Rozdział 13

Evanlyn poczuła lekkie dotknięcie dłoni Willa na ramieniu. Zaskoczył ją, co prawda nie spała, ale nie usłyszała go.

— W porządku — szepnęła. — Nie śpię.

— Księżyc się schował — odparł także szeptem Will. — Czas na nas.

Odrzuciła koce i usiadła. Była całkowicie ubrana, zdjęła tylko buty. Sięgnęła teraz po nie i zaczęła je naciągać. Will podał jej kilka szmat, które wyciął z własnego koca.

— Obwiąż tym stopy — polecił. — Stłumią odgłos kroków na kamieniach.

Zauważyła, że on sam już zdążył owinąć swoje buty, uczyniła więc pospiesznie to samo.

Przez cienką ścianę dzielącą przybudówkę od dormitorium słyszeli odgłosy chrapania i pomruków wydawanych przez sen. Jeden ze Skandian dostał ataku kaszlu, a Will i Evanlyn zamarli w bezruchu, by przekonać się, czy kaszel kogoś nie obudził. Odczekali kilka minut, aż znów zapanował spokój. Will wstał i podszedł do drzwi; Evanlyn za nim.

Wstrzymując oddech, chłopak pchnął drzwi przybudówki, które poruszyły się bezgłośnie — nasmarował uprzednio ich zawiasy łojem. Odetchnął z ulgą. Skoro księżyc zaszedł, brzeg był teraz tylko pasmem czerni, a woda ledwie połyskiwała w ciemnościach, odbijając słabe światło gwiazd. Od kilku dni pogoda uspokoiła się. Noc była bezchmurna, wiatr też jakby nieco ucichł. Wciąż jednak rozbrzmiewało głuche dudnienie fal rozbijających się o zewnętrzny brzeg wysepki.

Evanlyn z trudem dostrzegała w ciemnościach mroczne kształty dwóch wyciągniętych na plażę okrętów. Obok widniał jeszcze jeden, dużo mniejszy. Była to szalupa, którą pozostawił tam Svengal po swojej ostatniej rybackiej wyprawie. Do niej właśnie mieli wsiąść.

Will spokojnie przypomniał jeszcze raz marszrutę, jaką postanowił obrać. Omawiali ją co prawda już tej nocy, ale chciał mieć pewność, że dziewczyna wszystko dobrze zapamiętała. On sam całkiem nieźle opanował sztukę poruszania się w taki sposób, by nikt go nie widział i stało się to niemal jego drugą naturą, ale wiedział, że Evanlyn nie będzie czuła się tak pewnie na otwartej przestrzeni. A więc — będzie starała się przebyć ją jak najprędzej, aby w możliwie najkrótszym czasie dotrzeć do okrętów.

Pośpiech oznaczał zaś więcej hałasu i zwiększone ryzyko, że zostaną spostrzeżeni. Zbliżył usta do jej ucha i rzekł najcichszym z szeptów:

— Tylko spokojnie. Najpierw do ław. Potem do skał. Dopiero wówczas kieruj się w stronę okrętów i tam na mnie zaczekaj.

Skinęła głową. Widział, że jest zdenerwowana, jej oddech przyspieszył. Ścisnął ją delikatnie za ramię.

— Spokój. I pamiętaj, gdyby ktokolwiek się pojawił, po prostu natychmiast przestań się poruszać. Gdziekolwiek będziesz się znajdować, w jakiejkolwiek pozycji.

W tak słabym świetle to właśnie było podstawową zasadą krycia się. Obserwator mógł nie zauważyć kogoś pozostającego w idealnym bezruchu. Natomiast najdrobniejsze poruszenie mogło zwrócić jego uwagę, bowiem w ciemnościach oko lepiej dostrzega ruch niż kształty.

Pchnął ją leciutko.

— Ruszaj. — Wzięła głęboki wdech i wyszła na zewnątrz. Gdy zmierzała w stronę pierwszego schronienia, jakim miały być ławy i stół odległe od chaty o dziesięć metrów, czuła się całkiem odsłonięta. Nikły blask gwiazd wydawał jej się tak intensywny jak światło dzienne i musiała walczyć z przemożną chęcią, by przyspieszyć kroku, ruszyć biegiem. Zamiast tego ostrożnie stawiała kroki, jeden za drugim.

