17

Dura spała krótko i niespokojnie w ciasnym mieszkaniu Deni, a potem zjawił się u niej wysłannik Komitetu — dość ponury człowieczek w powłóczystej tunice. Jego skóra była cienka i blada; miał tak mocno podkrążone oczy, iż wyglądały jak podbite. Dura pomyślała, że zapewne spędził zbyt dużo czasu, pracując w Mieście, bez dostępu świeżego Powietrza.

Po wyjściu ze szpitala wysłannik prowadził ją ulicami. Minęli Rynek i zaczęli falować do Góry, wzdłuż Pali Mali. Wielka aleja wydawała się teraz znacznie spokojniejsza. Strumienie aut powietrznych poruszały się swobodniej niż poprzednio, a między poszczególnymi samochodami były spore odstępy. Wiele sklepów było pozamykanych, a drewniane lampy świeciły wewnątrz nikłym blaskiem. Dziewczyna zaczęła rozumieć, w jaki sposób klęska zagłębia wpłynęła na gospodarkę Parz.

Mimo to panował tu nieustanny hałas, a nieliczne wiatraki i otwory świetlne nie wystarczyły, by uchronić Durę przed klaustrofobią. A przecież jeszcze kilka dni temu czuła się nieswojo w ograniczonym towarzystwie nadpływowców. Pomyślała ze smutkiem, że niedawne przeżycia uczyniły z niej osobę nieprzystosowaną.

Opuścili Mali w pobliżu końca aretńi bliskiego Góry i niespodziewanie wynurzyli się w rejonie pełnym czystego światła Powietrza. Weszli do wielkiej otwartej komnaty, sześcianu, którego bok miał długość około stu ludzi. Krawędzie kostki były skonstruowane z cienkich belek, a fasady otwierały się ku przejrzystemu niebu — odnosiło się się wrażenie, że do Miasta przywarła w tym miejscu jakaś gigantyczna drewniana pijawka. Jednak Dura stwierdziła ze zdziwieniem, że Powietrze jest niewiele świeższe niż we wnętrznościach Parz, i nie wyczuwa się przewiewu. Przyjrzawszy się sześcianowi dokładniej, uświadomiła sobie, że z pozoru puste ścianki są wyłożone dużymi płytami z przezroczystego drewna. Szybko oszacowała, że to ogromne, przejrzyste, drewniane pudło może pomieścić mniej więcej tysiąc ludzi.

Sześcian robił imponujące wrażenie, ale był też dziwny. Kolejny raz Dura zastanawiała się nad dziwacznością Miasta.

Wysłannik dotknął jej łokcia.

— Dotarliśmy na miejsce. To jest stadion. Oczywiście, dzisiaj nie ma tu nikogo. Kiedy coś się na nim dzieje, jest przepełniony… Tam w górze widać lożę Komitetu. — Pokazał cienki balkon wiszący nad stadionem. Mówił piskliwym, przymilnym głosem. — Ludzie przybywają tutaj, żeby oglądać Igrzyska — nasze imprezy sportowe. Czy macie u siebie, w nadpływie. Igrzyska?

— W jakim celu mnie tu sprowadzono? Filigranowy mężczyzna cofnął się, przymykając podkrążone oczy.

— Dura…

Farr?

Zawirowała w Powietrzu. Jej brat znajdował się zaledwie o jednego człowieka dalej. Był spokojny i sprawiał wrażenie zdrowego. Miał na sobie luźną tunikę. Towarzyszył mu Adda i trzech ludzi z Miasta.

Zobaczyła to wszystko w ciągu uderzenia serca. Natychmiast rzuciła się i objęła brata. Odwzajemnił uścisk, ale Dura uświadomiła sobie, że nie było w nim nic z nieśmiałego dziecka. Otoczył ją ramionami i poklepywał po plecach, jakby chciał dodać siostrze otuchy.

Puściła go i odsunęła się na wyciągnięcie ręki. Twarz Farra była kanciasta i poważna. Wydawał się starszy i bardziej podobny do ojca.

— Czuję się dobrze, Dura.

