Kątem oka obserwował, jak Al łapczywie spogląda na futerko myszy, leżące na jednym z dwóch stołków, jakie posiadali. Nagle Al przeniósł wzrok na niego — tak szybko, że Burt nie zdążył już uciec spojrzeniem. Musiał coś powiedzieć.
— Zauważyłeś, że mają coraz więcej ołowiu?
Al skinął głową.
— Jak wszystko, co tu zmutowało — powiedział. — A my jakoś nie mutujemy. I to przy takim natężeniu promieniowania!.. Myślisz, że jesteśmy tu sami? W ogóle… jedyni?
Burt skrzywił się. Ten znów swoje. „Szmata. Jak Boga kocham, szmata!” Miał chwilami ochotę rzucić mu się do gardła. Za te idiotyczne pytania. Za te westchnienia. Jęki. Ogarniała go nieprzeparta chęć skończenia z tym zastrachanym szczurem, dzielącym swoje półżycie pomiędzy fotel retrospektora i chrapliwe westchnienia wysiłku podczas wychodzenia z bunkra… Czego tamten od niego oczekiwał? Otuchy?
Utkwił wzrok w przeraźliwie wychudłej, nie ogolonej grdyce Ala. „Indyk” — przemknęło mu przez głowę.
— …Nie, chyba nie — odpowiedział wreszcie, siląc się na spokój. — Przecież już pewnie w całym Układzie o tym wiadomo. Chyba skombinowali jakieś ekipy ratunkowe, albo ja wiem co… Nigdy się tak ludzi nie zostawiało… W każdym razie CZAS 2017–458 to tylko kwestia czasu.
Spojrzał raz jeszcze na tamtego. „Człowiek to jednak żywotne bydlę! — podjął wreszcie swoje rozważania. — Zebraliśmy już pewnie dawkę całego życia, a mimo to jeszcze się trzymamy… To pewnie zasługa nie tylko retrospektorów. Ale ten już chyba długo nie pociągnie.”
Al zaczął się powoli zbierać. Odpoczywał chwilę na czworakach, z opuszczoną głową, głośno sapiąc. Burtowi nagle zrobiło się go żal.
— Poleź jeszcze chwilę. Ostatecznie nie pali się… — chciał coś jeszcze dodać, kiedy Al nieoczekiwanie uniósł twarz i spojrzał w jego stronę. Była wykrzywiona jakimś trudnym do opisania grymasem nienawiści i żalu.
— Zamknij się! — syknął. — Nie traktuj mnie jak nierozgarniętego gówniarza!
Burt obserwował w milczeniu, jak tamten naciągał na siebie strzępy skafandra. Pomyślał, że ten łachman, który teraz z takim pietyzmem wdziewa na siebie Al, był kiedyś paradnym uniformem Wojsk Ochrony Transplanetarnej. Zostały nawet strzępy lampasów na szwach zamków błyskawicznych przy łydkach.
Al uporał się wreszcie z łachmanem i zwrócił twarz w stronę Burta.
— Postaram się jak najszybciej… — bąknął.
— Okay, mnie to jeszcze bawi — mruknął Burt. Nie CZAS 2017–459 chciał, żeby to wypadło wymuszenie. „Kłamiesz, świnio, kłamiesz…” zakrzyczało w środku.
Al powoli zamknął za sobą drzwi.
Powieki znów zaczynały ciążyć. „Może robią się wreszcie ołowiane?” — pomyślał z przekąsem. Resztkami sił rozejrzał się po pomieszczeniu. Starał się odwlec tę chwilę — choć wiedział, że to była tylko kwestia minut. Dwa stołki. Kurek w ścianie. Obok wbudowana szafka. Wielkie pudło do niczego nieprzydatnej radiostacji. Cztery mdło świecące lampki. I dwie kabiny retrospektorów — jego i Ala. W tym zimnym betonowym schronie, pozbawionym wszystkiego prawie, co niezbędne do życia, te dwie życiodajne kabiny, połyskujące niklem i matowym światłem łuksorytu, wyglądały jak papugi w zardzewiałej klatce. Mimo to patrzył na nie z nieskrywaną — należną, zdawałoby się, tylko ludziom — nienawiścią.
Pamiętał, jak cztery lata temu wnosili je tu i instalowali technicy z Bazy Północ. Mieli CZAS 2017–460 w tym bunkrze pozostać z Alem przez rok — zgodnie więc z regulaminem przysługiwało im prawo zabrania własnych retrospektorów z kompletami kaset. Wprawdzie Graham nabijał się z nich wtedy, ale Burt miał go gdzieś. Ostatecznie nie byłaby to jego pierwsza służba w Strefie Zagrożenia i wiedział dobrze, jak cholernie się tu człowiekowi nudzi. Gdyby wtedy wiedział…
Czas nieubłaganie kapał. Zaczynały go opuszczać siły.
Podczołgał się do swojej kabiny i uważnie przyjrzał się metalowemu pojemnikowi z kasetami. Było ich siedem. Potem sięgnął drżącą, spoconą ręką po jedną z nich. Ręka zawisła nad kasetą — jakby wahając się jeszcze, odwlekając tę chwilę. Wreszcie palce zwarły się na przeźroczystym etui kasety. Na grzbiecie widniał odręczny napis: 16 czerwca 2314.
