Wilczy okręt znajdował się już zaledwie o parę godzin drogi od Przylądku Schronienia, gdy trafił na potężny sztorm.
Dotąd przez trzy dni żeglowali na północ w kierunku Skandii morzem spokojnym jak kacza sadzawka — co bardzo odpowiadało Willowi i Evanlyn.
— Nie jest tak źle — stwierdził Will, gdy wąski okręt przecinał gładko fale. Nasłuchał się ponurych opowieści o tym, jak bardzo choroba morska może dać się we znaki. Jednak to łagodne kołysanie okazało się zupełnie niegroźne.
Evanlyn skinęła głową, choć bez przekonania. Nie miała zbyt wielkiego doświadczenia w żeglowaniu, ale zdarzało jej się pływać już statkiem.
— Jest nieźle, o ile nie będzie gorzej — stwierdziła. Nie przypadły jej do gustu zaniepokojone spojrzenia, jakie rzucał ku północnej stronie Erak, kapitan okrętu. Ponaglał także wioślarzy „Wilczego wichru”, by podwoili wysiłki. Doświadczony wilk morski wiedział bowiem, że taki złudny spokój zwiastuje rychłą zmianę pogody, rzecz jasna — na gorsze. W oddali, na samym horyzoncie, widział już tworzącą się ciemną linię sztormu. Zdawał sobie sprawę, że jeśli nie zdołają na czas opłynąć Przylądku Schronienia i wylądować, burza uderzy w nich z całą siłą. Przez kilka minut dokonywał oceny odległości, porównując prędkość, z jaką poruszał się jego okręt z szybkością pędzących chmur.
— Nie damy rady — rzekł wreszcie do Svengala. Zastępca pokiwał głową.
— Na to wygląda — stwierdził ze stoickim spokojem.
Erak rozejrzał się uważnie, sprawdzając, czy po pokładzie nie wala się jakiś ekwipunek, który należałoby zabezpieczyć. Jego spojrzenie spoczęło na dwojgu więźniach, którzy przycupnęli na dziobie.
— Dobrze byłoby przywiązać tych dwoje do masztu — polecił. — Trzeba też lepiej umocować wiosło sterowe.
Will i Evanlyn zauważyli, że Svengal zmierza w ich stronę, a w ręce trzyma zwój konopnej liny.
— O co chodzi? — zdziwił się Will. — Chyba nie myślą, że na pełnym morzu zechcemy próbować ucieczki?
Svengal zatrzymał się jednak przy maszcie, po czym naglącym gestem dał im znak, żeby się zbliżyli. Jeńcy z Araluenu wstali i niepewnym krokiem ruszyli w jego stronę. Will zauważył, że kołysanie okrętu nieco się wzmogło, powiało też trochę mocniej. Teraz już trudniej mu było utrzymywać równowagę na pokładzie. Usłyszał za sobą głos Evanlyn, która rzuciła całkiem niegodne damy przekleństwo, bowiem potknęła się i uderzyła boleśnie w kostkę.
Svengal wydobył z pochwy szeroki nóż i odciął dwa spore kawałki sznura.
— Przywiążcie się do masztu — rozkazał. — Lada chwila rozpęta się istne piekło, burza nad burze.
— Chcesz powiedzieć, że wichura może nas zwiać z pokładu? — spytała Evanlyn z niedowierzaniem. Sven — gal zauważył kątem oka, że Will przywiązał się sprawnie do masztu, wykonując porządny podwójny węzeł. Dziewczyna nie bardzo sobie radziła, więc Svengal wziął od niej linę i przewiązał Evanlyn w talii, tak że po chwili i ona była już bezpiecznie umocowana.
— Możliwe — odpowiedział na jej pytanie. — Grozi wam raczej, że fale was z niego zmyją.
Twarz chłopca pobladła.
— Chcesz powiedzieć, że fale mogą naprawdę wtargnąć na pokład?
Svengal obdarzył go ponurym uśmiechem.
— A mogą, mogą. I to jak — odrzekł, po czym pozostawił ich samym sobie i ruszył, by pomóc Erakowi na rufie, gdzie kapitan uwiązywał już ogromne wiosło.
Will aż zaniemówił z wrażenia. Dotąd przypuszczał, że taki okręt unosi się na grzbietach fal jak mewa. Teraz jednak dowiedział się, że najprawdopodobniej rozszalałe morze będzie przelewać się przez jego pokład. Jeśli tak, to jakim cudem zdoła utrzymać się na powierzchni?
— O Boże… co to takiego? — szepnęła Evanlyn, spoglądając na północ. Wąska czarna linia, którą Erak niedawno dostrzegł na horyzoncie, stała się teraz potężną masą skłębionych czarnych chmur, odległą od nich zaledwie o ćwierć kilometra i pędziła ku nim prędzej niż galopujący koń. Oboje przycupnęli, starając się objąć ramionami sosnowy maszt u samej jego podstawy, wpijając się w niego kurczowo palcami.
