Rozdział dziewiąty

Przebudzenie nie było chyba odpowiednim określeniem na to, co zrobił Abdel. Czuł się w pewnym sensie, jakby się budził, nie istniało jednak tak naprawdę słowo, które mogłoby to oddać. Czuł się dziwnie. W głowie odczuwał odrętwienie, nie czuł ciała, a pole widzenia przypominało tunel – zamazany na krawędziach niebieskawą mgiełką. Nie mógł wszystkiego widzieć i miał nawet problemy z jasnym myśleniem. Coś było strasznie nie w porządku.

Widział róg pomieszczenia, kamienną ścianę, brukowaną podłogę, jakieś pajęczyny – w polu widzenia pojawiało się coraz więcej szczegółów. Spojrzenie pomknęło mu gwałtownie w bok, choć nie dążył do poruszenia oczyma, głową, szyją czy ciałem. Było to bardziej, jakby świat zawirował wokół niego. Ktoś leżał na podłodze.

Był to wielki mężczyzna z potężnie umięśnionymi rękoma i nogami. Miał na sobie kolczą tunikę podobną do tej Abdela i, również jak Abdel, długie, ciemne – niemal czarne – włosy. Leżał twarzą do ziemi.

Wzrok Abdela pomknął nagle w przód i w dół i zauważył, że mężczyzna na podłodze jest szorstko obracany przez parę dłoni, które nie mogły do niego należeć – były zbyt małe, zbyt brudne.

Mężczyzna na podłodze był bezwładny – martwy. W polu widzenia pojawiła się jego twarz i rysy były równie rozpoznawalne jak ciało. Abdel spoglądał na siebie.

A więc był martwy. Był martwy i unosił się ponad swoim ciałem. Słyszał wcześniej o czymś takim, słyszał, że takie rzeczy się działy.

Był zdumiony tak wieloma rzeczami. Nie był pewien, w jakim porządku powinien je wszystkie ustawić. Był martwy i nic nie czuł w tej kwestii. Jak reaguje się na bycie martwym? Jeśli był czymś rozczarowany, to tym, że nie wydostał Jaheiry i Imoen. Nie miał szansy, by pożegnać się z Jaheirą i nigdy nie dowie się, dlaczego Imoen była tutaj – oraz tego, co chcieli od niej ci ludzie, nie mówiąc już o tym, kim w ogóle byli.

A więc to był koniec? Cały ten syn Bhaala i zbawca Wrót Baldura unosił się nad swoim stygnącym ciałem w jakimś zapomnianym przez bogów domu wariatów na wyspie, której nikt nie trudził się nawet nazwać? A ludzie – mądrzy ludzie, jak Gorion czy Jaheira – uważali, że jest mu przeznaczone coś wielkiego. Czuł się jak głupiec, lecz co gorsza, czuł, że zrobił z nich głupców.

Jego wspomnienia zaczęły się przejaśniać, gdy obserwował dalej, jak jego ciało jest ciągnięte za stopy po szorstkiej, brukowanej podłodze. Pamiętał, jak ostatni raz widział Jaheirę – i Imoen. Imoen tam była.

Cofnął się myślami w przeszłość i wydarzenia, które wydarzyły się do tego momentu, odegrały się w jego umyśle, jakby oglądał je po raz pierwszy…


Ktoś zaskoczył go od tyłu. Był to Mal Cheirar. Koordynator uśmiechnął się na ten widok i Abdel był pewien, że potykając się do przodu, usłyszał śmiech. Cios w tył jego głowy zabiłby każdego normalnego człowieka, lecz Abdel nie tylko przeżył, lecz zdołał utrzymać świadomość.

– Bardzo dobrze – powiedział koordynator dość radośnie. W tym samym czasie Mal Cheirar zaklął bez związku.

Abdel obrócił się, a Mal Cheirar znów go uderzył. Najemnik zdołał odtoczyć się pod ciosem, który był zdecydowanie mniej bolesny. Trafił Mala Cheirara pięścią w środek twarzy, miażdżąc piratowi nos. Na przedramię Abdela wytrysnęła krew i pirat zatoczył się o krok do tyłu, później następny, lecz zdołał utrzymać się na nogach. Zza niego Abdel usłyszał, jak koordynator coś mówi, lecz słowa nie miały sensu. Abdel miał czas jedynie, by uformować w myślach słowo czar, zanim poczuł, jak dwa palce dotykają go w krzyż.

