Rozmowa” z łóżkiem nie trwała zbyt długo. Nóż w charakterze śrubokręta, trochę wiedzy z dziedziny cybernetyki użytkowej i duża dawka bezczelności pomogły mi zmienić je w posłuszny, nieruchomy mebel. Potem zrzuciłem kombinezon, który zdążył mi się już znudzić, i ruszyłem do łazienki.
Tutaj rzeczywiście wyczuwało się XXII wiek. Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, światło na chwilę przygasło, a śnieżnobiałe ściany zafalowały i znikły. Już po chwili stałem na brzegu leśnego jeziorka.
Iluzja była tak doskonała, że pokręciłem głową. Wokół rosły sosny godne pędzla Szyszkina, z góry spoglądało błękitne niebo. Pod nogami miałem żółty piasek, z porośniętego mchem głazu do jeziorka spływała struga wody. Zastanawiałem się w popłochu, czy to przypadkiem nie jest lokalne hiperprzejście. Cóż, nietrudno sprawdzić. Zrobiłem kilka kroków w stronę drzew, które zblakły, przemieniając się w cienie. Wyciągnąłem rękę i dotknąłem ciepłej, gładkiej powierzchni. Ściana… Co było do dowiedzenia.
Wróciłem do jeziora i wszedłem do wody. Trochę za zimna, ale da się wytrzymać. Szkoda, że na Somacie nie mieliśmy czegoś takiego.
– Lekko podgrzać wodę – rzuciłem w przestrzeń, absolutnie pewny, że prośba zostanie spełniona.
Woda zaczęła się nagrzewać tak szybko, jakby wrzucono do niej pocisk plazmowy. Wyciągnąłem się z głową na nadmuchiwanej poduszce, która wzięła się nie wiadomo skąd.
– Woda w porządku, dziękuję – odezwałem się leniwie.
Co innego brać ciepłą kąpiel w wannie, a co innego kąpać się w jeziorze. Zresztą otoczenie na pewno można dowolnie zmienić. Dolina gejzerów, dzika plaża z nagimi ślicznotkami, krajobraz obcej planety, łaźnie tureckie. Na razie całkowicie wystarczał mi sosnowy las. Uśmiechnąłem się lekko, spoglądając na bezchmurne niebo. Jeśli zechcę wziąć prysznic, na pewno pojawią się deszczowe chmury. Dla mnie bomba… Do licha, ten XXII wiek na mojej planecie nie był jeszcze taki najgorszy…
Łazienka wydała mi fioletowy szlafrok i banalne kapcie. Przeszedłem się po domu, szukając Kislicyna.
Były włóczęga znowu pracował w ogrodzie. Przesuwał „suszarką” nad klombem kwiatów. Żadnych widocznych efektów to nie dawało, ale Nurlan wydawał się tak skoncentrowany, że aż przystanąłem niepewnie, bojąc się mu przerwać.
– Coś się stało? – zapytał Nurlan.
– Dziewczyna, która u mnie była… – zacząłem.
– Księżniczka Terry?
Osłupiałem. Jeśli on zna Terry…
– Jeśli dobrze rozumiem, moje incognito diabli wzięli? Kislicyn spokojnie skinął głową.
– Od razu wiedziałem, że nie jesteś roaderem. A potem skontaktowano się ze mną i poproszono, bym cię przyjął możliwie najbardziej gościnnie.
– Kto się skontaktował? – spytałam przygnębiony, przypominając sobie Dziadka, Vica i nawet tego parszywca Andrieja. A nuż…
– Dowódca ochrony projektu „Siewcy”, Rajmund Maccord. Bardzo uprzejmy człowiek.
– Jasne. – Przykucnąłem obok Nurlana. – I co odpowiedziałeś?
– Że gościnny bywam z własnej inicjatywy, wobec tych, których polubiłem.
– Dziękuję.
Nurlan wzruszył ramionami.
– Chciałeś o coś zapytać?
– Czyja i Terry możemy zostać do jutra?
Kislicyn skinął głową. Ten stary włóczęga hodujący kwiaty, ten fantastyczny Murzyn o rosyjsko-kazachskim nazwisku spodobał mi się od razu. A teraz, widząc, jak spokojnie zareagował na mnie i na Terry, nagłe zapragnąłem szczerze z nim porozmawiać.
– Nurlan, mam zamiar opuścić jutro Ziemię. Razem z Terry polecimy na Tara, potem dalej.
– Nie spodobało się w domu?
