5

Czuła rozluźnione mięśnie, powolny rytm serca, a także bogate, ciepłe Powietrze w aucie, pulsujące w płucach i naczyniach włosowatych. Niespiesznie otworzyła oczy i rozejrzała się po ciasnym, kanciastym jak pudełko wnętrzu samochodu.

Jedynym źródłem oświetlenia były cztery małe fragmenty ściany — Mixxax nazywał je oknami — ale drewniany „pokoik" tonął w półmroku. Durze wydawało się dziwne, że aby oddać kał, należy otworzyć jakąś płytę i kucnąć nad rurą; kiedy pociągnęła małą dźwignię, odpady zostały wessane w Powietrze. Sama kabina była skonstruowana z drewnianych płyt, zamocowanych na szkielecie z podpórek i krokwi. Przyszło jej do głowy, że ów szkielet otaczają niby żebra jakiegoś ogromnego, opiekuńczego stworzenia. Nadal półśpiąca, przypomniała sobie poczucie zagrożenia, które towarzyszyło jej przy pierwszym wejściu do auta. Teraz, po upływie niespełna dnia, czuła się bezpiecznie jak w łonie matki. Zdumiewało ją, że ludzie potrafią tak szybko się przystosować do nowej sytuacji.

Nosze Addy były przymocowane do podpórek. Wydawało się, że starzec śpi, chociaż raczej był nieprzytomny. Oddychał głośno, z jego rozwartych ust ciekła ślina. Oczy miał półprzymknięte, ale nawet zdrowe oko było zalane małym jeziorkiem ropy, która powoli kapała mu na policzek i czoło, stanowiąc pożywkę dla małych, nieszkodliwych symbiotów pokrywających jego twarz. Farr spał zwinięty w kłębek w kącie kwadratowego pomieszczenia. Schował twarz między kolanami, a gdy oddychał, jego włosy falowały łagodnie.

Mixxax siedział w wygodnym fotelu przed szeregiem dźwigni i urządzeń. Był odwrócony plecami do Dury. Patrzył przed siebie. Kiedy usiadł w swych kalesonach, przekonała się, jak bardzo chudy i kościsty jest ten mężczyzna z miasta, i jak bladą ma twarz.

Jednakże kiedy kierował swoim wehikułem, emanował z niego spokój i fachowość. Właśnie to opanowanie, poczucie, iż jest się w kontrolowanym, bezpiecznym środowisku — a także zmęczenie po nieudanym polowaniu, lęk wywołany ranami Addy i rozrzedzone leśne Powietrze — sprawiły, że rodzeństwo usnęło niemal natychmiast po rozpoczęciu podróży.

No cóż, Dura błogosławiła ten krótki okres spokoju. Wkrótce znowu miały osaczyć ją problemy świata zewnętrznego — obowiązki związane z chorobą Addy, wrażliwość Farra, który potrzebował opieki, niewyobrażalna obcość miejsca, do którego zmierzali. Niebawem będzie wspominać to bezpieczne interiudium w ciasnych ścianach auta z nostalgią.

Powoli się wyprostowała i przeciągnęła, żeby rozluźnić zdrętwiałe mięśnie. Opuściwszy swój kącik, poszybowała przez małą kabinę do fotela Mixxaxa, uczepiła się oparcia i wyjrzała przez okno.

Tobą Mixxax nerwowo podskoczył i odsunął się od niej. Dura musiała zdusić uśmiech, widząc przerażenie na jego szerokiej twarzy.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Myślałem, że śpisz.

— Reszta chyba jeszcze śpi. Jak długo drzemałam? Wzruszył ramionami.

— Jakiś czas.

