Replay
To przypominało skok przez hiperprzestrzeń, ale bez feerii barw, bez upajającej lekkości, bez niezrozumiałej euforii. Przeciwnie. Świadomość zanurzyła się we mgle. Nie mogłem myśleć ani się dziwić, a obcy, pozbawiony emocji głos rozlegający się na dnie mojej świadomości nie budził najmniejszej reakcji.
Aktywizowano granat temporalny. Jesteście bezpieczni.
Leciałem przez ciemność. W otaczającej mnie ciszy i spokoju nie było najmniejszego ruchu. Nie czułem swojego ciała, tylko szybki upadek. Temporalny granat… więc tak nazywa się kryształowy cylinderek. Interesujące.
Użycie uzasadnione, niebezpieczeństwo pierwszego stopnia. Zaleca się powrót do trzeciego momentu węzłowego.
Jaka zabawna broń, potrafi dawać dobre rady. Cóż, ona wie lepiej. Siewcy umieli walczyć.
Decyzja została podjęta.
Ciemność znikła. Znowu byłem sobą… i stałem przed otwartym podziemnym hangarem obok Ernada.
Purpurowe słońce schodziło za horyzont. Niebo było czarne jak roztopiona smoła. Czerwone odbłyski igrały na przezroczystym korpusie flaera i szarym pancerzu kutra bojowego.
– Na pustyni często bywają burze piaskowe – rzekł Ernado. – Ale tutaj wiatr dotrze nieprędko.
Świadomość pracowała z taką ostrością jak nigdy dotąd. Pamiętałem wszystko, co wydarzyło się do momentu, gdy temporalny granat Siewców odrzucił mnie w przeszłość. A Ernado nie pamiętał niczego. Dla niego, księżniczki, Shorreya, Lansa i wszystkich ludzi znajdujących się na tej planecie – a może w całym wszechświecie? – nic się jeszcze nie wydarzyło. Ernado nie osłaniał mojego przedarcia się do pałacu, gwardziści nie padali od wystrzałów pistoletu, księżniczka nie płakała na moim ramieniu, kadet Lans nie umarł straszną śmiercią. A klinga Shorreya nie dotknęła mojej piersi, by przebić serce.
Broń, która nie zabija. Ostatni atut, możliwość ponownego rozegrania przegranego pojedynku. Kryształowy ołówek, który wykreśla wszystkie błędy.
– Jeśli trafią flaer i zapali się paliwo, usmażę się.
To był mój głos. Powiedziałem te same słowa, co za pierwszym razem. Wargi poruszały się pomimo mojej woli.
Poczułem przerażenie. Czy jestem skazany na powtórzenie drogi, którą już przeszedłem? Czy muszę mówić i robić tylko to, co wtedy?
Ernado podał mi dyski z programami. Wziąłem je, wsunąłem do kieszeni… i spróbowałem powstrzymać opadającą rękę.
Początkowo było to trudne. Jakbym rozciągał sprężystą gumę, która spowiła moje ciało, jakbym szedł przez galaretę. Potem napięcie znikło i znowu miałem władzę nad swoim ciałem.
Dotknąłem kieszeni kombinezonu, w której leżały temporalne granaty, i wymacałem tylko jeden cylinderek. Słusznie, tak właśnie powinno być.
– Startujemy? Musisz dotrzeć do pałacu, zanim zapadnie ciemność.
W milczeniu podałem mu rękę. Absolutnie odruchowo, bez jakiegokolwiek wysiłku. Ale już się nie bałem, wiedziałem, że w każdej chwili mogę podporządkować ciało własnej woli, wyrwać się ze strumienia wydarzeń, które już się rozegrały. Zastanowiłem się, dlaczego Siewcy przewidzieli taką fatalistyczną pułapkę, dziwnego autopilota, skoro wyjście spod jego wpływu wymaga tylko trochę wysiłku… Odpowiedź była oczywista. Fatalizm pozwalał zachować w niezmienionej postaci wszystkie udane działania, nawet słowa i gesty, które sprawiły, że Ernado zmienił decyzję i nie wycofał się na orbitę, a kończąc na celnych strzałach do atakujących gwardzistów. Czułem się we własnym ciele jak obserwator, który może przejąć stery wtedy, gdy jest to konieczne. Na przykład uciec z bazy, zanim pojawi się tam Shorrey. Albo zdążyć uchylić się przed rzuconym we mnie nożem… Ramię już nie bolało. Wiedziałem, że rana znikła bez śladu w momencie skoku w czasie, ale nieprzyjemne wspomnienie przeżytego bólu pozostało.
Rozważając to wszystko, wsiadłem do kabiny flaera i usadowiłem się w fotelu. Usłyszałem głos Ernada:
– Włącz autopilota.
