Rozdział szesnasty

– Adalon zgodziła się na twoje żądania… mamo – powiedziała Imoen, a jej głos odbił się echem od wysoko sklepionej komnaty obcymi tonami języka drowów.

Przeszli długą drogę przez Podmrok, zagłębiali się coraz bardziej, podążając za Solauseinem, choć starali się, aby wyglądało to tak, jakby wiedzieli, gdzie idą. Czysta obcesowość wystarczała, by ogłupić i tak już wyczerpanego drowa. Porażka w kwestii smoczycy i tak już go zawstydziła i nim wstrząsnęła, i ostatnią rzeczą, jakiej mógłby się spodziewać, byłaby grupa ludzkich poszukiwaczy przygód przebranych za drowy. Dla Solauseina naprawdę byli oddziałem zwiadowczym.

Po drodze dowiedzieli się wiele od Solauseina, choć było im trudno, gdyż nie byli w stanie zadawać bezpośrednich pytań. Gdyby ujawnili swą niewiedzę w zakresie zwyczajów drowów lub misji Solauseina, ich osłona osłabiłaby się, a może nawet całkowicie spadła. Tym, co wiedzieli, gdy dotarli do Ust Natha, było to, że Solausein pracował dla córki drowiej opiekunki (szczególnie Imoen była zachwycona najwyraźniej matriarchalnym społeczeństwem drowów), która gwałtownie zdobywała potęgę wmieście. Ona była tą, która zabrała smocze jaja, choć nie wiedział tak naprawdę dlaczego.

Wciąż nie będąc w stanie w jakiś godny zaufania sposób mierzyć upływu czasu, Abdel nie miał pojęcia, ile zajęło im dotarcie do miasta, kiedy się już jednak tam znaleźli, wrażenie było przytłaczające. Nie było największym miastem, jakie kiedykolwiek widzieli, jednak fakt, iż zawierało się w jednej ogromnej grocie, czynił je w pewnym sensie dużym we wszystkich proporcjach.

Ze swojej strony powiedzieli Solauseinowi, że jego młoda opiekunka nie zna ich, że zostali wyznaczeni przez kogoś z jej podwładnych. Solausein nie naciskał ich w żaden sposób, by dowiedzieć się, co to mogła być za osoba. Wydawał się przyzwyczajony do kłamstw, przyzwyczajony by wiedzieć jedynie małą część czegokolwiek, w co był zaangażowany.

Ich drowi przewodnik przeprowadził ich przez wspaniałe miasto prosto do kompleksu, który służył za rezydencję jego opiekunki. Szybko zostali wprowadzeni do tej sklepionej wysoko komnaty z łukowatymi oknami wychodzącymi na panoramę Ust Natha. Abdel musiał całą swoją siłą woli powstrzymywać się przed drżeniem. Jego nerwy cały czas były napięte, gdyż wiedział, że w każdej chwili może zostać zmuszony do bronienia się przed całym miastem pełnym wyszkolonych wojowników, magów i kapłanek. Nigdy nie znajdował się w sytuacji, w której byłby tak całkowicie zagubiony. Wzrok przesłoniła mu niewyraźna, żółta mgiełka i musiał po prostu udawać, że go tu nie ma.

Solausein dokonał prezentacji – z czystej ostrożności podali mu naprędce wymyślone pseudonimy – i było oczywiste, że młoda drowka była zainteresowana jedynie Imoen, która wydawała się cieszyć swoją pozycją tymczasowej władzy, podobnie jak atramentowoczarną skórą.

Solausein najwyraźniej założył, że drowka, którą przedstawił jako Phaere, zna ich wszystkich – w końcu byli oddziałem zwiadowczym – nie wchodził więc w szczegóły. Phaere nie wydawała się zbytnio zaintrygowana, kto jest kim, i chciała jedynie znać wynik wyprawy na smoczycę.

– Jestem zdumiona – powiedziała Phaere, spoglądając od góry do dołu na Imoen zaskoczonym, lecz przychylnym okiem. – Niemal sądziłam, że pozwoli, by jej jaja zostały zniszczone.