Palce były zimne oraz suche i Abdel zastanawiał się, jak może czuć je tak dobrze przez kolczugę, którą miał na sobie. Dotyk stawał się coraz zimniejszy, rozlewając się mroźną falą po plecach Abdela. Odwrócił się z powrotem i poczuł, jak pierś ogarnia paraliż. Zatrzęsły mu się kolana, a szczęka zacisnęła się boleśnie. Prawe kolano niemal się poddało, podszedł jednak o krok do koordynatora i uniósł miecz.

Dziwny mężczyzna odstąpił do tyłu i uśmiechnął się. Chłód wciąż zaciskał się na mięśniach Abdela i wojownik uznał, że gdyby tylko udało mu się otworzyć usta, zaczęłyby mu dzwonić zęby. Poniekąd obawiał się, że szczęka złamie mu się, jeśli będzie tak mocno ściśnięta.

Pomimo sztywności w mięśniach podniósł miecz i opuścił go mocno na koordynatora. Pomimo zastygłych mięśni miecz opadł wystarczająco szybko, by rozciąć mężczyznę na pół. Zamiast tego odbił się od jakiejś przeszkody przed uśmiechniętym magiem. Miał wokół siebie jakąś niewidzialną tarczę i gdy miecz osuwał się po jej powierzchni, Abdel miał uczucie, jakby to była wydłużona kopuła, jakby mężczyzna był zamknięty w szklanym dzwonie równie solidnym jak ze stali.

Chłód zniknął raptownie i usta Abdela otworzyły się, wypuszczając oddech. Ręce wciąż miał zesztywniałe, jednak były teraz znacznie szybsze. Abdel obrócił miecz rozluźnionymi palcami i opuścił go z powrotem na koordynatora – tym razem znacznie mocniej. Niewidoczna bariera wytrzymała i miecz odbił się od niej. Abdel usłyszał za sobą stąpnięcie i nie zdawał sobie sprawy że Mal Cheirar tak bardzo zbliżył się do niego, dopóki miecz nie przemknął obok jego głowy i nie ugodził żeglarza wprawę oko.

Mal Cheirar wrzasnął, a Abdel wzruszył ramionami, szczęśliwy z tej odrobinki szczęścia w tym, co stawało się denerwującym bezmiarem pecha. Na wpół ślepy żeglarz zatoczył się do tyłu i wypuścił sztylet, który brzęknął o zakrwawione kamienie podłogi.

Spowodowało to, że koordynator zaśmiał się jeszcze głośniej i wciąż to robił, gdy Abdel spróbował znów go uderzyć, wpadając we frustrację, gdy miecz po raz kolejny został odbity.

– Niech to – warknął Abdel. – Kim jesteś?

– Jestem koordynatorem – zaśmiał się mężczyzna, wskazując wyraźnie, że uważał ten tytuł za śmieszny.

Abdel znów uderzył i tym razem było coś innego w sposobie, w jaki miecz odbił się od bariery. Był pewien, że klinga dotarła trochę bliżej koordynatora.

Ich oczy spotkały się na króciutki moment i koordynator wręcz puścił do niego oko, w paskudny, podstępny sposób. Rozzłościło to Abdela.

Warknął ponownie – powodowało to, że czuł się lepiej – i podszedł bliżej do koordynatora. Ciął w barierę na poziomie talii maga i ostrze dotarło dobre siedem centymetrów bliżej. Koordynator wzruszył ramionami i wykonał jeden, następnie drugi krok w tył, po czym obrócił się, przeszedł szybkie cztery kroki i zniknął w drzwiach. Abdel podążał tak blisko za nim, że ledwo miał miejsce, by wymachiwać mieczem w szybko walącą się magiczną barierę.

Przeszli do wąskiego, słabo oświetlonego korytarza i Abdel przystanął na pół kroku, gdy koordynator wszedł do kolejnego pomieszczenia. Abdel potrzebował więcej miejsca, by dobrze się zamachnąć i usunąć w końcu barierę. Potrzebował odpowiedniej ilości miejsca, by pozbawić tego zadowolonego z siebie drania głowy.

To co Abdel ujrzał w pomieszczeniu, sprawiło, że zatrzymał się gwałtownie.

– Nie jesteś zbyt sprytnym młodym człowiekiem, prawda? – spytał koordynator.

Abdel wiedział, że będzie musiał zabić w końcu tego mężczyznę, dał więc sobie sekundę czy dwie, by upewnić się, że nie ma zwidów. Znajdowali się w komnacie o stropie na wysokości przynajmniej przewyższającej spory wzrost Abdela. Wisiały z niego ciężkie łańcuchy z czarnego żelaza. Zawieszone na nich były klatki nie większe od trumien. Żelazne dziewice, Abdel słyszał, że tak je nazywano. Były prostymi, stalowymi klatkami, w liczbie około pół tuzina. Dwie z nich były zajęte.

