9

Tobą wrócił po kilku dniach i powiedział Durze i Farrowi, że zarejestrował ich w biurze pracy na Rynku. Dziewczyna wywnioskowała z tego, że Mixxax kolejny raz wyświadczył im przysługę, ale podczas rozmowy cały czas odwracał wzrok, a kiedy przystąpili do posiłku, Cris zachowywał się inaczej niż zwykle:

sprawiał wrażenie zakłopotanego i milczał. Ito niespokojnie krążyła wokół nadpływowców, jej spojrzenie było głębokie i ponure.

Rodzeństwo miało na sobie stroje, które, jak zwykle, pożyczyła im rodzina. Jednak tym razem Tobą powiedział cicho, żeby poszli bez ubrań. Córka Logue'a ściągała gruby kombinezon z dziwną niechęcią. Nie, żeby przyzwyczaiła się do zakrywania skóry; po prostu wiedziała, że na ruchliwych ulicach wszyscy będą zwracali uwagę na jej nagość.

Tobą wskazał z zakłopotaniem pas Dury.

— Lepiej to zostaw.

Dziewczyna spuściła wzrok. Jak zawsze, była przewiązana kawałkiem sznura, a mały nóż i skrobaczka, które uwierały ją z lekka w plecy, tuż nad biodrami, dawały jej poczucie bezpieczeństwa. Wyciągnęła ręce do sznura.

Mężczyzna spojrzał bezradnie na Ito, która, wahając się, podeszła do Dury ze splecionymi dłońmi.

— Dura, naprawdę byłoby lepiej, gdybyś zostawiła swoje rzeczy tutaj. Chyba rozumiem, co czujesz. Nie potrafię sobie wyobrazić, co bym zrobiła na twoim miejscu. Ale przecież nie potrzebujesz tych rzeczy, tej broni. Chyba masz świadomość, że nie zapewniłyby ci wystarczającej ochrony…

— Nie o to chodzi — przerwała dziewczyna. Słyszała swój własny, chropowaty i nieco zdziczały głos. — Rzecz w tym, że… Zniecierpliwiony Tobą ruszył naprzód.

— Rzecz w tym, że się spóźnimy. A jeśli chcesz dobrze dzisiaj wypaść, Dura — a zakładam, że chcesz — będziesz musiała pomyśleć, jakie wrażenie wywołają te twoje prymitywne wytwory na potencjalnym kliencie. Większość ludzi w Parz sądzi, że już jesteś jakimś częściowo oswojonym zwierzęciem.

— Tobą… — zaczęła Ito.

— Przykro mi, ale taka jest prawda. A jeśli ona przejdzie się po Mali z nożem zatkniętym za pas, będziemy mieli szczęście, jeżeli strażnicy nie zgarną nas, zanim dotrzemy na Rynek.

Farr przysunął się do Dury, ale odpędziła go.

— Wszystko w porządku, Farr — powiedziała. Jej głos wydawał się spokojniejszy, rzeczowy. — On ma rację. Przecież te rzeczy i tak nam się nie przydadzą. To tylko śmieci z nadpływu.

Powoli rozwiązała sznur.


* * *

Hałas panujący na Rynku rozgrzewał Powietrze nawet nad wilgotnym i zimnym Biegunem. Ludzie tłoczyli się między straganami, skupionymi wokół znajdującego się pośrodku Koła. Byli ubrani w jaskrawe, ekstrawaganckie stroje. Dura zasłoniła rękami piersi i brzuch, onieśmielona mnóstwem natarczywych oczu.

Farr milczał, ale zachowywał czujność.

Tobą zaprowadził ich do kabiny — przestrzeni odgrodzonej od reszty Rynku konstrukcją z drewnianych desek. Wewnątrz znajdowało się kilkanaście dorosłych i dzieci — wszyscy pokorni, rozczochrani i źle ubrani w porównaniu z większością osób na Rynku. Nagość Dury i Farra przyciągała apatyczne, nieco zaciekawione spojrzenia.

Tobą polecił Istotom Ludzkim, żeby weszły do środka.

— Rozumiecie, o co tutaj chodzi? — zagadnął z niepokojem.

— Tak — odparł chłopiec, wytężając wzrok. — Zamierzasz nas sprzedać.

Mixxax potrząsnął okrągłą głową.

— Wcale nie. W każdym razie ja się nie zajmuję tego rodzaju rzeczami. To jest Rynek pracy. Tutaj to w y będziecie sprzedawać — swoją pracę — nie siebie.

Cztery z wyglądu zamożne osoby — trzech mężczyzn i kobieta — wyłoniły się z tłumu na Rynku i podeszły do kabiny. Przybysze z zaciekawieniem przyglądali się Istotom Ludzkim, ale wydawało się, że zwracają szczególną uwagę na Farra.

— Wątpię, żeby to robiło dużą różnicę, prawda? — odezwała się Dura.