Zerknęła przez okno, trochę mrużąc oczy, gdyż złociste Powietrze było bardzo jasne. Skórzane liny na przedzie auta prowadziły do lekkiej, drewnianej konstrukcji krępującej silne, młode świnie powietrzne, które Tobą nazywał swoim „zaprzęgiem". Świnie emitowały gęste zielone obłoczki wiatroodrzutów, tak że nie było prawie ich widać. Dzięki wysiłkowi zwierząt auto sunęło wzdłuż linii wirowych. Cienkie skórzane rzemienie — lejce — były przywiązane do przekłutych płetw świń i kończyły się, przechodząc przez napiętą membranę w przedniej ściance kabiny, w rękach Mixxaxa. Ten trzymał lejce prawie niedbale, jakby panował nad autem i świniami bezwiednie, automatycznie. Dura snuła przez moment miłe fantazje na temat życia w takim miejscu jak magiczne miasto Parz, gdzie umiejętność kierowania autem była czymś równie naturalnym jak falowanie.

Śledziła korytarz z linii wirowych przed autem aż do wyraźnego punktu, w którym łączyły się ze sobą, zaciemniając nieskończoność. Tuż za owym czerwono-białym punktem w pobliżu nieskończoności dostrzegała pastelowy blask Bieguna Południowego… a może, zastanawiała się, jest to również łuna samego Parz.

Skorupa żeglowała nad nimi niby potężny sufit; poszczególne elementy krajobrazu umykały Durze z zawrotną szybkością. Drzewa, wśród których kiedyś polowała, nadal tu rosły; zwisały z przezroczystego budulca Skorupy i układały się zgodnie z kierunkiem linii Magpola jak rurki włosowe. Ich neutrinowe liście w kształcie filiżanek intensywnie błyszczały, przesuwając się przed jej oczami. Jednak córka Logue'a odniosła wrażenie, że drzewa rosną coraz rzadziej, a ich małe, regularne zagajniki rozdzielają płaty Skorupy.

…A odsłonięta Skorupa nie była naga: pokrywały ją prostokątne plamy, każda liczyła jakieś sto ludzi szerokości. Prostokąty różniły się nieco kolorem i rodzajem powierzchni. Na niektórych było widać ścieżki, przebiegające zgodnie z kierunkiem Magpola niczym uwięzione linie wirowe, ale w innych prostokątach układały się one ukośnie, czasem wręcz prostopadle do kierunku Pola. Część prostokątów nie zawierała żadnych charakterystycznych elementów z wyjątkiem przypadkowo rozmieszczonych punktów o ciemniejszej barwie.

Dura powiodła spojrzeniem ku Biegunowi Południowemu. Prostokąty pokrywały Skorupę od miejsca, w którym się znajdowali, tworząc jakby szachownicę, która zanikała we mgle za końcem linii wirowych. Na polach poruszali się ludzie, którzy z tej odległości wydawali się strasznie mali. Tu i ówdzie dziewczyna dostrzegała klockowate pudła aut powietrznych, nadzorujących ich pracę.

Poczuła się mała i bezradna. Powierzchnia Skorupy wokół Bieguna była uprawiana, i to na wielką skalę.

Największym sztucznym wytworem, jaki widziała przed tą podróżą, była Sieć należąca do Istot Ludzkich. Niewiarygodnie skomplikowany samochód Toby Mixxaxa zrobił na niej spore wrażenie, ale plamy na Skorupie były czymś zupełnie wyjątkowym — przedsięwzięciem o skali wytrzymującej porównanie z krzywizną samej Gwiazdy.

I były dziełem ludzi, takich jak ona.

Usiłowała nie myśleć o dławiącym ją strachu. Szukała w pamięci słowa, którego użył Mixxax.

— Farma sufitowa — przypomniała sobie wreszcie. — Tobą Mixxax, to jest twoja… farma sufitowa.

Wybuchnął śmiechem, w którym zabrzmiała nuta rozgoryczenia.