– Abdel! – Imoen zawołała z jednej z nich. – Abdel… co ty tu robisz?

– Co ja… ? – zaczął pytać Abdel, po czym spojrzał na drugą klatkę, w której stała Jaheira. Jej twarz była zakryta kolejną z tych strasznych stalowych masek, które powstrzymywały ją przed mówieniem – albo rzucaniem czarów. Jej oczy powiedziały Abdelowi wystarczająco wiele: była szczęśliwa, widząc go, lecz wciąż wystraszona.

– Przyszedłeś prosto do mnie, synu Bhaala – powiedział koordynator. – A one mówiły, że nie będzie tobą tak łatwo manipulować.

Abdel westchnął i zważył w ręce miecz. Zerknął jeszcze raz na Jaheirę, po czym błysnął uśmiechem do Imoen.

– Obetnij mu głowę, Abdelu – zachęcała go.

Zawsze pokładała w nim tak wiele wiary. Koordynator znów się roześmiał i rzekł – Och tak, zdecydowanie, Abdelu. Obetnij mi głowę.

Abdel podniósł miecz, ocenił wzrokiem nieuzbrojonego mężczyznę i wykonał zwód, aby wydawało się, że zamierza posłuchać koordynatora i Imoen. Każdy – nawet wyszkolony wojownik – zareagowałby na taki zwód w pewien sposób. Właśnie z tego powodu Abdel go spróbował. Reakcja koordynatora na fałszywy atak powie Abdelowi, jak zareagowałby on na prawdziwy i będzie można ustalić odpowiednią taktykę. Jedyną rzeczą której Abdel nie przewidział, było to, że mężczyzna nie okaże żadnej reakcji.

Jestem tutaj – koordynator powiedział z sarkazmem.

Niech więc tak będzie. Abdel odwzajemnił uśmiech dziwnego mężczyzny i ustawił swój ciężki miecz przed sobą. Podszedł w stronę przeciwnika, wykonując ostrzem szybkie ósemki. Oczy koordynatora obracały się w jego głowie, podążając za klingą, jednak nie podejmował działań, by rzucić czar. Z mroźnego dotyku i niewidzialnej bariery Abdel wiedział wystarczająco dobrze, że ten mężczyzna był jakimś rodzajem maga. Był nieuzbrojony, to nie oznaczało jednak, że nie był śmiercionośny. Mimo to, polegając na swoim sporym doświadczeniu, Abdel wiedział, że czary są zawsze poprzedzone przez pewną dozę mruczenia, wymachiwania rękoma i rozrzucania dziwnych kawałków tego czy tamtego. Koordynator nie wykonywał żadnych takich ruchów.

Uderzyło Abdela, że choć Imoen i Jaheira były zamknięte w górze, w żelaznych dziewicach, miał je obydwie tutaj. Ten mężczyzna nic już dla niego nie znaczył – nie żywy. Wszystkim co mógłby ewentualnie zrobić, byłoby wyjaśnienie, dlaczego kobiety były tutaj, dlaczego wmanipulował go, aby przyszedł im pomóc. Abdel czuł pewną dozę przekonania, że Jaheira będzie znała odpowiedzi na przynajmniej część z tych pytań, a nawet jeżeli nie, Abdela to tak naprawdę nie obchodziło. Wystarczyło założyć, że ten koordynator – kimkolwiek tak naprawdę był – był następnym w kolejce rozmaitych geniuszów zła, dążących do dominacji nad światem, którzy z jakiegoś powodu sądzili, że wyjątkowe pochodzenie Abdela może im pomóc stać się cesarzami całego Faerunu.

Rozważywszy to wszystko, Abdel uznał, że zabije po prostu tego mężczyznę i skończy z tym wszystkim.

Abdel zaatakował szybko i trzymał oczy zamknięte w oczekiwaniu na nagły strumień krwi. Krew nie pojawiła się i Abdel poczuł, jak marszczą mu się brwi. Koordynator, wciąż uśmiechając się, odchylił się po prostu w tył przed wirującym czubkiem ciężkiego ostrza Abdela. W odpowiedzi Abdel zakręcił klingą szybciej, rozszerzając łuk do dołu.