— Ja też. Myślałam, że mogłeś zostać ranny podczas Zaburzenia.

— Nie byłem w Dzwonach, kiedy nadciągnęło. Właśnie miałem przerwę i przebywałem w Porcie…

— To nie ma znaczenia — rzekła z rozgoryczeniem. — Jesteś za młody, żeby wysyłać cię na dół w takich urządzeniach.

— Nic na to nie poradzę — odparł łagodnie. — W Dzwonach służą chłopcy, którzy są jeszcze młodsi ode mnie. Dura, w niczym nie zawiniłaś… Nawet gdybym odniósł obrażenia, nie byłabyś niczemu winna.

On ją pocieszał. Naprawdę wydoroślał.

— W każdym razie nie byłem w Porcie od dawna — ciągnął Farr. Uśmiechnął się. — Od czasu, gdy Adda kazał Horkowi posłać po mnie. Mieszkałem u Toby.

— Co słychać u rodziny?

— Cris uczył mnie surfówać. — Farr wyciągnął ramiona, jakby balansował na niewidzialnej desce. — Będziesz musiała tego spróbować…

— Dura! Przeżyłaś. Strasznie się cieszę. — Adda zagarniał Powietrze rękami, zbliżając się do nich.

Dura szybko zerknęła na starego człowieka. Jego ramiona, klatka piersiowa i nogi poniżej kolan wciąż były spowite brudnymi bandażami, ale poruszał się dość swobodnie, choć niezdarnie. Ciągnął za sobą obiekt, który przypominał skórę świni powietrznej: pozszywany i nadmuchany, podskakiwał niczym zabawka.

Dura znalazła na twarzy Addy wolne miejsce — oddalone od pijawki — i pocałowała go.

— Uścisnęłabym cię, ale boję się, że mogłabym coś ci złamać. Parsknął.

— A więc przetrwałaś Zaburzenie.

Krótko zrelacjonowała swoją historię. Jej brat zrobił wielkie oczy, kiedy opisała statek Xeelee. Opowiedziała im, jak Istoty Ludzkie dawały sobie radę podczas Zaburzenia. Kiedy wyliczała dwadzieścia znajomych imion ofiar, przypomniała jej się prosta, wzruszająca ceremonia odmawiania litanii przez drwali.

Wspomniała Addzie i Farrowi o pięciorgu dzieci nadpływowców, które na razie zatrzymały się u Deni Maxx. Obaj uśmiechnęli się i obiecali, że je odwiedzą.

— A teraz powiedz mi, co my tutaj robimy. I dlaczego wleczesz za sobą martwą świnię.

Adda skrzywił się; pijawka zadygotała na jego pomarszczonym policzku.

— Dowiesz się… To wszystko jest cholerną głupotą. — Zerknął na pozostałych członków grupy. Dura rozpoznała Muuba, szpitalnego lekarza, któremu towarzyszyli dwaj inni mężczyźni.

— Ruszajmy — powiedział. — Lepiej mieć to z głowy.

Dura i Farr pomogli staremu myśliwemu. Trzy Istoty Ludzkie zbliżyły się do Muuba i jego towarzyszy.


* * *

Cała szóstka unosiła się w zwartej grupie w pobliżu centralnej części potężnego, pustego stadionu. Dziewczyna z nadpływu czuła chłód i wyizolowanie pomimo lepkości Bieguna. Dookoła były zawieszone sznury i poręcze — milczący dowód, iż w tym miejscu pojawiały się tłumy widzów.

Lekarz Muub miał na sobie pozbawioną ozdób ciemną szatę. Jak poprzednio, Dura nie mogła się powstrzymać od patrzenia na wielką kopułę jego łysej głowy. Powitał ich profesjonalnym, ale nieco wymuszonym uśmiechem.

— Dziękuję, że zechcieliście poświęcić swój czas. Adda wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Och, czyżbyśmy mieli wybór?