— Zasadniczą różnicę — odparł Tobą. — Podpisujesz kontrakt na określony czas… Nie tracisz wolności. I w końcu…

— Przepraszam — wpadła mu w zdanie kobieta. — Chcę popatrzeć na tego chłopaka. Mixxax uśmiechnął się.

— Farr, wystąp. Nie bój się.

Młodzieniec odwrócił się do Dury z rozdziawionymi ustami. Zamknęła oczy. Nagle ogarnął ją wstyd, że może zrobić tak niewiele, by ochronić własnego brata.

— Idź, Farr. Oni nie zrobią ci krzywdy.

Chłopiec prześlizgnął się między drewnianymi deskami i opuścił kabinę.

Kobieta mogła być rówieśniczką Dury, ale odznaczała się znacznie większą tuszą. Jej rurki włosowe były wymyślnie upięte w złotobiały kok, a na kościach policzkowych zalegały fałdy tłuszczu.

Z miną zawodowca zajrzała do oczodołów Farra, a także do uszu i nozdrzy. Następnie poleciła mu otworzyć usta i przebiegła palcami po jego dziąsłach, wyskrobując i oglądając znalezione tam resztki. Potem wepchnęła mu palce pod pachy, w odbyt i schowek z penisem.

Dura odwróciła się, nie chcąc patrzeć na upokorzenie brata.

Kobieta odezwała się do Toby:

— Jest całkiem zdrowy, chociaż niedożywiony. Jednak nie wydaje się wystarczająco silny. Mixxax zmarszczył brwi.

— Myśli pani, że nadawałby się do Poławiania?

— Tak… Przecież jest szczupły i lekki. Ale…

— On jest nadpływowcem, proszę pani — rzekł Tobą z zadowoleniem.

— Naprawdę? — Kobieta spojrzała na Farra z większym zaciekawieniem. Nawet odsunęła się od niego i wytarła ręce o swoją odzież.

— A to oznacza, że jak na swój wzrost i masę, jest ogromnie silny tu, w pobliżu Bieguna. Znakomicie nadaje się do Dzwonów. — Tobą zwrócił się do Dury. — Widzisz, Dura, tu, na Biegunie, nasze ciała ulegają przemianie, ponieważ Magpole jest silniejsze — wyjaśnił, jakby recytował wyuczoną lekcję. Wydawało się, że mówi tylko po to, żeby mówić — żeby zapełnić ciszę, podczas gdy tamta kobieta decydowała o losie Farra. — Związki między jądrami stają się mocniejsze. Właśnie dlatego jest ci cieplej, a twoje mięśnie…

— Jestem pewna, że masz rację — przerwała mu kobieta. — Ale… — Zawahała się. — Czy on jest…

— Tresowany? — wtrąciła gniewnie Dura.

— Dura! — ostrzegł ją Tobą.

— On jest Istotą Ludzką, a nie dzikim knurem, szanowna pani. I może mówić za siebie.

— Proszę pani, ręczę za poczciwą naturę tego chłopca — szybko odezwał się Tobą. — Mieszka pod moim dachem. Jada z moją rodziną. A poza tym warto go kupić za… — nadął policzki i wydawało się, że pośpiesznie robi obliczenia — za pięćdziesiąt skór.

Kobieta zmarszczyła czoło, ale na jej otyłej, szerokiej twarzy malowało się zainteresowanie.

— Za ile? Standardowe dziesięć lat? — zagadnęła.

— Oczywiście, plus zwyczajowe klauzule dotyczące grzywien — dorzucił Mixxax.

Kobieta zawahała się.

Przy Kole na środku Rynku zaczął się gromadzić tłum. Panował coraz większy hałas i podniecenie… Niebezpieczny rodzaj podniecenia. Nagle Dura poczuła żal, że kabina jest tak kiepskim schronieniem.

— Posłuchaj, nie mam czasu się targować. Chcę obejrzeć egzekucję. Czterdzieści pięć, to go wykupię. Tobą wahał się najwyżej chwilę.

— Zgoda.

Kobieta wmieszała się w tłum, po raz ostatni obrzuciwszy chłopca zaintrygowanym spojrzeniem.

Dura opuściła podobną do klatki kabinę i dotknęła ramienia Toby.

— Dziesięć lat?

— Takie są standardowe warunki.

— A praca?

Mixxax sprawiał wrażenie zakłopotanego.

— Jest ciężka. Nie będę próbował tego ukrywać. Każą mu obsługiwać Dzwony… Ale jest silny i wytrzyma to.

— A kiedy będzie zbyt słaby, żeby pracować? Mężczyzna zacisnął usta.

