31

Dotarli do skalnej ściany. Pochodzili trochę tam i z powrotem, wypytywali Miguela o konny trakt, lecz z miejsca, w którym się teraz znajdowali, tak blisko skały, nie mógł stwierdzić nic z całą pewnością.

Jordi podniósł głowę i popatrzył na jasną wapienną ścianę.

– Zauważyłeś jakąś szczelinę w skale od góry? Miguel zastanowił się.

– Nie, tylko taką linię, jak gdyby pęknięcie, kreskę wąską jak ołówek. A o czym myślisz?

– Czy ona nie mogłaby się rozszerzać na dole?

– Wodospad – bystro zauważyła Sissi.

– Chodźmy tam – zdecydował Miguel.

Był to spory kawałek do przebycia, w dodatku po bardzo trudnym terenie. Usłyszeli, że Morten kilka razy jęknął.

W końcu jednak tam dotarli.

Znaleźli się tak blisko skały, że słońce przeświecało wprost przez wodospad, który spadał z góry nieco powyżej miejsca, w którym stali. Kropelki rozpryskiwanej wody tworzyły barwną tęczę.

– Gdyby udało nam się przejść przez wodospad – podsunął Antonio. – To być może…

– Nie wolno nam zapominać o koniach – mruknęła Juana.

– A może zostawiali je w tym miejscu? – zastanawiała się Unni.

Miguel jednak zaprotestował.

– Widziałem bitą drogę również po drugiej stronie tej góry.

Sissi i Jordi już przedzierali się przez spadające z góry strugi wody. Za chwilę zawołali:

– Tu w skale jest grota!

– Dostatecznie duża, żeby zmieściły się w niej konie? – odkrzyknął Antonio.

Po rozejrzeniu się odpowiedzieli:

– Przynajmniej na razie tak.

Wrócili oboje, przemoczeni, ale szczęśliwi. Wszystkim wróciła otucha i chęć przeżycia przygody. Wbiegli do groty, wydrążonej przez wodę już dawno temu, teraz jednak suchej. Wodospad wypływał z innego otworu, nieco wyżej i odrobinę z boku.

Byli szczerze uradowani.

– Dzięki temu będziemy mieć też spokój – śmiała się Unni. – Nikt nas nie zobaczy. Groty, groty! Dobrze, że nie ma z nami Flavii!

I właśnie wtedy Miguel znieruchomiał.

– Co się stało? – spytał Jordi. Miguel odetchnął głębiej.

– Muszę was opuścić, Zarena mnie wzywa. I jest wściekła. To akurat nie jest niczym nadzwyczajnym, ale widziała wczoraj mój lot i doniosła Mistrzowi.

Zapadła cisza.

– Wrócisz? – spytała Juana cicho. Popatrzył na nią i odparł:

– Nie wiem.

Unni podeszła do niego i lekko pocałowała go w policzek. Nie odniosła innego wrażenia, niż jakby całowała człowieka.

– Dziękujemy za wszystko, co dla nas zrobiłeś.

Mamy szczerą nadzieję, że cię jeszcze zobaczymy.

Sissi zrobiła to samo, a Miguel wcale się nie cofnął. Nie uciekł nawet przed Juana. Położył jej lekko ręce na ramionach, ale prędko puścił. W tym geście nie brakowało życzliwości.

Antonio objął go i poklepał po plecach, a Unni przestraszyła się, że się zakurzy, tak się jednak nie stało. Jordi był bardziej formalny i zadowolił się uściskiem ręki i poklepaniem po ramieniu. Morten tylko podał mu rękę, wciąż jeszcze zbyt dobrze pamiętał Tabrisa.

– My chyba idziemy naprzód? – spytał Antonio.

– Tak, tak, idźcie – powiedział Miguel. – Na pewno was znajdę. We wnętrzu góry pozostaniecie bezpieczni, a jeśli grota będzie ciągnęła się zaledwie kawałek dalej, to zaczekajcie na mnie do południa. Jeśli do tego czasu nie przyjdę, to znaczy, że nie wrócę wcale.

Uniósł potem rękę na pożegnanie i wyszedł z groty.

– Uf, teraz możemy odetchnąć – stwierdził Morten. Nikt mu nie odpowiedział, a Juana odwróciła się plecami.

Tabris wylądował w miejscu spotkania.

Dobrze będzie znów zobaczyć demona, nawet jeśli to jedynie ta okropna Zarena, pomyślał. Ach, ludzie, ludzie, oszaleję przez nich! Tacy są nudni, tacy zupełnie pozbawieni wyrazu!

