Na orbicie Tara powitała nas eskorta składająca się z dziesięciu statków. Włączyliśmy holosześcian i mogliśmy obserwować, jak statki konwojujące tworzą wokół nas półkole.
– Terry, jesteś pewna, że na Tarze będą zadowoleni z naszego powrotu? – zapytałem.
Księżniczka popatrzyła na mnie z roztargnieniem.
– Regent zapewnia, że Tar pozostał wierny. Muszę tylko dowieść, że jestem księżniczką Tar, która znikła dwieście lat temu. Innych pretendentów nie ma.
– A regent?
– On nie należy do domu imperatorskiego. Nie ma nikogo, kto mógłby pretendować do tronu… prócz mnie.
– Cóż… – objąłem ją. – W takim razie… Terry!
W oczach księżniczki zobaczyłem strach. Dobrze ukrywany, ale dość długo byliśmy razem, by nauczyć się rozumieć swoje emocje.
– Boisz się?
– Tak.
Przez głowę przemknęła mi szalona myśl. Omal nie odskoczyłem od Terry. Siewcy mogli przecież stworzyć sobowtóra… Jeśli Terry… Zacisnąłem zęby. Nie wolno tak myśleć. Obok mnie stoi Terry Tar, moja księżniczka, moja żona.
– Siergiej, to ja – powiedziała cicho księżniczka. – Słowo honoru. Przynajmniej ty we mnie wierzysz?
Skinąłem głową.
– Widzisz, sprawdzanie odbywa się zgodnie ze starożytnym rytuałem z czasów, gdy jeszcze nie było identyfikacji genetycznej. Do badania pretendenta wykorzystuje się zestaw antygenów… tak zwany A-siedem.
– Co to takiego?
– Każdy imperator Tara oddaje do laboratorium medycznego krew, z której wyodrębnia się kilka kompleksów antygenowych, przekazywanych dziedzicznie. Jeśli ten odczynnik zaszczepi się dzieciom imperatora, nic się nie stanie. Za to człowiek obcej krwi umrze w męczarniach. Wprowadzą mi antygeny siedmiu ostatnich imperatorów Tara, ojca, dziadka, pradziadka…
– I co z tego? – Nadal nic nie zrozumiałem. – Przecież jesteś prawowitą córką!
– Swojego ojca jestem pewna… prawie. – Terry przygryzła wargę. – Ale jeśli chodzi o pozostałych… Czy ziemscy królowie i królowe zawsze dochowywali sobie wierności?
– Nie bardziej niż zwykli ludzie – wyszeptałem. – Więc w tym rzecz… Co za bzdura! Nie można cię karać za zdradę twoich przodków!
– Jestem księżniczką. Odpowiadam za honor dynastii – powiedziała po prostu Terry. – Być może wszystko pójdzie dobrze. Siewcy obliczyli moje szansę: osiemdziesiąt dwa procent, na podstawie posiadanych danych historycznych. Cztery do jednego, nawet więcej…
– Terry, tak nie wolno. – Popatrzyłem na holosześcian. W dole było już widać Złamany Kieł ze znajomymi pałacami na szczycie. – Zażądamy innej kontroli, normalnej, genetycznej. Niech się upewnią, że ty to ty i po wszystkim.
– Siergiej, monarchia trzyma się na jednym: na tradycji. Jeśli zmieni się jeden rytuał, runie wszystko. Rozumiesz?
Skinąłem głową. Terry ma rację. Nie można zmienić rytuału sprawdzania.
– Czy nie ma jakiegoś antidotum, antyciał, lekarstw? Siewcy mogli coś zorganizować, w końcu to w ich interesie!
– Przeprowadzą mi test na obecność leków we krwi. To również tradycja. Test prowadzony jest na bardzo wysokim poziomie, poprzez zdalne skanowanie molekularne.
– W takim razie lecimy na Somat. Nie pozwolę ci wziąć udziału w tej loterii!
Moje słowa zabrzmiały żałośnie. Nie wyszedł mi władczy ton. Nie mam królewskich przodków.
– Siergiej, przykro mi, ale tutaj nie masz prawa mi rozkazywać. Wybacz.
Że też musiałem zakochać się w księżniczce! Patrzyłem na dziewczynę siedzącą w sąsiednim fotelu. Dziewczynę, która poświęciła wszystko dla mnie, w imię mojej miłości. Na moją żonę, która odeszła ze mną na dobrowolne wygnanie na martwą planetę. Która nigdy się ze mną nie kłóciła, chociaż czasem było nam ciężko i czuliśmy się samotni. Która wspierała mnie, gdy miałem chandrę. Która nigdy nie wspominała o luksusach na Tarze. Która ani razu nie wypomniała mi, że dla mnie wyrzekła się swoich rodziców. Byłem jej mężem, kochankiem, przyjacielem, władcą. Ale teraz na barkach Terry spoczywało brzemię dynastii pradawnych władców, bardziej starożytnych i potężnych niż ziemscy królowie. Nie miałem prawa zdjąć z niej tego ciężaru.