— Nie będzie w Dzwonach na zawsze. Mógłby zostać nadzorcą albo jakimś innym specjalistą. Posłuchaj, Dura, wiem, że to musi ci się wydawać dziwne, ale tu, w Parz, postępujemy właśnie w ten sposób. Ten system trwa od pokoleń… A ty zaakceptowałaś go, pośrednio, kiedy zgodziłaś się wejść do samochodu i znaleźć sposób zapłacenia za kurację Addy. Przecież cię ostrzegałem. — Okrągłe, ospałe oblicze Toby przybrało wyzywającą minę. — Zrozumiałaś to, prawda?

Westchnęła.

— Tak. Oczywiście, że zrozumiałam. Nie wszystkie szczegóły, ale… Nie znalazłam innego wyjścia.

— Rzeczywiście — rzekł twardo mężczyzna. — No cóż, teraz nie masz już żadnego wyboru.

Wahała się, co powiedzieć. Nie znosiła błagania. Jednak Tobą i jego dom były jedynymi względnie znajomymi punktami oparcia w tym nowym świecie.

— Tobą Mixxax, czy t y nie mógłbyć nas kupić… naszej pracy? Masz farmę sufitową na Skorupie…

— Nie — odparł ostrym tonem. — Przykro mi, Dura — dorzucił z większą życzliwością — ale nie jestem zamożnym człowiekiem. Po prostu nie mógłbym sobie na was pozwolić. A raczej, nie byłoby mnie stać na ustalenie godziwej ceny za was. Nie bylibyście w stanie spłacić rachunków Addy. Rozumiesz? Posłuchaj, czterdzieści pięć skór za dziesięć najlepszych lat życia Farra, mimo iż jest niewykwalifikowany, może ci się wydawać fortuną, ale uwierz mi, ta kobieta dokonała korzystnej transakcji i dobrze o tym wiedziała. Poza tym…

Jego słowa zagłuszył nagły ryk publiczności zgromadzonej wokół ogromnego Koła. Ludzie przepychali się i wchodzili jeden na drugiego, tłocząc się na linach i poręczach.

Dura nie była szczególnie zaciekawiona, lecz mimo to apatycznie spojrzała na tłum, usiłując odkryć przyczynę ogólnego poruszenia.

Zobaczyła, że przez tłum jest wleczony jakiś mężczyzna. Dwaj eskortujący go, energicznie falujący ludzie byli ubrani w mundury podobne do noszonych przez strażników w szpitalu Muuba, a ich zasłonięte skórzanymi maskami twarze wyglądały niesamowicie groźnie. Więzień był starszy od Dury o co najmniej dziesięć lat. Miał gęstą, żółknącą czuprynę i wychudzoną, cierpliwą twarz. Był rozebrany do pasa i wydawało się, że jego ręce są związane z tyłu.

Ludzie cofali się przed nim, chociaż jednocześnie wykrzykiwali słowa zachęty pod adresem strażników.

Dziewczyna potarła nos, przygnębiona i zdezorientowana.

— Nie pojmuję, o czym mówisz. Dlaczego czterdzieści pięć skór to fortuna? Skóry czego?

Mixxax musiał krzyczeć, żeby go usłyszała.

— To oznacza czterdzieści pięć skór świń powietrznych. Teraz zaczęła coś rozumieć.

— A zatem twierdzisz, że praca Farra jest warta czterdzieści pięć świń powietrznych?

— Nie, oczywiście, że nie.

Obok kabiny przeszedł kolejny nabywca, który krótko pytał o Farra. Tobą musiał mu odmówić, ale powiedział, że ma na sprzedąż Durę. Nabywca — prymitywnie wyglądający, otyły mężczyzna w obcisłej szacie — pobieżnie obejrzał dziewczynę i poszedł dalej.

Dura zadygotała. W spojrzeniu mężczyzny nie było niczego groźnego, a już na pewno nie patrzył na nią pożądliwie. Właściwie — i to było naj straszniejsze, najbardziej przygnębiające — w jego wzroku nie było ani odrobiny uczucia. Spoglądał na nią — na nią, Durę, córkę Logue'a i przywódczynię Istot Ludzkich — tak jak ona sama mogłaby patrzeć na włócznię lub nóż albo rzeźbiony kawałek drewna.

Jak na narzędzie, me człowieka.

Tobą wciąż usiłował jej wytłumaczyć pojęcie skór.

— Widzisz, nie mówimy o prawdziwych świniach. — Uśmiechnął się pobłażliwie. — To byłoby niedorzeczne. Potrafisz sobie wyobrazić ludzi wożących pięćdziesiąt bądź sto świń z miejsca na miejsce po to, by uprawiać handel wymienny? Widzisz, wszystko opiera się na kredycie. Skóra jest warta tyle, co jedna świnia. Możesz zatem wymieniać skóry — a raczej ilości kredytu w skórach — i jest to równoznaczne z handlem świniami. — Pokiwał radośnie głową. — Teraz rozumiesz?

