Przypadki, gdy Ziemianie z przeszłości, z mojej przeszłości, trafiali na planety Świątyń, nie są odosobnione – zaczął Maestro tonem wykładowcy. – Czasem wracali, jeśli ich porywacze wydzielili energię na powrotny hipertunel. Najczęściej żyli aż do śmierci na tej czy innej planecie. Zazwyczaj w roli błaznów, egzotycznych zwierząt czy włóczęgów. Rzadko osiągali wysoką pozycję w społeczeństwie. Świątynie obserwowały ich, rejestrowały bieg wydarzeń, ale nie ingerowały. Jeśli człowiek trafił z Ziemi do kosmicznej cywilizacji, był to fakt ziemskiej historii. Wiele tajemniczych zniknięć, podniecających wyobraźnię kryminologów i ufologów, polegało właśnie na tym…
– Swój wkład w takie zniknięcia mieli również Palijczycy – powiedziałem ze złością.
– Niestety, Siergiej… Ale nawet wampiry są naszymi potomkami, naszymi dziećmi. Nawet oni są potrzebni w galaktycznym imperium. Ale mówimy teraz nie o pańskich wrogach, lecz o panu.
– Słucham z uwagą, Maestro.
– Okazał się pan rzadkim okazem, Siergiej. Pańskie pojawienie się na Tarze w charakterze ceremonialnego narzeczonego było absolutnym przypadkiem. Jednak aby zachować stabilność, należało zachować władzę imperatorską na Tarze i zniszczyć Shorreya Manhema. Dlatego udzielono panu pomocy, najpierw wysadzając pana w pobliżu schronu Ernada i kierując właśnie do niego. Potem zastosowaliśmy drobną ingerencję w psychikę sierżanta imperatorskich wojsk. To on „poznał” zaręczynowy pierścień na pańskiej ręce. Fenomenalna pamięć, nieprawdaż? Nie zastanawiał się pan, jak Ernado rozpoznał w panu lorda?
– Nie miałem do tego głowy…
– Na to właśnie liczyliśmy. Sam Ernado jest przekonany, że doznał olśnienia. Potem były drobne kłopoty, które zdenerwowały pana i skłoniły do wymyślenia nowego rodzaju płaszczyznowej broni. A Ernado przygotował ją, jak na warunki polowe, w zbyt krótkim czasie.
– Wszystko, co wymyśliłem, to pod waszym wpływem?
Maestro pokręcił głową i powiedział twardo:
– Psychika i życie każdego Ziemianina są nietykalne. To prawo Świątyń. Inna sprawa, że w interesach Ziemi i jej planów Świątynie mogą wpływać na otoczenie Ziemian. Ale nawet w tych przypadkach są posłuszne bezpośrednim rozkazom, zwłaszcza tym dobrze umotywowanym. Skorzystaliśmy z tego, przenikając do Świątyni na Shedmonie.
– Maestro, dwa pytania… Gdy docierałem do pałacu imperatorskiego, Ernado przyszedł mi z pomocą. Czy także pod wpływem Świątyń?
– Nie. To była jego osobista decyzja. Ale Ernado osłaniałby pana nawet wbrew swojej woli, Świątynia Tara była gotowa do ingerencji.
– A moje zwycięstwo nad Manhemem? Czy spowolniono jego reakcje? Zmuszono do błędnej taktyki?
– Spowolniono jedynie cios w pojedynku w bazie wojsk powietrznych Taru. W przeciwnym razie lord nie zdążyłby aktywizować granatu. Zwycięstwo w Świątyni było uczciwe, dokonał pan tego samodzielnie. Ten bohaterski czyn był jednak zbędny. Wystarczyło, żeby wydał pan rozkaz. Świątynia nie musi ochraniać życia pojedynczego Ziemianina, ale musi posłuchać rozkazu. Manhem zostałby błyskawicznie zlikwidowany.
…Przypomniałem sobie Świątynię Tara, Shorreya umierającego na czarnej podłodze sali pojedynków w purpurowym świetle plazmowych pochodni i jego szept: „Zrozumiałem twoją tajemnicę, ale zbyt późno. Nie należało walczyć z tobą… tutaj”.
– On zrozumiał związek pomiędzy Ziemią a Świątyniami, Maestro. Ale dopiero w chwili śmierci.