– Najwyraźniej… ehm… – zaczęła Imoen.

– Jej partner nie żyje – rzekła Jaheira, idąc Imoen na pomoc. – Te jaja są jej jedyną szansą na potomstwo.

Abdel kierował po prostu spojrzenie w dół, czekając aż sytuacja zmusi go, by poprowadził odwrót. Wiedział, że jest on nieunikniony. Jakże mogłoby im się udać to szaleństwo?

– Cóż więc – powiedziała Phaere, wciąż kierując swą uwagę na Imoen – to wyjaśnia sporo rzeczy.

Drowka odwróciła się do Solauseina, który nie odpowiedział jej spojrzeniem.

– Czy to wszyscy? – spytała go.

– Pani Phaere – rzekł. – Ja…

– Wyszedłeś z dwudziestoma wojownikami – naciskała Phaere.

– Smoczyca ich pokonała – powiedziała Imoen.

Jej głos był na tyle zimny, by wywołać na grzbiecie Abdela dreszcze. Czy jej się to za bardzo nie podobało? W ogóle lubienie tego stanowiło zbyt wiele.

Phaere uśmiechnęła się szeroko do Imoen i rzekła – No to pokonała.

– Pani, ja…

– Zamknę swoją głupią, nieskuteczną gębę – dokończyła za niego Phaere. Solausein cofnął się o krok i wciąż kierował spojrzenie w podłogę.

– Jaenro – powiedziała Phaere, używając pseudonimu Imoen i zwracając się bezpośrednio do niej. – Wydaję mi się, że zaczynam cię sobie przypominać.

Imoen ukłoniła się lekko i uśmiechnęła krzywo. Phaere podeszła bliżej niej – bardzo blisko – i rzekła – Zastąpisz nieskutecznego Solauseina we wszystkich jego obowiązkach.

– Tak, pani – odparła Imoen.

Wszystkich jego obowiązkach – podkreśliła drowka.

– Tak – odpowiedziała Imoen, tym razem wolniej, spoglądając drowce bezpośrednio w oczy – pani Phaere.


– Ona potrafi być… trudna – rzekła Jaheira, dobrze się starając, by zabrzmieć na spoufaloną z drowką.

Solausein pociągnął głęboki łyk dziwnego napitku, który według Abdela pachniał trochę jak piwo, i zmusił się do uśmiechu.

– Trzeba się było tego spodziewać – powiedział.

Abdel wziął trzeci niepewny łyk swojego trunku i znów rozejrzał się po tawernie. Karczmy drowów, jeśli la należała do typowych, były cichymi, poważnymi miejscami, pełnymi cichych, poważnych osób o skórze w kolorze najciemniejszego mahoniu. Ta była ciemna, słabo oświetlona świecami, a menu składało się z rzeczy, do których zjedzenia Abdel nigdy by się nie zmusił. Żywe pająki… szybciej umarłby z głodu.

Jaheira szybko podchwyciła parę skuteczniejszych kłamstw Imoen i Abdel był szczerze zadowolony, że nie była w tym ani trochę tak dobra jak Imoen. Solausein starał się zachować stoicką postawę wobec tak wyraźnie ogromnej porażki, poważnej degradacji, z której może się nigdy nie otrząsnąć. Towarzystwo kobiety, która wydawała się posiadać choć odrobinę zrozumienia, wydawało się sprawiać, że czuł się lepiej, a Jaheira rozgrywała to wszystko bardzo ostrożnie.

– Oczywiście – rzekła – nie możesz być zbytnio zaskoczony, że była rozczarowana.

Solausein przytaknął i powiedział – Zawiodłem moją panią.

– Ale upokorzyć cię w taki sposób – odezwał się Abdel. – Ja bym…

– Tzvin! – warknęła Jaheira, używając drowiego pseudonimu Abdela.

Abdel starał się wyglądać na złajanego i odwrócił wzrok.

– Być może – Jaheira zwróciła się do Solauseina – tym, czego potrzebujesz, jest zmiana. Istnieją inne domy, którym można służyć, czyż nie?