— A więc gdybym miała kredyt w postaci jednej skóry, mogłabym wymienić ją na jedną świnię.

Już otwierał usta, żeby wyrazić zgodę, ale zaraz zrzedła mu mina.

— Och, niezupełnie. Jedna świnia — zdrowa, zdolna do rozrodu dorosła sztuka-kosztowałaby cię obecnie mniej więcej cztery i pół skóry. Jednak cena rzeczywistej świni nie jest istotna. Nie o to tu chodzi. Nie rozumiesz? To wszystko ma związek z inflacją. Świnia powietrzna jest podstawowym środkiem wymiennym, ale…

Dura odwróciła głowę. Wiedziała, że jeśli chce wydostać siebie samą i swoich podopiecznych z tej matni, musi zrozumieć obyczaje tutejszych mieszkańców, ale zniechęcała ją liczba linii pływowych, przez które musiałaby falować w tym celu.

Podszedł do nich kolejny mężczyzna. Był niski, miał na sobie luźny kombinezon, przeładowany ozdobami. Jego rurki włosowe były pomalowane na różowo. Uścisnął rękę Tobie. Chyba się znali. Mężczyzna wywołał Durę z kabiny i — ku jej zawstydzeniu — zaczął ją poddawać takim samym intymnym oględzinom, jakie przeżył Farr.

Dziewczyna usiłowała nie myśleć o obmacujących ją palcach dziwnego człowieczka. Obserwowała skazańca, który został doprowadzony do drewnianego Koła. Strażnicy brutalnie rozpostarli jego kończyny i przywiązali je do czterech szprych, a wokół szyi zaciśnięto mu rzemień, tak że ofiara nie mogła oderwać głowy od piątej szprychy. Mimo że Dura sama doświadczała upokorzenia, skrzywiła się, gdy rzemień zaczął ranić ciało mężczyzny.

Tłum głośno ryknął i w gorączkowym podnieceniu zbliżył się do Koła. Pomimo że ludzie mieli na sobie piękne, zbytkowne stroje, Durze nasunęło się skojarzenie z karmieniem świń powietrznych.

Tobą Mixxax dotknął jej ramienia.

— Dura, przedstawiam ci Qosa Frenka. Jest zainteresowany twoją pracą… Niestety, tylko pięcioletnim okresem.

Qos Frenk, różowowłosy nabywca, zakończył oględziny.

— Wszyscy się starzejemy — powiedział z melancholijną życzliwością. — Ale piętnaście skór to uczciwa cena.

— Tobą Mixxax, czy to pokryje koszt kuracji Addy, razem z zapłatą za Farra? Toba skinął głową.

— Mniej więcej. Oczywiście Adda też będzie musiał znaleźć sobie pracę, gdy tylko dojdzie do zdrowia. A… i — Przyjmę tę ofertę — przerwała mu posępnym głosem. — Powiedz mu to.

Koło zaczęło się kręcić wokół osi. Tłum zawył. Z początku obroty Koła były wolne i wydawało |się, że przywiązany mężczyzna uśmiecha się. Jednak wkrótce nabrało rozpędu i Dura zauważyła, że głowa ofiary uderza o szprychę.

— Dura, znam Qosa — odezwał się Mixxax. — Będzie cię dobrze traktował.

Qos Frenk uprzejmie kiwnął głową w jej kierunku. — Jak daleko będę od Farra?

Toba zawahał się, patrząc na nią dziwnie, a przyszły pracodawca dziewczyny wydawał się nieco zmieszany.

Torturowany mężczyzna tymczasem zamknął oczy i zacisnął pięści, żeby wytrzymać ból. Dura przypomniała sobie, jak locha atakowała Addę. W miarę wzrostu prędkości obrotów. Powietrze w naczyniach włosowatych więźnia traciło nadciekłość, zaczynało się ścinać i przepływać coraz wolniej. Wiedziała, że wkrótce straszliwy ból rozpełznie się z żołądka na całe ciało skazańca i obejmie sparaliżowaną powłokę. A potem…

— Dura, nic nie rozumiesz. Qos posiada farmę sufitową, która graniczy z moją. Będziesz pracowała na Skorupie jako kulis. Wytłumaczyłem Qosowi, jak dobrze wy, nadpływowcy, jesteście przystosowani do tego rodzaju pracy. Przecież znalazłem was w okolicach Skorupy…

— A co z Farrem?

— Zamieszka w Porcie. Będzie Poławiaczem. Myślałem, że to zrozumiałaś… Dura…

Mężczyzna wirował tak szybko, że jego kończyny tworzyły rozmazaną plamę. Dura doszła do wniosku, że już stracił przytomność. Na szczęście nie widziała jego twarzy.

— Gdzie jest ten Port, Tobą? Zmarszczył brwi.