A potem słońce znikło i rozpętał się sztorm.
Już samo uderzenie wichru zaparło Willowi dech w piersiach. Dosłownie. Z takim wiatrem jeszcze nigdy nie miał do czynienia. Była to dzika, nieokiełznana potęga żywiołu, szalejąca wokół niego, ogłuszająca, oślepiająca i wyduszająca powietrze z płuc, nie pozwalając przy tym zaczerpnąć tchu; wicher smagał go i usiłował zmusić do rozluźnienia uchwytu. Zacisnął oczy, starając się odetchnąć choć trochę głębiej i desperacko trzymając się masztu. Pośród wycia wichury dosłyszał krzyk Evanlyn i poczuł, że dziewczyna zaczyna się od niego oddalać. Chwycił ją na oślep za rękę i przyciągnął do siebie.
Pierwsza potężna fala uderzyła w dziób wilczego okrętu, a wówczas jego pokład uniósł się pod niebezpiecznie stromym kątem, następnie zaś okręt jakby stanął na chwilę w miejscu, po czym zaczął zsuwać się w dół i do tyłu! Svengal oraz Erak wykrzykiwali coś do wioślarzy. Ich głosy porwał wiatr, ale siedzący tyłem do dzioba marynarze zrozumieli. Naparli na wiosła, tak że drewniane rękojeści niemal wygięły się od wysiłku i ruch wsteczny z wolna ustał. Okręt zaczął poruszać się ku górze, wspinając się wyżej i wyżej na grzbiet fali, jednak dość wolno i Will zdał sobie sprawę, że jeszcze chwila, a znów rozpocznie się ta przerażająca jazda w tył.
Jednak właśnie w tej chwili grzbiet fali przełamał się i runęły na nich z góry całe tony wody, przygniatając okręt swym ciężarem, ciskając nim i przechylając na prawą burtę tak silnie, iż wydawało się, że „Wilczy wicher” nie zdoła się już nigdy wyprostować. Will wrzasnął w zwierzęcym przerażeniu, lecz w następnej chwili jego krzyk stłumiła lodowata słona woda, która uderzyła z potworną siłą, wypełniając jego usta i płuca. Nie zdołał utrzymać się masztu, fala rzuciła go na pokład i poniosła ze sobą, dopóki nie zatrzymała go napięta lina, a wówczas woda miotała nim w tę i we w tę, dopóki nie przelała się cała jej masa. Leżał teraz na deskach pokładu jak wyłowiona ryba, a okręt tymczasem powoli odzyskiwał równowagę. Obok siebie ujrzał Evanlyn. Popełzli oboje do masztu, by znów uchwycić się go z całej siły.
Okręt tymczasem wyprostował się zupełnie, ale już w następnej chwili jego dziób zanurkował do przodu, po czym „Wilczy wicher” z oszałamiającą prędkością popłynął w dół po drugim zboczu fali, tak że żołądki aż podeszły im do gardeł; znów krzyczeli w nieopanowanym przerażeniu.
Dziób okrętu wbił się w wodę, rozcinając ją z taką siłą, że rozbryzgi uniosły się wysoko, by w następnej chwili runąć z góry na pokład. Jednak nie uderzyły ich z takim impetem jak nacierająca fala i tym razem oboje zdołali utrzymać się masztu. Woda sięgała im do pasa, ale spłynęła szybko i smukły wilczy okręt jakby otrząsnął się z jej ciężaru.
Pośród rzędów wioślarzy uwijali się już wojowie z drugiej zmiany, wylewając wodę wiadrami. Erak i Svengal, którzy znajdowali się na najbardziej wystawionej na fale części pokładu, także przymocowali się zawczasu linami po obu stronach sztormowego wiosła sterowego, jakiego używano w podobnych okolicznościach — było ono o połowę większe od zwykłych wioseł. Dzięki dłuższemu drzewcu sternik mógł napierać z większą siłą, pomagając w ten sposób wioślarzom przy skręcie. Teraz jednak, podczas sztormu, trzeba było aż dwóch rosłych mężczyzn, by móc nim poruszyć.
Gdy znaleźli się w dolinie pomiędzy wodnymi masywami, wiatr nieco zelżał. Will otarł piekące od soli oczy, następnie zaczął kaszleć, a w końcu zwymiotował słoną wodą na pokład. Pochwycił przerażone spojrzenie Evanlyn. Przemknęło mu przez myśl, że powinien coś uczynić, by podnieść ją na duchu, jednak nie był w stanie nic powiedzieć ani zrobić. Po prostu nie mieściło mu się w głowie, żeby ten okręt był w stanie wytrzymać choćby jeszcze jeden napór potężnej fali.