Na szczęście, uznał Abdel, Solausein nie zdawał sobie sprawy, że to nie jest pytanie retoryczne.

Solausein spojrzał na Jaheirę – tak naprawdę dopiero pierwszy raz.

– Inni mają ambicje – powiedziała, wpatrując się drowowi prosto w oczy wzrokiem, który wzbudził w Abdelu natychmiastową i intensywną zazdrość.

– Ja… – zaczął mówić, przerwał jednak, zanim wypowiedział jej prawdziwe imię. Starał się, lecz nagle nie mógł sobie przypomnieć jej pseudonimu, więc nic nie powiedział.

Jaheira udała ganiące spojrzenie, a Abdel odwrócił wzrok.

Solausein nie przegapił tej wymiany. Spojrzał na Abdela i rzekł – To po to są tutaj mężczyźni, mój przyjacielu. To naturalny porządek rzeczy.

– Tak jest – powiedziała Jaheira.

Solausein wziął kolejny łyk trunku i to samo zrobił Abdel.

– Mów – zachęciła Jaheira.

– Jaja – rzekł Solausein. – Chcecie jaja.


Sypialnia Phaere różniła się raczej od wszystkiego, czego Imoen mogła się spodziewać. Oczywiście odkąd była zaledwie małą dziewczynką, słyszała opowieści oraz legendy o drowach. Zawsze znajdowały się w nich pająki i potwory oraz okrutne tortury. Drowy były zawsze opisywane jako okropna, a nawet zdeformowana rasa, która trzymała niewolników i pławiła się w nie kończących się rozlewach krwi oraz odczuwała dreszcz emocji przy zabijaniu.

Jej rzeczywiste doświadczenia z mrocznymi elfami dość się różniły.

Przede wszystkim były dalekie od okropności i w najmniejszym nawet stopniu nie zdeformowane. Tak naprawdę Imoen uważała Phaere za całkiem pociągającą. Skóra drowki nie lśniła – wręcz przeciwnie. Jej czerń wydawała się przyciągać do siebie światło, nigdy go nie wypuszczając. Twarz Phaere była pociągła i dostojna, z wyraźnie zarysowanym podbródkiem oraz kośćmi policzkowymi. Nos miała mały i delikatnie zadarty. Oczy były duże, w kształcie migdałów, i w kolorze jaśniejącego fioletu. Imoen nie mogła przestać się w nie wpatrywać. Jej białe włosy pachniały – nawet z oddali – i opadały w dół długiej szyi, na wąskie ramiona, i dalej wzdłuż jej szczupłych pleców, prawie do talii.

Ciało były krzepkie od długich godzin codziennych ćwiczeń. Phaere była przynajmniej pięć centymetrów niższa od Imoen, jednak dziewczyna wiedziała, że drowka mogłaby ją zabić gołymi rękoma. Uwagę Imoen zwracały również jej uszy. Miały idealne kształty, były symetryczne i spiczaste, o czubkach wystających spod włosów. Dłonie Phaere były wąskie i gładkie. W całej jej sylwetce nie było śladu skazy czy niedoskonałości, a nisko wycięta, pozbawiona pleców szata ukazywała wystarczająco dużo ciała, by uczynić wszystko jeszcze bardziej imponującym.

Imoen spojrzała na własną dłoń i zadziwiła się jej głęboką czernią.

– Szykuję dla ciebie kąpiel – powiedziała Phaere. Jej głos był teraz niski i poufały.

Za nią młody, szczupły drow krzątał się z wielką amforą ciepłej, pachnącej wody.

– Dziękuję ci, pani – rzekła Imoen.

Phaere uśmiechnęła się i skinęła głową w stronę oddzielonego zasłoną pomieszczenia, zaraz gdy ostatni z niosących amfory chłopców wyłonił się z niego i pospieszył do leżącego dalej korytarza.

– Proszę… – powiedziała uprzejmie Phaere. – Kąp się i porozmawiajmy.