Muubowi zrzedła mina. Energicznie przedstawił swoich dwóch towarzyszy: Hosch, nadzorca Portu, był upiornie chudy i chyba znał Farra, gdyż obrzucał chłopca skwaszonymi spojrzeniami; wysoki, wątły jak łodyga Seciv Trop został scharakteryzowany przez Muuba jako ekspert w dziedzinie Magpola. Podobnie jak nadworny medyk, miał wygoloną głowę, w stylu charakterystycznym dla naukowców uniwersytetu.

Lekarz szybko naszkicował okoliczności powstania dyrektywy Horka.

— Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany o wartości tego programu. Przyznaję się do tego na samym początku. Ale rozumiem sposób myślenia Horka. — Rozejrzał się; miał surową minę. — Już samo przebywanie na tym kruchym stadionie każe mi sądzić, że musimy znaleźć sposób zabezpieczenia się przed przypadkowymi Zaburzeniami.

Dura zmarszczyła brwi.

— Ale dlaczego tu jesteśmy. To znaczy, my. Istoty Ludzkie. Potrzebujecie ekspertów. Cóż takiego moglibyśmy dodać?

— Dwie rzeczy. Po pierwsze, jesteście ekspertami — najbliższymi, jakich mamy — w kwestii Xeelee. Tak przynajmniej uważa Hork. Po drugie, nie ma nikogo innego. — Muub uniósł ręce, jakby chciał objąć Miasto. — Dura, Parz może ci się wydawać dużym i zamożnym ośrodkiem, ale Zaburzenia fatalnie wpłynęły na jego gospodarkę. Przeznaczamy wszystkie środki na zminimalizowanie skutków i odbudowę zagłębia… robią to wszyscy z wyjątkiem nas. Hork uznał, że tylko my możemy zostać oddelegowani do innych zadań. — Uśmiechnął się do swoich rozmówców. — Jest nas sześcioro, razem z chłopcem. A nasza misja ma polegać na ocaleniu świata. Może to się uda; jaki poklask byśmy zyskali, gdybyśmy odnieśli sukces!

Umilkł. Sześcioro ludzi unosiło się, tworząc krąg i spoglądało jeden na drugiego. Tylko ekspert od Magpola, Seciv Trop, patrzył w dal swymi delikatnie rzeźbionymi oczodołami.

— No cóż — odezwał się lekarz z ożywieniem. — Hork poprosił mnie, żebym opracował warianty dokonania czegoś, co jest niemożliwe — zapuszczenia się w Podpłaszcz głębiej, niż był to w stanie uczynić jakikolwiek człowiek od czasów prehistorycznych. Ja zaś poprosiłem Hoscha i Addę, żeby wysunęli jakieś sugestie. Dzwony z Portu opadają na głębokość około metra. Nasze pierwsze oceny wskazują, że musimy pokonać co najmniej dziesięciokrotnie dłuższy odcinek — opuścić się na głębokość dziesięciu metrów. Seciv, zechciej komentować to, co mówię, i dodawać wszelkie znane ci szczegóły.

Trop energicznie skinął głową.

— Zrobię wszystko, co w mojej skromnej mocy — rzekł piskliwym, egzaltowanym głosem. Seciv Trop wyglądał na najstarszego w grupie. Jego niemal łysą czaszkę porastały rzadkie kępki złocistożółtych włosów, nie wygolone przez ich niedbałego właściciela. Luźny, zaopatrzony w mnóstwo kieszonek kombinezon był mocno sfatygowany i pełen łat — Dura spodziewała się po wysoko postawionym obywatelu Miasta przyzwoitszej odzieży.

W sumie jednak ten stary człowiek wydał się dziewczynie dość sympatyczny.

— Dlaczego znaleźliśmy się tutaj? — zapytał Farr. — Na tym stadionie?

— Z powodu waszego przyjaciela. — Muub spojrzał powątpiewająco na świńską skórę. — Adda stwierdził, ze zamiast opisywać swój pomysł, wolałby go zademonstrować. Pomyślałem, że powinienem wybrać maksymalnie dużą przestrzeń.

Nadzorca Portu wykrzywił twarz szyderczo.

— Więc lepiej pozwólmy temu staremu głupkowi pokazać to, co ma do pokazania, zanim to cholerne świńskie ścierwo zacznie cuchnąć nawet poza stadionem.

