Odziany na czarno rycerz zaklął głośno, gdy strzała wyszarpnęła rękawicę z jego dłoni i wbiła się w dębową belkę.
Odruchowo spojrzał w ślad za nią, ale natychmiast skierował swą uwagę w stronę, z której nadleciał pocisk. Dopiero teraz dostrzegł skrytą w półmroku postać na tyłach sali. Gdy Halt wyszedł zza stołu, dojrzał też jego długi łuk i założoną już na cięciwę kolejną strzałę. Łucznik nie pofatygował się, by łuk naciągnąć, ale Deparnieux dopiero co miał okazję przekonać się o jego umiejętnościach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia z prawdziwym mistrzem, który potrafi naciągnąć łuk i wystrzelić z niego w ułamku sekundy. Stał bez ruchu, z trudem panując nad gniewem, ale wiedział, że jego życie wisi na cienkim włosku.
— Tak się niefortunnie składa — odezwał się Halt — że sir Horace, szlachetny rycerz Zakonu Dębowego Liścia, jest niezdrów, bowiem został raniony w lewą rękę. Z tej oto przyczyny nie będzie w stanie przyjąć uprzejmego zaproszenia, jakie zamierzałeś mu, panie, przedłożyć.
Postąpił o krok ku światłu i teraz Deparnieux mógł przyjrzeć się lepiej jego twarzy. Oblicze ponure i zarośnięte, twarz doświadczonego wojaka. Zimne spojrzenie, a w nim ani śladu wahania. Rycerz pojął od razu, że z tym człowiekiem należy postępować bardzo ostrożnie.
Któryś z miejscowych stłumił śmiech, a w gallijskim rycerzu aż zagotowało się ze wściekłości. Rzucił szybko okiem w stronę, z której dobiegał ten odgłos i ujrzał pewnego cieślę, który próbował odwrócić się, by ukryć rozbawienie. Deparnieux zapamiętał go sobie. Rozprawi się z nim we właściwym czasie. Teraz jednak zmusił się do uśmiechu.
— Jaka szkoda — odpowiedział, zwracając się do łucznika. — Liczyłem na to, że będę miał okazję zmierzyć się z młodym rycerzem w przyjacielskim pojedynku, oczywiście, nie mając wrogich zamiarów, lecz tylko dla rycerskiego ćwiczenia.
— Oczywiście — odpowiedział spokojnym głosem Halt, a Deparnieux zrozumiał, że jego rozmówca nie dał się omamić ani na chwilę. — Jednak, jak już wspomniałem, nie będziemy cię mogli zadowolić, panie. Wzywają nas pilne sprawy, musimy więc udać się w dalszą drogę.
Deparnieux uniósł brwi w wyrazie grzecznego zainteresowania.
— Ach, doprawdy? A dokąd to wybiera się twój młody pan, jeśli wolno spytać?
Z rozmysłem użył tego określenia, by przekonać się, jakie wrażenie wywrze ono na rozmówcy. Nie mogło być wątpliwości, kto tu jest panem. Z pewnością nie młody rycerz! Miał nadzieję, że może uda mu się urazić dumę tamtego, a przez to skłonić do popełnienia jakiegoś błędu.
Jednak nadzieja ta szybko okazała się płonna. Dostrzegł tylko nikły błysk rozbawienia w oczach rozmówcy, który bezbłędnie rozszyfrował jego zamiary.
— Och, dość daleko — odparł wymijająco Halt. — Nie jest to jednak rzecz dość ważna, by zaprzątać nią uwagę takiego sławnego rycerza, jak ty, mój panie.
Ton głosu Haka dawał wyraźnie do zrozumienia, że rycerz nie ma co liczyć na jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Sir Horace — zwrócił się teraz do chłopca, który przecież wciąż stał tuż obok czarnego rycerza i w zasięgu jego ręki — zechciej, panie, siąść tu bliżej. Jesteś wszak ranny i potrzeba ci odpoczynku.