Dotknąłem żółtej płytki i uśmiechnąłem się. Inaczej niż przedtem. Na autopilocie dotrze do celu nie tylko flaer, ale również jego pilot. Wygodna rzecz takie temporalne granaty. Dziwne… Tak łatwo zaufałem broni Siewców, tak łatwo ta broń mnie uznała…
– Już lecisz, Serge.
Oczywiście, że lecę. A ty polecisz ze mną, nawet jeśli jeszcze się tego nie domyślasz.
– Jeszcze raz powodzenia lordzie.
Poczułem wstyd. Co za łajdak ze mnie, słowo daję. Ja dostanę się do pałacu, a Ernado zginie w nierównym pojedynku! Muszę go uprzedzić, muszę…
– Jeszcze raz dziękuję, nauczycielu.
Uprzedzić? Ernado jest wystarczająco ostrożny bez moich rad. Mam zabronić mu lecieć do pałacu? Wtedy to ja zginę pod strzałami kutrów patrolowych. Wyjścia nie było. Temporalny granat dawał drugą szansę, ale tylko swojemu właścicielowi. Pozostali uczestnicy zabawy nie byli brani pod uwagę.
Nie było innego wyjścia. Ernado sam wybrał swoją drogę.
Za to kadet Lans nie zginie z ręki Shorreya, a ja i księżniczka dotrzemy do Świątyni Wszechświata.
Warto umrzeć za miłość. Szkoda tylko, że tymi słowami nie da się uspokoić sumienia.
Autopilot prowadził flaer do pałacu.
Wszystko się powtórzyło. Wydarzenia przewinęły się od nowa, jak epizody w puszczonym ponownie filmie. Kadr po kadrze. I tylko ja znałem z góry cały scenariusz.
Kutry patrolowe, które zbyt długo decydowały, czy mnie zniszczyć, czy nie… I pojawienie się Ernada, który odciągnął je w decydującej chwili.
Ogród rzeźb na dachu pałacu. I dwóch gwardzistów – pierwsze ofiary mojego pistoletu.
Bieg po korytarzu prowadzącym do sali księżniczki. Płaszczyznowy dysk rzucony w stronę zagradzających mi drogę żołnierzy Shorreya.
Księżniczka, która poznała mnie nie od razu. I jej prośba, żebym się odwrócił.
Skoncentrowałem się i wyrwałem ze strumienia wydarzeń. Księżniczka musiała zmienić suknię na kombinezon. Ale ja nie zamierzałem obrywać z powodu jest wstydliwości.
Odwróciłem lekko głowę i obserwowałem ciemne prostokąty okien pomiędzy zasłonami. Odbijały wszystko, co działo się w pokoju. Księżniczkę, która zrzuciła rozciętą suknię. Jej służącą Dilę rozwijającą kombinezon.
Serce tłukło mi się jak szalone. Do diabła, co się ze mną dzieje? Nie jestem dziesięcioletnim chłopcem, który ogląda w szkolnej toalecie rozmazane zdjęcia pornograficzne. Ani siedemnastolatkiem, drżącą ręką rozpinającym dżinsy swojej dziewczyny. Widziałem takie orgie, jakich pozazdrościłaby mi Emmanuelle. Zdarzało się, że zasypiałem w ramionach jednej dziewczyny, a budziłem się w ramionach innej. Miałem tyle kobiet, że nawet nie pamiętam ich imion…
Ale żadnej z nich nie kochałem.
Patrzyłem na nagie ciało okryte przezroczystą mgiełką bielizny, i wiedziałem, że żadnej innej kobiety na świecie nie będę tak pragnął. Chcę posiąść księżniczkę. Chcę dotykać jej ciała przez delikatny pancerz kombinezonu. Chcę poczuć jej pieszczoty i ofiarować jej swoje.
I zabić Shorreya, który śmiał pragnąć tego samego.
Tajne drzwi w ścianie otworzyły się, a ja omal znów nie przegapiłem tego momentu. Zacząłem uchylać się przed rzuconym nożem zaledwie odrobinę szybciej niż za pierwszym razem. Niezły początek.
– Lordzie!
Ostrze kindżału musnęło ramię, rozpruwając kombinezon i zostawiając na ciele krwawiący ślad. Lepiej niż poprzednio, ale mimo wszystko…
Poczułem złość. Nie po to aktywizowałem temporalny granat, nie po to znowu wysłałem Ernada na śmierć, żeby uwierzyć w przeznaczenie!
– Macie! – krzyknąłem, strzelając do gwardzistów.
I znowu pięciu gwardzistów przeżyło. Znowu zastrzeliłem jednego z nich, a w pistolecie skończyły się pociski. Znowu, jak poprzednio, cofałem się, z trudem powstrzymując ich napór. Przeznaczenie?
Jeden z gwardzistów odsłonił się, robiąc za duży zamach do zadania ciosu. Poprzednim razem zraniłem go w rękę.