Prawdą było jednak, że Tabris po raz pierwszy w swym długim życiu się bał. Mistrz nie był istotą, z którą można żartować, a Tabris zdawał sobie sprawę, że wielokrotnie już popełnił poważne wykroczenie.

Nagle jakaś siła popchnęła go w przód i wylądował na rękach. To Zarena nadciągnęła jak burza i zaatakowała go od tyłu. Poczuł jej ostry zapach demona płci żeńskiej. Wcisnęła mu twarz w zeschnięte krzewinki, a potem ze złością syknęła przez zęby:

– Ty przeklęty idioto! Chcesz popsuć moje mistrzowskie dzieło? Miałam przecież zabić tę Unni…

Tabris był znacznie silniejszy od Zareny. Podniósł się więc prędko i zrzucił ją z siebie.

– To nie była Unni, tylko Juana, a Mistrz rozkazał, żeby doprowadzić ich do celu i dopiero potem się ich pozbyć. Kogo mam słuchać? Ciebie czy mego władcy?

Zarena skuliła się przed nim jak kot szykujący się do ataku.

– Mistrz dobrze wie, że nie masz zamiaru zabić żadnego z nich.

Tabris drgnął, lecz powiedział jedynie:

– Okłamałaś go.

– Poza tym wolno nam jest zniszczyć zbędnych lub niebezpiecznych członków grupy.

– Juana nie jest groźna. Nie jest też z pewnością zbędna. To ta osoba, która najwięcej wie na temat kraju.

– Ja mówię o Unni. Czy mogę poradzić coś na to, że wszyscy ci wstrętni, głupi ludzie wyglądają tak samo? Nasi zleceniodawcy pragnęli się jej pozbyć, a ja wykonałam rozkaz. Nie miałeś prawa się w to włączać.

– A ty nie miałaś prawa donosić. W dodatku mam swoją wolną wolę. Nikt mi jej nie odbierze, bo ja jestem wolną wolą.

Zarena udawała, że go nie słyszy.

– A potem się ujawniłeś. I powiedziałeś o mnie. Tego Mistrz nie mógł znieść.

Do diaska, jakaż ona paskudna! Jaka obrzydliwie brzydka! Zupełnie już o tym zapomniał, a wiedział przecież, że sam wygląda niemal identycznie. Nic dziwnego, że wszyscy poprzedniego wieczora tak się wystraszyli.

Oczy Zareny zrobiły się wąskie i przebiegłe.

– A wiesz, co postanowił dla ciebie Mistrz? – syknęła triumfalnie. – Czeka cię zasłużona kara…

Gdy Tabris to usłyszał, wydał z siebie przenikliwy krzyk, jakby znalazł się w pułapce bez wyjścia. Skała wokół niego zadrżała, a Zarena ze zdumienia aż zamrugała. Cofnęła się, lecz Tabris już i tak jej dosięgnął. Chwycił ją za ręce i cisnął nią z całych sił o skalną ścianę. Rozległ się straszliwy łoskot. Zarena podniosła się niepewnie, z przerażeniem wpatrując się w Tabrisa, który w jednej chwili pociemniał jak noc. Jego skrzydła zrobiły się całkiem czarne, zielone oczy pałały nienawiścią i rozpaczą.

Zarena wskoczyła na skalną półkę. Ziejąc wściekłością, wrzasnęła:

– Pamiętaj, Tabrisie, co powiedziałam! I pomyśl też, że utracisz te swoje wyjątkowe skrzydła. Tabris bez skrzydeł, kimże on wtedy będzie?

Nie powinna była drażnić go jeszcze bardziej. Tabris podfrunął do niej i pociągnął ją za sobą. Mocnymi uderzeniami połamał jej nasadę skrzydeł, a potem zrzucił w dół z wysokości co najmniej tak samo dużej, jak ta, która była przeznaczona dla Unni, lecz z której spadła Juana.

Kobieta – demon krzyczała jak szalona, spadając. Usiłowała bić skrzydłami, lecz one były bezsilne i każda próba poruszenia nimi sprawiała jej nieznośny ból.

Wiedziała, że w dole, w Ciemności, zdoła je naprawić, lecz powrót tam w takim stanie…

Z łoskotem, łamiąc każdą najdrobniejszą kosteczkę w ciele, upadła na ziemię.

Tabris nawet nie sprawdzał, co się z nią stało. Odleciał, pogrążony w głębokim żalu i rozpaczy nad własnym losem.