— Niezupełnie. Te pola są zbyt żyzne, żeby mogli je posiadać tacy biedacy jak ja. Minęliśmy granice mojej farmy sufitowej dawno temu, kiedy jeszcze spałaś… Wygląda tak skromnie, że prawdopodobnie nie odróżniłabyś jej od lasu. Kiedy was zabierałem, byliśmy około trzydziestu metrów od Bieguna. Teraz od Parz dzieli nas mniej więcej pięć metrów; Powietrze jest tutaj gęstsze, cieplejsze — struktura Gwiazdy jest inna tuż nad samym Biegunem — toteż ludzie mogą żyć i pracować na większej wysokości, w pobliżu Skorupy. — Pomachał ręką, niedbale ściskając lejce. — Wjeżdżamy na najżyźniejsze tereny uprawne. Farmy Skorupy, które będziemy mijali, są własnością ludzi znacznie bogatszych ode mnie. Albo lepiej ustosunkowanych. Pomyślałabyś, że to niemożliwe, by jeden człowiek miał tylu szwagrów, ilu ma Hork IV. Jest jeszcze gorszy niż jego ojciec. A…

— Co oni robią?

— Kto? Pokazała pola.

— Tamci ludzie.

Zmarszczył brwi, najwyraźniej zaskoczony jej pytaniem.

— To kulisi — odparł. — Uprawiają pola. Właśnie was wziąłem za kulisów.

— Hodują papkę dla Miasta — burknął ktoś za ich plecami. Dura odwróciła się zaskoczona. Adda obudził się. Wprawdzie nadal nic nie widział z powodu zaropiałych oczu, ale nie leżał już tak bezwładnie w kokonie z ubrań i sznurów, a kiedy mówił, w kącikach ust pękały bąbelki śliny.

Dura natychmiast znalazła się przy jego boku.

— Przepraszam, że cię obudziliśmy — szepnęła. — Jak się czujesz?

Starzec wykrzywił wargi, a gardłowy bulgot zabrzmiał jak upiorna parodia śmiechu.

— Och, wspaniale. A jak myślisz? Gdybyś wyglądała choć trochę lepiej, zaprosiłbym cię tutaj, żebyś mnie ogrzała. Prychnęła.

— Nie marnuj swojego Powietrza na głupie dowcipy, ty stary głupcze. — Wygładziła fałdy zrolowanego sukna, usiłując zmienić pozycję szyi Addy.

Za każdym razem, gdy go dotykała, mrużył oczy z bólu.

Tobą Mixxax odwrócił się.

— W tamtej szafce jest jedzenie — powiedział, wyciągając rękę. — Przed nami jeszcze szmat drogi.

W miejscu, które wskazał, znajdowały się małe drzwi, wycięte w ścianie i przymocowane krótkim skórzanym rzemieniem. Dura otworzyła je i zobaczyła szereg miseczek, z których każda była ciasno owinięta skórą. Obdarłszy jedną z nich, znalazła płaty jakiejś różowej mięsistej substancji, wielkie jak dłoń ludzka. Wzięła jeden z nich do ust i zaczęła jeść.

Płat przypominał mięso, ale był znacznie bardziej miękki, i smakował wybornie — jak liście drzewa. Zjadłszy małą porcję, Dura doszła do wniosku, że żaden liść nie jest tak zbity i pożywny.

Kiedy jadła ostatni raz? Musiała się powstrzymywać, żeby nie napchać sobie buzi dziwnym pokarmem.

Wyciągnęła z miseczki jeszcze trzy płaty, a potem przykryła naczynie i odstawiła je do szafki. Nie chciała, żeby intensywnie pachnące fotony, które emitowała żywność, przebudziły Farra.

Przytknęła płat do ust Addy.

— Jedz — nakazała.

— Papka miastowych — burknął, ale odgryzł kawałek i apatycznie zaczął go przeżuwać.

— Nie ma w niej nic złego — szepnęła, karmiąc starca. — To tylko jedzenie.

— I to jedzenie odpowiednie dla ciebie — wtrącił nieco głośniej, odwróciwszy się do Addy, Tobą Mixxax. — W gruncie rzeczy, jest zdrowsze niż mięso. I…

— Ale co to takiego? — przerwała mu Dura.

— Przecież to chleb — odparł. — Zrobiony z pszenicy. Tej, która wyrosła na mojej farmie sufitowej. A ty myślałaś, że co to jest?

— Zignoruj go — wychrypiał Adda. — Nie daj mu satysfakcji, pytając, co to jest pszenica. Widzę, że masz ochotę zadać takie pytanie.