Adda uśmiechnął się szeroko i pociągnął krótki sznur u paska, który był przywiązany do nadmuchanej świńskiej skóry. Wyciągnął okropny wytwór przed siebie, wyraźnie rozkoszując się obrzydzeniem na twarzach ludzi z Miasta. Dura musiała przyznać, że skóra jest ohydna; prymitywnie zszyto krawędzie wszystkich otworów, a potem napompowano ją Powietrzem, tak że naprężyło się wszystkie sześć płetw. Odnosiła wrażenie, iż łeb tego potwora wpatruje się w nią. Wyczuwała też lekki smród.

Hosch uśmiechnął się drwiąco.

— Czy to ma być jakiś żart? Ten stary dureń uważa, że wszyscy moglibyśmy przywdziać świńskie skóry i popłynąć do cholernego Rdzenia.

Adda pomachał nadzorcy przed oczami nadmuchaną skórą.

— Błąd, człowieku z Miasta. Wy często podróżujecie w samochodach ciągniętych przez świnie. Z początku zastanawiałem się, czy ludzie mogliby pokonać w takim aucie drogę do Rdzenia… ale, oczywiście świnie nie przeżyłyby wyprawy do Podpłaszcza. Dlatego zbudujemy świnię… sztuczną świnię z drewna i materii rdzeniowej. Tak mocną, aby wytrzymała silne ciśnienie Podpłaszcza.

Seciv skinął głową.

— Jak to urządzenie ma być napędzane?

Adda szturchnął palcem wylot odrzutowy zwierzęcia.

— Oczywiście wiatroodrzutami. Tak jak prawdziwa świnia.

— Prztyknął nadmuchane płetwy. — A one zapewnią jej stabilność. — Przycisnął skórę ramieniem do zabandażowanych żeber. Z wylotu odrzutowego buchnęło Powietrze; martwa świnia chybotliwie odleciała kawałek w upiornej, komicznej parodii życia. Hosch zaśmiał się głośno.

— A skąd będą się brały wiatroodrzuty, nadpływowcze? Od ciebie?

Seciv nachmurzył się. Jego skręcone włosy drgnęły.

— Moglibyście naśladować wewnętrzne funkcjonowanie organizmu świni. Pojazd przewoziłby zbiorniki z Powietrzem, podgrzewanym przez zapas drewna w opalanym jądrami bojlerze i wydalanym następnie przez zawór wylotowy. — Ostrożnie szturchnął sflaczałą płetwę delikatnym palcem. — Można byłoby nawet pokusić się o sterowanie, mocując płetwy na zawieszeniu kardanowym obsługiwanym z wnętrza statku. A przy odrobinie pomysłowości dałoby się odpowiednio ukierunkować wyloty wiatroodrzutów. — Trop kiwnął głową w stronę Addy, okazując aprobatę. — Pod wieloma względami jest to praktyczna sugestia.

Dura zauważyła, że Adda — wbrew sobie samemu — pękał z dumy, usłyszawszy tę pochwałę. Natomiast Hosch sprawiał wrażenie niezadowolonego.

— Ale jak to przetrwa w Podpłaszczu? — zapytał Farr z powagą. — Pracując w Dzwonach, dowiedziałem się, że taki statek może ulec zniszczeniu nie tylko na skutek miażdżącego ciśnienia… — Nagle zacisnął pięść z trzaskiem. Dura cofnęła się odruchowo. Była ciekawa, gdzie jej brat nauczył się takich prymitywnych, dramatycznych sztuczek. — Materia jądrowa — ciągnął młodzieniec — czyli zwykła materia uległaby rozkładowi.

— Zgadza się. Naturalnie że tak — szybko wtrącił się Hosch.

— Wie o tym każdy, kto ma choć kapkę doświadczenia. Nasze Dzwony są zabezpieczane przed ciśnieniem polami magnetycznymi, które są przekazywane przez turbiny w Mieście. Seciv Trop pokręcił głową.

— To nieporozumienie, nadzorco. Wyrażając się ściślej, Dzwony są zasilane przez prądy elektryczne, które generuje Port. Jednakże ochronną powłokę magnetyczną wytwarza sam Dzwon, za pomocą obręczy nadprzewodnikowych, które go opasują.

