Po nieudanej próbie ucieczki Willowi i Evanlyn zakazano oddalać się na więcej niż pięćdziesiąt metrów od chat. Żadnych biegów czy ćwiczeń. Erak wynalazł dla obojga nowe prace, od cerowania i zaplatania sznurowych materaców w dormitorium, po uszczelnianie kadłuba „Wilczego wichru” nasączonymi smołą kawałkami liny, co czynili pod ścisłym nadzorem wojowników. Była to robota ciężka i niewdzięczna, ale Evanlyn i Will nie mieli innego wyjścia, musieli pogodzić się z losem.
Księżniczka i przyszły zwiadowca pozostawali pod ciągłą obserwacją i mimo woli jeszcze częściej uczestniczyli w niesnaskach, podczas których ścierały się dwie grupy Skandian. Slagor oraz jego ludzie, znudzeni i spragnieni rozrywek, domagali się głośno, by oboje Aralueńczyków przykładnie wychłostano. Kapitan „Wilczego kła”, oblizując lubieżnie wargi zaoferował się nawet, że sam chętnie tego dokona.
Erak odpowiedział mu wprost, by pilnował własnego nosa i trzymał się z dala od jego niewolników. Coraz bardziej nie podobało mu się wyzywające, zaczepne zachowanie Slagora, a także to, że jego ludzie przy każdej nadarzającej się okazji oszukują i prowokują żeglarzy z „Wilczego wichru”. Tak się jakoś złożyło, że Erakowi samo nasunęło się porównanie Slagora, który był zwykłym tchórzliwym awanturnikiem, z dwójką swoich jeńców, też „obcych” na tej nienależącej do nikogo wyspie… I choć jego współrodak miał tu być może większe prawa, większą sympatią darzył Willa i Evanlyn. Tym dwojgu młodych nie miał za złe, że próbowali uciec. Sam zrobiłby to samo na ich miejscu. Tymczasem Slagor upierał się, by dobrać się nieszczęśnikom do skóry, tylko po to, by móc się nad kimś poznęcać. W tej sytuacji Erak brał raczej stronę swych pojmanych wrogów niż Slagora.
A co do jego ludzi, z całym przekonaniem mógł stwierdzić, że tylko marnowali miejsce i psuli powietrze na Skorghijl.
Kryzys nastąpił pewnego wieczoru podczas posiłku. Will rozstawiał drewniane talerze i układał przy nich noże. Evanlyn nalewała zupę z wielkiej misy wojownikom z otoczenia Eraka i Slagora. Gdy nachyliła się między Slagorem i jego zastępcą, skirl nagle poruszył się gwałtownie, rozkładając ramiona i śmiejąc się głośno w odpowiedzi na żart któregoś ze swych ludzi. Trącił łokciem pełną chochlę, rozlewając gorącą zupę na własne przedramię.
Wrzasnął z bólu i chwycił Evanlyn za nadgarstek, przyciągając ją ku sobie i wykręcając jej ramię tak, że zmusił ją, by pochyliła się nad stołem. Waza z zupą i łyżka padły na podłogę.
— Przeklęta dziewucha! Poparzyłaś mnie! Patrz, ty leniwa, aralueńska świnio!
Podsunął ociekające zupą ramię pod jej nos, wciąż trzymając ją za rękę. Evanlyn czuła w nozdrzach jego oddech i smród nieumytego ciała.
— Przykro mi — rzekła czym prędzej, krzywiąc się zarazem z bólu w wykręconym ramieniu. — Ale potrąciłeś mnie, panie.
— Aha, to znaczy, że to moja wina! Już ja cię nauczę pyskować szyprowi!
Twarz jego pociemniała z gniewu, gdy sięgał po krótki, zakończony trzema rzemieniami bicz, który nosił u pasa. Zwał go „swoim sierżantem” i zapewniał wszystkich, że smaga nim nie dość wytrwałych wioślarzy — w co nie wierzył nikt, kto go znał. Wiedziano powszechnie, iż nie ośmieliłby się podnieść ręki na rosłego żeglarza.
Co innego, gdy chodziło o młodą dziewczynę. Zwłaszcza, gdy był pijany i rozzłoszczony.
W pomieszczeniu zapanowała cisza. Z zewnątrz dobiegał jak zawsze szum wiatru świszczącego pośród szczelin między belkami chaty. Wewnątrz, czas jakby zatrzymał się na chwilę pośród dymu, migającego blasku ognia i olejowych lampek rozświetlających wnętrze chaty.
Siedzący naprzeciw Slagora, Erak zaklął cicho. W przeciwnym krańcu pomieszczenia Will odstawił właśnie stos talerzy. Jego spojrzenie, tak jak i wzrok wszystkich innych, skupiło się na Slagorze, na jego zapitej twarzy i oczach; Skandyjski kapitan przesunął językiem po ustach, ukazując jednocześnie krzywe, poplamione zęby. Uczeń zwiadowcy, na którego nikt nie zwracał w tej chwili uwagi, sięgnął po ciężki, obosieczny nóż, używany do cięcia solonej wieprzowiny. Jego klinga miała około dwudziestu centymetrów długości, całkiem przypominała przy tym jeden z noży, którymi posługiwał się podczas niekończących się kiedyś godzin treningu z Haltem.