— Nic nie widzisz — rzekła z roztargnieniem. — No dobrze, co to jest pszenica? — zapytała po dłuższej chwili.

— Uprawiana trawa — wyjaśnił farmer. — To, co rośnie dziko w lesie, nadaje się dla świń powietrznych, ale nie utrzymałoby przy życiu zbyt długo ani ciebie, ani mnie. Pszenica jest szczególną odmianą trawy. Ten gatunek wymaga specjalnych zabiegów, ale zawiera wystarczająco dużo bogatych w protony związków ze Skorupy, żeby ludzie mogli się wyżywić.

— Papką — burknął Adda.

— Nie papką. Chlebem — poprawił go cierpliwie Mixxax. Dura nachmurzyła się.

— Chyba czegoś nie rozumiem. Świnie powietrzne jedzą trawę, a my jemy świnie. Tak to wygląda. Co jest złego w tym systemie? Tobą wzruszył ramionami.

— Nic, jeśli nie masz wyboru. I jeśli chcesz spędzić całe życie, uganiając się po lasach za świniami. Ale fakty są takie, że mając jeden mikron sześcienny korzeniowego sufitu Skorupy, otrzymuje się większą wartość odżywczą z uprawy pszenicy niż z hodowli świń. Poza tym z ekonomicznego punktu widzenia uprawianie pól jest wydajniejsze od prowadzenia chlewni. — Wybuchnął pobłażliwym, działającym na nerwy śmiechem. — Albo od polowania na dzikie świnie, czym się wy zajmujecie. Pszenica znajduje się przynajmniej w jednym miejscu. Nie puszcza wiatroodrzutów po całym lesie i nie atakuje starych mężczyzn. — Spojrzał chytrze na swoją rozmówczynię. — Tak czy owak, pewne produkty można uzyskać wyłącznie dzięki uprawie zbóż. Na przykład, ciasto piwne…

— Wydajne — syknął Adda. — To było jedno ze słów, których użyli, odpędzając nas od Bieguna. Dura zmarszczyła brwi.

— Kto nas odpędził?

— Władze w Parz — odparł. Z jego oczu niepokojąco sączył się jakiś płyn. — Mówię o tym, co działo się dziesięć pokoleń wstecz, Dura… O tych sprawach już się nie rozmawia. Książątka, kapłani. Kołodzieje. Wypędzili nas z gęstego, ciepłego Powietrza Bieguna i zmusili do wędrówki na pustkowia w nadpływie. Wypędzili nas ze względu na naszą wiarę, ponieważ uważaliśmy, że jest ktoś ważniejszy niż oni, ponieważ nie chcieliśmy pracować na ich farmach, ponieważ nie zamierzaliśmy pogodzić się z niewolnictwem. Ponieważ nie bylibyśmy wydajni.

— Kulisi nie są niewolnikami — odparł Mixxax w uniesieniu. — W świetle prawa miasta Parz każdy mężczyzna i każda kobieta są wolni, a…

— A ja jestem babką wszystkich Xeelee — przerwał mu znużony Adda. — W Parz jesteś wolny w takim stopniu, w jakim możesz sobie na to pozwolić. Jeżeli jesteś biedny — jak kulis, albo syn kulisa — nie masz żadnej wolności.

— O czym ty mówisz? — Dura zapytała starca. — Czy właśnie dlatego wiedziałeś, skąd pochodzi Tobą — ponieważ my też wywodzimy się z Parz? — Zmarszczyła brwi. — Nigdy mi o tym nie opowiadałeś. Mój ojciec…

Adda zakaszlał.

— Wątpię, żeby Logue o tym wiedział. Zresztą, nawet gdyby wiedział, to zapewne wcale go to nie obchodziło. Ta historia wydarzyła się przed dziesięcioma pokoleniami. Więc co to zmienia? Nigdy nie moglibyśmy powrócić, zatem po co wspominać przeszłość?

— Nadal nie wiem, co robić, jeśli zgodzisz się ponieść koszty leczenia starego — wtrącił Tobą, tak jakby nie śledził toku rozmowy.

