Próbowałem się uśmiechnąć, ale mięśnie nie chciały mnie słuchać; uśmiech wyszedł żałosny i nienaturalny.
– Co masz zamiar teraz zrobić. Mike?
– Nic. I wcale nie z powodu twojego pistoletu. My też jesteśmy opozycją, tylko bierną.
Wierzyłem mu, nawet bez żadnych wyjaśnień. Jednak Mike postanowił wyświetlić sytuację do końca.
– Walcz z nimi. Kolejny problem dla projektu „Siewcy” czy Ansamblu to szansa, że usłyszą również nasz głos.
– Tym bardziej że stanie się on kompromisem – zasugerowałem. Dziadek skinął głową. Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie dodać:
– Powinienem czuć dumę. Roader, doświadczony psycholog uważa mnie za zagrożenie dla całego projektu z dwoma milionami pracowników.
– Uważam – powiedział poważne Mike. – Nie żebym był zachwycony, ale uważam.
Zaczął grzebać w leżącym na trawie plecaku. Ten element wyposażenia turystycznego prawie się nie zmienił: te same paski i sprzączki, kieszenie na bokach, pomarańczowy materiał, już nieco wypłowiały od słońca.
Dziadek wyciągnął ze sterty kolorowych szmat płaską szklaną butelkę z przezroczystym brązowym płynem i podał mi.
– Koniak? – spytałem, nie patrząc na etykietkę. Może niesłusznie; kto wie, czy w XXII wieku ten napój nie stał się antykwaryczną rzadkością. Ale pytanie nie wzbudziło podejrzeń.
– Tak. Siedmioletni kutuzow.
Z zainteresowaniem przyjrzałem się etykietce. Przesadnie kiczowata, pstrokata, jakby na przekór surowej nalepce napoleona. W milczeniu i uroczyście rozlaliśmy koniak do szklaneczek, które podał nam Vic. Dał trzy, ale dziadek jakby nie zwrócił na to uwagi. Dopiero gdy upiliśmy łyk, dorzucił:
– Nie znakuj, Vic. Bo się skontaktuję z ojcem.
Chłopak nie zaprotestował.
Drugą porcję koniaku dziadek poprzedził toastem:
– Za Ziemię.
Skinąłem głową. Można wypić za Ziemię, a można też za Fangów czy chronokolonistów. Koniak sam w sobie też wart był oddzielnego toastu. Ten napoleon, który miałem okazję kiedyś próbować, tani, rozlewany w Polsce, był znacznie gorszy.
– Mike, muszę… dostać się do najbliższego miasta. Jak najszybciej.
– Nie masz fonu? – Dziadek uśmiechnął się, jakby uznając retoryczność tego pytania. Czy naprawdę bierze mnie za kosmicznego zwiadowcę?
Pokręciłem głową.
– My też nie mamy łączności. Andriej trzyma w ukryciu awaryjny wzywnik. To pilny przypadek?
– Nie. Tylko kaprys.
Dziadek skinął głową.
– Dla roaderato wystarczający powód, dla służb transportowych nie. Wyjmij mapę z plecaka i poszukaj najbliższego punktu łączności. Oczywiście, jeśli nie jesteś zainteresowany pieszą wędrówką do Irkucka.
Aha, czyli rzeczywiście jesteśmy nad Bajkałem. Ciekawe, czy Irkuck jest rzeczywiście najbliższym „terenem zasiedlonym”? A może moje słowa o mieście Mike wziął dosłownie?
Mapę znalazłem w cienkim mapniku razem z jakimiś papierami i okrągłym złotym medalionem, ze znakiem dokładnie takim, jaki i Vic nosił na łańcuszku. Spojrzałem na mapę i poczułem się jak kompletny kretyn. To była mapa Ziemi w skali jeden do dwudziestu milionów, w kształcie dwunastoramiennej gwiazdy, z rozciągniętymi na niej kontynentami. Wyglądała jak wydrukowana na zwykłym papierze, ale obok niebieskiej plamki Bajkału płonął oślepiający rubinowy punkt. Pewnie nasze współrzędne.
