Rozdział 16

Pojedynek, jeśli można go tak nazwać, nie trwał długo.

Obaj jeźdźcy ruszyli na siebie, kopyta ich rumaków zadudniły po powierzchni drogi, wzbijając za sobą chmury kurzu i pyłu.

Galijski rycerz wyciągnął przed siebie kopię. Teraz i Hak zauważył błąd, na który Horace zwrócił uwagę już wcześniej. Niewłaściwa technika posługiwania się długą bronią przez wąsacza polegała na tym, że dzierżył kopię zbyt mocno we wczesnym stadium, przez co jej ostrze kołysało się na boki i unosiło do góry i do dołu wraz z ruchami wierzchowca. Gdyby trzymał ją luźniej, sprężyściej, pozwoliłoby mu to mierzyć znacznie celniej.

Horace tymczasem oszczędzał siły, z mieczem opartym o ramię, poruszał się równomiernie wraz z ruchami konia.

Zmierzali ku sobie tarcza w tarczę. Halt po trosze spodziewał się, że Horace powtórzy manewr, jaki zastosował w starciu z Morgarathem i w ostatniej chwili zmieni kierunek. Jednak tym razem rycerski czeladnik postąpił inaczej. Gdy znaleźli się w odległości dziesięciu metrów od siebie, głownia jego miecza zatoczyła łuk w powietrzu, po czym jego czubek wykonał półobrót, a gdy grot kopii zbliżył się do tarczy Horace’a, przedłużeniem tego samego płynnego ruchu bez trudu odbił drzewce, tak że poszybowało ku górze i znalazło się nad głową chłopca. Wyglądało to niby na łatwiznę, ale przyglądający się chłopakowi Halt uświadomił sobie, że jest on w rzeczy samej urodzonym mistrzem w posługiwaniu się bronią. Gall, który spiął się w sobie, oczekując wstrząsu, jaki poczuje uderzając w tarczę Horace’a, nagle stracił równowagę, ponieważ nie natrafił praktycznie na żaden opór. Zachwiał się i o mało nie wypadł z siodła. Musiał przytrzymać się czym prędzej jego łęku, a pech chciał, że uczynił to prawą ręką, którą jednocześnie usiłował utrzymać panowanie nad kopią — ta jednak całkowicie wymknęła się spod jego kontroli pod wpływem uderzenia miecza chłopaka i własnego gwałtownego ruchu. Aby nie spaść, musiał wypuścić kopię; spod przyłbicy rozległo się stłumione przekleństwo.

Sięgnął na oślep po rękojeść miecza, zamierzając dobyć go z pochwy, by posłużyć się nim w drugim starciu.

Na jego nieszczęście drugiego starcia nie było.

Halt potrząsnął głową w niemym podziwie, gdy Horace, wyeliminowawszy kopię z gry, w jednej chwili spiął Kickera kolanami i wodzami, trzymanymi w tej samej ręce, co tarcza. Wierzchowiec zarył kopytami i wspiął się na zadnie nogi, nim jeszcze gallijski rycerz zdążył go minąć.

Miecz wykonał kolejny obrót, na pozór lekki i swobodny, lecz zakończony potężnym uderzeniem w tył hełmu, czemu towarzyszył donośny, dźwięczny brzęk.

Halt aż skrzywił się, wyobrażając sobie, jak ten odgłos musiał zadudnić wewnątrz stalowego garnka. Nie można było oczekiwać, że jeden cios zdoła przebić się przez gruby metal. Do tego trzeba by całej serii potężnych uderzeń, jednak klinga Horace’a poczyniła w nim potężne wgłębienie, a siła ciosu przeniosła się pośrednio na czaszkę nieszczęśnika.

Choć Aralueńczycy tego nie widzieli, oczy rycerza zamgliły się, a zaraz potem zamknęły.

Najpierw bardzo powoli, a potem coraz szybciej przechylał się na bok, by runąć ciężko na ziemię i zastygnąć w bezruchu. Jego koń galopował jeszcze przez kilka metrów, ale wkrótce zdał sobie sprawę, że nikt go już do tego nie zmusza, toteż zwolnił kroku, opuścił łeb i zaczął skubać długą trawę rosnącą na poboczu.

Horace podjechał do leżącego przeciwnika wolnym truchtem i zatrzymał się obok niego.

— Mówiłem ci, że nie jest bardzo groźny — stwierdził poważnie, zwracając się do Halta.

Zwiadowca, który zazwyczaj chlubił się swą powściągliwością, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, który odmalował się na jego twarzy.

— Może i nie jest — rzekł do tego poważnego młodego człowieka — ale ty z pewnością nieźle się spisałeś.

Horace tylko wzruszył ramionami.

— Takich rzeczy uczą nas w szkole — odparł.

Halt uświadomił sobie, że chłopak nie ma w sobie nic z pyszałka. Bez wątpienia Szkoła Rycerska miała na niego dobroczynny wpływ.

— Jego też ktoś kiedyś uczył, ale nie na wiele się to zdało — zauważył, po czym dodał: — Dobra robota, Horace.