Oczy zaszły mu mgłą. Wpatrywał się w kasetę niewidzącymi oczyma. Koniuszki palców pobielały od silnego uścisku. Wreszcie — ostatkiem sił — wepchnął kasetę do podłużnego otworu w małym aparacie, stojącym na przystawce przy lewym oparciu fotela. Potem nastawił ruchomą wskazówkę zegara na czarny napis: FULL i z wysiłkiem wspiął się na CZAS 2017–461 siedzenie. Wsunął głowę do kopulastego hełmu i przycisnął mały guziczek po prawej stronie. Czuł, jak ręce i nogi obejmują znajome, obłe kleszcze. Wokół głowy zacisnął się ciepły metalowy krąg elektrod.
…Czas 1914–002 lekko biegnie Anna, widzi przed sobą jej (rozwiane kasztanowe włosy, widzi, jak miękko omija wysokie zielone drzewa; ma równy krok sportsmenki: czekaj, woła na nią ze śmiechem, pragnie ją dogonić, złapać już; wreszcie i ona odwraca się ku niemu, biegnie tyłem, przywołując go ku sobie gestem dłoni; nie kuś, woła, nie wódź na pokuszenie; potyka się nagle; ma ją wreszcie, dopada jej, Anna stara się jeszcze uskoczyć, znów się potyka i pada; potem pada i on; leżą na plecach i wpatrują się w przedziwny kształt nieba wycięty koronami drzew; czasem trudno mi uwierzyć, odzywa się Anna, że i tam dojdą ludzie… tak dziwnie brzmią mi w uszach wasze ukochane słowa: kwazary, pulsary, czerwone karły… jest w nich coś niesamowitego, co budzi respekt; Burt się uśmiecha: przecież nie kto inny, jak ty właśnie powinnaś o tym wiedzieć najlepiej… to znaczy, że profesja nie zabiła jeszcze w tobie wyobraźni; …milczenie; lot ptaka; szelest wiatru i ucisk korzenia wystającego z ziemi… wreszcie Anna mówi: zadziwia mnie w człowieku ta koegzystencja wiary i wyobraźni ze świadomością i wiedzą o świecie… jedni latają robić porządek na innych światach, marzą o zdejmowaniu z nieba gwiazd, a inni, jak ty, gubią się na ziemi w paradoksach, nienawidzą, odbywają swoje patrole w gorących strefach; …strefach zagrożenia, poprawia ją Burt; wszystko mi jedno, odpowiada Anna, jak to nazywacie… o co wam tu chodzi, tu na Ziemi? za mało miejsca, za mało problemów w Kosmosie? po co wam to? więc zostawcie wasz Kosmos innym, rozumniejszym i zróbcie porządek na Ziemi! O co wam tu chodzi? Burt uśmiecha się zażenowany i głaszcze ją po głowie: to nie moja sprawa, mówi, nie znam się na ich porachunkach… ale twierdzą, że Ziemia robi się ciasna, za mało dla wszystkich miejsca; mówią, że ją przerośliśmy, dlatego trzeba ruszyć w Kosmos… Anna uśmiecha się ze smutkiem; tak, ona wie lepiej od Burta, czego szukają poza Ziemią; pragnie tylko, żeby Burt odpowiedział jej na pytanie, na które sam nie zna odpowiedzi: czego chcą tu, na Ziemi? Anna nie chce wojny, boi się jej, nie wierzy ani w jej nieuchronność, ani w różnice poglądów; nie chce wojny anihilacyjnej, nie chce przed nią uciekać z Ziemi; Burt wie to wszystko, ale przecież nie on, Burt, jest temu winien, nie on wymyślił wojny, dlaczegóż więc od niego oczekuje odpowiedzi?… obraca jej twarz ku sobie; …musisz zrozumieć, Aniu, mówi, musisz uwierzyć, że to jest tylko taktyka… ludzie są zbyt rozumni, zbyt wygodni, by ryzykować wojnę; ci, którzy o niej myślą, także ryzykują, ona zniszczyłaby nas wszystkich, to tylko taktyka, strategia groźby i szantażu; jeśli nie będziemy pierwsi my, to będą tamci, a ktoś przecież musi być pierwszy, to chyba jasne!.. Anna odwraca od niego twarz; milczy; potem cicho mówi: więc i ty?… pamiętasz, co wtedy powiedział mi w wywiadzie Hadler? „Proszę pani, wojna jest jak symfonia; odpowiedzialny jest wprawdzie dyrygent, ale grają muzycy; i tym lepiej wypadnie, im bardziej wierzą w kompozytora, dyrygenta i swoje instrumenty.” Stajesz się coraz lepszym muzykiem, Burt… dlaczego uważasz, że ktoś musi być pierwszy? Zabraknie nam czegoś? gwiazd? planet? Kosmosu?… Nie, mówi Burt, nie… Zabraknie nam CZASU…