Omnia triste
Rudolf Kent zapalił cygaro i zaciągnął się nim głęboko, kiedy nagle dym, unoszący się z odrzuconej zapałki, przybrał formę geniusza. Geniusz był mątwowatym małym człowieczkiem odzianym jedynie w turban i przepaskę biodrową. Usiadł po turecku w popielniczce.
— A trzecie życzenie? — spytał.
Rudolf Kent, który widział geniusza po raz pierwszy w życiu, zagryzł cygaro i pochylił się, żeby go sobie lepiej obejrzeć.
— No dobrze, dam się nabrać. Dlaczego proponujesz mi trzecie życzenie, skoro nie wyraziłem jeszcze pierwszego?
— Owszem, wyraziłeś, ale oczywiście nie pamiętasz tego. Drugim życzeniem przekreśliłeś skutki pierwszego i wszystko wróciło do stanu, jaki istniał, zanim zaproponowałem ci spełnienie trzech życzeń!
— Innymi słowy mam tylko jedno życzenie. Węszę tu jakieś oszustwo.
— Powinieneś być wdzięczny i za to. Nie zjawiam się każdemu. I pośpiesz się. Straciłem już na ciebie dość czasu.
— Nie wierzę w to wszystko — powiedział Rudolf — ale kontynuujmy zabawę. Chcę, żeby szalały za mną kobiety.
Geniusz skinął głową i powstał.
— To zabawne — powiedział — twoje pierwsze życzenie było identyczne.
Przełożył Lech Jęczmyk