Rozdział 9

Nadpływający okręt zbliżał się powoli ku plaży, mocno przechylony na bok, a przy tym zanurzony znacznie głębiej niż powinien. Krawędź lewej burty wznosiła się zaledwie dziesięć centymetrów nad linią wody. Tymczasem załoga Eraka wyległa z chaty, by przyjrzeć się nowo przybyłym.

— To Slagor! — zawołał jeden ze Skandian na plaży, rozpoznawszy rzeźby zdobiące dziób.

— Co on tu robi? — zdziwił się ktoś inny. — Kiedy wypływaliśmy do Araluenu, siedział sobie spokojnie i bezpiecznie w Skandii.

Will wybiegł zza skał, gdzie rzucał do wody kawałki drewna. Dostrzegł Evanlyn, która wyjrzała z przybudówki. Po chwili znalazł się tuż obok niej. Wobec nowych okoliczności zapomniała o swym rozdrażnieniu.

— Skąd przypłynął ten okręt? — spytała ciekawie, ale Will tylko wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia. Byłem tam, przy skałach, spojrzałem, a tamci już wpływali do zatoki.

Okręt znajdował się już blisko brzegu. Will stwierdził, że członkowie jego załogi sprawiali wrażenie wycieńczonych i wynędzniałych. Teraz dawało się też dostrzec, iż wiele z desek tworzących pokrywę kadłuba było potrzaskanych; zamiast masztu sterczał tylko kikut. Stojący wokół Willa Skandianie także nie omieszkali tego zauważyć.

— Slagor! — zawołał Erak. — Skąd, u diabła, się tu wziąłeś?

Krzepki mężczyzna siedzący u steru uniósł dłoń w geście powitania. Widać było, że jest tak samo wycieńczony, jak reszta jego załogi. Jeden z żeglarzy stanął na dziobie i rzucił zwój ciężkiej liny ludziom Eraka czekającym na brzegu. W mgnieniu oka kilkunastu z nich pochwyciło ją i zaczęło ciągnąć okręt przez ostatnich kilka metrów. Wioślarze z ulgą wypuścili drzewca wioseł, nie mając nawet sił, by wciągnąć je na pokład. Ciężkie, dębowe wiosła pogrążyły się w wodzie, obijając się o burty.

Kil zazgrzytał o kamienie i okręt zatrzymał się. Ponieważ był zanurzony znacznie głębiej niż „Wilczy wicher”, nie sposób byłoby go wyciągnąć na brzeg. Jego dziób ugrzązł już na dobre.

Żeglarze zaczęli zeskakiwać do płytkiej wody. Brnęli ku plaży. Gdy tylko znaleźli się na suchym lądzie, padli bez sił na nagie kamienie. Jednym z ostatnich, którzy dotarli do brzegu, okazał się Slagor, kapitan statku.

Wycieńczony, usiadł ciężko na plaży. Brodę i włosy pokryte miał kryształkami soli, zmatowiałe. Przekrwione oczy spoglądały dziko. Erak stanął przed nim, lecz ku zdziwieniu Willa wodzowie nie przywitali się zbyt serdecznie, nawet nie uścisnęli sobie dłoni. Najwyraźniej nie przepadali za sobą.

— Co ty tu robisz o tej porze roku? — spytał Erak. Slagor skrzywił się z niechęcią.

— Mamy sporo szczęścia, żeśmy w ogóle dotarli. Sztorm dopadł nas dwa dni po tym, jak wypłynęliśmy z Hallasholm. Fale wielkie jak zamczyska i wiatr prosto z bieguna. Maszt nie wytrzymał nawet godziny, a nieprędko udało nam się go odciąć. Straciliśmy przy tym dwóch ludzi. A potem jeszcze obijał się o burtę i zanim udało nam się od niego odpłynąć, zdołał wybić dziurę w deskach. Jedną z komór między grodziami ze szczętem zalało, nim się zorientowaliśmy, co się dzieje, a i inne też nabrały wody.

Wilcze okręty, choć wyglądały jak wielkie otwarte łodzie, były w rzeczywistości jednostkami pełnomorskimi przystosowanymi do żeglugi w każdych niemal warunkach. Zawdzięczały to swej budowie, a mianowicie temu, że ich kadłuby podzielono na cztery osobne i wodoszczelne komory, znajdujące się pod głównym pokładem. To właśnie pozwalało im utrzymywać się na powierzchni nawet wtedy, gdy zalewały je gigantyczne fale szalejące na Morzu Białych Sztormów.

Will spojrzał na Eraka. Potężnie zbudowany jarl zmarszczył brwi na słowa Slagora.

— Ale co cię skłoniło, żeby wypłynąć na morze? — spytał. — To nie czas, żeby zapuszczać się na szerokie wody.

Slagor wziął do ręki drewniany kubek pełen wódki, który podał mu jeden z ludzi Eraka. Wokół nich członkowie załogi „Wilczego wichru” częstowali świeżą wodą i gorzałką swych wymizerowanych rodaków, opatrując też niekiedy rany, jakie tamci odnieśli podczas sztormu. Slagor nie podziękował ani słowem, nie uczynił nawet najmniejszego gestu, by okazać wdzięczność, toteż Erak znów przybrał marsowy wyraz twarzy. Bez wątpienia — uznał Will — ci dwaj dowódcy odnosili się do siebie niemal wrogo. Gdy Slagor opowiadał o swych przejściach na morzu, robił to w sposób napastliwy, jakby uprzedzając zaczepkę, której się spodziewał.

— W Hallasholm przejaśniło się — wyjaśnił zwięźle. — Myślałem, że damy radę przepłynąć przez strefę sztormów.

Wypił jednym haustem połowę zawartości kubka i otarł usta wierzchem dłoni. Erak spoglądał na niego z niedowierzaniem.