— Przepraszam — rzekł tonem autentycznej skruchy. — Czasami zapominam, jakie to wszystko jest dla ciebie nowe. Port mieści się u podnóża Miasta, na szczycie Grzbietu… drewnianej kolumny, która wyrasta u podnóża Miasta. Dzwony Portu poruszają się wzdłuż Grzbietu, nurkując głęboko w Podpłaszcz. I…

— I to jest nie do przyjęcia — warknęła dziewczyna. Frenk odskoczył od niej i wytrzeszczył oczy. — Muszę być razem z Farrem.

— Nie. Posłuchaj mnie, Dura. To nie wchodzi w rachubę. Farr idealnie nadaje się do pracy w Porcie. Jest młody i lekki, a jednocześnie bardzo silny. Ty jesteś zbyt stara do tej pracy. Przykro mi, ale taki jest stan rzeczy.

— Nie chcemy się rozstawać.

Twarz Toby Mixxaxa przybrała surowy wyraz.

— Słuchaj, Dura — powiedział, wypychając wątły podbródek. — Dołożyłem wszelkich starań, żeby wam pomóc. Widzę, że Ito i Cris polubili was. Muszę jednak prowadzić własne życie.

Musisz się z tym pogodzić, bo inaczej odejdę stąd i zostawię ciebie i twojego ukochanego brata na łasce strażników. Nie minie pół dnia, a dołączycie do tego mężczyzny na Kole — kolejnych dwoje niezdolnych do pracy włóczęgów.

Koło było teraz zamazaną plamą. Podniecony tłum wrzeszczał.

Po chwili rozległ się cichy, ohydny trzask. Koło gwałtownie zwolniło. Ręce, nogi i głowa mężczyzny zawisły bezwładnie podczas ostatnich obrotów.

Trzask wywołało pęknięcie jamy brzusznej więźnia; naczynia powietrzne spoczywały pośród fałd ciała niczym grube, zakrwawione rurki włosowe. Przejęty grozą tłum umilkł.

Tobą nie zwracał uwagi na tę scenę. Nadal patrzył córce Logue'a w twarz.

— Więc jak będzie, Dura? — syknął.

Strażnicy odcięli połamane ciało od Koła. Ludzie w tłumie zaczęli się rozchodzić, rozmawiając coraz głośniej.


* * *

Durze i Farrowi pozwolono odwiedzić Addę w jego pokoju szpitalnym — na jego oddziale, jak zapamiętała dziewczyna.

Potężny wiatrak obracał się powoli na jednej ze ścian. Na oddziale panował przyjemny chłód — prawie jak na otwartym Powietrzu. Szpital mieścił się blisko zewnętrznej ściany Miasta, a oddział wydawał się stosunkowo dobrze oświetlony; łączył go ze światem poza Skórą krótki korytarz. Wchodząc do środka, Dura odniosła wrażenie, że pracują tu życzliwi i kompetentni ludzie.

Widok Addy natychmiast rozwiał jej optymistyczne przypuszczenia. Starzec wisiał na środku sali w plątaninie linek, taśm i bandaży; jego sponiewierane ciało prawie w całości pokrywał jakiś | cienki materiał. Lekarka — doktor Deni Maxx, pulchna, z wyglądu pedantyczna kobieta, której pas i kieszenie były wypchane tajemniczymi przedmiotami — gorliwie krzątała się przy chorym.

Adda zerknął na rodzeństwo zza warstwy gazy. Prawe ramię, złamane podczas polowania, zabandażowano, a dolne partie nóg unieruchomiono łubkami. Ktoś wyczyścił mu oko z ropy i zaaplikował maść, żeby odstraszyć organizmy symbiotyczne.

Dura była teraz bardziej przerażona ranami starego myśliwego niż w trakcie polowania w lesie Skorupy, kiedy próbowała opatrzyć je gołymi rękami. Niepokojąco przypomniały się jej martwe zwierzęta z wystawy w Muzeum.

— Wyglądasz dobrze — powiedziała.

— Kłamliwa locha — burknął Adda. — Na kości Xeelee, co ja tu robię? Dlaczego nie wydostałaś się stąd, póki jeszcze możesz? Pani doktor cmoknęła językiem i skubnęła bandaż.

— Wiesz, dlaczego tu jesteś — przemówiła głośno, jakby Adda był głuchym dzieckiem. — Masz się tutaj leczyć.

— Tak czy owak, niedługo nas tu nie będzie — odezwał się Farr.

— Ja rozpocznę pracę w Porcie, a Dura udaje się na farmę sufitową.

Adda przygwoździł dziewczynę zjadliwym spojrzeniem jedynego zdrowego oka.

— Ty głupia suko.

— Stało się, Adda. Nie będę się z tobą spierała.

— Powinniście byli pozwolić mi umrzeć, zamiast dać zrobić z siebie niewolników. — Próbował unieść owinięte gazą ramię.

— Jak wam się wydaje, jak teraz będę żył?