A następna fala właśnie nadciągała. Była jeszcze potężniejsza od poprzedniej. Odległa o kilkaset metrów, podążała ku nim z rykiem, wznosząc się nad nimi, coraz bliżej. Przewyższała wysokością mury Zamku Redmont. Will przycisnął twarz do masztu, widząc kątem oka, że Evanlyn czyni to samo, gdy okręt znów zaczął wspinać się mozolnie po wodnej pochyłości.
Wznosili się tak i wznosili, wdzierając się po stromiźnie fali; wioślarze napierali z całych sił na drzewca wioseł, usiłując przeciwstawić się połączonym siłom wiatru i morza. Tym razem, zanim nawet fala ich zalała, Will był pewien, że jeszcze chwila i okręt poniesie klęskę w tym starciu, bowiem znowu zaczął zsuwać się do tyłu, ku pewnej zgubie. Jednak wówczas fala przełamała się i runęła na nich z całą swą potęgą. Masa wody znów cisnęła nim o pokład. Chwycił się kurczowo zbawczej liny, ale w tej samej chwili coś silnie uderzyło go w usta: zdał sobie sprawę, że był to łokieć Evanlyn. Woda przelała się nad nim z hukiem, potem dziób znów zanurkował, a „Wilczy wicher” z oszałamiającą prędkością popędził w dół, prując wodę niczym lądująca kaczka. Willowi nie starczyło już sił, by krzyczeć. Jęknął tylko i podczołgał się z powrotem do masztu. Popatrzył na Evanlyn i potrząsnął głową. Był przekonany, że czegoś takiego żadnym sposobem nie zdołają przetrwać. W jej oczach dostrzegł takie samo bezmierne przerażenie.
Podczas gdy okręt pędził w dół, znajdujący się na rufie Erak i Svengal trzymali z całych sił drzewce wiosła; strugi wody wznosiły się wysoko po obu bokach, a cały okręt aż drżał od naprężeń. Zakołysał się, otrząsnął i znów odzyskał równowagę.
— Nieźle się spisuje! — krzyknął Svengal. Erak przytaknął ruchem głowy, ale minę miał niewesołą. Choć Will i Evanlyn przeżywali sztorm, jakby nadchodziły ich ostatnie chwile, wilcze okręty dostosowane były do żeglugi nawet w tak skrajnych warunkach. Jednak także i one miały swoje ograniczenia, toteż Erak wiedział doskonale, że jeśli nie zmieni taktyki, nikt ze znajdujących się na pokładzie nie ujdzie z życiem.
— Tym razem mało brakowało — odparł ponuro. Jedynie dzięki rozpaczliwemu wysiłkowi wioślarzy, którzy zdołali przeprowadzić okręt przez grzbiet fali, nie zsunął się on tyłem w wodną przepaść.
— Musimy zawrócić i pozwolić, żeby sztorm nas niósł — stwierdził, a Svengal skinął głową, wpatrując się przed siebie i mrużąc oczy od wiatru oraz kropelek słonej wody. — Po następnej fali, do dzieła! — zakomenderował dowódca.
Kolejna fala była trochę mniejsza od kolosa, który o mało ich nie zmiażdżył, ale i tak okazała się gigantyczna. Obaj Skandianie znów pochwycili z całych sił drzewce wiosła sterowego.
— Napierać, do wszystkich diabłów! Mocniej! — wrzeszczał Erak na wioślarzy, gdy nadszedł kolejny wodny wał, a „Wilczy wicher” po raz trzeci rozpoczął niebezpieczną, morderczą wspinaczkę.
— O, nie! Proszę, niech to się już skończy — jęknął głucho Will, gdy pokład znów się uniósł. Niedające się opanować przerażenie wyczerpywało niczym ogromny fizyczny wysiłek. Marzył już tylko, żeby było po wszystkim. Jeśli nie da się inaczej, trudno, niech okręt zatonie. Mniejsza o wszystko inne. Tylko niech to się już wreszcie skończy. Byle tylko uwolnić się od tego przytłaczającego lęku. Opodal słyszał Evanlyn, która szlochała ze strachu. Otoczył ją ramieniem, ale nic więcej nie był w stanie zrobić, żeby dodać jej otuchy.
Wznosili się i wznosili, aż rozległ się znajomy już ryk przełamującego się grzbietu fali, po czym jeszcze raz zalała ich woda, by spłynąć, nim kadłub okrętu opadnie z hukiem na drugie zbocze fali, pędząc w dół. Will chciał krzyknąć, ale ze ściśniętego gardła chłopca wydobył się tylko jakiś nieartykułowany, cichy odgłos.