– Będę przy tobie, Terry – wyszeptałem, dotykając jej twarzy. – Uda nam się. Jestem szczęściarzem.
Terry musnęła wargami moją dłoń i skinęła głową.
– Dobrze, Sierioża. Pożycz mi na jeden wieczór odrobinę swojego szczęścia.
Albo pałac nie zmienił się w ciągu tych dwóch stuleci, albo ja nie dostrzegałem różnicy. Stanęliśmy we dwóch z Lansem na nagim polu kosmodromu. Żadnych komitetów powitalnych, tylko na niebie krążyły tauryjskie statki. Miałem na sobie strój lorda, bardzo wygodny kombinezon, trochę przypominający bojowy, ale bez tego całego elektronicznego chłamu. W skład stroju wchodził miecz atomowy i pistolet laserowy. To mnie cieszyło.
Poprawiłem miecz i obejrzałem się na nasz statek. Szara kula wyglądała jak monolit. Nie było nawet śladu po luku, z którego przed chwilą wyszliśmy. To oczywiście nie była jeszcze ta nieprawdopodobna maszyna Siewców, ale też całkiem nieźle.
Terry nadal była w środku – wkładała suknię rytualną. Wszystko zgodnie z tradycją. Pretendent czy też pretendentka do tronu musi dojść do pałacu na piechotę, najwyżej z dwoma osobami towarzyszącymi. Uśmiechnąłem się, patrząc, jak z luku, który pojawił się na pancerzu, wysuwa się Trofeum. Załóżmy, że zwierzątko domowe, nawet półrozumne, nie liczy się jako osoba towarzysząca…
Wtedy pojawiła się Terry.
Miała na sobie suknię z półprzeźroczystego białego jedwabiu. Zbyt cienkiego, moim skromnym zdaniem… Była bosa, włosy swobodnie opadały jej na ramiona. Zapewne właśnie tak przyszła niegdyś do zamku władców Tara pierwsza pretendentka do tronu.
Terry zbiegła w dół po trapie i zatrzymała się. Zrobiłem krok w jej stronę.
– Nie zimno ci?
Nie słyszała mnie. Stała wpatrzona w ażurowe wieże, kolorowe kopuły, łuki i kolumnady pałacu. W oczach miała łzy. Ależ ze mnie głupiec…
W tej chwili miałem gdzieś Siewców, Fangów, tajemniczych Obojętnych i nadciągającą wojnę. To, co najważniejsze dla Terry i dla mnie, rozegra się tutaj, już niedługo. Na planecie, którą ona władała, a ja ratowałem. Życie i śmierć jednego człowieka czasem decyduje o losach świata. Próba, która czeka Terry, przechyli szalę wagi w konfrontacji dwóch cywilizacji.
Dlaczego jestem tego taki pewien?
Ze statku wyjrzał mężczyzna w czarnym kombinezonie Korpusu Desantowego i pomachał ręką:
– Powodzenia!
Otwór zniknął, statek zaczął się unosić. Sto metrów nad kosmodromem zamigotał, otulił się błękitnym lśnieniem – i znikł. Rozległ się trzask, przechodzący w cichnący świst. Powiało chłodem. Wejście w hiperskok z atmosfery planety to całkiem niezła demonstracja siły.
– Już czas, księżniczko – przypomniał Lans. – Rytuał zabrania zwlekać.
Terry poszła pierwsza, za nią ja i Lans. Zapytałem go szeptem:
– Wiedziałeś o rytuale?
– Tak.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś na Ziemi? Komandor ci zabronił?
Lans drgnął, ale się opanował.
– Terry prosiła. Nic by to nie zmieniło, a ona postanowiła zaryzykować. Po co zbędne emocje, książę?
– Przepraszam – wykrztusiłem. – Ale mimo wszystko powinieneś był mi powiedzieć. O swoje nerwy troszczę się sam.
– Terry prosiła – powtórzył bezradnie Lans.
– Prosiła czy rozkazała?
– Co za różnica…
Beton kosmodromu był nierówny, pokruszony. Stąpanie po czymś takim nawet w butach to średnia przyjemność. A Terry szła boso… Skrzywiłem się, wyobrażając sobie, co ona czuje. Zerknąłem na Lansa i zobaczyłem na jego twarzy odbicie tego samego bólu. Nawet najwierniejszy i najbardziej oddany monarchista nie przeżywałby tak razem z księżniczką.
– Dziękuję, Lans – powiedziałem nieoczekiwanie.