To nie jest mój dom. Lubiłem mieszkać w Ałma Acie, gdy była miastem, a nie sadem z domkami między zielenią. Lubiłem góry i step, które teraz są nafaszerowane punktami łączności. To właśnie zabiło roaderów. Co za sens bawić się w oderwanie od cywilizacji, gdy na każdym drzewie wisi telefon? A te wasze Znaki… Zabawne. Komunizm mimo wszystko zwyciężył, choć w bardzo dziwnej formie. Ale jeśli dwunastoletni smarkacz zaczyna bawić się w seks z przyjaciółmi obojga płci…
Zamilkłem. Kislicyn wyciągnął rękę i ostrożnie poklepał mnie po ramieniu.
– Siergiej, mnie też się to nie podoba – powiedział cicho. – Zostałem roaderem, gdy miałem trzynaście lat, ale wtedy moralność była bardziej surowa. Wszystko zmieniało się na moich oczach, ale stopniowo. A ty przyszedłeś prosto z XX wieku, z purytańskiego, a raczej muzułmańskiego kraju. Dla ciebie to wszystko jest nieprawdopodobne i obce. Ale spróbuj zrozumieć… nie ma większej pułapki niż wolność. Jeśli przyznajemy człowiekowi prawo do samodzielności niezależnie od wieku, niesłuszne byłoby stawianie jakichś ram czy ograniczeń – w seksie, nabywaniu narkotyków, w ryzykowaniu czy eutanazji. Trzeba dojść do końca. W miejscach publicznych nie zobaczysz nic, co obrażałoby twoją moralność, bo to byłoby ograniczeniem twojej wolności, ale nie wymagaj przyzwoitości za ścianami cudzych domów. Po prostu nie zaglądaj w okna.
– Dziękuję, Nurlan. Zgadzam się z tobą. Ale to… to nie są moje normy. Nie moje miasto. Nie moja Ziemia.
– Spróbuj polecieć do kolonii. Nie do chronokolonii, lecz do prawdziwej kolonii. Podobno tam panuje moralność zbliżona do ziemskiej z XX wieku.
Wstałem, widząc na ścieżce opaloną postać w różowych szortach, z błyszczącym paskiem na ręku.
– Terry idzie… Wiesz, Nurlan, chcielibyśmy urządzić u ciebie coś w rodzaju rodzinnej kolacji. Nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby być gościem we własnym domu? Terry doskonale gotuje.
– Pod warunkiem że zaproszę dwójkę przyjaciół – odpowiedział bardzo poważnie Kislicyn. – Nie wybaczą mi, jeśli ich z tobą nie poznam.
– Oczywiście – uśmiechnąłem się z przymusem. Może jednak namówię Terry, żebyśmy przenieśli się do hotelu.
– Chyba księżniczka z planety Tar też zdążyła zdobyć na Ziemi przyjaciół – zauważył.
Za Terry szedł chłopak z dwiema najwyraźniej ciężkimi torbami w rękach. Miał na sobie czarno-biały uniform – taki nosili Siewcy. Ale sam chłopiec był mi doskonale znany…
– Lans? – Nie wierzyłem własnym oczom. Do diabła, on też jest na Ziemi? F współpracuje ze „świątynnikami”?
Lans ostrożnie postawił jedną z toreb i pomachał mi. Torba poruszyła się i przewróciła.
– Wiem, jak lubisz niespodzianki – powiedziała z uśmiechem Terry, patrząc na moją stropioną minę. – Zwłaszcza takie…
Z torby wysunęła się czujna, na wpół kocia mordka. Trofeum wydostał się z niewoli, otrząsnął po psiemu i niespiesznie skierował w moją stronę.
– To kot czy pies? – zapytał Nurlan. Cała sytuacja wyraźnie go bawiła.
– To Trofeum – odparłem, wyciągając rękę. Trofeum polizał moją dłoń, otarł się o nią grzbietem, potem położył się u moich nóg z absolutnie szczęśliwą minę.
– Cieszę się, że wszystko w porządku – powiedział Lans. – Załoga się zbiera.
Przyjrzałem mu się uważnie. Bardzo wydoroślał przez te dwa lata. Ale nadal stał przede mną na baczność – byłem jego księciem.
– Współpracujesz z Siewcami? – zapytałem wprost.
Lans skinął głową.
– Książę, to była najprostsza i najpewniejsza droga. Wiedziałem, że pan i Terry będziecie potrzebowali wsparcia…
– Uważasz się za piątą kolumnę?- Pozwoliłem sobie na uśmiech i wyciągnąłem dłoń do Lansa.