Maestro skinął głową.
– Właśnie dlatego należało go zniszczyć. Nadludzie nie są nam potrzebni.
Nie spierałem się. Na pewno różnie pojmowaliśmy, ale i tak nie czułem współczucia dla „nadczłowieka” Shorreya. Za to poczułem szacunek. To on sprzeciwił się Siewcom-Ziemianom. Chociaż sam o tym nie wiedział.
– To, co zrobił pan później, nie było zbyt rozsądne. Mógł pan zdobyć miłość księżniczki… i pozostałby pan w pamięci wielu cywilizacji jako uchodźca z przeklętej planety, który udowodnił swoją wyższość nad zwykłym ludźmi. W przyszłości sprzyjałoby to przyjęciu prawdy na wszystkich planetach. Ale pan zaczął szukać Ziemi i drogi do niej ze zwykłej przestrzeni. Pańskie motywy są oczywiste. Ale i tak nie zdoła pan znaleźć swojej planety.
– Dlaczego? – spytałem wściekły.
– Przeszłość już się dokonała, Siergieju. Pan nie znalazł drogi, a sekta… – Maestro uśmiechnął się kpiąco. – Sekta nie mogła zniszczyć Ziemi. W przeciwnym razie nie powstałaby cywilizacja przyszłości, wielka cywilizacja, która pokonała czas, stworzyła Świątynie i tysiące sojuszniczych planet…
Maestro rzucał okruchy informacji niczym skąpiec rozdający miedziaki przed kościołem. Ale mnie wystarczały te drobinki.
– Maestro, taki jest pan pewien swojej wiedzy o naturze czasu?
Uniósł ze zdumieniem brwi.
– A jeśli sekciarze nie zniszczą Ziemi tylko dlatego, że zniszczy ich mój statek, moja załoga? A może moja wizyta na Ziemi na współczesnym statku, jeśli nawet nie zostanie zauważona, da impuls do rozwoju nauki?
Maestro pokręcił głową z wyrzutem.
– Siergiej, naciąga pan fakty. Wszystko będzie tak, jak było. Sekciarze nie zdołają znaleźć Ziemi, a przez hipertunel na Ziemię nie można przesłać broni silniejszej niż blaster. Jeśli ich bomba kwarkowa przejdzie przez hipertunel, stanie się tak samo niebezpieczna jak straszak. Podjęliśmy pewne środki ostrożności.
– Ale oni szukają drogi według trzech punktów sygnalizacyjnych! – krzyknąłem rozpaczliwie. – Powstrzymajcie ich!
– Siergiej, nie wiem, co stanie się z sekciarzami. Wiem tylko, że Ziemi nie znajdą, niechże mi pan zaufa! Może aresztuje ich klenijski patrol, który będzie miał więcej szczęścia niż poprzedni. Albo reaktory ulegną zniszczeniu… Sekciarze są skazani. Porozmawiajmy o pana losie.
– Ma pan prawo o nim decydować? – zapytałem z ironią.
– Uchowaj Boże… Obaj jesteśmy Ziemianami. Obaj mamy prawo do sterowania Świątyniami i mam nadzieję, że nie będziemy tego nadużywać. Znam znacznie więcej podstawowych praw Świątyń i mógłbym zwrócić sytuację przeciwko panu. Ale bardzo bym tego nie chciał.
On się bał. Bał się mnie, zacofanego nieuka, jakim byłem w jego oczach. Tak bałby się strateg w Pentagonie na wieść, że czerwony guzik rosyjskich sił jądrowych znalazł się w rękach obszarnika z XIX wieku, niewiadomym sposobem przeniesionego w wiek XX.
– I co pan proponuje, Maestro?
– Niech pana wraca na Tara, do księżniczki. Wszystko będzie dobrze, Siergiej. Zapewniam pana. A Daniił musi natychmiast wrócić na Ziemię. Chodzi o to, że pod pewnym względem chłopiec jest dość znaczącą postacią w historii Ziemi. Nie może przepaść. Odeślemy go na Ziemię jak najbliżej momentu zniknięcia i nikt się nie dowie o jego przygodach. Ale musimy się spieszyć, bo chłopiec rośnie. Za kilka miesięcy jego wygląd zewnętrzny trzeba będzie korygować… odmładzać go przed powrotem. A to nie jest wskazane.