– Nie trzeba – odezwał się nagle Vic. – Punkt łączności jest pięć kilometrów na północ.
Dziadek rzucił Vicowi badawcze spojrzenie.
– Skąd wiesz?
– Patrzyłem wczoraj – odpowiedział nastolatek z niezrozumiałym dla mnie podtekstem.
– Jasne.
Zapadła cisza. Patrzyłem to na Mike’a, to na Vica. Coś się działo…
– Zaczekać na ciebie? – zapytał Dziadek.
Vic pokręcił głową.
– W takim razie odprowadź Siergieja.
– Oczywiście. Wezmę plecak.
– Poprosić Andrieja o wzywnik?
– Nie warto. – Vic poklepał znak na piersi. – Nie mam kompleksów, Dziadku. Jeśli będzie trzeba, złamię znak.
– Pożegnasz się?
– Pozdrowienia dla Christy.
Vic wstał i skinął na mnie.
– Chodźmy, odprowadzę cię.
Zajrzał do namiotu, wziął swój prawie pusty pomarańczowy plecak, identyczny jak ten Mike’a. Nie oglądając się, zaczął się oddalać ode mnie, Dziadka i ogniska.
– Pozdrów ojca – rzucił za nim Mike i podał mi rękę. – Dogoń go. Wiatru w twarz, spotkamy się w drodze.
– Wiatru w twarz – powtórzyłem. – Dziękuję za śniadanie. I za napój z butelki.
W głowie mi lekko szumiało. Wstałem i powędrowałem za Vikiem. Chłopiec szedł tym pozornie niespiesznym krokiem, który w ciągu godziny wykończyłby każdego zawodowca.
Przez dziesięć minut szliśmy w milczeniu. W końcu odezwał się Vic, nie patrząc na mnie:
– Wyczułem cię wczoraj wieczorem, zaraz po hiperprzejściu. Bardzo się czegoś przestraszyłeś.
– Wpadłem do wody i nie zobaczyłem brzegu – odpowiedziałem po sekundzie wahania. – Skąd wiesz o hiperprzejściu?
– Sygnał pojawił się nagle. – Vic poprawił plecak i dodał: – Nie bój się, nie czytam myśli. Tylko emocje.
– Nie boję się.
Znowu milczenie. Weszliśmy na niewysokie wzgórze. Wiał równy, zimny wiatr. Znowu odezwał się Vic:
– Nie marznę, przecież jestem roaderem. Nie musisz mi proponować kurtki, to byłoby śmieszne. – Uśmiechnął się. – Masz bardzo wyraźne emocje. Biegunowe. Nie gniewaj się.
Wzruszyłem ramionami. Rozmowa z półtelepatą to niezły sprawdzian wytrzymałości.
– Troska… ochrona… opiekuńczość – ciągnął Via – Boisz się o swoją dziewczynę?
– Tak – powiedziałem, powoli wpadając w złość.
– A także przeciwne emocje. Agresja… wściekłość… nienawiść. Nie chciałbym być twoim wrogiem. I nie zazdroszczę człowiekowi, któremu udało się nim zostać. Siergiej, mogę cię prosić o szczerość?
– I tak wyczujesz fałsz. Pytaj, Via – Jak to jest, zabijać naprawdę? Co czujesz? Strach? Żal? Wstręt?
Stanęliśmy. Vic patrzył na mnie z ciekawością. Udawanie nie miało sensu.
– Różnie, Via Czasem nawet obojętność.
– To źle – powiedział poważnie Via Najgorzej jak tylko może być. Ale czy można zabijać na niby?
– Na filmach z mentalną podkładką. Ale w nich wszystko trzeba filtrować, bo wiadomo, że kłamią. Wybacz pytanie. To między nami, na wyjście zero.
– Do diabła z tym waszym slangiem – nie wytrzymałem. – Jesteś człowiekiem czy komputerem?
– Człowiekiem. Popatrz, Siergiej, tam jest Andriej z parą na brzegu.
Popatrzyłem w tamtą stronę. Powietrze było czyste, mimo dużej odległości dało się dojrzeć nadmuchany, połyskujący jak szkło materac. I trzy osoby na nim.