Horace popatrzył na niego, potem nagle zrozumiał, co Halt ma na myśli, i odsunął się od Deparnieux, po czym zasiadł w bezpiecznej odległości przy palenisku. Teraz w sali oberży zapanowała kompletna cisza. Miejscowi spoglądali na tych dwóch, stojących twarzą w twarz, groźnych mężczyzn, zastanawiając się, do czego doprowadzi ich próba sił. Tylko dwaj zainteresowani, a więc Halt i Deparnieux, wiedzieli, że rycerz stara się ocenić swe szanse wyliczając, czy zdąży dobyć miecza i ciąć nim łucznika, nim ten wystrzeliłby. Spojrzenia ich spotkały się.
— Nie radzę — rzekł Halt.
Czarny rycerz odczytał w jego oczach przeznaczoną dla siebie wiadomość i pojął, że ani on, ani nikt inny nie zdołałby dokonać tak prędkiego wypadu, jaki byłby konieczny, aby uprzedzić strzałę przeciwnika. Skinął lekko głową w uznaniu tego faktu. W rzeczy samej, chwila nie była odpowiednia.
Przywołał uśmiech na twarz i zgiął się w kpiącym ukłonie przed Horace’em.
— A więc może innym razem, sir Horace — rzucił beztrosko. — Z wielką przyjemnością zmierzę się z tobą w przyjacielskim starciu, gdy już w pełni odzyskasz siły, panie.
Zauważył, że tym razem chłopak rzucił szybkie spojrzenie ku swemu starszemu towarzyszowi, nim odpowiedział:
— Być może, innym razem.
Rozejrzawszy się jeszcze po pomieszczeniu, z bladym uśmiechem na ustach, Deparnieux odwrócił się i ruszył ku drzwiom. Tam zatrzymał się na chwilę, by raz jeszcze spojrzeć w stronę Haka. Uśmiech znikł bez śladu. Spojrzenie rycerza mówiło wyraźnie: „Jeszcze się spotkamy, przybłędo”.
Drzwi zamknęły się za nim, a wszyscy w gospodzie odetchnęli z ulgą. Natychmiast rozległ się gwar rozmów; muzykanci stwierdzili, że dobry nastrój ulotnił się i nic tu po nich, więc spakowali swoje instrumenty. Gospodyni poczęstowała ich napitkiem, który przyjęli z wdzięcznością.
Horace podszedł do belki, gdzie wisiała przygwożdżona strzałą Haka rękawica. Rzucił ją na stół, wyrwał grot, a pocisk oddał Hakowi.
— O co mu chodziło? — spytał, mocno zbity z tropu. Halt poprowadził go do stolika w cieniu, który zajmowali od początku wieczoru i oparł łuk o ścianę.
— Tak to jest — rzekł do chłopaka — gdy ktoś zaczyna sobie zyskiwać niejaką reputację. Nasz przyjaciel Depanieux to najwyraźniej ważna postać. Rządzi niepodzielnie w okolicy i uznał ciebie za zagrożenie dla swych rządów. Tak więc przybył tu, aby cię zabić.
— Ale… dlaczego? — spytał Horace z niedowierzaniem. — Przecież ja w ogóle nie wiedziałem o jego istnieniu i nic od niego nie chcę. A może obraziłem go w jakiś sposób? Jeśli tak, to z pewnością niechcący — stwierdził.
Halt skinął poważnie głową.
— Nie w tym rzecz — wyjaśnił swemu młodemu towarzyszowi. — Ty sam go nie obchodzisz ani trochę. Natomiast twoja obecność to dla niego okazja, sposobność.
— Sposobność? — zdziwił się Horace.
— A i owszem. Sposobność po temu, by utwierdzić swą władzę nad miejscowymi — wytłumaczył Halt. — Ludzie tacy jak on rządzą za pomocą strachu, w każdym razie na nim przede wszystkim opiera się ich siła. Toteż gdy w okolicy pojawia się młody rycerz, którego poprzedza niejaka sława, dla takiego Deparnieux to okazja, by sprowokować go do walki i zabić, a tym samym ugruntować swą reputację i władzę. Ludzie będą się go bać jeszcze bardziej i mniejsza będzie groźba, że ktoś zechce kwestionować jego osobę w charakterze lokalnego władcy. Rozumiesz?
Chłopiec skrzywił się z niechęcią.
— Tak być nie powinno — oznajmił. — To niegodne.
— Zapewne — przyznał Halt — ale w tutejszej części świata tak właśnie sprawy się mają.