Owinięte wokół stóp szmaty całkiem skutecznie tłumiły zgrzyt kamieni. Jednak pomimo tego miała wrażenie, iż czyni wprost ogłuszający hałas. Jeszcze cztery kroki… trzy… dwa… jeden.

Z bijącym sercem przycupnęła wreszcie w cieniu stołu. Następnym celem miało być skupisko skał znajdujących się opodal plaży. Zawahała się, kusiło ją, by pozostać w bezpiecznym cieniu. Wiedziała jednak, że jeśli nie ruszy od razu, potem może zabraknąć jej odwagi. Postąpiła więc znów przed siebie, ostrożnie stawiając stopy i krzywiąc się przy każdym cichutkim stuknięciu kamyków. Przechodziła teraz na wprost drzwi chaty sypialnej, toteż gdyby pojawił się w nich któryś ze Skandian, natychmiast by ją zobaczył.

Znalazła się u podnóża skał, znów pod osłoną cienia. Najcięższy odcinek drogi miała już za sobą. Odczekała chwilę, by uspokoić łomotanie serca, a potem rozpoczęła ostatni etap wędrówki. Teraz, gdy była już blisko celu, ogarnęła ją przemożna chęć, by ruszyć biegiem. Zwalczyła jednak tę pokusę i skradając się powoli, doszła do okrętów, po czym skryła się w czerni pod burtą „Wilczego kła”.

Wyczerpana napięciem, opadła na mokre kamienie, opierając się o deski poszycia. Teraz Will ruszył jej śladem.

Gdy spojrzała w niebo, zorientowała się, że jest na nim jednak kilka rozproszonych chmur i rzucają one głębszy cień na plażę. Will dostosowywał rytm swoich ruchów do wiatru i wędrujących cieni, pokonując trasę dopiero co przebytą przez Evanlyn. Wstrzymała oddech w zdumieniu, gdy nagle po kilku pierwszych metrach straciła go z oczu, tak jakby w ogóle nie było go tam, gdzie przecież musiał się znajdować. Potem widziała chłopca przez krótką chwilę, ale znów wtopił się w tło i ujrzała go dopiero przy skałach. A po dłuższej chwili wyrósł spod ziemi kilka metrów od niej. Niesamowite — pomyślała. — Trudno się dziwić, że ludzie posądzają zwiadowców o czary. Nieświadom tych przemyśleń Will, rzucił jej uśmiech i zbliżył się, żeby mogli zamienić parę słów.

— Wszystko w porządku? — spytał półgłosem, a gdy skinęła głową, spytał: — Jesteś pewna, że nie chcesz się wycofać?

Tym razem nie wahała się ani chwili.

— Tak — oświadczyła stanowczo. Znów lekko ścisnął jej ramię, by wyrazić swe uznanie dla jej determinacji.

— Świetnie — stwierdził.

Rozejrzał się. Znajdowali się już w sporej odległości od chat, z pewnością nikt by ich nie usłyszał, zresztą dodatkowo ich głosy zagłuszał szum wiatru — który wiał bezustannie, choć nie był już tak porywisty jak wcześniej. Przyszło mu natomiast do głowy, że dobrze będzie dodać dziewczynie nieco odwagi. Wskazał palcem na łódź.

— Pamiętaj, to w gruncie rzeczy mała łódka. O wiele mniejsza od ich okrętów, więc będzie unosić się na falach, a nie je przecinać. Będziemy na niej bezpieczni, jakbyśmy byli w domu.

Nie był tak całkiem pewien, czy te dwa ostatnie stwierdzenia są zgodne z prawdą, wydawało mu się jednak, że nie może być inaczej. Spędził sporo czasu, przyglądając się mewom i pingwinom u brzegów wyspy. Ptaszyska pływały sobie po powierzchni, nie dbając o wielkie fale, toteż doszedł do wniosku, że im jest się mniejszym, tym bezpieczniej.