Hosch zmierzył starego człowieka od stóp do głów.

— Przypuszczam, że jesteś Poławiaczem. Widocznie pracowaliśmy na różnych zmianach…

Muub dotknął ramienia nadzorcy Portu.

— Seciv zaprojektował obecną generację Dzwonów — tych, których używasz na co dzień. Hosch, od jego ekspertyzy zależy twoje życie; nie powinieneś z niego szydzić.

Hosch zmitygował się nieco.

— No i co z tego? Chłopak ma rację.

Seciv wydawał się nieczuły na jego obraźliwe słowa.

— Po prostu trzeba byłoby opasać tę sztuczną świnię obręczami nadprzewodnikowymi i zabrać do środka sprzęt do wytwarzania pola magnetycznego. — Zmarszczył brwi. — Oczywiście, zwiększyłoby to rozmiary statku.

— Czy wewnątrz tej drewnianej świni nie zrobi się zbyt gorąco, skoro cały czas będzie w niej zachodzić spalanie jąder? — zagadnęła Dura.

Seciv kiwnął głową.

— Tak, dostrzegam ten problem, ale nie jest on nie do przezwyciężenia. Znacznie trudniejszą sprawą będzie dostarczanie Powietrza napędowego. Współczynnik kompresji nie jest zbyt wysoki nawet w naszych najlepszych zbiornikach. Wystarczy na przelot autem powietrznym na farmę sufitową, ale nie będzie dostatecznie duży w przypadku tak dalekiej ekspedycji. — Zerknął na Addę ze smutkiem. — Zresztą z tym również możemy się uporać. Pozostają dwie znacznie groźniejsze wady. Po pierwsze, brak stabilności. Ostatecznie świnia powietrzna nie składa się tylko z odbytu i kilku płetw. Ma jeszcze sześcioro oczu, które ułatwiają jej orientację…

— No cóż — rzekł Adda, jakby się broniąc. — Mógłbyś zamontować sześć okien z przezroczystego drewna. Albo i więcej.

— Może. Ale każde okno obsługiwałby pilot, tak? Który potem musiałby przekazywać instrukcje załodze. Zatem pięciu, sześciu ludzi sterowałoby płetwami, mając nadzieję, że lot odbywałby się we właściwym kierunku. Obawiam się, Adda, że twoja drewniana świnia ugrzęzłaby w Powietrzu.

— Ależ nie musisz używać płetw — odezwała się Dura. — Przecież ten statek nie musi wyglądać dokładnie tak jak świnia. Może lepiej byłoby wykorzystać wiatroodrzuty, wydobywające się z boków świni.

— Rzeczywiście. — Muub zamyślił się. — Taki lot mógłby być o wiele precyzyjniejszy.

Seciv uśmiechnął się pobłażliwie.

— Mimo wszystko, spodziewałbym się niestabilności. Poza tym, obawiam się, że drugi problem jest nie do przezwyciężenia.

Adda spojrzał na niego ze złością. Pijawka sunęła po jego policzku.

— Twoja metoda napędzania statku nie zadziałałaby w Podpłaszczu, a co dopiero w Morzu Kwantowym. W warunkach wysokiego ciśnienia nie można byłoby wydalać Powietrza. Wlatywałoby z powrotem do wnętrza świni.

Hosch podrapał się po głowie.

— Nie chcę wnosić niczego konstruktywnego do tego idiotycznego przedsięwzięcia — rzekł — ale czy nie moglibyście oddalić pola magnetycznego od kadłuba świni? Wtedy wiatroodrzuty byłyby wydalane w Powietrze o normalnym ciśnieniu.

Seciv popatrzył na niego i przygładził kępki włosów kościstymi palcami. Najwyraźniej szukał prostego wyjaśnienia.

— Ale wyrzucone Powietrze nadal znajdowałoby się w obrębie pola magnetycznego, które z kolei nie odstępowałoby statku, sunąc przez linie pola. Powietrze napierałoby na magnetyczną powłokę, która ciągnęłaby statek z powrotem. Widzisz, to kwestia akcji i reakcji…

Muub machnął ręką, uciszając go.