Imoen kiwnęła głową i przeszła lekko po marmurowych kafelkach ku złożonej z paciorków zasłonie. Przeszła przez nią do komnaty przynajmniej tak dużej, jak większość domów, w których kiedykolwiek była. Środek pomieszczenia zajęty był wielką i okrągła wanną, wyłożoną marmurowymi kafelkami. Z wody unosiły się w chłodne, podziemne powietrze delikatne macki pary. Kąpiel wydawała się Imoen bardzo przyjemna po niezliczonych dniach podróży oraz spania na ziemi i myśl o spłukaniu potu, krwi oraz płynów ustrojowych tego stwora czy tamtego potwora brzmiała bardzo kusząco.

Podobał jej się cały ten podstęp i nawet przez chwilę nie miałaby problemów z przyznaniem, że uważa drowkę za atrakcyjną – nawet siebie uważała za atrakcyjną jako drowkę jednak wciąż była dość nerwowa w pobliżu Phaere. Teraz wszakże wszystkim, o czym mogła myśleć, była kąpiel. Dość szybko pozbyła się swych podartych ubrań, nie zastanawiając się nawet nad spróbowaniem wytłumaczenia ich stanu Phaere. To nie były ubrania drowów.

Phaere usiadła na niskiej, marmurowej ławie, wyłożonej miękkimi poduszkami. Siadając, wyciągnęła z ukrytej w swej szacie kieszeni długą, wąską różdżkę, która wydawała się być zrobiona ze skruszonych klejnotów.

– Sporo czasu minęło? – spytała Phaere.

Imoen otworzyła oczy i zobaczyła, że Phaere kręci różdżką pomiędzy palcami.

– Co to jest? – zapytała Imoen.

– Uważasz, że chcę cię zabić za jej pomocą? – spytała Phaere, nie patrząc na nią.

Imoen nie była pewna, co odpowiedzieć, więc się w ogóle nie odezwała. Ciepła, idealna woda była dla jej skóry niczym atłas i szybko wzbudzała w niej senność.

– To różdżka – powiedziała niemal znudzonym głosem Phaere. – Na mój rozkaz wystrzeliwuje z niej błyskawica.

– Robi wrażenie – rzekła Imoen jeszcze niższym głosem.

Phaere spojrzała na nią, a Imoen zamknęła oczy.

– Jutro będzie proroczy dzień – powiedziała drowka.

– Naprawdę? – zapytała Imoen, nie będąc nawet pewna, czy musiała podtrzymywać tę rozmowę.

Phaere wstała powoli i podeszła do wanny.

– Jutro naprawdę rozpocznę moje wejście do góry – powiedziała. – Zamierzam zastąpić moją matkę.

Imoen nic nie odrzekła, nie będąc nawet pewna, o co chodziło Phaere.

– Informacja ta byłaby dla niej sporo warta – powiedziała Phaere. – Gdybyś jednak sprzedała ją jej, musiałabym cię zabić, proszę więc, abyś tego nie robiła.

Imoen otworzyła oczy i przyjrzała się chłodno Phaere.

– Wiem, kim są moi przyjaciele – rzekła.

– To dobrze – odparła Phaere i pozwoliła swej szacie opaść na podłogę. Imoen wciągnęła powietrze i otworzyła usta, by się odezwać, lecz nie dobiegł z nich żaden dźwięk.

Phaere, wciąż trzymając wzrok na Imoen, weszła do wanny i opuściła się do wody równie powoli, jak zrobiła to Imoen. Wanna była na tyle duża, że obydwie kobiety oddzielało dobre pół tuzina metrów ciepłej wody.

– Wiesz, czym jest mythal? – spytała Phaere.

Imoen potrząsnęła głową, a jej ciało napięło się nagle.

– Za kilka dni będę miała go do swojej dyspozycji i wszystko, co muszę zrobić, to przemaszerować z paroma setkami zbyt cennych żołnierzy mojej matki przez bramę do lasu jakichś elfów powierzchni. Od jak dawna się tego spodziewają? Ci zarozumiali głupcy myślą tak naprawdę, że siedzimy tu na dole i nie mamy nic bardziej interesującego, by zajmować nasze umysły, niż plany ich nic nie znaczącego upadku.