Przydźwigał ze sobą wielki skórzany bukłak na wino, który ukradł ze spiżarni. Wino wylał i zamiast alkoholu napełnił go wodą. Nie smakowała najlepiej, lecz dzięki niej będą mogli przeżyć. A zresztą — doszedł do wniosku — czym paskudniej sza, tym mniej będzie chciało im się pić. Ułożył ostrożnie bukłak na dnie łodzi, po czym przez kilka minut dokonywał jej inspekcji, sprawdzając, czy wiosła, ster i maszt wraz z żaglem są bezpiecznie umocowane. Wiedział, że za chwilę ruszy odpływ i woda zacznie się cofać. Miał niejasne wrażenie, że wybrzeże Teutonii znajduje się gdzieś na południe od nich. Może zresztą trafi im się jakiś statek, bowiem letnie wichury miały się w oczywisty sposób ku końcowi. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, co może przynieść przyszłość. Pewien był tylko jednego, a mianowicie, że nie zamierza dłużej pozostawać więźniem. Jeśli trzeba będzie, woli umrzeć, próbując odzyskać wolność.

— Cóż, nie będziemy tu sterczeli całą noc — stwierdził. — Łap za drugą burtę, zepchniemy łódź do wody. Najpierw do góry, potem pchaj.

Podpierając ramionami nadspodziewanie ciężki kadłub, z początku ledwie zdołali sprawić, by drgnął. Jednak wspólnymi siłami udało się im pchnąć łódź o kilka centymetrów w stronę wody, a potem, gdy stępka nie tkwiła już tak głęboko pośród kamieni, poszło łatwiej. Jeszcze chwila i łódź unosiła się na spokojnej powierzchni wody. Wspięli się oboje do środka, Will odepchnął się nogą. Zaczęli pomału oddalać się ku środkowi zatoki. Will poczuł przez chwilę ogarniające go uczucie tryumfu, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że jeszcze nie czas, by sobie gratulować. Spięta i blada Evanlyn trzymała się kurczowo obu burt, gdy łódka zaczęła się chybotać.

— Jak na razie, wszystko idzie dobrze — stwierdziła, ale drżenie jej głosu zdradzało zdenerwowanie. Will niezdarnie umieścił wiosła w dulkach. Nieraz przyglądał się czyniącemu to Svengalowi, ale teraz okazało się, że to wcale nie takie łatwe, jak się zdawało. Po raz pierwszy ogarnęły go wątpliwości. Kto wie, czy nie podjął się aby zadania ponad siły? Spróbował wiosłować, ale pióro lewego wiosła nawet nie zanurzyło się w wodzie, łódź skręciła gwałtownie, a on sam omal nie spadł z ławki.

— Powoli, spokojnie — poradziła mu Evanlyn. Spróbował znów, tym razem ostrożniej. Poskutkowało, zdołał wprawić łódkę w ruch. Przypomniał sobie, że Svengal pod koniec każdego ruchu obracał wiosła, by łatwiej było wyciągnąć je z wody. Rzeczywiście, przy zastosowaniu tej metody szło lżej. Poczuł się nieco pewniej, wykonał jeszcze kilka zamachów, łódź nabrała prędkości. Odpływ wspomagał ich, a gdy Evanlyn rzuciła okiem w stronę brzegu, aż przestraszyła się, widząc, jak bardzo już się od niego oddalili.

Will zauważył to.

— Gdy wypłyniemy na środek, będzie jeszcze szybciej — stwierdził pomiędzy dwoma pociągnięciami wioseł. — Poniesie nas główny prąd odpływu.

— Willu! — zawołała nagle z przerażeniem w głosie.

— Łódź nabiera wody!

Dotąd nie poczuła tego, bo stopy miała wciąż owinięte szmatami. Teraz jednak przesiąkły, a gdy spojrzała w dół, zorientowała się, że woda chlupie na dnie łodzi, przelewając się po jej deskach tam i z powrotem.

— E tam, trochę się nalało i tyle — stwierdził lekceważąco. — Wybierzemy ją, gdy opuścimy zatokę.

— Nie, zobacz! — zawołała głośno. — Naprawdę nabieramy wody! Spójrz!

Teraz przyjrzał się uważnie i lęk chwycił go za gardło. Miała słuszność. Na dnie było już kilka centymetrów wody i zdawało się, że jej poziom szybko się wznosi.

— Zacznij wylewać — zawołał. — Prędko!