— O tej porze roku? — powtórzył. — Czyżeś ze szczętem oszalał?

— Myślałem, że się uda — mruknął opryskliwie Slagor, a Will dostrzegł, że oczy Eraka zwęziły się. Jarl zniżył głos, aby nie dosłyszeli go inni z załogi, słowa, które wypowiedział, dotarły tylko do uszu Willa i Evanlyn.

— Do diabła z tobą — stwierdził. — Próbowałeś podjąć wyprawę wcześniej, nim nadeszła pora — by zdążyć przed innymi!

Slagor rzucił mu gniewne spojrzenie.

— A jeżeli nawet, to co? Mój okręt i moja wola! Nikt nie będzie mi mówił, co mam czynić.

— Ta twoja wola kosztowała życie dwóch ludzi — oburzył się Erak. — Dwóch ludzi, którzy nie mieli wyboru i musieli słuchać twoich rozkazów, choćby nawet najgłupszych. A przecież ktokolwiek, kto ma choć trochę doświadczenia, zdawałby sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie, by próbować przebyć morze!

— Rozcogodziło się! — warknął tamten, a Erak parsknął pogardliwie:

— Rozpogodziło się, dobre sobie! To zwykła rzecz. Takie rozpogodzenie trwa dzień albo dwa. Nigdy jednak dość długo, by przepłynąć morze, a ty o tym wiesz. Do czorta z tobą i twoją chciwością, Slagorze!

Slagor wstał.

— Nie masz prawa mnie osądzać, Eraku. Kapitan jest panem swojego statku i nic nikomu do tego. Moją rzeczą jest decydować, kiedy i dokąd podoba mi się wyruszyć.

Przemawiał podniesionym głosem; widać było, że ponosi go gniew.

— Nie spodobało ci się wyruszyć z nami na wojnę — wytknął mu Erak z urazą w głosie. — Siedziałeś sobie bezpiecznie w domu, a potem pomyślałeś, że sprzątniesz innym sprzed nosa łatwy łup.

— Mój wybór — powtórzył Slagor — i to trafny, jak się okazało. — Teraz w jego głosie zabrzmiało szyderstwo: — Jak wieść niesie, niewiele zwycięstw i łupów przyniosła wam ta wyprawa. Czyż się nie mylę, drogi Eraku?

Erak podszedł do niego bliżej.

— Zważaj na słowa, podstępny złodzieju. Na tej wyprawie poległo wielu dobrych przyjaciół.

— A tak, słyszałem. Nie tylko przyjaciół — stwierdził Slagor. — Nie tylko, bo i ktoś więcej. Ragnak ci nie podziękuje za tę wyprawę, bowiem stracił na niej rodzonego syna.

Erak cofnął się mimo woli, zdumiony.

— Aralueńczycy pojmali Gronela?

Na ustach Slagora pojawił się paskudny uśmieszek, gdy zorientował się, że jego słowa wprawiły rozmówcę w takie zdziwienie.

— O nie. Gronel padł w boju. Zginął, jak słyszałem, podczas bitwy pod Lasem Cierniowym. Musisz wiedzieć, że niemało z naszych okrętów zdołało dopłynąć do Skandii, nim rozpętały się sztormy.

Rzeczywiście, gdy Will zastanowił się nad tym, uświadomił sobie, że „Wilczy wicher”, okręt Eraka, był jednym z ostatnich, które opuściły wybrzeża Araluenu. Załoga wciąż jeszcze czekała na powrót dowódcy, podczas gdy ci, którzy ocaleli z zakończonej klęską wyprawy Hortha, zdążyli już przedrzeć się na swe okręty z wieścią o przegranej i odpłynąć. Później Will słyszał ludzi z załogi „Wilczego wichru”, którzy rozmawiali o bitwie pod Cierniowym Lasem. Królewskie siły, które zdziesiątkowały Skandian, prowadziło dwóch zwiadowców, jeden był niski i szpakowaty, drugi zaś młody i wysoki; to dzięki nim nie powiódł się manewr oskrzydlający, planowany przez najeźdźców. Will dobrze wiedział, kim byli owi zwiadowcy.

Erak ze smutkiem skłonił głowę.

— Gronel był wielkim wojownikiem — rzekł. — To ogromna strata.

— Jego ojciec z pewnością jest tego samego zdania. Zaprzysiągł Vallom zemstę na rodzie Duncana!

— Nie może być. — Erak uniósł brwi z niedowierzaniem. — Takie ślubowanie składa się tylko wobec zdrady lub skrytobójstwa!

Slagor parsknął wzgardliwie.

— Jest oberjarlem, więc może sobie poczynać, jak mu się spodoba. Ale teraz powiedz mi lepiej, czy na tej przeklętej wyspie jest coś do jedzenia? Słona woda zniszczyła wszystkie nasze zapasy.

Erak, wciąż pod wrażeniem zasłyszanych wieści, otrząsnął się jednak, by rzucić polecenie Willowi i Evanlyn:

— Rozpalcie ogień — rozkazał. — Tym ludziom trzeba gorącej strawy.

Gniewny był na siebie samego, że Slagor musiał przypomnieć mu o jego obowiązkach. Nie znosił Slagora, ale jego ludziom należała się pomoc po tym, co przeszli. Pchnął obcesowo Willa w stronę chat. Chłopak aż zatoczył się, ale zaraz ruszył biegiem, a Evanlyn tuż za nim.

Will nie miał pojęcia, czym jest owo ślubowanie Vallom, ale miał paskudne przeczucia — oraz pewność co do tego, że odtąd utrzymanie w sekrecie tożsamości Evanlyn stało się kwestią życia albo śmierci.

Загрузка...