W końcu Erak odezwał się niskim głosem i przemówił spokojnie. Już to sprawiło, że jego ludzie otrzeźwieli nieco i zaczęli słuchać. Kiedy Erak wykrzykiwał albo i darł się na cały głos — wówczas zazwyczaj żartował. Gdy mówił cicho, z naciskiem, wiedzieli, że skończył się czas kpin i biada temu, kto wejdzie w drogę ich wodzowi.
— Zostaw ją, Slagorze — powiedział.
Slagor wykrzywił się paskudnie, gniewny, że ktoś ośmiela się mu rozkazywać, a jeszcze bardziej drażnił go stanowczy ton polecenia.
— Poparzyła mnie! — wrzasnął. — Zrobiła to specjalnie, więc zostanie ukarana!
Erak sięgnął po kubek z piwem i upił głęboki łyk. Gdy się odezwał, w jego głosie słychać było coś na kształt znudzenia, znużenia i nieskończonej pewności siebie.
— Już mówiłem. Puść ją. To moja niewolnica.
— Niewolnikom trzeba dyscypliny — wrzasnął Slagor, rozglądając się po sali. — Wszyscyśmy się przekonali, że ty sobie z nimi nie radzisz. Już czas, żeby ktoś ci pokazał, jak to się robi!
Skoro przestał na nią zwracać uwagę, Evanlyn spróbowała wyrwać rękę z jego uścisku, ale przytrzymał ją mocno. Kilku ludzi z załogi „Wilczego kła” przyklasnęło mu.
Erak nagle zawahał się. Wystarczyło trzasnąć pięścią Slagora, by ten padł bez przytomności. Mógłby tego dokonać, nie wstając nawet z krzesła. Tyle że to byłoby zbyt mało. Wszyscy zgromadzeni wiedzieli, że w walce wręcz Slagor nie ma z nim żadnych szans, toteż postępując w ten sposób, nie dowiódłby niczego. Dość już miał tego głupca, który na każdym kroku usiłował go upokorzyć i poniżyć. Slagor zasługiwał na porządną nauczkę, a Erak wiedział, jak powinien mu ją wymierzyć.
Znów westchnął ostentacyjnie i oparł się łokciami o stół. Mówił powoli, jakby do kogoś, kto umysłem swym nie jest w stanie mu dorównać. I rzeczywiście, w przypadku Slagora, ten sposób wypowiadania się był całkiem na miejscu.
— Slagorze, mam za sobą ciężką kampanię, a ci dwoje to jedyny mój zysk z tej wyprawy. Nie życzę sobie, żebyś przyczynił się do śmierci któregokolwiek z nich.
Slagor wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu.
— Za bardzo się z nimi cackasz, Eraku. Chcę tylko wyświadczyć ci przysługę. A przy tym porządna chłosta jej nie zabije, tylko sprawi, że na przyszłość będzie bardziej uważać.
— Nie o dziewczynie mówię — sprostował Erak — tylko o tym chłopaku — to mówiąc, skinął głową w stronę Willa, na pół ukrytego pośród migoczących cieni. Slagor zwrócił wzrok tam we wskazanym kierunku, inni również.
— O nim mówisz? — zdziwił się. — Przecież do niego nic nie mam.
Erak pokiwał spokojnie głową.
— Wiem o tym — stwierdził. — Jednak jeśli choćby tkniesz tę dziewczynę, istnieje spora szansa, że on cię zabije. A wtedy ja będę musiał się z nim rozprawić, czyli zabić go za karę. Rzecz w tym, że nie mogę sobie pozwolić na taką stratę. Toteż powiadam: zostaw ją w spokoju.
Niektórzy z pozostałych Skandian już śmiali się w głos z tego rzeczowo wygłoszonego wywodu Eraka. Byli wśród nich także ludzie Slagora.
Szyper pociemniał na twarzy od gniewu i zmarszczył brwi. Erak najwyraźniej kpił sobie z niego, a nade wszystko obrażał go, dopuszczając choćby myśl, że taki aralueński młokos byłby w stanie pokonać go w walce.
— Chyba zmysły postradałeś, Eraku — rzucił wzgardliwie. — Ten chłopak tyle może mi zrobić co mysz polna! Rozprawiłbym się z nim jedną ręką.
Potrząsnął pięścią wolnej ręki, bowiem drugą wciąż trzymał Evanlyn za ramię. Erak uśmiechnął się do niego ponuro.
— Zabije cię, zanim zdążysz postąpić choć krok w jego stronę — zapewnił.
Coś w jego głosie kazało zrozumieć rozmówcy, że Erak nie żartuje. Przemawiał ze spokojną pewnością, która sprawiła, że wyczuli to również pozostali i ucichli. Zapanowało przytłaczające milczenie. Slagor zmarszczył brwi, próbując pojąć, o co w tym wszystkim chodzi. Alkohol mącił jego myśli. Czegoś tu nie rozumiał. Chciał się odezwać, ale Erak uciszył go ruchem ręki.