– O co wam chodzi? – zapytałem ze złością. – Przegapiliście moment porwania dzieciaka, zaufaliście swojej zasadzie niezmienności czasu, nie zwracaliście uwagi na zniknięcia innych ludzi, a teraz boicie się odesłać chłopca do domu?! Odsyłajcie! A ja wrócę na Tara… jak tylko znajdę „Białego Raidera”.
Wzmiankę o krążowniku Maestro puścił mimo uszu. Skrzywił się, nalał sobie wina, ostentacyjnie ogrzał kielich w dłoniach… Naprawdę miał dużo czasu. Całą wieczność.
– Niech pan spróbuje zrozumieć, Siergiej… Chłopiec jest Ziemianinem. Siewcą, jeśli użyć terminologii tubylców i Świątyń. Gdyby powstrzymywano go siłą… wydałbym rozkaz bez zastanowienia. Ale teraz on sam chce zostać w galaktyce z panem i pańską mieszaną załogą. I tu rodzi się konflikt. Nie chodzi o pana ani o mnie, w końcu obaj jesteśmy dorosłymi, poważnymi ludźmi i rozumiemy, że nastolatek nie może podejmować samodzielnych decyzji. Ale Świątynie nie znają pojęcia dziecka. One stosują tylko jeden podział: Ziemianie i nie-Ziemianie. Jeśli rozwiążę konflikt siłą, tłumiąc wolę chłopca i udowadniając Świątyniom konieczność jego powrotu na Ziemię, będzie to miało niekorzystny wpływ na układy logiczne Świątyń. Po co nam zakłócenia w pracy najbardziej złożonych systemów cybernetycznych galaktyki? A jeśli one nagle zdecydują, że mają prawo dyktować swoją wolę ludziom… Ziemianom?
– Co mogę zrobić?
– Przekonać chłopca. To byłoby idealne rozwiązanie. Jeśli on sam postanowi wrócić na Ziemię, Świątynie spokojnie przyjmą jego decyzję.
– A jeśli namowy nie pomogą?
– Wtedy wspólnie możemy wydać rozkaz powrotu Dańki na Ziemię. To Świątynie również zrozumieją. Zasada wspólnej decyzji…
– Jasne.
Zamilkliśmy. Maestro odezwał się nieśmiało:
– Przecież pan również skłaniał się do odesłania chłopca…
– Oczywiście.
A teraz, gdy odkrył pan tajemnicę Świątyń, może pan obficie korzystać z ich pomocy. Nie afiszując się, oczywiście. Może pan rozkoszować się zwiedzaniem tysięcy niepodobnych do siebie światów, tworząc chwałę Tara, tworząc imperium galaktyczne… Siergiej, przecież może pan zjednoczyć wszystkie zamieszkane światy, jeszcze bardziej umocnić ich wspólnotę. Wtedy pojawienie się Ziemi, superplanety, władczyni i założycielki zostałoby przyjęte znacznie spokojniej. Siergiej, ma pan przed sobą wielką przyszłość! Jeszcze nieraz spotkamy się w takich gabinetach na szczerej pogawędce i powoli pozna pan cele kolonizacji przeszłości. Zrozumie pan, dlaczego pańscy potomkowie wybrali właśnie tę drogę. Siergiej, jest pan nasz… duchem, siłą i krwią! Historia bywa zabawna, zazwyczaj wybiera trudną drogę wyłonienia wodza przyszłych wojowników…
– Wojowników o co? – zapytałem ostro.
Maestro urwał.
– Jaka przyczyna zmusiła Ziemian do wyhamowania gwiezdnej kolonizacji? Kto był tą przyczyną? Niech pan odpowie!
Twarz Maestra spoważniała. Odezwał się cicho, ale groźnie:
– Debiutantom nie należą się odpowiedzi. Tylko rozkazy. Jasne?
– Nie!
Nie wiem, dlaczego nie godziłem się ze słowami Maestra. Na przekór samemu sobie, swojemu narodowi, Siewcom, Ziemianom, przeszłości i przyszłości. Wszystkie jego sugestie były logiczne, sprawiedliwe, dobre…
Może dlatego, że moja Ziemia, moja teraźniejszość nadal była zagrożona przez sekciarzy?
