Burt zamarł na chwilę.
Wyciągnięta ręka w postrzępionej, zabłoconej rękawicy zawisła nad maleńkim otworem, wydrapanym w rozmiękłej, sinej ziemi. W norce coś poruszyło się wreszcie i w tym samym momencie dłoń — jak przyczajony drapieżnik — błyskawicznie opadła, wdzierając się do otworu…
Człowiek zacisnął rękę i z triumfalnym chichotem przewrócił się na plecy, wyciągając zaciśniętą pięść ku niebu. Podrygiwała w niej wychudła, już na wpół żywa mysz…
Nasycona wilgocią, gliniasta ziemia objęła Burta miękkim uściskiem. Posępne niebo, zaciągnięte nisko galopującymi chmurami, z pogardą przyglądało się leżącemu mężczyźnie. Ten zrozumiał widać CZAS 2017–435 spojrzenie nieba, bowiem opuścił pomału — jakby z wahaniem — rękę i przyjrzał się uważnie nieżywej już myszy. Miała sparszywiałe, zlepione gdzieniegdzie grudkami błota futerko. Była ciężka. Była niezwykle ciężka.
„Coraz więcej w nich ołowiu, coraz mniej mięsa” — mruknął. Potem uniósł się z trudem na kolana i zaciskając truchełko w dłoni, ruszył przed siebie