Jego ton zrobił na Durze odpychające wrażenie. Starzec wydawał się szalony, oderwany od rzeczywistości — zupełnie nie pasował do tego potężnego, uporządkowanego otoczenia. Córka Logue'a porównywała gwałtowność Addy z cichą pokorą Ito, która szła przez życie małymi krokami, jakby nie uświadamiała sobie braku swobody, wywołanego naporem ludzi wokół niej. Dura nie zamieniłaby się z Ito, ale czuła, że zaczynają rozumieć. Natomiast wściekłość jej wiekowego współplemieńca była prymitywna i tępa.

— Adda — powiedziała ostro. — Daj spokój. Co się stało, to się nie odstanie. Musimy robić dobrą minę do złej gry.

— Faktycznie — westchnęła filozoficznie pani doktor. — Czyż nie tak to zawsze wygląda?

Starzec spojrzał spode łba na kobietę.

— A ty czego się wtrącasz, ohydna stara wiedźmo? Deni Maxx pokręciła głową, wyrażając jedynie łagodną dezaprobatę.

Dura, wściekła i roztrzęsiona, zapytała, czy Adda wraca do zdrowia.

— Czuje się na tyle dobrze, na ile mogliśmy tego oczekiwać.

— Co to ma znaczyć? Czy wy tutaj nie potraficie mówić wprost? Pani doktor zrzedła mina.

— Mam na myśli to, że będzie żył. Wygląda na to, że jego kości się zrastają — powoli, z racji podeszłego wieku, ale się zrastają. Pozszywałam przerwane naczynia; teraz większość jego naczyń włosowatych może utrzymać ciśnienie…

— Ale?

— Nigdy nie odzyska sił. I może być niezdolny do opuszczenia Miasta.

Dura zachmurzyła się. Nawiedziła ją egoistyczna myśl o przedłużonym okresie spłacania kosztów kuracji Addy.

— Dlaczego nie? Skoro twierdzi pani, że wraca do zdrowia…

— Tak, ale nie będzie w stanie wytworzyć właściwego poziomu ciśnienia. — Maxx zmarszczyła brwi żartobliwie. — Rozumiesz, co to oznacza?

Dura zazgrzytała zębami.

— Nie.

— Och, moja droga. Łatwo zapomnieć, że wszyscy jesteście nadpływowcami…

Adda zamknął oczy i przechylił się do tyłu w swojej siatce z gazy.

— Posłuchaj — rzekła Deni — nasze ciała funkcjonują dzięki wykorzystaniu własności Powietrza, związanych ze zjawiskiem transportu masy… Nie rozumiesz? Dobrze. — Pokazała wiatrak zamontowany w ścianie. — Wiesz, dlaczego ten wiatrak znajduje się tutaj — dlaczego takie wiatraki instaluje się w całym Mieście? One regulują temperaturę — zapewniają nam chłód tu, w gorącym klimacie Bieguna Południowego. Powietrze, które zamieszkujemy, jest gazem neutronowym i składa się z dwóch komponentów — nadcieczy i normalnej cieczy. Nadciecz nie podtrzymuje różnicy temperatur — jeśli zostanie podgrzana, ciepło przepłynie przez nią. Oznacza to, że jeśli dodasz więcej nadcieczy do masy Powietrza, jego temperatura zmaleje. Jeśli natomiast wycofasz nadciecz, temperatura zwiększy się, ponieważ zwiększy się gęstość normalnej cieczy. Wiatraki ścienne pracują właśnie na takiej zasadzie.

Farr marszczył czoło.

— Co to ma wspólnego z Addą?

— Ciało Addy jest wypełnione Powietrzem — podobnie jak wasze czy moje. Przenika je sieć malutkich naczyń włosowatych, które mogą pobierać nadciecz, aby regulować temperaturę jego ciała. — Deni Maxx mrugnęła do Farra. — Mamy w naszych organizmach maleńkie pompy powietrzne… jest ich bardzo dużo, między innymi serce. Rurki włosowe pełnią ważną funkcję wypuszczają Powietrze z czaszki, utrzymując mózg we właściwej temperaturze. Wiedziałeś o tym?

— I właśnie ten mechanizm może już nie być taki sprawny w przypadku Addy?

— Tak. Oczywiście naprawiliśmy główne naczynia, ale jeżeli ulegają przerwaniu, już nigdy nie są takie same. Adda utracił zbyt dużo naczyń włosowatych i bardzo osłabł. Czy rozumiesz, że Powietrze napędza również nasze mięśnie? Posłuchaj. Załóżmy, że masz ogrzać zamknięte pomieszczenie, na przykład ten pokój. Wiesz, co stałoby się z nadcieczą? Niezdolna do wchłonięcia ciepła, opuściłaby pokój — bardzo szybko, wszelkimi możliwymi sposobami — a wówczas podniosłoby się ciśnienie w pozostałych miejscach… Kiedy Adda chce podnieść ramię, rozgrzewa Powietrze w płucach. Oczywiście nie jest świadomy tego procesu; robi to za niego jego ciało, spalając część energii, którą zgromadził dzięki jedzeniu. Kiedy jego płuca się nagrzewają, Powietrze gwałtownie się uwalnia, naczynia włosowate przewodzą Powietrze do mięśni, które ulegają rozszerzeniu i…

— A zatem mówi pani, że ponieważ sieć jego naczyń włosowatych uległa uszkodzeniu, Adda nie będzie już taki silny jak dawniej?