Na rufie znajdowało się małe wiaderko, które pochwyciła teraz i zaczęła pospiesznie wybierać nim wodę i wylewać ją za burtę. Nie nadążała jednak, a Will poczuł tymczasem, że łódź coraz oporniej reaguje na jego ruchy.

— Zawracaj! Zawracaj! — wrzasnęła Evanlyn. Teraz nie było już sensu zachowywać ciszy. Will bez słowa skinął głową i naparł desperacko na jedno z wioseł, obracając łódź dziobem ku brzegowi. Teraz musiał walczyć z prądem odpływu i w przestrachu zaczął wiosłować gorączkowo. Znów przeciągnął wiosło nad wodą i stracił równowagę; mało brakowało, a zgubiłby je. Zaschło mu w ustach ze strachu, gdy pochwycił w ostatniej chwili drzewce. Evanlyn, która w gorączkowym pośpiechu wybierała wodę, zdała sobie sprawę, że wlewa jej z powrotem do środka niemal tyle samo, co wylewa na zewnątrz. Zmusiła się więc, by zapanować nad ogarniającą ją paniką i zadbać o większą staranność. Teraz poszło trochę lepiej, ale wciąż nie nadążała — łódź napełniała się prędzej, niż Evanlyn była w stanie ją opróżniać.

Na szczęście Will miał dość rozsądku, by skierować łódź nieco na bok, wydostając się w ten sposób z głównego nurtu odpływu. Zaczęli wreszcie przybliżać się do brzegu. Wciąż jednak nabierali coraz więcej wody, a im głębiej zanurzała się łódka, tym działo się to szybciej i tym ciężej było wiosłować.

— Wiosłuj, wiosłuj! Z całych sił! — zachęcała go Evanlyn. Stękając ciężko, napierał mocno na drzewca wioseł, wlokąc oporną łódź w stronę plaży. Prawie im się udało. Byli zaledwie trzy metry od brzegu, gdy łódka zanurzyła się całkowicie. Morze przelało się przez jej burty i poszła na dno. Gdy stali w wodzie po pas, dysząc ciężko z wyczerpania, Will uświadomił sobie, że pozbawiona ich ciężaru szalupa wypłynęła teraz i unosi się tuż pod powierzchnią. Pochwycił ją i pociągnął ku plaży, Evanlyn podążyła za nim.

— Chcieliście się potopić? — spytał ponury głos. Ujrzeli stojącego na brzegu Eraka; kilku ludzi z jego załogi towarzyszyło mu, przyglądając się przemokniętym do suchej nitki Willowi i Evanlyn z widocznym rozbawieniem.

— Jarlu Eraku… — zaczął Will i umilkł. Co miał powiedzieć?

Erak obracał w dłoniach jakiś niewielki, podłużny przedmiot, który rzucił teraz Willowi.

— Nie zapomniałeś o czymś? — odezwał się znaczącym tonem.

Will przyjrzał się: przedmiot miał kształt cylindryczny, długi na sześć, o przekroju około dwóch centymetrów. Uniósł brwi, nie rozumiejąc.

— My, prości żeglarze, nazywamy takie coś szpuntem — wyjaśnił kpiąco Erak. — Przydaje się o tyle, że dzięki niemu łódź nie nabiera wody. Zawsze warto sprawdzić, czy jest na swoim miejscu.

Will myślał, że się rozpłacze. Był przemoczony, wyczerpany i wciąż jeszcze trząsł się ze zdenerwowania. Najbardziej jednak przytłaczało go poczucie poniesionej klęski. I to z powodu zwykłego, głupiego korka! Cały plan na nic, bo nie pomyślał o kawałku drewna!

W następnej chwili potężna dłoń pochwyciła go za koszulę i uniosła w górę tak, że nagle jego twarz znalazła się na wysokości gniewnego oblicza Eraka.

— Nie próbuj robić ze mnie głupca, chłopcze! — warknął Skandianin. — Jeszcze raz spróbujesz czegoś takiego, a wybatożę cię do krwi! — odwrócił się do Evanlyn: — I ciebie też!

Przytrzymał go jeszcze przez moment w górze, a potem cisnął na ziemię. Uczeń zwiadowcy upadł, uderzając boleśnie o twarde kamienie plaży, złamany i pokonany.

— A teraz precz mi stąd! — rozkazał Erak.

Загрузка...