— Niestety, nie możemy pozwolić, żeby go naprawdę zabił na dowód prawdziwości moich słów, mianowicie z powodów, które już wymieniłem — stwierdził, zwracając się do grona wojowników. Zabrzmiało to tak, jakby szczerze nad tym ubolewał.
Rozejrzał się po pomieszczeniu; oczy mu zabłysły na widok do połowy opróżnionego antałka z wódką stojącego na przeciwległym krańcu stołu. Wskazał go palcem.
— Svengalu, pchnij no tu tę beczułkę — zażądał. Jego zastępca wykonał polecenie, antałek przejechał po blacie, a kapitan pochwycił go, podniósł i przyjrzał mu się krytycznie. — Jest rozmiarów zbliżonych do wielkości twojego łba, Slagorze — zauważył z kwaśnym uśmiechem. Następnie sięgnął po swój nóż, który leżał na stole i dwoma szybkimi ruchami wyciął w ciemnym drewnie dwa jasne zagłębienia. — I powiedzmy, że to są twoje oczy.
Pchnął teraz beczułkę w stronę Slagora, tak że zatrzymała się tuż koło jego ramienia. Po wnętrzu chaty przeszedł pomruk oczekiwania, wszyscy byli ciekawi, do czego to wszystko prowadzi. Tylko Svengal i Horak, którzy byli z Erakiem przy moście, mieli niejakie przeczucie, co planuje ich jarl. Wiedzieli, że Will jest przeciwnikiem, z którym warto się liczyć. Nie miał jednak przy sobie łuku i nie widzieli tego, co nie umknęło uwadze Eraka — czyli noża, który Will ukrył pod prawym ramieniem.
— Otóż to, chłopcze — ciągnął Erak. — Te oczy są trochę za blisko siebie, ale akurat u Slagora też tak jest — kilku Skandian zaśmiało się, a Erak zwrócił się teraz bezpośrednio do nich: — Przypatrzmy się uważnie i przekonajmy się, czy aby coś się między nimi nie pojawi.
Mówiąc to, ostentacyjnie pochylił się i zaczął wpatrywać w beczułkę. Rzecz jasna wszyscy obecni podążyli za jego przykładem. Will zawahał się przez chwilę, ale czuł, że może zaufać Erakowi. Sugestia skandyjskiego kapitana była aż nazbyt przejrzysta. Błyskawicznym ruchem zamachnął się i cisnął nożem przez pokój.
Klinga błysnęła w czerwonym świetle lampek oliwnych i ognia na kominku, by w tej samej chwili z głośnym stuknięciem wbić się głęboko w drewno między wyciętymi „oczami”, choć nie całkiem pośrodku. Od siły uderzenia antałek przesunął się o dobre dziesięć centymetrów.
Wystraszony Slagor wrzasnął i cofnął się gwałtownie. Mimo woli wypuścił ramię Evanlyn. Dziewczyna szybko oddaliła się od niego, a potem, widząc, że Erak naglącym ruchem głowy wskazuje jej drzwi, wybiegła z pomieszczenia, niezauważona pośród zamętu, jaki zapanował.
Najpierw rozległ się zdumiony okrzyk dobywający się z wielu gardzieli naraz, a potem ludzie Eraka zaczęli śmiać się do rozpuku oraz klaskać w uznaniu dla celności rzutu. Po kilku chwilach przyłączyli się też do nich ludzie Slagora, podczas gdy skirl siedział przygarbiony i rzucał wokoło gniewne spojrzenia. Nie był lubiany przez swoich ludzi. Służyli mu tylko dlatego, że był bogaty i stać go było na wyposażenie okrętu służącego do łupieżczych wypraw. Kilku z nich posunęło się nawet do tego, że zaczęli przedrzeźniać jego przerażony okrzyk, jaki wydał, kiedy nóż wbił się w beczułkę.
Erak wstał i ruszył wokół stołu, przemawiając jednocześnie:
— Tak więc, jak widzisz, Slagorze, gdyby chłopak celował w inny drewniany łeb, teraz z pewnością już byś nie żył, a ja byłbym zmuszony go zabić.
Zatrzymał się obok Willa, uśmiechając się do Slagora, podczas gdy ten spoglądał na niego spode łba, czekając, co zdarzy się dalej.
— A tak — mówił dalej Erak — muszę go tylko delikatnie skarcić za to, że przestraszył kogoś tak ważnego jak ty.
Nim Will zdążył choćby mrugnąć, Erak trzasnął go wierzchem pięści w bok głowy; chłopak upadł bez przytomności na podłogę. Jarl skinął na Svengala, wskazując mu nieruchomą postać skuloną na deskach podłogi.
— Wrzuć tego bezczelnego chłystka do jego psiej budy — rozkazał, a potem odwrócił się plecami do zgromadzonych i wyszedł na zewnątrz, w noc.
Odetchnął zimnym, czystym powietrzem i spojrzał na niebo. Było czyste. Wiatr wciąż wiał, ale nie był już tak gwałtowny i zmienił kierunek na wschodni. Nadszedł kres letnich sztormów.
— Czas się stąd wynosić — szepnął do gwiazd.