— Myślę, że możemy uwierzyć ci na słowo, Seciv. — Uśmiechnął się do Addy. — Wydaje się, że panuje wśród nas zgoda, iż nie możemy realizować pańskiej sugestii. Ale była pomysłowa i może niektóre jej aspekty zostaną wykorzystane w ostatecznej wersji projektu. Zgadzasz się, Seciv? Ponadto sądzę, że moglibyśmy wziąć ją pod uwagę przy konstrukcji nowego typu samochodów powietrznych — takich, które nie potrzebowałyby świńskich zaprzęgów. Ostatecznie, żaden z omawianych przez nas problemów nie wystąpiłby, gdyby pojazd poruszał się w zwykłym Powietrzu.

Adda trzymał pod pachą odzyskaną skórę świni. Był ogromnie zadowolony z siebie, nie wiadomo dlaczego. Dura szturchnęła go i powiedziała cicho:

— Dobrze się bawisz. Zapominasz, że jesteś godnym pożałowania staruchem. Wprawisz ich w dezorientację.

Adda zerknął na nią spode łba i skwaszony powiedział:

— No? Kto następny? Ten Poławiacz wyrażał się bardzo mądrze o moich propozycjach. Posłuchajmy teraz, co on sam ma do powiedzenia.

— Rzeczywiście. Hosch? — Wywołał kolejnego dyskutanta Muub.

Nadzorca Portu rozłożył ręce i przemówił, zwracając się tylko do lekarza.

— Mój pomysł jest prosty i nie muszę rzucać świńskimi skórami, żeby go opisać. Twierdzę, że powinniśmy trzymać się tego, co znamy. Proponuję rozbudować Grzbiet… wydłużyć go stosownie do naszych potrzeb w dół, do Podpłaszcza.

Seciv Trop potarł brodę.

— No cóż, zaletą tego pomysłu jest, jak mówisz, odwołanie się do rzeczy znanych. Drewniany Grzbiet wymagałby zabezpieczenia przed rozkładem w Podpłaszczu, ale moglibyśmy użyć cewek nadprzewodnikowych tak jak to robimy obecnie… Ale jakie śmiałe byłoby to przedsięwzięcie. Wątpię, czy tego rodzaju Grzbiet zachowałby strukturalną jedność na tak długim odcinku. A poza tym mógłby wpłynąć na stabilność samego Miasta. Czy wstęgi kotwiczne mogłyby utrzymać nasze położenie tu, nad Biegunem, przy takiej przeciwwadze?

Muub kręcił głową.

— Hosch, nie możemy poświęcić środków na coś takiego. Musisz wiedzieć, że po ostatnim Zaburzeniu przestały napływać konwoje ze Skorupy, toteż nie otrzymujemy ani odrobiny drewna. Brakuje też wolnej siły roboczej…

— Poza tym, co by się stało, gdyby nastąpiło Zaburzenie? — wtrąciła Dura. — Grzbiet byłby tak nietrwały, że uległby zniszczeniu w parę sekund.

Hosch założył ramiona i skrzyżował nogi, zginając żylaste ciało.

— A więc to jest niemożliwe — uciął. — Właściwie możemy przestać marnować czas i powiedzieć o tym Horkowi. Muub zwrócił się do niego.

— Szczerze mówiąc, Hosch, nie będę odczuwał żalu, jeśli dojdziemy do takiego wniosku. Nie chcę marnować więcej czasu i wysiłku, niż muszę, na tak głupie przedsięwzięcie.

— Och, nie. — Na pomarszczonej twarzy Seciva Tropa malowała się irytacja. — Wcale nie doszliśmy do takiego wniosku. My tylko wykluczyliśmy rozmaite warianty. I chyba mamy do dyspozycji kilka elementów skutecznego rozwiązania.

Medykowi zrzedła mina. Pociągnął rąbek swojej szaty.

— No, mów.