— Nie trzeba dużo wyobraźni, żeby to odgadnąć — syknął Adda. — Dura, mówiłem, żebyś odegnała tego mieszczucha.

— Zamknij się — odparła dziewczyna. — On nam pomaga.

— Nie życzyłem sobie jego pomocy. Zwłaszcza, jeżeli oznaczałaby konieczność udania się do samego Parz. — Ranny poruszył się apatycznie w swoim kokonie. — Już wolę umrzeć. Ale teraz nie byłbym zdolny nawet do tego.

Dura przerażona słowami Addy położyła ręce na jego ramionach, zmuszając go, by leżał spokojnie.

— Wspomniałeś wcześniej o „Xeelee" — ostrożnie odezwał się Tobą.

Cóka Logue'a odwróciła się do niego z ponurą miną.

Zawahał się.

— Zatem to jest wasza wiara? Otaczacie czcią Xeelee?

— Nie — odpowiedziała Dura. — Jeśli to słowo ma takie znaczenie Jakie mu przypisuję. Nie uważamy Xeelee za bogów; ie jesteśmy dzikusami. Ale wierzymy, że dążenia Xeelee dają największą nadzieję na…

— Posłuchaj — przerwał jej Tobą bardziej stanowczym tonem.

— Nie wydaje mi się, żebym musiał oddawać wam kolejne przysługi. Już i tak pomagam wam za dużo. — Przygryzł wargę i popatrzył przez okno na chropowatą, ponaznaczaną formami Skorupę. — Ale coś wam powiem. Kiedy dotrzemy do Parz, nie przechwalajcie się swoją wiarą, nie rozpowiadajcie, że oddajecie cześć Xeelee, kimkolwiek oni są. Dobrze? Nie potrzebujemy kłopotów. Dura rozważała jego sugestię.

— Sprawiłoby to więcej kłopotów niż czczenie jakiegoś koła? Adda odwrócił się do niej. Mixxax wydawał się spłoszony.

— Co wiesz o Kole?

— Tylko tyle, że nosisz je na swojej szyi — odparła łagodnie.

— Chyba że uważasz, iż należy je ukrywać.

Człowiek z miasta potrząsnął gniewnie lejcami.

Adda przymknął oczy. Oddychał głośno, ale miarowo. Najwyraźniej znowu stracił przytomność.

Farr w dalszym ciągu spał. Czując wyrzuty sumienia, Dura wepchnęła do ust ostatnie kawałki jedzenia — chleba — i usiadła obok Mixxaxa.

Zerknęła przez okno. Skorupa kłębiła się nad jej głową, oszałamiająco wyraźnie widziała szczegóły jej powierzchni. Odnosiła nieprzyjemne wrażenie, że nawet linie wirowe mkną obok auta w zawrotnym tempie. Wydawało jej się, że spada bezradnie w kierunku tajemniczego Bieguna… i przyszłości.

Tobą uważnie przyglądał się Durze, zdradzając zaniepokojenie.

— Nic ci nie jest?

Starała się nie okazywać zdenerwowania.

— Chyba nie. Po prostu jestem trochę zaskoczona prędkością tej rzeczy.

Zmarszczył brwi i zmrużywszy oczy, wyjrzał przez okno.

— Wcale nie podróżujemy szybko. Może metr na godzinę. Ostatecznie nie musimy przedzierać się w poprzek Magpola; po prostu podążamy za liniami pływowymi do domu… W każdym razie, do mojego domu. A ponieważ jesteśmy tak daleko w pod-pływie, świnie odzyskują siły. W okolicach Bieguna osiągną dwukrotnie większą prędkość, przy małym ruchu. — Roześmiał się. — Szczerze mówiąc, w Parz nie ma teraz czegoś takiego jak mały ruch, nawet pomimo zarządzeń dotyczących samochodów w obrębie Miasta. A czołowe ekipy…

— Nigdy dotąd nie byłam w aucie — syknęła przez zaciśnięte zęby.

Otworzył usta i kiwnął głową.