Wciąż uśmiechając się koordynator cofnął się, postawił z powrotem stopę i niemal zatańczył do tyłu na gładkiej, kamiennej podłodze wielkiego pomieszczenia, ciągle utrzymując ciało centymetr od ostrza. Abdel nigdy nie widział, by ktoś poruszał się tak szybko. W polu widzenia Abdela błysnęło coś żółtego i samą siłą woli spowodował, że jego miecz zaczął poruszać się szybciej, dopóki nie znajdowała się przed nim jedynie niewyraźna, szara mgła.

Na twarzy koordynatora pojawiło się wyraźne zatroskanie i Abdel nabrał otuchy. Wargi mężczyzny rozstąpiły się, wypowiedział tylko jedno słowo, proste słowo, i zniknął.

– Za… – wrzasnęła Imoen.

Abdel obrócił się tak szybko, że niemal samemu sobie obciął głowę. Pozwolił, by jego ostrze zwolniło zaledwie na tyle, by mógł wyraźniej widzieć. Na przeciwległym końcu wielkiej komnaty stał koordynator, niewiele więcej niż tylko zarys w falującym świetle pochodni.

– … tobą!

W przeciągu czasu potrzebnego by mrugnąć, Abdel spojrzał na Jaheirę, z powrotem na koordynatora – który po prostu tam stał – i podjął decyzję. Zaczął biec do koordynatora, wymachując z boku mieczem i wywołując delikatne, przenikliwe świszczenie w powietrzu. Zerknął znów na Jaheirę i jej oczy zdradziły zakłopotanie, lecz również poziom zaufania. Nagle zaczął mieć nadzieję, że będzie zdolny na nie zasłużyć.

– To prawda – powiedział koordynator, a jego głos odbił się echem po wielkim pomieszczeniu. – Chodź i weź mnie, zbirze.

Abdel podskoczył raz, później następny, a koordynator zmarszczył brwi. Najemnik wyskoczył wysoko w powietrze mniej więcej w połowie drogi od miejsca, w którym stał koordynator. Dziwny mężczyzna wydał z siebie warkotliwy śmiech i zaczął biec do Abdela, najwyraźniej zamierzając spotkać się z nim gdzieś pośrodku.

Abdel trafił w dno żelaznej dziewicy Jaheiry wystarczająco mocno, by ją rozbujać. Jaheira obiła się o chłodne, żelazne pręty z siłą, która ją posiniaczyła, a Abdel wisiał na lewej ręce, trzymając swobodnie miecz w prawej. Koordynator był prawie pod nim, gdy zaczął mamrotać jakąś inkantację.

Gotów na wszystko Abdel podniósł z powrotem rękę i przełożył miecz. Spojrzał w górę, skupił się w myślach na kołyszącej się kłódce klatki i wszystko stało się czarne. Podciągnął się tak szybko, że mięśnie na barku wykręciły się boleśnie. Nie widział zamka i nie mógł ryzykować uderzenia w niego na ślepo. Mógłby zranić, a nawet zabić Jaheirę.

– To było proste – z dołu dobiegł kpiący głos koordynatora.

Wiedząc, że znajduje się jedynie niecałe trzy metry nad podłogą, Abdel puścił się po prostu i spadł. Dotknął posadzki stopami i trzymał miecz przed twarzą, ostrzem równolegle do podłogi, by zablokować wszelkie próby mające na celu roztrzaskanie mu czaszki. Ciemność była absolutna. Nie mógł widzieć ostrza, które musiało znajdować się na szerokość dłoni od jego twarzy. Nie mógł widzieć swoich stóp, nie widział nawet czubka nosa.

– Abdel…! – wrzasnęła Imoen. Dźwięk jej głosu – wzburzonego, niecierpliwego, niedojrzałego – wzbudził w nim silną nostalgię za prostszymi czasami, spędzanymi w bezpiecznym Candlekeep. Co ona tu robiła?

– Abdel, nie widzę cię!

Z góry dobiegł przytłumiony dźwięk i Abdel uznał, że Jaheira stara się powiedzieć mu to samo. Mogła mu mówić, by spróbował zaryzykować, nawet raniąc ją jeśli istniała jakaś szansa, by ją wydostać.

– Przybyłeś tu dokładnie wtedy, kiedy chciałem – powiedział koordynator, a jego głos za bardzo odbijał się echem, by Abdel mógł z jakąś pewnością określić jego pozycję w absolutnej ciemności. – Możesz wymachiwać swoim mieczem dookoła, a nawet uwolnić panie z ich klatek, ale nie możesz mnie zabić i nie możesz się stąd wydostać. Posłużysz moim potrzebom, nawet jeśli będziemy musieli chwilę się pobawić, zanim tak się stanie. Mam trochę czasu.

