Rozdział 35

Evanlyn trzymała niezdarnie w ręce myśliwski łuk. Omal nie upuściła na śnieg strzały, którą próbowała założyć na cięciwę, nie tracąc jednocześnie z oczu małego zwierzątka, niespiesznie przemierzającego rozciągającą się przed nią leśną polanę.

Syknęła ze złości, a królik natychmiast przysiadł na tylnych łapach, nastawiając uszu, zaalarmowany nieznanym sobie dźwiękiem. Węszył nerwowo ruchliwym nosem, próbując wyczuć, czy w powietrzu nie ma jakiegoś zwiastującego niebezpieczeństwo zapachu.

Evanlyn zamarła w bezruchu, czekając, aż stworzenie się uspokoi. Po chwili królik uznał, że nic mu nie zagraża i znów zaczął grzebać przednimi łapkami w śniegu, by dostać się do przysypanej nim trawy. Przyglądała się przez chwilę, wstrzymując oddech, jak królik zabrał się do posiłku, a potem, tym razem uważniej, nałożyła strzałę na cięciwę, tuż pod jej zgrubieniem wykonanym przez twórcę łuku.

W tym miejscu rzemieślnik owinął wielokrotnie wokół cięciwy cienką nić, dzięki czemu strzała utrzymywała się w miejscu i nie trzeba było przytrzymywać jej palcami. Pocisk osadzony był przez to solidnie, a zarazem lekko, tak że w momencie zwolnienia cięciwy strzała bez przeszkód szybowała ku zadanemu celowi.

Uniosła łuk i zaczęła go napinać prawą ręką. Wiedziała, że nie robi tego prawidłowo. Oglądała w swoim życiu wystarczająco wielu łuczników, by mieć pewność, iż strzelać z łuku powinno się zupełnie inaczej. Zorientowała się jednak, że przyglądanie się wyćwiczonemu łucznikowi, a naśladowanie jego ruchów to zupełnie co innego. Pamiętała, jak Will nakładał strzałę i naciągał cięciwę jednym płynnym i wyćwiczonym ruchem, na pozór bez żadnego wysiłku. Widziała w myślach ten ruch, ale absolutnie nie była w stanie go odtworzyć. Trzymała więc łuk w pozycji pionowej lewą ręką, zaś palcem wskazującym i kciukiem obejmowała bełt strzały, usiłując napiąć cięciwę siłą tylko ramienia oraz palców.

W ten sposób zdołała naciągnąć łuk ledwie do połowy drzewca strzały. Zacisnęła usta, rozgniewana. Trudno, musi wystarczyć. Zmrużyła oko i spojrzała wzdłuż strzały, próbując wycelować w niewielkie stworzonko, które pożywiało się ochoczo, niebaczne śmiertelnego niebezpieczeństwa czającego się pośród drzew otaczających polanę. Raczej z nadzieją niż z przekonaniem puściła cięciwę.

Wydarzyły się trzy rzeczy.

Łuk furknął i szarpnął się w jej dłoni. Strzała poleciała do przodu, lecz minęła cel o dobre trzy metry, zresztą nie miała dość energii, by uczynić królikowi poważniejszą krzywdę. Cięciwa uderzyła Evanlyn bardzo boleśnie w wewnętrzną część lewego przedramienia. Dziewczyna krzyknęła i upuściła łuk. Strzała tymczasem odbiła się od pnia drzewa po drugiej stronie polanki i znikła w śniegu.

Królik znów stanął słupka i popatrzył na nią; na jego pyszczku malowało się zdumienie; aż przekręcił łepek, by przyjrzeć jej się dokładniej. W następnej chwili opadł na cztery łapy i pokicał niespiesznie, znikając z polany.

— No tak — powiedziała do siebie — to tyle, jeśli chodzi o grożące mu śmiertelne niebezpieczeństwo.

Podniosła łuk, rozcierając bolące miejsce, tam gdzie uderzyła ją cięciwa, po czym udała się na poszukiwanie strzały. Po dziesięciominutowych poszukiwaniach uznała, że musi ją spisać na straty. W ponurym nastroju ruszyła z powrotem do chaty.

— Chyba muszę więcej ćwiczyć — mruknęła.

Była to druga podjęta przez nią próba łowiecka. Pierwsza okazała się równie bezowocna i tak samo frustrująca. Nie wiadomo, który już raz westchnęła ciężko. Pomyślała, że gdyby Will powrócił do zdrowia, bez trudu posłużyłby się tym łukiem, zapewniając stałe dostawy świeżego mięsa na ich stół.

