Na sali jadalnej dworu Ragnaka było nieznośnie gorąco. Stłoczyło się tam sporo ludzi, a na ogromnym palenisku buzował potężny ogień, toteż choć na zewnątrz zalegała gruba warstwa śniegu, tutaj trudno było wytrzymać.
Była to ogromna, podłużna sala o niskim suficie, wzdłuż której ustawiono dwa stoły oraz prostopadle do nich trzeci, przy którym zasiadał Ragnak. Ściany zbudowano z naprędce ociosanych sosnowych belek, które uszczelniono tam, gdzie należało, twardą po zastygnięciu niczym kamień mieszaniną błota oraz gliny.
Sosnowe belki podtrzymywały również dach zrobiony z gęsto splecionego sitowia i słomy, którego warstwa miejscami leżała grubo nawet na metr. Nikt nie pomyślał o położeniu sufitu, który by oddzielał strzechę od pomieszczenia.
Oprócz skwaru, wewnątrz panował też ogłuszający zgiełk, bo przebywało tam prawie stu pięćdziesięciu pijanych Skandian, którzy jedli, śmiali się i przekrzykiwali nawzajem. Erak popatrzył na nich i jego twarz rozpromieniła się. Jak dobrze być znowu w domu…! Skinął głową, gdy Borsa, hilfmann Ragnaka zaproponował mu kolejny kufel jasnego piwa. Ragnak dzierżył godność oberjarla, czyli naczelnego jarla wszystkich Skandian, zaś Hilfmann był jakby zarządcą zajmującym się codziennymi sprawami — pilnował, by o właściwym czasie posiano i zżęto zboże, płacono podatki oraz wyruszano na łupieżcze wyprawy; jego też obowiązkiem było ściąganie należnego Ragnakowi udziału we wszystkich zdobyczach, wynoszącego jedną czwartą całości łupów; doglądał, by odbywało się to rzetelnie, sprawnie i szybko, co w przypadku niektórych szyprów wilczych okrętów wcale nie należało do oczywistości.
— Zrobiliśmy kiepski interes, Eraku — stwierdził. Omawiali właśnie losy nieszczęsnej wyprawy do Araluenu. — Nie powinniśmy w żadnym razie wdawać się w długotrwałą wojnę. Nie do tego jesteśmy stworzeni. Co innego krótkie wypady. Spaść jak burza, zrabować, co się da i znikać czym prędzej. Tak powinniśmy działać. I zawsze tak czyniliśmy.
Erak był tego samego zdania, więc nie omieszkał tego głośno stwierdzić, gdy Ragnak wyznaczył go do udziału w wyprawie. Jednak oberjarl nie był wówczas w nastroju, by słuchać czyichkolwiek rad.
— Dobrze chociaż, że Morgarath zapłacił nam z góry — ciągnął hilfmann. Erak uniósł brwi.
— Doprawdy? — zdziwił się. Zaskoczyła go ta wiadomość, bowiem dotąd sądził, że jedynym wynagrodzeniem dla niego i jego załogi miały być łupy, jakie zdoła zgarnąć; pod tym zaś względem napaść na Araluen zakończyła się całkowitym niepowodzeniem. Rozmówca rozwiał jego wątpliwości:
— O tak, i to sowicie. Ragnak, gdy idzie o pieniądze, jest twardy jak stal. Wymógł na nim zapłatę z góry, także za usługi twoje i twoich ludzi.
Ta pomyślna wiadomość wprawiła Eraka w dobry humor, przynajmniej nie za darmo zmagali się przez te długie miesiące z wszelkimi przeciwnościami losu. Tymczasem Borsa nadal roztrząsał przebieg kampanii aralueńskiej.
— Wiesz, w czym leży nasza największa słabość? — spytał, i nim Erak zdążył cokolwiek rzec, sam odpowiedział na swoje pytanie: — Brak nam generałów, strategów. Każdy Skandianin walczy na własny rachunek. Pod tym względem jesteśmy najlepsi w świecie. Ale też walcząc w służbie tych, którzy nam za to płacą, nie mamy własnych dowódców, by nas poprowadzili. Musimy więc polegać na głupcach, takich jak Morgarath.
Erak nie mógł nie przyznać mu racji.
— Jeszcze w Araluenie stwierdziłem, że jego plany są zbyt zagmatwane. Chciał być taki chytry, że aż sam siebie przechytrzył.
Borsa gwałtownym ruchem wyciągnął rękę z palcem wskazującym mierzącym w Eraka. Opanowany zwykle hilfmann okazał tym razem niezwykłą jak na siebie zapalczywość:
— Dobrze mówisz! Przydaliby nam się tacy zwiadowcy, jakich mają Aralueńczycy — zawołał.
— Powiadasz? — zdumiał się Erak. — A na co nam oni?
— Nie oni, tylko tacy jak oni. Ludzie wyszkoleni w planowaniu i taktyce, którzy potrafią sięgnąć wzrokiem dalej niż do czubka własnego nosa i wykorzystać nasze wojsko w najlepszy możliwy sposób.
Erak musiał przyznać, że Borsa ma słuszność. Jednak wzmianka o zwiadowcach przypomniała mu o Willu i Evanlyn. Dostrzegł sposobność rozwiązania tego problemu.
— Nie przyda ci się dwójka nowych niewolników? — spytał niedbałym tonem.
— Zawsze brakuje rąk do pracy — odpowiedział od razu Borsa. — Masz kogoś na zbyciu?
— Chłopaka i dziewczynę — odparł Erak. Uznał, że lepiej nie wspominać o zwiadowczej przeszłości Willa. — Oboje silni, zdrowi i niegłupi. Pojmaliśmy ich na granicy Celtii. Zamierzałem ich sprzedać, żeby przynajmniej częściowo opłacić moich ludzi za poniesione trudy. Ale teraz, skoro powiadasz, że dostaniemy pieniądze, chętnie ci ich odstąpię.
Borsa skinął głową.
— Będę ci wdzięczny. Na pewno się przydadzą — odpowiedział. — Przyślij mi ich jutro.
— Sprawa załatwiona! — oznajmił zadowolony z siebie Erak. Miał więc z głowy kłopot, który nie dawał mu spokoju. — Mówiłeś coś o piwie?
W chwili, gdy Erak decydował o ich losie, Will i Evanlyn siedzieli zamknięci w jednej z chat u nabrzeża, niedaleko miejsca, gdzie zacumowany był „Wilczy wicher”. Rankiem następnego dnia obudził ich jeden z podwładnych Borsy i poprowadził do Wielkiego Dworu. Tam hilfmann przyjrzał im się od stóp do głów. Stwierdził, że dziewczyna nieźle się prezentuje, ale nie sprawia wrażenia, by nadawała się do ciężkiej pracy. Natomiast chłopak był krzepki oraz umięśniony, chociaż trochę drobnej postury.
— Dziewczyna może iść do kuchni i do obsługi sali jadalnej — orzekł, zwracając się do swojego zastępcy. — A chłopaka dajcie na dziedziniec.