— Tak. — Lekarka przeniosła wzrok z Dury na Farra. — Naturalnie wiecie o tym, że nasze płuca nie są prawdziwymi płucami?

Dura potrząsnęła głową, zdumiona tą ostatnią informacją.

— Co takiego?

— Jesteśmy przecież sztucznymi tworami. Produktami. Tacy byli przynajmniej nasi przodkowie. Ludzie — prawdziwi ludzie — przybyli do tego świata, tej Gwiazdy, i zaprojektowali nas właśnie w ten sposób, żebyśmy mogli przetrwać tu, w Płaszczu.

— Ur-ludzie. Maxx uśmiechnęła się z zadowoleniem.

— Wiesz o istnieniu Ur-ludzi? To dobrze… Wierzymy, że pierwotne istoty ludzkie miały płuca — zbiorniki jakiegoś gazu — w swoich ciałach. Tak jak my. Prawdopodobnie jednak ich płuca pełniły inną funkcję. Widzisz, nasze płuca są po prostu schowkami na Powietrze: dla gazu do systemów pneumatycznych, które napędzają nasze mięśnie.

— Jacy byli ci Ur-ludzie?

— Tego nie jesteśmy pewni — Wojny Rdzeniowe i Reformacja nie zostawiły nam żadnych zapisków — ale mamy dość mocne hipotezy, oparte na prawach skalowania i analogiach z nami. Anatomia porównawcza była moim głównym przedmiotem podczas studiów… Oczywiście to było dawno temu. Bardzo przypominali nas. Albo raczej to my zostaliśmy wykonani na ich podobieństwo. Tyle że oni byli wielokrotnie więksi — około sto tysięcy razy wyżsi od nas. Przeciętny Ur-człowiek miał metr wzrostu albo i więcej, gdyż oddziaływały na niego w równym stopniu rozmaite siły fizyczne. Jego ciało nie mogło się opierać, tak jak nasze, na wiązaniach między jądrami cyny. Wiesz, o czym mówię? Jądra cyny, z których składają się nasze ciała, zawierają pięćdziesiąt protonów i sto czterdzieści cztery neutrony. Dwanaście na dwanaście. Neutrony skupiają się w sferyczne kształty o symetriach trzeciego i czwartego rzędu. Duża liczba symetrii, jak widzisz; wiele łatwych sposobów związania jąder drogą współdzielenia neutronów, mnóstwo sposobów tworzenia przez jądra łańcuchów i skomplikowanych struktur. Wiązanie pomiędzy jądrami cyny jest tutaj podstawą wszelkiego życia, włącznie z naszym. Ale nie w przypadku Ur-ludzi; fizyka, dominująca w ich strukturach — gęstości i ciśnienia, w jakich, jak nam się zdaje, przebywali — nie pozwalała na powstanie jakichkolwiek wiązań jądrowych. Lecz musieli przecież dysponować jakimś ekwiwalentem wiązania cynowego.

Wyciągnęła ręce i poruszyła palcami w prawo i w lewo.

— Tak więc byli bardzo dziwni, ale mieli ręce i nogi podobnie jak my — tak przynajmniej sądzimy, bo przecież dlaczego przekazali je nam?

Dura pokręciła głową.

— To nie ma sensu.

— Oczywiście, że ma. — Maxx uśmiechnęła się. — Och, palce można wykorzystywać do różnych czynności, ale czy nie zdarzały ci się chwile, kiedy najchętniej zamieniłabyś swoje długie, niezdarne nogi na pęcherz wiatroodrzutowy świni powietrznej? Albo na prosty fałd skóry, podobny do deski surfera, który pozwoliłby ci falować przez Magpole sto razy szybciej niż teraz? Spójrzmy prawdzie w oczy, moja droga… My, ludzie, jesteśmy źle przystosowani do życia w środowisku Płaszcza. A powodem musi być to, że jesteśmy odwzorowaniem Ur-ludzi, którzy nas stworzyli. Bez wątpienia struktura Ur-człowieka idealnie pasowała do dziwnego świata, z którego przybył. Ale nie pasuje tutaj.

Rozpalona wyobraźnia podsuwała Durze wizje potężnych, tajemniczych, na poły boskich ludzi, którzy podważali Skorupę i garściami wrzucali do Płaszcza malutkie, sztuczne istoty ludzkie…

Deni Maxx spojrzała córce Logue'a głęboko w oczy.