„Wilczy wicher” po raz trzeci znalazł się w dolinie u stóp fali. Erak zaczął wykrzykiwać rozkazy. Musieli zdążyć przed najsilniejszym porywem wiatru i przed nadejściem kolejnej fali; w ciągu tych rozpaczliwie krótkich chwil musieli wykonać zwrot.
— Na sterburtę! — ryknął, pokazując jednocześnie kierunek ręką na wypadek, gdyby jego głos nie dotarł do wioślarzy siedzących na przodzie okrętu, choć trudno było sobie wyobrazić, żeby ktoś mógł go nie dosłyszeć.
Wioślarze zaparli się stopami o drewniane ławy. Pióra wioseł uniosły się; ci, którzy znajdowali się na ster — burcie, czyli po prawej stronie, przyciągnęli drzewca jak najdalej w tył, przygotowując się do wiosłowania w odwrotnym niż dotąd kierunku; żeglarze siedzący na bak — burcie przeciwnie, pchnęli je przed siebie. Gdy pokład okrętu wyrównał się, Erak wrzasnął na całe gardło:
— Teraz!
Wiosła zanurzyły się w morzu, załoga jednej burty wiosłowała w przód, drugiej w tył, a Erak i Svengal napierali z całej siły na wiosło sterowe. Długi, wąski okręt odwrócił się zwinnie, niemal w miejscu, wystawiając rufę na uderzenie morza i wiatru.
— Teraz wszyscy razem, ciągnąć! — ryknął znów Erak, a wioślarzom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Doskonale zdawali sobie sprawę, że od tego wysiłku zależy ich los, w przeciwnym wypadku masy wody po prostu ich pochłoną. Erak rzucił przelotnie okiem na dwójkę aralueńskich jeńców czepiających się desperacko masztu i w następnej chwili zapomniał o nich, skupiając całą uwagę na ruchach okrętu oraz pilnując, by przez cały czas był ustawiony idealnie tyłem do wiatru. Najmniejszy błąd groził odpadnięciem w bok i przewróceniem, co oznaczałoby nieuchronny koniec. Z wiatrem płynęło się łatwiej, ale nie mógł pozwolić sobie na jedną chwilę nieuwagi.
Z punktu widzenia Willa i Evanlyn okręt nadal wznosił się i opadał w przerażającym tempie, pokonując różnice wysokości sięgające dobrych piętnastu metrów. Jednak teraz nie było aż tak trudno nad nim zapanować, gdyż okręt dał się nieść szalejącym żywiołom, miast podejmować z nimi beznadziejną walkę. Co prawda, wciąż w regularnych odstępach uderzały w nich masy wody i obryzgiwała słona piana, ale przynajmniej „Wilczy wicher” już nie cofał się ku zgubie w wodnej przepaści. Przekonawszy się, że okręt radzi sobie z kolejnymi wodnymi masywami przepływającymi pod nim i wokół niego, w duszy Willa zaświtał cień nadziei: być może mieli jednak nikłą szansę na przeżycie.
Być może. Jednak z nadejściem każdej zalewającej ich fali czuł ten sam chwytający za trzewia, obezwładniający lęk. Za każdym razem zdawało mu się, że właśnie ta fala może być ostatnią. Objął Evanlyn obiema rękami, poczuł, że i jej ramiona chwytają go, lodowaty policzek dotknął jego twarzy. Jedyną pociechą dla każdego z nich była obecność drugiego. Evanlyn aż skomlała ze strachu i Will z niejakim zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że robi dokładnie to samo — mruczy pod nosem jakieś bezsensowne słowa, wzywa Halta, woła Wyrwija… kogokolwiek, kto mógłby go wysłuchać i mu dopomóc. Jednak gdy fala po fali przewalały się, a „Wilczy wicher” był wciąż cały, obezwładniająca groza ustępowała miejsca nerwowemu wycieńczeniu. W końcu zdołał usnąć.
Jeszcze przez siedem dni okręt płynął wraz z burzą na południe, opuszczając Morze Wąskie, by znaleźć się w końcu na obrzeżach Oceanu Bezmiernego. Will i Evanlyn leżeli skuleni u stóp masztu: przemoczeni, wycieńczeni i przemarznięci do szpiku kości. Lęk przed mogącą nastąpić w każdej chwili katastrofą nie opuścił ich, lecz stopniowo powróciła wiara w możliwość przeżycia.
Ósmego dnia zza chmur wyłoniło się słońce, zaświeciło blado i przez mgłę. Gwałtowne kołysanie ustało, okręt znów sunął gładko po powierzchni.
Śmiertelnie znużony Erak, którego broda oraz włosy białe były od soli, przesunął potężne drzewce steru. Okręt zatoczył łagodny łuk, na powrót kierując się w północną stronę.
— Płyniemy do Przylądku Schronienia — oznajmił załodze.