– Maestro, teraz najważniejszą rzeczą dla mnie jest powstrzymanie „Białego Raidera”. Potem chłopiec wróci do domu, a ja… pomyślę o swojej przyszłości.
– Co się pan tak uczepił tego raidera! – warknął Maestro i zażądał: – Dane o aktualnej lokalizacji statku bojowego znanego jako „Biały Raider”, należącego do sekty Potomków Siewców!
– W chwili obecnej raider wychodzi ze skoku w rejonie planety Pluton – raźno odpowiedział mechaniczny głos. – Sprecyzować współrzędne?
Popatrzyliśmy na siebie.
– To pan zorganizował – rzekł potępiająco Maestro. – Pańskie plany wyrównania własnych rachunków mają teraz uzasadnienie! Jest pan zadowolony?
– Idioto! Przecież nie znam współrzędnych Ziemi!
Zerwałem się z fotela, jednym ruchem strąciłem na podłogę butelki i misy, kryształowe ozdóbki i przejrzałe owoce. Kałuże rozlanego wina błyskawicznie wsiąkały w dywan, ale w powietrzu pozostał słodkawy aromat.
– Przecież jest pan Ziemianinem, Maestro! Drwię z pana zachowuję się skandalicznie… Ale przecież jest pan Ziemianinem.
Nasza planeta znalazła się w niebezpieczeństwie… Teoria czasu nie jest do końca opracowana, dlaczego boi się pan to przyznać?! Sekciarze mogą zniszczyć nasz świat!
Wahał się tylko sekundę. A może udawał, że się waha – widma szybko podejmują decyzje.
– Nie będziemy ingerować. Sekciarze nie zrzucą bomby na Ziemię. Niech się pan uspokoi.
Rozumiałem go. Gdyby maszynę czasu wynaleziono w XX wieku i jakiś nieszczęśnik, na przykład uczestnik wojny przeciwko Napoleonowi, zaczął opisywać koszmar wzięcia Moskwy i przepowiadać przyszły podbój świata, usłyszałby to samo: „Niech się pan uspokoi. Nikt nie podbije świata”.
Moi potomkowie i wrogowie, którzy puścili w ruch tę kolosalną machinę wojenną, nie będą ingerować w przeszłość własnej planety; nie chcą jednak wyjaśnić dlaczego…
– Na razie to tylko moje słowo przeciwko pańskiemu – powiedziałem półgłosem. – Słyszy pan, Maestro? Jest pan zjawą, ale Świątynia traktuje pana jak prawdziwego człowieka, jak Siewcę, prawda?
Tak. - Głos płynął zewsząd. Ściany, podłoga, sufit, stolik z resztkami napojów rezonowały niczym ogromne membrany. To odpowiadała Świątynia.
– Jestem Ziemianinem z XX wieku – przedstawiłem się, rozumiejąc zbędność tych słów. – Wy, Świątynie, próbowałyście mnie zabić. Usiłowałyście zatrzymać drobnymi kłopotami…
Świątynia nie może bezpośrednio zabić człowieka.
– A pośrednio? Rzucić Ziemianina obok szalupy, która może wybuchnąć w każdej chwili?
Taki byłby rzeczywisty bieg wydarzeń, gdybyśmy nie wmieszały się w psychikę Klenijczyka.
– Dobrze, dajmy temu spokój. Czy teraz, gdy jestem w Świątyni, gdy rozumiem was i wasze cele, mam ten sam autorytet co Maestro?
Tak - rzekł głos z pewnym wahaniem. – W definicji Siewcy brak ustaleń co do daty narodzin.
– To był mój błąd – powiedział ponuro Maestro. – Zbyt nieprawdopodobne było założenie… Do diabła!
– Żądam, żeby wydać mi statek zdolny dokonać natychmiastowego skoku na Ziemię.
Kurs zakazany - zareagowała natychmiast Świątynia. Maestro uśmiechnął się.
– Ziemia jest w niebezpieczeństwie. Ona jest ponad wszystko! – krzyknąłem na chybił trafił.
Postulat numer 1 – potwierdziła Świątynia. – Statek jest niezakonserwowany.
– Żądam odwołania rozkazu – zaprotestował Maestro. – Niebezpieczeństwa nie ma.
Logiczna sprzeczność – zauważyła Świątynia z ledwie zauważalną ironią. – Twoje słowo, Staś, przeciwko słowu Siergieja. Proszą uzasadnić swoje wystąpienie.