Więc to takie zabawy.
Kilka razy wciągnąłem i wypuściłem powietrze. Popatrzyłem na Vica. Twarz mi płonęła.
– Podoba ci się? – zapytał twardo Via – Klnij, może ci ulży.
– Ile lat ma Den?
Nie wiem. Ale ma Znak, w takich wypadkach nie pyta się o wiek. Andriej ma piętnaście, Christa czternaście. Chyba.
– Chodźmy.
– Tylko nie do nich. Oni mają Znaki, rozumiesz? Mogą robić, co chcą, jeśli tylko nie przeszkadzają innym.
Przeszkadzają mnie, Uspokój się… – poprosił Via Poczułem, że gniew odpływa. Pozostało zakłopotanie i idiotyczna myśl – czy Vic brał udział w takich zabawach?
– Nie. Nigdy. Chodźmy, nie zdołam cię długo powstrzymywać.
I też jestem głodny.
W milczeniu poszedł dalej. Postałem chwilę i ruszyłem za nim. Gdy pokonaliśmy wzgórze, zażądałem:
– Przerwij powstrzymywanie. I nie wtrącaj się więcej do moich emocji.
– Już przerwałem. Widzisz tę iskrę przed nami? Wytężyłem wzrok. Trzy kilometry od nas nad ziemią połyskiwała srebrzysta kreseczka…
– Antena. Możesz wezwać flaer… Nie, lepiej ja wezwę. Przecież nie masz Znaku.
– Słuchaj, Via Nie jesteś ciekaw, kim jestem? Człowiek bez Znaku, który niczego nie rozumie i kłamie na każdym kroku… A może jednak czytasz w myślach?
– Nie! – zawołał z wyraźną urazą Via – Jestem ciekaw, ale lepiej nic nie mów.
– Nie chcesz się mieszać do cudzych tajemnic?
Odpowiedział nie od razu.
– Nie chcę stracić tej tajemnicy. Nigdy nie miałem tajemnic, Siergiej. Wszystkiego można się dowiedzieć, na dowolne pytanie znaleźć odpowiedź. Zwłaszcza gdy umiesz czytać emocje. A ty się nie otwierasz. Pozwól mi się pomęczyć.
To straszne, gdy do odpowiedzi nie ma pytań.
Zwolniłem kroku i spojrzałem podejrzliwie na Vica. Myśl wydała się obca, wciśnięta do świadomości z zewnątrz. Straszne. Gdy do odpowiedzi. Nie ma pytań.
Bzdura.
– Vic, mogę cię prosić o radę?
– Oczywiście.
– Gdzie mógłbym zatrzymać się na kilka dni, nie przyciągając niczyjej uwagi?
– W Irkucku? W Moskwie?
– No… w dowolnym mieście.
Vic uśmiechnął się, wzruszył ramionami.
– Hotele są wszędzie. Ale bez pytań… i Znaku…
Co u licha z tym znakiem!
– Chyba że… Weź w biurze informacyjnym adres kierownika klubu roaderów. Jest niemal w każdym mieście. Wspominają młodość, piszą pamiętniki… Idź do niego i powiedz, że jesteś roaderem. Nie będzie zadawał pytań, to nie jest przyjęte.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Albo przygadaj dziewczynę…
– Myślisz, że dałoby się obejść bez pytań?
Vic stropił się.
– No… nie wiem… zależy z kim…
– Nie znakuj – powiedziałem złośliwie. – Nie próbuj wydawać się bardziej dorosły, niż jesteś. Dobrze mówię?
Nie odpowiedział. Do punktu łączności doszliśmy w milczeniu. Gdy stanęliśmy obok niewysokiego kamiennego słupa, zwieńczonego cienkim metalowym szpikulcem, Vic powiedział:
– I nie zapomnij zmienić ubrania. Ale w sklepach automatach bez Znaku cię nie obsłużą. Wejdź do zwykłego, jesteś wystarczająco dorosły, żeby nie udowadniać zdolności kredytowej. Tylko nie szukaj ubrań w dziale lux. I nie bierz niczego na zamówienie. Coś prostego, taniego, niezbyt modnego.