Imoen znów zamknęła oczy, relaksując się i rzekła – Więc dlaczego spełniać ich życzenie?

– Musiałam mieć chyba z sześć lat, gdy moja matka powiedziała mi po raz pierwszy, abym nigdy nie robiła interesów z wampirami – odpowiedziała Phaere zagadkowo.

Słowo „wampiry” wzbudziło u Imoen dreszcze i jej dłoń podniosła się na tyle, by wzburzyć otaczającą ją wodę.

– Tak – powiedziała Phaere, mylnie interpretując jej gest. – Nie tak łatwo to przełknąć, zapewniam cię, ale stoję na lepszym końcu tej umowy. Mają jakąś sekretną broń – jakichś nie podejrzewających niczego ludzi, którzy niosą jakąś klątwę, która ma im rzekomo pomóc. To typowa krótkowzroczność niezdarnych ludzi – jakże oni są przejrzyści i pozbawieni motywacji. Wampirzyca przysłała nawet jakiegoś pyzatego małego człowieczka, by pomógł zwabić tych ludzi albo z jakiegoś powodu posłał ich przez bramę. Jakże ten mały człowieczek nie zdaje sobie sprawy, że jego pani zamierza go zaraz natychmiast zabić. Z pewnością tego nie rozumiem. Nie to, żeby wampirzyca była choć trochę sprytniejsza. Jestem pewna, że ta krwiożercza suka nie wie nawet, czym jest mythal – nie ma pojęcia, co oddaje za dywersję.

– Dywersję?

Phaere przysunęła się bliżej Imoen, wzbudzając ciepłe fale, które odbiły się od miękkiego spodu podbródka Imoen.

– Mają jakiś zatarg z jednym z elfów z powierzchni – powiedziała Phaere, stając się wyraźnie znudzona tą rozmową. – Sprawię, że ów elf pomyśli, iż wielka inwazja drowów w końcu nadeszła, a w całym towarzyszącym temu chaosie Bodhi i Irenicus zrobią to, co sobie zaplanowali. W zamian zdobędę wystarczająco mocy, by wznieść się na najwyższe stanowisko w Ust Natha.

– Dobry układ rzekła Imoen.

Kiedy Phaere wspomniała po imieniu Bodhi oraz Irenicusa, po jej grzbiecie przebiegł kolejny dreszcz. Kiedy Phaere jej dotknęła, nastąpiło odczucie zupełnie innej natury.


Abdel martwił się o Imoen. Była zdumiewająco dobra w udawaniu kogoś, kim nie była, lecz Abdel zdawał sobie sprawę, że każda sekunda spędzona przez nich w Ust Natha przybliża szansę dekonspiracji. Nie wspominając już o fakcie, iż smoczyca ostrzegła ich, że nie mają dużo czasu. Jeśli czar się rozproszy i okaże się, że są ludźmi, nie potrafiącymi nagle nawet mówić językiem drowów, znajdą się w poważnych – bardzo poważnych – kłopotach.

Jaheira stawała się coraz lepsza w udawaniu, lecz nie była tak dobra jak Imoen. Abdel obserwował ją bacznie i nabrał pewnej pociechy z faktu, iż Solausein bierze jego dziwne zachowanie za zwyczajną zazdrość. Drow sądził, że Jaheira robi z Abdelem to samo, co Phaere z nim zaledwie kilka godzin temu. Niech myśli sobie, co chce, uznał Abdel, jeśli zaprowadzi ich to do celu.

Przedostanie się obok strażników było dość łatwe. Solausein był ich kapitanem i tak się do niego zwracali, nie ośmielając się wypytywać, dlaczego tu jest ani kim są jego nieznani towarzysze. Abdel wystarczająco wiele razy wykonywał taką robotę, by rozumieć punkt widzenia żołnierzy. Nie chodziło tak bardzo o to, że obawiali się zapytać, lecz że ich to po prostu nie obchodziło.

– Doskonale – powiedziała Jaheira, stając przed rządkiem ogromnych jajek.