Wewnątrz góry panowała ciemność. Mieli wprawdzie przy sobie parę kieszonkowych latarek, lecz baterie mogły się w każdej chwili skończyć, starali się więc je oszczędzać. Jordi przygotował trzy pochodnie, które przez jakiś czas będą oświetlać im drogę. Na szczęście w jednym z plecaków znaleźli zapałki.

Poza tym momentami od góry wpadała do środka smuga światła. Jordi miał bowiem rację w swoich przypuszczeniach: szczelina, którą Tabris zobaczył z powietrza, rozszerzała się na dole. Góra była po prostu podzielona na dwoje długą rozpadliną, którą na dole wydrążyła woda, przemieniając w prawdziwą grotę.

Dostatecznie wysoką dla koni.

Zaczęli już nabierać pewności, że uda im się tędy przejść aż do końca.

– W takie miejsca nie powinien się zapuszczać nikt chory na klaustrofobię – stwierdziła Unni, spoglądając na nierówne ściany i sklepienie, na które blask pochodni rzucał niesamowite powykrzywiane cienie.

Rozdzielili bagaż i pochodnie najlepiej jak się dało. Unni odpowiedzialna była za wszystkie koce, które niosła na plecach, zwinięte i obwiązane rzemieniami.

Były momenty, kiedy od góry nie docierał nawet promyk światła.

– Powinno teraz padać – zawołała wesoło, a jej głos odbił się echem od ścian. – Ale oczywiście, kiedy chodzimy po ponurych grotach, na zewnątrz dzień musi być słoneczny.

– Czyż nie mieliśmy zaczekać na Miguela? – spytała w pewnej chwili Juana z lękiem.

– Tylko w wypadku, jeśli grota okazałaby się za krótka – odparł Jordi. – On nas znajdzie.

Juana spojrzała na zegarek.

– Jest za kwadrans dwunasta – stwierdziła drżącym głosem.

Jordi nic na to nie powiedział. Sam się niepokoił. Wszystkim, z wyjątkiem Mortena, brakowało Miguela. A teraz, gdy wiedzieli, co umie Tabris…

Z pewnością jednak potrafił być również niebezpieczny, jeśli się go za bardzo rozdrażniło.

– Uważam, że był naprawdę przystojny – stwierdziła Unni – Zważywszy, że to demon.

– Ty chyba jesteś chora na umyśle! – wykrzyknął Morten. – Nigdy nie miałaś dobrze w głowie!

– I dzięki Bogu za to – skwitowała Unni ze śmiechem.

– Ja też uważam, że on miał swój styl – powiedziała Sissi nieco agresywnie. – Jak się już jest demonem, to trzeba nim być naprawdę.

Morten milczał. Często potykał się na nierównym kamiennym podłożu.

Nagle Jordi, który szedł przodem, niosąc pochodnię, gwałtownie się zatrzymał. Pozostali patrzyli, na co świecił. Był to niewielki kopczyk kości. Ludzkich kości. Dało się zauważyć czaszkę i żebra, lecz widać też było, że są one bardzo, bardzo stare.

– Z lat osiemdziesiątych piętnastego wieku? – spytała Unni cicho.

– Możliwe – odparł Antonio. – Tutaj się dobrze zachowały. Nie wydaje mi się, żeby od tamtej pory wielu ludzi chodziło tą drogą.

– Trudno zauważyć przejście przez wodospad – przyznała Sissi. – Ciekawe, jak to wygląda po drugiej stronie?

– Jeśli w ogóle tam dojdziemy – prorokował ponuro Antonio.

– Jak się czujesz, Mortenie? – spytał Jordi, chłopak bowiem dotarł do nich dopiero teraz. Pozostawał znacznie z tyłu.

– Czy nie możemy trochę odpocząć? Może coś zjemy?

– Chyba nie w tym miejscu. Ale masz rację, powinniśmy się posilić.

Juana znów spojrzała na zegarek. Za pięć dwunasta. Serce skurczyło jej się w piersi, a potem miała wrażenie, że osunęło się aż do stóp.

Może rozpadło się na pół, uśmiechnęła się lekko. Trzymała się blisko Unni i Sissi, które, jak wiedziała, dzieliły razem z nią tęsknotę za ludzkim Miguelem. To dotknięcie jego rąk na ramionach…

Więcej czułości nie potrzebowała. Tyle jej wystarczyło.