– Statek sekciarzy chce zrzucić na Ziemię bombę kwarkową. Powstrzymanie rozpadu kwarków jest niemożliwe…
Argument przyjęty, odpowiada pierwszemu prawu. Statek nie jest zakonserwowany.
– Sekciarze nie dotrą do Ziemi – zaprotestował uparcie Maestro. – Sprawdź bloki pamięci historycznej, czy jest w nich świadectwo o pojawieniu się statku sekciarzy pod koniec XX wieku?
Argument przyjęty. Przejęcie sekciarzy jest niebezpieczne i niecelowe. Statek został zakonserwowany.
– Siergieja z planety Ziemia należy odizolować w chronokapsule. – Maestro wyraźnie kuł żelazo póki gorące. – Jego towarzyszy wyrzucić na powierzchnię planety.
Wszystkich nie zdołam. – Teraz drwina była już wyraźnie słyszalna. – Wpływ na Ziemianina Daniiła jest niedopuszczalny. Kapsulacja księcia Siergieja nie jest konieczna. Książę nie przejawia agresji.
– Świątynio! – zacisnąłem zęby i spiąłem się, szykując do ostatecznego starcia. – Jak dalece dopracowana jest teoria czasu? Czy istniejąca rzeczywistość może zniknąć i zostać zastąpiona inną, bez planety Ziemia, ze Świątyniami, które pojawiły się niewiadomo skąd?
Niektóre teorie dopuszczają coś podobnego – przyznała Świątynia.
– Musisz chronić Ziemię – powiedziałem cicho. – Nawet jeśli jedna szansa na miliard zakłada jej śmierć, musisz stanąć po mojej stronie.
Tak - powiedziała niezbyt pewnie Świątynia.
– Ziemia XX wieku nie może dowiedzieć się o istnieniu galaktycznej cywilizacji! – powiedział Maestro zwany Stasem. – Nie słuchaj go! Wylicz rzeczywiste prawdopodobieństwo teorii dopuszczających zagładę Ziemi.
Cztery i pół procenta.
– To wystarczająco dużo – powiedziałem uparcie.
Zgadzam się. – Świątynia wyraźnie przechodziła na moją stronę. – Staś, przyznaje pan rację człowiekowi z przeszłości?
– Nie – powiedział twardo Maestro. – Zbyt duże jest niebezpieczeństwo, że Ziemianie zauważą statek kosmiczny na niebie swojej planety. Oba warianty wychodzą poza ramy praw.
Ani chybi coś wymyślił. To dziwne, że los znowu zaprowadził mnie do Świątyni na decydujące starcie… Tylko teraz nie będzie to walka na miecze.
– Czy mogę wezwać intelektualne matryce innych Świątyń? – zapytał nagle Staś.
Nie – podjęła decyzję Świątynia. – Człowiek z Ziemi o imieniu Siergiej działa w ramach swojej logiki, w imię tego samego celu co ty. Wezwanie intelektualnych matryc byłoby równoznaczne ze zdławieniem osobowości Siergieja poprzez kolektywne myślenie, a jego błąd nie został udowodniony.
Przez sekundę panowała cisza. Następnie głos Świątyni dodał:
Proponuję mentalny pojedynek. Przegrany zostanie umieszczony w temporalnej kapsule, gdzie będzie przebywał aż do decyzji zwycięzcy. Zgadzacie się na te warunki?
Skinąłem głową. Spieranie się nie miało sensu; jeśli zaproponuję walkę na miecze płaszczyznowe, fantom znajdzie masę argumentów przeciw. A on może doskonale władać każdym rodzajem broni…
– Jestem gotów do mentalnego pojedynku – oznajmił sucho Staś. Poprawił ubranie, zdjął i odłożył na stolik swoje okulary. Jakby szykował się do zwykłej bójki… Mimo woli przesunąłem dłonią po broni: blaster, miecz płaszczyznowy, pistolet…
– W tym pojedynku broń ci nie pomoże – rzekł obojętnie Staś. – Tylko to, co sam stworzysz. Zaczynamy!
Znowu otoczyła nas wilgotna, zimna mgła. Przenosiliśmy się do miejsca, które Świątynia wybrała na mentalny pojedynek.