Chłopak zaczerwienił się, zadowolony z uznania zwiadowcy. Wiedział doskonale, że Halt nie należy do osób rzucających próżne pochwały.

— A co z nim teraz zrobimy? — spytał, ostrzem miecza wskazując powalonego wroga. Halt zsunął się szybko z siodła i podszedł do leżącego.

— Pozwól, że ja się tym zajmę — oświadczył. — Uczynię to z prawdziwą przyjemnością.

Rycerz tymczasem zaczął odzyskiwać przytomność. Jego ręce i nogi wykonywały słabe, nieskoordynowane ruchy, przez co wyglądał jak na wpół zdechły krab. Halt pochwycił go jedną ręką i uniósł do pozycji siedzącej. Oszołomiony rycerz wybełkotał coś wewnątrz hełmu i teraz, gdy mógł mu się przyjrzeć dokładniej, Horace zauważył, że końce jego wąsów wystawały po obu stronach zamkniętej przyłbicy.

— Dziękuję, panie — wystękał niewyraźnie rycerz, gdy Halt wyprostował go jeszcze nieco bardziej. Poruszył stopami, próbując wstać, ale Halt dość brutalnie zmusił go, by usiadł z powrotem.

— Co to, to nie, jeśli można prosić — rzekł zwiadowca. Wsunął dłoń pod podbródek Galla, a Horace dopiero teraz zauważył, że trzyma w niej mniejszy ze swych dwóch noży. Przez chwilę przerażonemu chłopakowi wydawało się, że Halt zamierza poderżnąć biedakowi gardło. Jednak zwiadowca tylko jednym szybkim ruchem przeciął skórzany pasek podtrzymujący hełm, po czym ściągnął żelazne nakrycie z jego głowy i cisnął je w krzaki. Rycerz jęknął głucho z bólu, gdy poczuł gwałtowne szarpnięcie za przytrzaśnięte przyłbicą wąsy.

Horace schował miecz do pochwy, pewien już, że rycerz nie stanowi zagrożenia. Tymczasem pokonany wojownik spoglądał tępo na Halta i wyniosłą postać przypatrującą mu się z końskiego grzbietu. Wciąż miał zamglone oczy.

— My dalej walczyć pieszo — oświadczył drżącym głosem. Halt trzepnął go mocno w plecy, tak że tamtemu znów zakręciło się w głowie.

— Akurat. Przegrałeś, mój przyjacielu. Przegrałeś z kretesem. Sir Horace, rycerz zakonu Feuille de Chene, pokonał cię w uczciwej walce, lecz w swej łaskawości daruje ci życie.

— O… dziękuję — zabrzmiała wygłoszona drżącym głosem odpowiedź, po czym rycerz pokłonił się, mniej więcej w stronę Horace’a.

— Wszelako — ciągnął Halt, którego słowa pobrzmiewały tonem lekkiego rozbawienia — zgodnie z obyczajem, twoja zbroja, broń, wierzchowiec i inne rzeczy stanowią rycerską zdobycz sir Horace’a.

— Stanowią? — spytał Horace z niedowierzaniem. Halt skinął poważnie głową.

— Owszem.

Rycerz jeszcze raz spróbował wstać, ale Halt znów go — Ależ panie — zaprotestował słabo. — Moja broń i zbroja? Przecież nie?

— Przecież tak — zapewnił go Halt. Twarz nieszczęśnika, która i tak nie przedstawiała sobą szczególnego widoku, pobladła jeszcze bardziej, gdy rycerz zdał sobie sprawę ze znaczenia słów okrytego płaszczem cudzoziemca.

— Halt — wtrącił Horace — czy on sobie poradzi bez broni i bez konia?

— Poradzi sobie — stwierdził zwiadowca z satysfakcją — ale trudniej mu będzie napadać na niewinnych podróżnych, którzy chcą przejechać tym mostem.

Teraz Horace zrozumiał.

— Aha. Więc o to chodzi.

— Istotnie, o to — rzekł Halt. — Właśnie spełniłeś dobry uczynek, Horace. Co prawda zajęło ci to ledwie dwie minuty, ale dzięki niemu przez dłuższy czas ta droga stanie się bezpieczniejsza, bo temu sępowi wyrwiemy pazury. No i, rzecz jasna, wejdziemy teraz w posiadanie całkiem kosztownej zbroi, miecza, tarczy i bardzo ładnego konia, a wszystko to sprzedamy przy najbliższej okazji.

— Jesteś pewien, że takie są reguły? — upewnił się Horace, a Halt obdarzył go radosnym uśmiechem.

— O, tak. Jak najbardziej. On doskonale o tym wie. Nie przyszło mu tylko do głowy, by przyjrzeć nam się uważniej, zanim rzucił wyzwanie. A teraz, pięknisiu — zwrócił się do zgnębionego rycerza siedzącego u jego stóp — zechciej wyzbyć się tej kolczugi.

Choć niechętnie, pokonany rycerz usłuchał. Halt zwrócił rozpromienione oblicze do swego towarzysza.

— U Gallów zaczyna mi się podobać bardziej, niż tego oczekiwałem.

Загрузка...