— Nie byłaś. To prawda. Przepraszam; nie jestem zbyt uważny. — Rozważał coś przez chwilę. — Zdaje się, że byłbym nieco zdenerwowany, jadąc po raz pierwszy — gdybym nie jeździł od dziecka. Nic dziwnego, że czujesz się kiepsko. Przepraszam. Może powinienem był cię ostrzec.

— Przestań przepraszać.

— Tak czy owak, dotarliśmy tutaj całkiem szybko. Zważywszy, że od Bieguna do mojej farmy jest tak piekielnie daleko. — Na jego okrągłej buzi pojawił się grymas gniewu. — Ludzie nie są w stanie przeżyć w odległości większej niż czterdzieści, pięćdziesiąt metrów od Bieguna. A moja farma sufitowa mieści się prawie na tej granicy, na brzegu zagłębia Parz. W dalekiej części nadpływu Powietrze smakuje jak klej, a kulisi są słabsi niż prosięta powietrzne… Jak mam się utrzymać w takich warunkach? — Popatrzył na Durę, jakby oczekiwał od niej odpowiedzi.

— Co to jest metr?

— Sto tysięcy ludzi. Milion mikronów. — Tobą nie był już rozgniewany. Sprawiał wrażenie, jakby uszło z niego powietrze. — Przypuszczam, że nie wiesz, o czym mówię. Przepraszam; ja…

— Jak głęboki jest Płaszcz? — zapytała Dura. — To znaczy, od Skorupy do Morza Kwantowego.

Uśmiechnął się, wyraźnie odprężony.

— W metrach czy w ludziach?

— Wystarczy w metrach.

— Około sześćset.

Pokiwała głową.

— Tak mnie uczono.

Popatrzył na kobietę z zaciekawieniem.

— Wiecie o takich rzeczach?

— Zgadza się, wiemy o takich rzeczach — odparła ociężale. — Nie jesteśmy zwierzętami. Kształcimy nasze dzieci… mimo iż samo utrzymanie się przy życiu — bez ubrań, aut, zbiorników powietrza i zaprzęgów świń powietrznych — pochłania większość naszej energii.

Skrzywił się.

— Nie będę więcej przepraszał — rzekł ponuro. — Posłuchaj tego, co wiem. — Trzymając luźno lejce, wygiął swoje delikatne dłonie o długich palcach, tworząc kulę. — Gwiazda jest sferą o średnicy około dwudziestu tysięcy metrów.

Kiwnęła głową. Dwa miliardy ludzi.

— Otaczają Skorupa — kontynuował. — Jest gruba na trzysta metrów. Morze Kwantowe stanowi kolejną kulę, unoszącą się wewnątrz Skorupy, o średnicy wynoszącej w przybliżeniu osiemnaście tysięcy metrów.

Zmarszczyła brwi.

— Unoszącą się? Zawahał się.

— Hm, tak mi się wydaje. Skąd mam wiedzieć? A pomiędzy Skorupą i Morzem Kwantowym znajduje się Płaszcz — Powietrze, którym oddychamy-głęboki naokoło sześćset metrów. — Zerknął na twarz Dury; malowała się na niej podejrzliwość, a zarazem politowanie — bardzo niepokojąca mieszanina uczuć. — Tak wygląda Gwiazda. Świat. Powiedziałby ci to każdy dzieciak w Parz.

Wzruszyła ramionami.

— Albo każda Istota Ludzka. Może kiedyś nie sprawiało to żadnej różnicy.

Pragnęła, żeby Adda się obudził. Mogłaby dowiedzieć się wtedy czegoś więcej o tajemniczych dziejach swojego ludu. Odwróciła twarz do okna.


* * *

Podczas ostatnich godzin podróży odwrócony krajobraz Skorupy znowu się zmienił.

Farr obudził się i wraz z siostrą z zafascynowaniem oglądali powolną ewolucję przemykającego Skorupoobrazu. Z rodzimego lasu zostało w tym miejscu niewiele, aczkolwiek tu i ówdzie widać było małe zagajniki składające się z kilku drzew. Nieskazitelna, uporządkowana regularność pól, pod którymi przelatywali, pozostawiając je za sobą na Północy — dalekim nadpływie, jak się nauczyła nazywać tę część — zaczęła się załamywać i przechodzić w chaos kształtów i struktur.