– Za co?
– Za to, że mimo wszystko jesteś moim przyjacielem.
Odpowiedział nie od razu.
– Terry nie domyśla się, że to może być trudne. Wszystko w porządku, Siergiej. Taki rozkład kart.
Podeszliśmy do bramy znajdującej się najbliżej lądowiska. Wysokie, ciężkie skrzydła z ciemnego, przypominającego brąz metalu. Czułem, że za nimi na nas czekają.
Terry dotknęła drzwi dłonią, skrzydła się rozsunęły. Wewnątrz panowała absolutna, nieprzenikniona ciemność. Do środka nie wpadał blask zalanego słońcem kosmodromu. Pole kamuflażowe.
– Kim jesteś? – zapytano z ciemności. Głos był zimny, suchy…
i znajomy.
– Terry Tar, ostatnia z rodu Tar, księżniczka tego świata.
– Kto może potwierdzić twoje słowa?
– Drzwi mojego zamku poznały mnie.
– Wejdź.
Weszliśmy za Terry w ciemność. Trofeum przytulił się do mojej nogi – nie lubił pola kamuflażowego, w którym nie pomagał nawet jego koci wzrok.
– Kim jesteś?
– Terry Tar, ostatnia z rodu Tar.
– Kto może potwierdzić twoje słowa?
– Lord z planety Ziemia i żołnierz z planety Tar.
– Wierzycie jej, Siergieju i Lansie?
– Tak – odpowiedzieliśmy chórem.
Zapłonęło światło. Nierówne, chwiejne światło pochodni. Płonęły od dawna, po prostu tłumiło je pole. Przed nami stały trzy postacie w szarych płaszczach z kapturami nasuniętymi na twarze.
– Kim jesteś? – zapytał głos po raz trzeci. Cholerny rytuał…
– Terry Tar.
– Kto może potwierdzić twoje słowa?
– Moja krew.
– Planeta Tar uwierzy głosowi krwi. Niech tak się stanie.
– Niech się stanie – powiedziała cicho Terry.
Szliśmy korytarzami pałacu. Prowadziła nas tamta trójka w szarych płaszczach, chociaż Terry i tak znała drogę. Nie była długa.
Badanie miało się odbyć w sali tronowej. Widziałem ją dawno temu, przelotnie. Turkusowe ściany i czerwone sklepienie, barwy planety Tar. I szary metaliczny tron na czarnym postumencie. Teraz obok tronu władców Tara stał jeszcze jeden przedmiot – który kompletnie tu nie pasował. Toporny drewniany stolik, pokryty strzępem czerwonego materiału, a na nim – połyskliwa strzykawka. Początkowo myślałem, że jest pusta, dopiero po chwili zrozumiałem, że roztwór jest bezbarwny.
Jeden z ludzi w szarym płaszczu stał za nami, drugi wziął do ręki strzykawkę. Trzeci stanął pomiędzy księżniczką a tronem.
– Kto zagradza mi drogę? – zapytała półgłosem Terry.
– Obrońca tronu.
– Co cię czeka, jeśli nie masz racji?
– Twoja decyzja.
– Zdecydowałam. Wygnanie.
Terry odwróciła się do „szarego”, który trzymał strzykawkę.
– Kto nie wierzy moim słowom i uwierzy tylko krwi? – zapytała.
– Dowódca ochrony – odpowiedział ochryple człowiek.
– Co cię czeka, jeśli nie masz racji?
– Twoja decyzja.
– Zdecydowałam. Nagroda.
Przyszła kolej na trzeciego człowieka w szarości. Terry długo wpatrywała się w jego twarz, w końcu powiedziała:
– Kto zagradza mi drogę wstecz?
– Żołnierz i poddany imperium – padła cicha odpowiedź.
– Co cię czeka, jeśli nie masz racji?
– Twoja decyzja.
– Zadecyduję – powiedziała Terry po długiej przerwie i podeszła do dowódcy ochrony. Ten milczał chwilę, w końcu powiedział:
– Spełnię swój obowiązek. Jeśli umrzesz, odejdę na wygnanie. Jeśli jesteś księżniczką, zrezygnuję z nagrody. Poproszę o rękę.
Terry w milczeniu podała mu ramię. Dowódca ochrony podwinął rękaw sukni, przysunął strzykawkę do zgięcia łokcia.
Nie… Nie. Nie będę grał w żadne gry. Opuściłem dłoń na rękojeść pistoletu. I poczułem, że czyjeś silne palce chwyciły mój nadgarstek.
– Spokojnie, kapitanie – wyszeptał mi do ucha stojący za mną „szary”. – Od soli fizjologicznej jeszcze nikt nie umarł.
Wreszcie poznałem jego głos.