Przeszli jeszcze kawałek w głąb mrocznego tunelu. Jordi na szczęście zabrał ze sobą kilka dodatkowych gałęzi i teraz odpalił nową pochodnię od starej.

– Tu jest więcej przestrzeni – powiedział. – Może się tutaj zatrzymamy.

Wszyscy stanęli i wtedy dały się słyszeć sunące korytarzem lekkie kroki.

– Zgaście pochodnie – szepnął Morten.

– Nie! – zaprotestował Jordi. – To idzie pojedynczy człowiek. Miguel.

Matko Najświętsza, spraw, żeby to był Miguel, modliła się Juana.

I to był Miguel. Powitali go serdecznie, lecz on miał na twarzy wyraz napięcia.

– Musimy iść dalej – oświadczył krótko. – Mnisi powiadomili Emmę. Ona już wie, którędy idziecie.

Zauważyli, że mówił „wy”, a nie „my”, jak wcześniej.

– Czy są już w grocie? – spytała Sissi.

– Jeszcze nie. Z wielkim trudem schodzą z płaskowyżu tą samą trudną drogą co wy, ale ciągle są jeszcze wysoko. To więc potrwa, ale kierują się na grotę.

– Przeklęci mnisi! – syknęła Unni. – Ach, gdybym mogła się rozprawić z tymi czterema ostatnimi… donosicielami!

– Emmie i tak zostanie Zarena – przypomniał Miguel z ponurą miną. – Jest wprawdzie trochę opóźniona, ale Zarena jest gorsza od mnichów.

I przepełnia ją żądza zemsty, pomyślał, ale na głos nie powiedział nic.

– A tamtych troje nieznanych? – pytał Jordi. – To znaczy wiemy, że jest wśród nich Thore Andersen.

– Oni się wciąż oddalają. Wygląda na to, że kompletnie stracili orientację.

– Doskonale. Co się stało z tym ich fenomenalnym wyczuciem naszych śladów? – zdziwił się Antonio. – A co robi Zarena? Mówiłeś, że coś ją opóźniło.

Miguel spuścił głowę. Sprawiał wrażenie niezmiernie zmęczonego i wręcz przygnębionego. Powodem tego jednak nie była chyba Zarena.

– Niedługo już stąd wyjdziemy. Będziemy tu jeść? – spytał tylko.

Popatrzyli na niego ze zdumieniem. Na ogół nigdy nie interesowało go jedzenie. Zrobił się jakiś niepodobny do siebie. Nadszedł jakby kres jego przyjaznej ufności i gdy mówili do niego, wyraźnie starał się na nich nie patrzeć…

Ruszyli dalej w milczeniu.

Zatrzymali się, gdy zobaczyli nowy kopczyk kości, tym razem znacznie większy. Po drodze też rozsypanych było wiele szczątków ludzkich.

– Uf! – wzdrygnęła się Sissi. – Czyżby odbyła się tu jakaś walka?

Jordi zwlekał z odpowiedzią.

– Mam swoje przypuszczenia – rzekł w końcu. – Wiecie, bardzo niewielu ludzi zna historię o pięciu czarnych rycerzach i gorzkim losie, jaki ich spotkał. Jeszcze mniej słyszało o wiosce ukrytej w dolinie, którą próbujemy teraz odnaleźć. Ale rycerze musieli mieć wielu pomocników. Tych, którzy wieźli skarb, rzemieślników, sam nie wiem. A ci ludzi oczywiście nie mogli biegać po kraju i rozprawiać o ukrytej wiosce ani plotkować o skarbie, a tym bardziej nie mogli podjąć próby zagarnięcia go dla siebie.

– Sądzisz więc… że byli zabijani?

– Tak, tak właśnie myślę.

– Przez rycerzy?

– Z pewnością nie wszyscy, lecz ci ostatni tak Zapadła cisza. Nie w smak im było usłyszeć coś podobnego o szlachetnych rycerzach.

O swoich przodkach.

Wkrótce ujrzeli przed sobą światło dzienne i mogli zgasić pochodnię.

Wyjście zagradzały olbrzymie zarośla.

– Jak my się wydostaniemy? – spytał Morten niesłychanie zmęczony. – Przecież nie mamy czym tego zrąbać!

– Próbujcie prześlizgnąć się blisko ściany – zaproponował Jordi. – One się przecież kiedyś muszą skończyć. I dobrze, że wejście nie jest widoczne od tej strony. Przecież musimy jeszcze wrócić!

Optymista, pomyślała Unni.

Загрузка...