Solausein, chyba trochę pijany, zważywszy na jego chwiejny krok, uśmiechnął się otwarcie na reakcję jego nowej pani.

– Jak obiecałem.

– Fortuna – odezwał się Abdel, wciąż z wahaniem odgrywając swą rolę.

– Wystarczy by założyć mój własny… – rzekła Jaheira, przerywając, gdy uświadomiła sobie, że strażnicy mogą podsłuchać.

Solausein podchwycił to szybko i warknął – Hej, wy tam, załadujcie to na wóz i to szybko, ale ostrożnie. Pani chce, żeby jaja były gdzie indziej.

Dość łatwo usatysfakcjonowani rozkazem strażnicy zabrali się do pracy. Potrzeba było dwóch z nich, by przenieść każde jajo, a Jaheira, Abdel i Solausein stali w milczeniu, obserwując, dopóki zadanie nie zostało wykonane.

Kiedy strażnicy skończyli, Solausein rzekł – Zostawcie nas. Nie ma tu nic do pilnowania.

Strażnicy skinęli głowami i w pełni wykorzystali okazję, by przestać sterczeć obok sterty smoczych jaj, praktycznie wpadając na siebie przy wyjściu.

Właśnie tego Abdel nie mógł zrobić – podążyć za nimi. Na zewnątrz stał wóz Solauseina, przyczepiony do jaszczura trzykrotnie przekraczającego długością konia. Wydawał się on być zwierzęciem pociągowym. Poruszał się pewnie po terenie jaskini i był wystarczająco silny, by ciągnąć duże ładunki. Abdel ocenił, że jest równie silny jak zaprzęg trzech, może czterech wierzchowców.

– Powinniśmy iść, pani – nalegał Abdel.

Jaheira odwróciła się i powiedziała – Istotnie, musimy…

– Są przenoszone? – w pustym pomieszczeniu rozległ się zbyt znajomy głos. Abdel, Jaheira i Solausein odwrócili się jednocześnie i Abdel pokręcił głową na widok Yoshimo, otoczonego przez dwóch nie wyglądających na zadowolonych drowich strażników, wchodzących niedbale do środka. – Miałem nadzieję sam zająć się tymi wielkimi, smoczymi jajami.

– Uch… – powiedziała Jaheira i odwróciła się.

Abdel próbował zrobić to samo, nie rzucając się w oczy.

– Co ta… istota tu robi? – spytał Solausein strażników.

– To człowiek, proszę pana – doniósł beznamiętnie jeden z nich. – Wykonuje zadanie dla pani.

Abdel uchwycił minę na twarzy Yoshimo i zdał sobie sprawę, że Kozakurczyk nie rozumie, co zostało powiedziane.

Myśli Abdela zawirowały. Co Yoshimo mógł tu robić?

A więc był po stronie Irenicusa… To wszystko zaczynało mieć sens. Abdel uświadomił sobie, iż naprawdę ważnym jest, aby Yoshimo nie rozpoznał jego albo Jaheiry. Jak na razie wyglądało na to, że nie rozpoznał.

– Ten mężczyzna jest nam znany – powiedziała Jaheira do Solauseina, a Abdel poczuł, jak zalewa go fala paniki. Jaheira poznała Yoshimo w więzieniu Irenicusa, lecz nie wiedziała reszty. Nie wiedziała tego, co Abdel. – Przyda mi się – kontynuowała Jaheira. – Odeślij strażników.

Odwróciła się tyłem do Yoshimo, a Solausein odezwał się bez wahania – Słyszeliście panią. Zabierzemy to stąd.

Ci strażnicy mieli trochę większe opory przed zwolnieniem z obowiązków, jednak mimo to ukłonili się Solauseinowi i opuścili pomieszczenie. Yoshimo przykleił do twarzy bezmyślny uśmiech. Był zaskoczony przebiegiem wypadków i nawet bez spoglądania zbyt bezpośrednio na niego Abdel mógł stwierdzić, że jest zdenerwowany.

– Nie zamierzałem się wtrącać – rzekł Yoshimo.