Farr wytrzeszczył oczy i pokazywał coś z wielkim podnieceniem. Dura spojrzała w tamtym kierunku.

Nie byli sami na niebie. W zamglonej dali coś się poruszało — z pewnością nie auto. Był to podłużny obiekt, ciemny jak poczerniała linia wirowa. I podobnie jak samochód Mixxaxa, zmierzał ku Biegunowi, brnąc wzdłuż Magpola.

— To coś musi być długie na tysiące ludzi — stwierdziła. Tobą rzucił jej lekceważące spojrzenie.

— Konwój z drewnem — rzekł. — Przybywa z nadpływu. Nic nadzwyczajnego. Właściwie porusza się cholernie wolno. Lepiej nie utknąć za czymś takim.

Niebawem w Powietrzu pojawiły się inne auta. Mixxax zrzędził, ponieważ często musiał zwalniać, kiedy włączali się do ruchu wzdłuż pływowych linii Magpola. Samochody miały rozmaite kształty i rozmiary: od małych, jednoosobowych żuczków po wielkie wozy, ciągnięte przez tuzin albo i więcej świń. Przy tych ogromnych, ozdabianych wymyślnymi rzeźbami autach wóz Mixxaxa wyglądał niepozornie. Dura pomyślała, że samochód, który wydawał się wspaniały i przerażający w lesie nadpływu, teraz sprawiał wrażenie małego, podniszczonego i niezauważalnego.

Powoli uświadamiała sobie, że to samo dałoby się powiedzieć o jego właścicielu.

Barwy pól Skorupy zmieniały się: ciemniały i nabierały większego nasycenia barwą.

— Różne odmiany pszenicy? — Farr zagadnął Mixxaxa. Tobą nie okazywał zbytniego zainteresowaniami żyznymi regionami, do których nie miał dostępu.

— Może. A także rozmaite gatunki kwiatów.

— Kwiatów?

— To rośliny hodowane ze względu na ich piękno — kształt, kolor, albo zapach fotonów, jaki wydzielają. — Farmer uśmiechnął się. — Ito hoduje pewną odmianę, która…

— Kim jest Ito?

— To moja żona. Oczywiście jej rośliny nie wyglądają tak imponująco, ale przecież teraz przelatujemy nad posiadłościami dworu Horka.

Farr przycisnął twarz do okna samochodu.

— Chcesz powiedzieć, że ludzie hodują rośliny tylko dla ich wyglądu?

— Tak.

— Ale jak oni żyją? Czyżby jak my nie musieli polować, by jeść?

Dura potrząsnęła głową.

— Farr, tutejsi mieszkańcy nie polują. Wiem przynajmniej tyle. Uprawiają specjalne odmiany trawy i żywią się nimi. Mixxax zaśmiał się gorzko.

— „Tutejsi mieszkańcy", jak ich nazywasz, nie robią nawet tego. J a się tym zajmuję na mojej karłowatej farmie… na skraju nadpływowej pustyni. Uprawiam żywność, żeby karmić bogaczy w Parz… i płacę im podatki, dzięki którym mogą sobie pozwolić na kupno moich plonów. Dlatego właśnie dworzanie Horka mają dość czasu, by hodować kwiaty — dokończył z rozgoryczeniem.

Logika jego wywodu oszołomiła Durę, ale ponieważ nie zrozumiała wszystkiego, milczała.

Nagle szereg samochodów przesunął się na bok. Przed pasażerami rozpostarła się bogata panorama.

Córka Logue'a westchnęła z wrażenia.

Farr krzyknął jak przerażone dziecko.

— Co to jest?

Mixxax odwrócił się i wyszczerzył zęby w uśmiechu, najwyraźniej rozkoszując się chwilową przewagą.

— To jest Parz — rzekł. — Przybyliśmy na miejsce.

Загрузка...