Teraz uderzyłem w serce – tym samym ciosem, którym Shorrey próbował zabić mnie. Klinga weszła w pierś, a na twarzy gwardzisty rozlała się martwa bladość. Miecz wyszedł z rany i kombinezon zamknął się, zsuwając rozcięcie. Ale gwardzista już padał, nogi się pod nim uginały; księżniczka, które podbiegła na pomoc, zaatakowała nie jego, lecz innego żołnierza.
Przeznaczenie znikło.
Kilka sekund później było po wszystkim. Staliśmy z księżniczką naprzeciwko siebie, a pomiędzy nami leżały cztery nieruchome ciała w ukrywających rany kombinezonach.
– Doskonale władasz mieczem – powiedziała księżniczka.
– Ty również.
– Mnie uczono tego od dzieciństwa. Ale jak zabiłeś pozostałych?
Wargi poruszyły się same:
– Pistolet strzela płaszczyznowymi dyskami.
Znowu „szedłem” na autopilocie. Zmieniająca się rzeczywistość z uporem próbowała powrócić do pierwotnego stanu. Cóż, nie było w tym nic złego.
Ruszyliśmy do pasów startowych.
Znowu bieg przez ciemny ogród i ochroniarz zabity płaszczyznowym dyskiem. I męczące przeciążenia awaryjnego startu.
Flaer szybował do bazy imperatorskich wojsk lotniczych. Tam gdzie miałem zginąć.
Maszyna zakończyła krótką drogę po ziemi i zatrzymała się. Z tym samym wysiłkiem wyrwałem się z poprzedniego biegu czasu. Długa dyskusja z Lansem była zbędna.
Wyskoczyłem z kabiny i wpatrzyłem się w ciemność. Najmniejszego ruchu. Martwa cisza. Ale wiedziałem, że właśnie podkrada się młody mściciel, który wziął nas za wrogów.
– Lans! – zawołałem głośno. – Lansie Dari! Kadecie!
Księżniczka popatrzyła na mnie zdumiona.
– Czeka tu na nas twój przyjaciel?
– Tak. Przyszły. Lans!
Z ciemności wyłoniła się sylwetka młodzieńca. Patrzył na nas z napięciem.
– Jestem lordem z planety Ziemia – powiedziałem, nie pozwalając chłopcu ochłonąć – pięć lat temu zaręczonym z księżniczką.
Lans popatrzył na księżniczkę.
– Księżniczko… uratowałaś się? – powiedział niepewnie.
– Nie do końca – padła lakoniczna odpowiedź. – Jesteś synem pułkownika Dari?
Lans krótko skinął głową w geście pełnym szacunku i dumy jednocześnie.
– Tak. Poległ za imperatora.
Następne zdanie… wiedziałem, jakie będzie.
– Mój miecz, moja krew, mój honor są twoje, księżniczko. Było w tym coś śmiesznego i wstydliwego. Powtórzone w innych warunkach zdanie traciło cały swój blask, stawało się śmieszne i pompatyczne… Skarciłem się w myślach. Ten chłopiec, powtarzający ceremonialną formułkę wierności, nie bał się iść na pewną śmierć.
– Księżniczko, nie mamy czasu – przerwałem gwałtownie. – Shorrey dogoni nas za kilka minut.
– W jaki sposób?
– Wykorzysta start awaryjny… Lans, potrafisz sterować kutrem stojącym na awaryjnym starcie? Mam program autopilota, ale nie jest przeznaczony do zdobycznej maszyny.
– Skąd wiesz o kutrze ochroniarzy? – głos Lansa zdradzał napięcie.
– Lans, chłopcze – powiedziałem cicho, ale twardo. – Nie wątpię, że przewyższasz mnie urodzeniem i dorównujesz tytułem. Ale mimo wszystko jestem starszy i mogę mieć swoje tajemnice.
Lans skinął głową.
– Proszę o wybaczenie, lordzie. Nie podejrzewam cię, ale zdumiała mnie twoja wiedza…
– Potrafisz sterować zdobycznym kutrem?
– Uczono nas… – zająknął się Lans -…ale nigdy nie dokonywałem awaryjnego startu, tym bardziej w polu neutralizującym.
– Będziemy musieli zaryzykować.
– Lordzie, niedaleko stoi sprawny kuter naszej armii, jeśli podciągniemy go tutaj…
– Lans, nie mamy czasu. Będziesz musiał przypomnieć sobie wszystko, czego was uczyli.
Lans zrobił nieokreślony gest.
– W takim razie chodźcie za mną. Na starcie awaryjnym będziemy za dziesięć minut.
Gdy szliśmy za Lansem, księżniczka spytała cicho: – Nie rozumiem, co się tu dzieje, Siergiej. Znałeś tego kursanta wcześniej? Bywałeś w tej bazie?