— Przede wszystkim wiemy, że to hipotetyczne urządzenie — ten nowy, unoszący się swobodnie Dzwon — będzie potrzebowało pola magnetycznego, chroniącego przed rozkładem, a także jakiejś formy napędu. Musi być samowystarczalne. Nasze tradycyjne metody nie sprawdzą się na tak dużej głębokości, dlatego musimy wykluczyć dostawy z Miasta. W urządzeniu trzeba zamontować prostą turbinę do generowania pola ochronnego.

— Jak miałaby się poruszać? — zagadnęła Dura. — Zdawało mi się, że mówiłeś, iż wiatroodrzuty nie będą działać.

— Rzeczywiście — odparł Seciv. — Istnieją jednak inne sposoby napędzania…

— Falowanie — zauważył Farr z ożywieniem. — Co powiecie na to? Może zdołalibyśmy zrobić Dzwon, który by swobodnie pływał — falujący Dzwon.

— Dokładnie. — Trop pokiwał głową z zadowoleniem. — Moglibyśmy wlec się przez Magpole, tak jak to robimy, falując w Powietrzu. Dobra robota, młody człowieku.

Muub pociągnął dolną wargę.

— Ale może Magpole nie przenika Podpłaszcza.

— Sądzimy, że przenika — rzekł Seciv. — Podpłaszcz i Morze są przesiąknięte naładowanymi cząsteczkami — protonami, elektronami i hiperonami — które utrzymują Magpole. Hosch zaśmiał się szyderczo.

— Co mielibyśmy zrobić? Dołączyć z tyłu parę sztucznych nóg?

Pomysł falowania pobudził wyobraźnię Farra.

— Nie, falowalibyście, używając cewek nadprzewodnikowych — tłumaczył w podnieceniu. — Jak wstęg kotwicznych. Moglibyście przesuwać je ze środka Dzwonu i…

— Znowu rozsądne myślenie — zauważył Seciv. — Ale można wyciągnąć dalej idące wnioski. Nie trzeba przesuwać samych cewek. To przepływ prądu w ich wnętrzu umożliwi ruch do przodu.

Muub powoli skinął głową.

— Rozumiem. A więc prąd przepływałby tam i z powrotem.

— Dokładnie tak. Wywołałbym jego naprzemienne pulsowania. Cewki można byłoby przytwierdzić do kadłuba. I oczywiście takie rozwiązanie okazałoby się oszczędne: system napędowy statku byłby tożsamy z systemem ochrony magnetycznej. — Zmarszczył czoło. — Ale pozostawałby problem przegrzania wnętrza, wywołanego spalaniem jąder przez turbinę w zamkniętej przestrzeni.

Hosch nie wyglądał na chętnego do podjęcia dyskusji. Dura pomyślała, że naprawdę nie chciał w żaden sposób przyczynić się do urzeczywistnienia projektu.

— Ale nie musielibyście wykorzystywać spalania jądrowego — odezwał się w końcu. — Turbinę można zasilać w jakikolwiek sposób… nawet za pomocą mięśni ludzkich… Nie, obawiam się, że nasze mięśnie są zbyt słabe do tego rodzaju zadania. Ale moglibyśmy wykorzystać siłę zwierząt — stada świń zaprzęgniętych do jakiejś turbiny — tak, to jest to! — Zaśmiał się i klepnął Addę po plecach; starzec zakręcił się powoli jak zabandażowany wiatraczek. — A zatem wygląda na to, że dotrzemy do Rdzenia dzięki świniom!

Stary myśliwy wyhamował wirowanie w Powietrzu i uśmiechnął od ucha do ucha.

Muub popatrzył na członków grupy.

— Nie wierzę własnym uszom. — W jego głosie wyczuwało się rozczarowanie. — Sądzę, że wymyśliliśmy coś, co dałoby się zbudować… coś, co mogłoby działać.

Seciv złapał się za podbródek. Dura nigdy nie widziała takich kościstych i delikatnych dłoni.

— Powinniśmy zbudować prototyp — wciąż mogą się pojawić nieprzewidziane trudności. I oczywiście z chwilą, gdy zacznie się opadanie, nie będziemy mieli pojęcia, jakie warunki napotka statek. Na razie możemy tylko przypuszczać.