Pokazała mu oczywiście łuk w nadziei, że widok broni pobudzi jego pamięć. Jednak chłopak gapił się tylko bez zainteresowania, bezmyślnie i z obojętnym wyrazem twarzy, do którego zdążyła już przywyknąć.

Nocą spadł śnieg, więc musiała brnąć w nim po kolana. Był to pierwszy śnieg od ponad tygodnia, co dało jej co nieco do myślenia. Zapewne zima miała już się ku końcowi, a gdy nadejdzie wiosna, Skandianie z Hallasholm znów pojawią się w tych górach. Być może będą chcieli zatrzymać się w chacie, gdzie z Willem spędzała zimę. Nim więc to nastąpi, musi przyjść do sił, by być w stanie przebyć długą drogę wiodącą na południe. Tymczasem nie miała pojęcia, jak długo jeszcze potrwa, nim Will w pełni powróci do zdrowia. Wydawało jej się, że czyni nieznaczne postępy, choć nie była tego pewna. Nie wiedziała też, ile jeszcze mają przed sobą dni, zanim wraz z nadejściem wiosny zaczną topnieć śniegi.

Był to swoisty wyścig z czasem — tyle że Evanlyn nie miała pojęcia, kiedy się zakończy, a przy tym nie miała najmniejszego wpływu na oba decydujące czynniki — wyzdrowienie Willa oraz nadejście wiosny.

Ujrzała chatę i ucieszyła się, widząc wąziutką smużkę dymu unoszącą się z komina. Przed wyjściem dołożyła do ognia, mając nadzieję, iż drew starczy, by nie wygasł pod jej nieobecność. Nie raz już się przekonała, jak przykro jest, gdy człowiek zziębnięty i przemoczony wraca do domu, w którym ogień zgasł.

Nie mogła pod tym względem liczyć na Willa, wykonanie nawet tak prostego zadania przerastało jego możliwości. Nie wynikało to ze złej woli, a po prostu z całkowitego braku zainteresowania czymkolwiek poza podstawowymi czynnościami. Jadł, spał i co jakiś czas stawał przed nią, składając ręce w niemym błaganiu o kolejną porcję ziela. Pocieszające było przynajmniej to, że od ostatniej takiej prośby minęło już sporo czasu.

Poza tym spędzał całe dnie, siedząc to tu, to tam i wpatrując się w podłogę, we własną dłoń albo kawałek drewna, czy w cokolwiek, na czym akurat zatrzymał się jego wzrok.

Stare skórzane pasy pełniące rolę zawiasów zaskrzypiały, gdy pchnęła drzwi. Odgłos sprawił, że Will drgnął i odwrócił się w jej stronę. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, pośrodku pokoju, właściwie w tym samym miejscu, w którym znajdował się, gdy wychodziła parę godzin wcześniej.

— Witaj. Wróciłam — oznajmiła, zmuszając się do uśmiechu. Powtarzała tę próbę za każdym razem, w nadziei, że któregoś dnia jej odpowie.

Nie był to jednak ten dzień. Chłopak nie zareagował, nie zdradzał żadnego zainteresowania jej osobą. Westchnęła cicho i odstawiła łuk pod ścianę przy drzwiach. Przyszło jej do głowy, że może powinna zdjąć z niego cięciwę, ale była zbyt przygnębiona, by od razu się tym zająć.

Przeszła do części spiżarnianej, by wziąć stamtąd kawałek suszonej wołowiny z ich uszczuplającego się wciąż zapasu. Była tam także kasza, toteż kasza o smaku wołowiny przez minionych kilka tygodni stanowiła podstawę ich wyżywienia. Zawiesiła kociołek z wodą nad ogniem. Gdy woda zagotowała się, wrzuciła do niej pokrojone paski mięsa — w ten sposób uzyskała chudy rosół, w którym mogła ugotować kaszę, tak by nie była zupełnie pozbawiona smaku.

Odmierzyła kubek ziaren i już miała je wsypać do kociołka, gdy usłyszała za sobą jakiś odgłos. Odwróciła się. Will przeniósł się ze środka pokoju, gdzie spędził większość dnia, i siedział teraz obok drzwi. Ciekawa była, co skłoniło go do tej zmiany, ale szybko doszła do wniosku, że to po prostu kwestia przypadku, rzecz bez znaczenia.

A potem zobaczyła, czemu tak się stało i z zaskoczenia aż wysypała na stół nieco cennej kaszy.

Mały łuk nadal stał oparty o ścianę przy drzwiach, ale teraz zdjęto z niego cięciwę.

Загрузка...