— Czy jest to dla ciebie jasne? Myślę, że bardzo ważne jest, abyś zrozumiała, co przydarzyło się twojemu przyjacielowi.

— Och, to jest jasne — odezwał się Adda ze swojego kokonu. — Ale nie robi to najmniejszej różnicy, albowiem i tak jest całkowicie bezradna. — Roześmiał się. — Nie może zrobić nic, chociaż skazała mnie na piekło za życia. Czyż nie tak, Dura?

W sercu dziewczyny z nadpływu wezbrał gniew równie gwałtowny jak podgrzana nadciecz, o której opowiadała Deni.

— Mam dość twojego zgorzknienia, stary człowieku.

— Powinnaś pozwolić mi umrzeć — wyszeptał. — Przecież mówiłem ci.

— Dlaczego nie opowiedziałeś nam nic o mieście Parz? Dlaczego utrzymywałeś nas w tak głębokiej nieświadomości?

Westchnął. W kąciku jego ust tworzyła się bańka gęstej flegmy.

— Ponieważ wypędzono nas dziesięć pokoleń temu. Ponieważ przed zbudowaniem domu nasi przodkowie zapuścili się tak daleko, iż nikt z nas nie przypuszczał, że kiedykolwiek natkniemy się na Parz. — Wybuchnął śmiechem. — Lepiej było zapomnieć… Cóż dobrego przyniosłaby nam wiedza o istnieniu takiego miejsca? Skąd mogliśmy wiedzieć, że rozpełzli się na tak dużym obszarze, plamiąc Skorupę swymi farmami sufitowymi i Kołami? Niech ich…

— Dlaczego zostaliśmy wygnani z Parz? Czy dlatego, że… — Odwróciła się, ale Deni Maxx robiła rylcem z materii rdzeniowej notatki na zwoju i wydawało się, że ich nie słucha. — Z powodu Xeelee?

— Nie. — Adda wykrzywił twarz z bólu. — Nie, nie ze względu na Xeelee. Albo przynajmniej nie była to bezpośrednia przyczyna. Chodziło o to, jak zachowywaliśmy się pod wpływem naszej filozofii.

Istoty Ludzkie wierzyły, że wiedza o Xeelee wyprzedziła w czasie pojawienie się ludzi na Gwieździe — że przynieśli ją ze sobą sami Ur-ludzie.

Powiadano, iż Xeelee, niemal boskie istoty, dominowały nad tak ogromnymi przestrzeniami, że w porównaniu z nimi Gwiazda wydawała się zaledwie pyłkiem w oku giganta. Dążący do supremacji ludzie oburzali się na Xeelee, a nawet zaczęli toczyć beznadziejną wojnę skierowaną przeciwko wspaniałym projektom Xeelee, na przykład takim konstrukcjom jak legendarny Pierścień.

Jednak w miarę upływu czasu — i ciągłego ponoszenia straszliwych klęsk — w ludzkim myśleniu pojawiła się nowa tendencja. Nikt nie rozumiał wielkich celów Xeelee. Jeśli jednak owe projekty wiązały się ze znacznie wyższymi aspiracjami, a nie tylko z przyziemną, mierzoną ludzką skalą, chęcią dominacji nad innymi?

Xeelee byli o wiele potężniejsi od ludzi. Może tak miało być już zawsze. I być może, wnioskowano, byli znacznie mądrzejsi.

Nic dziwnego, że niektórzy apologeci zaczęli twierdzić, iż ludzie powinni raczej zaufać Xeelee zamiast się im przeciwstawiać. Postępowanie Xeelee było niepojęte, ale musiała nimi powodować wielka mądrość. Apologeci rozwinęli filozofię opartą na akceptacji, pokornej uległości i wierze w umysł, który przewyższał wszystko to, do czego byli zdolni ludzie.

— Widzisz, Dura, podążaliśmy drogą Xeelee — ciągnął Adda. — Nie chcieliśmy słuchać poleceń Komitetu Parz. — Pokręcił głową. — Dlatego zostaliśmy zesłani. I było to szczęśliwe zrządzenie losu, gdyż teraz mogliby nas zniszczyć na swoich Kołach.

Deni Maxx dotknęła ramienia dziewczyny z nadpływu.

— Teraz powinnaś odejść.

— Wrócimy.

— Nie. — Adda przekręcał się z upiorną powolnością w swoim kokonie. Najwyraźniej chciał się ułożyć w mniej bolesnej pozycji. — Nie wracajcie. Odejdźcie stąd. Tak daleko i tak szybko, jak to tylko możliwe. Odejdźcie stąd…

Jego głos przerodził się w niewyraźny bełkot. Po chwili starzec zamknął oczy.

Загрузка...