— Jest jeszcze kwestia Kolonistów — odezwała się Dura, czując, że po jej grzbiecie przebiegają ciarki. — Właściwie misja zakończy się niepowodzeniem, jeśli nie dojdzie do spotkania z Kolonistami. Co wtedy?

— No właśnie, co? — ponuro zawtórował Seciv. Muub przejechał dłonią po łysej czaszce.

— Niech was wszystkich diabli porwą. Udało się wam aż za dobrze. Nawet nie mogę zameldować Horkowi, że ten jego pomysł jest niedorzeczny. — Popatrzył na zarządcę Portu. — Hosch, chcę, żebyś pokierował projektem i konstrukcją prototypu.

Nadzorca odwzajemnił się gniewnym spojrzeniem. Jego wychudzona twarz była sina z wściekłości.

— Weź tych nadpływowców i możesz zabrać trochę czasu Secivowi — wycedził lekarz lodowato. — Jeśli chodzi o siłę roboczą, wykorzystaj część pracowników Portu. Ale postaraj się, żeby produkt był nieskomplikowany i tani, dobrze? Nie ma sensu trwonić więcej energii, niż to jest konieczne. — Okręcił się w Powietrzu, odprawiając rozmówców gestem ręki. — Kiedy prototyp będzie gotowy, powiadomcie mnie.


* * *

Luźno obejmujące się ramionami Istoty Ludzkie powoli podążały za Muubem i resztą, opuszczając stadion.

— A zatem jest szansa na spotkanie z bogami z przeszłości — zauważył Adda.

— Nie z bogami — Dura zaprzeczyła stanowczo. — Nawet Xeelee nie są bogami… Ale ci Koloniści mogą się okazać potworami, jeśli w ogóle istnieją. Przypomnij sobie Wojny Rdzeniowe.

Stary myśliwy prychnął.

— Ta cholerna, kretyńska ekspedycja i tak nie dotrze aż tak daleko. Ten falujący Dzwon zostanie zmiażdżony.

— Być może. Ale nie musisz się tak dąsać, Adda. Wiem, że dawniej lubiłeś rozważać rozmaite pomysły. Musisz podziwiać wyobraźnię i hart ducha ludzi z Miasta.

— No i co teraz? — zagadnął starzec. — Chcesz odnaleźć swoją przyjaciółkę Ito?

— Później… Najpierw muszę zrobić coś innego. Powinnam odszukać kogoś — córkę przyjaciółki, która była ze mną na farmie sufitowej. Przyjaciółki, która nazywała się Rauc.

Adda rozważał jej słowa.

— Czy dziewczynka wie, co stało się z jej matką?

— Nie — odparła Dura ze spokojem w głosie. — Będę musiała jej o tym powiedzieć.

Adda kiwnął głową. Jego pomarszczone oblicze nie wyrażało żadnych emocji, ale chyba zrozumiał.

I pewnego dnia, pomyślała Dura, będę musiała się udać do lasów nadpływu i zawiadomić Browa…

Zerknęła na Farra. Chłopiec spoglądał gdzieś daleko. Na jego twarzy malowało się udawane zobojętnienie. Poczuła, że jest w stanie czytać w jego myślach. Ludzie zamierzają wybudować statek, zęby odnaleźć Kolonistów. Rzeczywiście, był to niesamowity pomysł. Gdzieś w głębi duszy Dura odczuwała lekkie przerażenie.

A Farr był wystarczająco młody, żeby rozkoszować się perspektywą wyprawy.

Jednakże Adda miał rację. Sprawa była beznadziejna. Durze przyszło jeszcze do głowy, że jako „ekspert" Horka w zakresie wiedzy o Xeelee, przynajmniej jedna z Istot Ludzkich zostanie wyznaczona, by wziąć udział w wyprawie, jeśli takowa będzie kiedykolwiek podjęta…

Mocno ścisnęła brata za ramię i przytuliła się do niego. Postanowiła, że nie dopuści do tego, aby Farr uczestniczył w wyprawie, o której marzył.

Загрузка...