– Nie – odparłem po chwili wahania.
– W taki razie skąd wiesz o zdobycznym kutrze, o pogoni, w jaki sposób…
– Księżniczko – przerwałem jej delikatnie. – Będziesz musiała mi zaufać. Możliwe, że jestem tylko marionetkowym lordem… z planety, której nie ma.
Księżniczka drgnęła. Przez minutę szliśmy w milczeniu, wreszcie powiedziała:
– Lordzie, wcale nie uważam cię za marionetkę. To słowa Shorreya. Ale zaczynam się ciebie bać, prawie tak samo jak Shorreya Manhema.
– Shorrey Manhem to marny aktorzyna usiłujący grać Supermana – powiedziałem z nagłą złością. – Cała jego zręczność, siła i wytrzymałość nie zastąpią najważniejszej rzeczy.
– A co jest najważniejsze?
– Umiejętność improwizacji. Podejmowania zaskakujących decyzji. On gra rolę, którą sam napisał, ale boi się zmienić w niej choć słowo.
– Jeśli umie się przewidywać wydarzenia na dziesięć ruchów naprzód, nie ma potrzeby improwizacji – zaprotestowała księżniczka.
– Możliwe. Nigdy nie byłem w tym dobry.
– A więc to ty jesteś prawdziwym Supermanem – powiedziała z lekką ironią księżniczka.
Uśmiechnąłem się z przymusem.
– Być może, księżniczko. Według miar naszej planety… Powiesz mi, czemu ją tak dziwnie nazywają?
– Tak. Kiedy już dotrzemy do celu i wyjawisz mi źródło swojej nieoczekiwanej wiedzy. Ja też muszę mieć jakąś tajemnicę.
– Ty sama jesteś tajemnicą, księżniczko – zakpiłem delikatnie. Dziewczyna poprawiła włosy, które wysunęły się spod złotego diademu.
– Oczywiście, lordzie – uśmiechnęła się. – W przeciwnym razie nie byłabym księżniczką.
Lans, który szedł przodem i wyraźnie próbował usłyszeć naszą rozmowę, zatrzymał się.
– Księżniczko, lordzie… jesteśmy na miejscu – oznajmił ponuro. – Oto kuter.
Maszyna nie przypominała kutra Ernada. Była półtora raza większa, w kształcie cygara, a z korpusu wysuwały się skrzydła.
– Model desantowy – wyjaśnił Lans. – Cięższy niż normalny, ale zdolny do szybowania w polu neutralizującym.
Otwierając luk, zawahał się chwilę.
– Księżniczko, nie jestem zbyt dobrym pilotem. Może jednak warto podciągnąć tutaj nasz kuter i startować na autopilocie?
– O tym musi zadecydować lord – odparła niewzruszenie księżniczka.
– Już zdecydowałem.
Lans nie spierał się dłużej. W kabinie – było tu więcej przyrządów niż we flaerze – ustawiono cztery fotele w dwóch rzędach. Lans usiadł w jednym z przednich, ja i księżniczka za nim. Wąski, owalny luk z tyłu prowadził zapewne do przedziału desantowego. Kuter mógł pomieścić ze dwudziestu ludzi…
Lans dotknął kilku klawiszy, włączył przyrządy. Rozbłysnął hologramowy sześcian, niemal taki sam jak we flaerze. Pochyliłem się do przodu, wpatrzony w kolorowe migotanie. Różowy łuk pola ochronnego, my przy samej jego granicy, miniaturowe kopie pałaców wieńczących Złamany Kieł… Zielony punkt płynący w naszą stronę od rezydencji imperatora.
– To Shorrey – powiedziałem, dotykając ramienia chłopca. – Wykorzystał start awaryjny. Gdybyśmy spróbowali dopchać tu inny kuter, zaskoczyłby nas. Rozumiesz, co by się wtedy stało?
– Zabiłby cię, lordzie. I mnie również. Księżniczkę zabrałby do pałacu.
– Dokładnie tak. Pamiętaj, los księżniczki jest teraz w twoich rękach. A to znaczy, że również los całej planety. Jeśli zdołamy wydostać się poza granice pola, Shorrey nas nie dogoni. Przegra i będzie musiał ze wstydem wynieść się do swoich włości. Jeśli zaś zginiemy, Shorrey stanie się pośmiertnym mężem księżniczki. Rozumiesz?
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, lordzie. – Wydawało mi się, że po raz pierwszy w tej rzeczywistości w słowach Lansa zabrakło nutki pogardy.
– Wobec tego zaczynajmy. – Usadowiłem się wygodnie w fotelu i wyjąłem z kieszeni ostatni granat temporalny. Jeśli chłopiec nie poradzi sobie ze sterowaniem, złamię kryształowy cylinderek.
Pod warunkiem że zdążę.