli już do siebie i otrząsnęli się z przerażenia, odetchnęli głęboko. Udało im się bowiem oderwać w końcu wzrok od przepaści.

– Ojej! – westchnęli niemal jednym głosem.

– Picos de Europa – powiedział Jordi z uniesieniem. – Najwyższy i najdramatyczniejszy masyw Gór Kantabryjskich. Ta nazwa nie ma żadnego związku z naszą Europą, lecz z mitologiczną księżniczką, w której za – kochał się Zeus. Przeobraził się w białego byka i uprowadził ją. Podobno jeden ze szczytów ma wyobrażać właśnie tego byka.

Przed nimi rozpościerały się przedziwne formacje górskiego świata. Niektóre szczyty niby proste ostre kliny wyglądały tak, jakby ziemia wystrzeliła je ze swego wnętrza niczym rakiety, inne zaś, łagodnie zaokrąglone, sprawiały wrażenie, jakby toczyły się miękko i zatrzymały się akurat w tym miejscu jak gdyby przez przypadek Pionowe ściany wyrastały z niczego, pozornie zapomniawszy zabrać swej drugiej połowy z wnętrza ziemi. Zawieszone nisko słońce barwiło białe wapienne ściany złociście, gdzie indziej skały miały ponurą sino – szarą barwę. Tu i ówdzie pokrywały je płaty śniegu…

A wśród nich doliny, skryte teraz w cieniu. Głębokie rozpadliny, otwarte hale.

I nigdzie żadnego śladu człowieka.

– Wydaje mi się, że gdzieś tu powinno być kilka wiosek – powiedziała Juana niepewnie. – Ale nie w tym miejscu.

– No i są chyba ośrodki sportów zimowych? – spytał Antonio. – Hotele i tym podobne?

– O tak, oczywiście. Na przykład Fuente De. Ono leży gdzieś mniej więcej w tym kierunku – pokazała.

Bez względu na to gdzie mogło leżeć, i tak dzieliły ich od niego góry. Całościowe wrażenie przywodziło na myśl wyłącznie przytłaczającą pustkę i oczywiście niezwykłą wspaniałość. Te wrażenia bardzo często są ze sobą związane.

– Wydaje mi się, że tam widzę naszą równinę – powiedział Jordi, pokazując ukosem w dół. – Ale jak my tam zejdziemy?

Sissi próbowała coś obliczać.

– Powinno się udać, gdybyśmy zeszli kawałek w prawo. Tam stromizna trochę się obniża.

– Zdołamy zejść na dół, zanim zrobi się ciemno? – spytał Morten.

Popatrzyli na słońce.

– Tak, mamy jeszcze czas – stwierdził Antonio. Unni nagle zesztywniała, nasłuchując czegoś. Jordi patrzył na nią z niepokojem, Miguel także. Wszyscy troje w jednej chwili zrobili się czujni, postawieni w stan gotowości.

Загрузка...