Było to trzy lata temu, w Ryczącym Brzegu, kiedy to Abdel dołączył do karawany kupieckiej zmierzającej do Kheldrivver. Przydzielono mu zadanie strzeżenia wozu pełnego wyśmienitego wina. Była to dość łatwa praca – kto kradłby wino pomiędzy Ryczącym Brzegiem a Kheldrivver. Cóż, nadzorca karawany zapomniał wspomnieć o pewnej grupie kapłanów Selune, z której świątyni zostało skradzione owo wino. Kapłani spadli na karawanę na wysokiej przełęczy w Trollowych Wzgórzach. Jeden z czarów, jakich użyli tamtego dnia, wydawał się teraz znajomy Abdelowi. Na wóz opadła kula mroku. Wtedy Abdel zdołał wyczołgać się ze sfery ciemności, która kończyła się – na szczęście dla Abdela – kilkanaście centymetrów od krawędzi stromego urwiska. Zakładając, że ten czar był podobny, a całe pomieszczenie nie było ciemne, Abdel wybrał kierunek i pobiegł.

Przez odgłos własnych kroków Abdel usłyszał jak koordynator mówi – Chodź więc i zgiń. Nie jesteś jedyny. Wiem, że pytasz się dlaczego, dlaczego Imoen.

Abdel potknął się, niemal zatrzymał, ale parł dalej. Nieco później wyłonił się z ciemności, a koordynator odsunął się dalej.

Abdel stanął wtedy, poprawił chwyt na mieczu i spytał – Kolejne kłamstwa?

Koordynator wzruszył ramionami, uśmiechnął się i wskazał na żelazną dziewicę, w której wciąż była uwięziona Imoen.

– Co tu się dzieje, Abdelu? – dziewczyna zapytała niecierpliwie.

Koordynator roześmiał się i rzekł – Nie jesteś jedyny, chłopcze. Ona też ma krew. Ma krew Bhaala i wszystkim, czego potrzebuję, jest jedno z was. Choć wolałbym oboje.

– To kłamstwo – powiedział Abdel. Nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na Imoen, która była po prostu zdumiona, zmęczona, brudna i wystraszona.

– Abdelu? – spytała cicho.

Koordynator powiedział coś, co Abdel uznał, że mogło brzmieć „poza naczyniem”, cokolwiek to znaczyło, jednak reszta była niezrozumiała. Wiedząc, że mężczyzna rzuca jakiś czar, Abdel nie miał wyboru, musiał biec do niego w nadziei, że dotrze, zanim czar zostanie wypuszczony.

Był blisko.


Ktokolwiek ciągnął ciało Abdela, wsadzał je do żelaznej dziewicy.

Dźwięk zaczął stawać się wyraźniejszy i Abdel mógł usłyszeć przytłumiony głos, który mógł należeć do Jaheiry – wciąż zamaskowanej. Zawiódł ją. Och, jakże ją zawiódł!

Osoba, która pakowała jego ciało do klatki, wydawała się stać poza punktem w przestrzeni, w którym unosiła się nieśmiertelna dusza Abdela. Abdel próbował mówić, nie mógł jednak znaleźć niczego, co odczuwałby jako usta. Ujrzał, jak krew kapie z tyłu na jego martwe ciało.

Klatka z jego zwłokami została zamknięta i Abdel zastanawiał się, dlaczego ktoś miałby się trudzić zamykaniem nieżywego ciała w żelaznej dziewicy. Dłonie nie należały do koordynatora. Były zbyt szorstkie i zbyt brudne. Pociekło jeszcze trochę krwi i Abdel uznał, że tą osobą musi być Mal Cheirar, wciąż krwawiący ze zranionego przez Abdela oka.

Jeśli to był Mal Cheirar, Abdel uznał, że jego dusza musi unosić się gdzieś w okolicach piersi smrodliwego pirata.

Dłonie przesunęły się na łańcuch i zaczęły ciągnąć go powoli, wyraźnie walcząc z ciężarem. Żelazna dziewica była podciągana.

– Możesz mnie słyszeć, Abdelu rozbrzmiał głos koordynatora. Wydawał się przemawiać z dna studni – czy też to Abdel był na dnie studni? – Wkrótce umieszczę cię z powrotem w ciele, synu Bhaala. Musisz być cały, by mi służyć. Musisz czuć każde bezcenne ukłucie.

Загрузка...