– Spodnie i sweter. Można?
– Można. – Vic udał, że nie zauważa ironii. – Byle nie z naturalnej wełny.
Na kamiennym słupie był mały panel z kolorowymi guzikami – zielonym, żółtym i czerwonym. Vic dotknął żółtego, zabłysło światełko. Z niewidocznego głośnika rozległ się miły kobiecy głos:
„Pilne wezwanie flaera zostało przyjęte, Znak zarejestrowany. Wolna maszyna przybędzie w ciągu siedmiu minut”.
– Dziękuję – powiedział grzecznie Vic i skinął mi głową. – Tak się to robi. Ale ty wzywaj flaer zielonym guzikiem, wtedy nie sprawdza się posiadania Znaku. I tak nie będziesz czekał dłużej niż godzinę.
– Dobrze.
Vic usiadł na trawie; po chwili wahania usiadłem obok. Nie dawało mi spokoju jedno pytanie, ale bardzo nie chciałem go zadać.
– Pytaj – powiedział nagle Vic.
– Dlaczego zajmujesz się takimi głupotami? Dziadek to rozumiem, tęskni za swoją młodością. Andriej i reszta lubią… zabawy na świeżym powietrzu w romantycznym otoczeniu. A co ciebie tu przywiało?
Vic popatrzył na mnie niepewnie.
– Nie wiem, czy to będzie zrozumiałe.
– Spróbuj wyjaśnić, może zrozumiem. Jestem domyślny.
– Jest mi niewygodnie. Wszędzie i zawsze. A kiedy wędruję z roaderami, jest trochę lżej.
Rysy mu się wyostrzyły. Ciekawe, ile on ma lat? To nawet nie akceleracja, diabli wiedzą co…
– Zrozumiałem cię, Vic.
– Tak? To może mi wyjaśnisz?! Bo ja nie rozumiem! – krzyknął Vic nieoczekiwanie cienkim, obrażonym głosem. – W czym jestem gorszy od innych?
– W niczym, głuptasie.
Nagle ogarnęło mnie współczucie dla tego naburmuszonego dzieciaka. Współczucie i czułość…
– Może nawet jesteś lepszy od innych, Vic. Jesteś sensem, czujesz emocje innych ludzi, ich ból i smutek. I nie wiesz, jak sobie z tym poradzić, bo do tego trzeba być dorosłym, a nie posiadaczem Znaku.
– Uważasz, że wszystkim jest źle? – zjeżył się Vic. – Nie rozumiem! Przecież są zadowoleni!
– Może to leży głębiej niż zadowolenie.
Vic wstał i poruszył ramionami, układając wygodniej plecak.
– Twój flaer. Poradzisz sobie ze sterowaniem? Obejrzałem się – od strony jeziora sunęła półprzeźroczysta maszyna w kształcie wielkiej kropli wody.
– Mam nadzieję. Nie lecisz?
– Nie. Idę.
Wsunął ręce do kieszeni i powiedział półgłosem:
– Leć. Dokonaj swoich czynów. Wylecz ludzkość.
– Jestem lekarzem amatorem, Vic. Ale zdarzało się, że nastawiałem zwichnięcia.
Vic uśmiechnął się.
– No i dobrze. Szkoda, że się więcej nie zobaczymy. Przy tobie nie sposób się nudzić.
– Dlaczego się nie zobaczymy?
Flaer bezgłośnie zawisł obok nas. Podniosła się przezroczysta pokrywa kabiny.
– Jestem sensem, Siergiej, i umiem czytać nie tylko emocje. Nie oglądałem mapy. I tak wiedziałem, że tu jest punkt łączności…
– Wiatru w twarz, roaderze.
– Wiatru w twarz. Wiesz, skąd się wzięło nasze pożegnanie?
– Nie.
– Dopóki jest słońce i powietrze, zawsze jest wiatr… Przeczytaj Księgę Gór, Siergiej. Pomoże ci zrozumieć.