Abdel nie chciał na niego patrzeć – nie chciał w żaden sposób okazać, że rozumie, co mówi Kozakurczyk.

– Nie rozumiem tego człowieka – powiedział Solausein.

– Muszę poprosić o wybaczenie, moi czarnoskórzy przyjaciele – rzekł Yoshimo – ale jestem nie obznajomiony z mową waszego podziemnego miasta.

Abdel poczuł mrowienie na całym ciele i był zaskoczony – a nawet trochę rozczarowany – swoją nerwowością.

– Abdel? – spytał Yoshimo, cicho i z wahaniem.

Solausein powiedział coś, czego Abdel nie zrozumiał, i najemnik uświadomił sobie nagle, że to uczucie nie było nerwowością. Nie był już mrocznym elfem.


Imoen zadrżała lekko ze zmęczenia, gdy kroczyła lekko, na boso, po chłodnych, marmurowych kafelkach ciemnej sypialni Phaere.

Wanna była już opróżniona, a jej zniszczone ubrania zostały zabrane. Miała na sobie szykowną szatę z pajęczego jedwabiu, pożyczoną z bogatej garderoby Phaere, i choć była wystraszona, czuła się lepiej niż w przeciągu ostatnich dni. Może nawet dekadni? Była czysta Zjadły, wypoczęły i przeszły na stopień intymności, jakiego Imoen nigdy nie doświadczyła w opactwie-fortecy Candlekeep. Jej umysł był wirem sprzecznych uczuć, była jednak wystarczająco realistyczna, by wiedzieć, co musi zrobić. Nie mogła zostać na zawsze mroczną elfką, choć było to kuszące.

Z łatwością znalazła różdżkę tam, gdzie Phaere ją zostawiła, i wsunęła ją między fałdy swojej szaty. Zaczęła się obracać, lecz zatrzymała się, gdy Phaere przemówiła.

– Kolejna kąpiel? – głos drowki odbił się echem od cichych, wyłożonych marmurem ścian pokoju.

Imoen wciągnęła oddech i powiedziała – Zaskoczyłaś mnie.

– Czy polecić chłopcom, żeby przygotowali ci kolejną kąpiel? – nalegała Phaere.

– Nie – odparła Imoen. – Nie, dziękuję ci. Ja tylko… tylko… – wykonała jedną dłonią bezradny gest, podczas gdy drugą zaciskała szatę i zabezpieczała różdżkę.

– Cóż – powiedziała Phaere, najwyraźniej rozumiejąc, co chciała przekazać Imoen. – Zostawię cię z tym.

Imoen skinęła głową, a mroczna elfka przystanęła na chwilę, utrzymując długi, przyjemny kontakt wzrokowy, którego Imoen nie chciała puścić. Phaere odwróciła się w końcu i wślizgnęła z powrotem w mrok sypialni.

Skóra Imoen zaczęła pełzać i była zdumiona oraz zawstydzona tym uczuciem… dopóki nie zdała sobie sprawy, że nie ma już na sobie pięknej, czarnej skóry.


Abdel uderzył Solauseina w twarz tak mocno, że nos drowa roztrzaskał się, pryskając krwią. Szybko przewrócił się z łoskotem.

– To naprawdę ty! – krzyknął Yoshimo. Wydawał się słusznie uradowany, widząc Abdela i Jaheirę. – Moi przyjaciele, jestem szczęśliwy, że was znalazłem.

– Oszczędź sobie, Yoshimo – powiedziała Jaheira, zdumiewając Abdela, który rozcierał starte knykcie. Solausein nie poruszył się. – Co robisz akurat tutaj?

– Szukam was, oczywiście – odparł Kozakurczyk.

Abdel wyciągnął miecz i przystawił go do gardła Yoshimo, zanim ten zdążył powiedzieć cokolwiek więcej.

– O co tu, na dziewięć piekieł, chodzi?

– Mogę wszystko wyjaśnić – rzekł Yoshimo, spoglądając na klingę Abdela z mieszaniną strachu i wyniosłej obrazy. – Sądzę jednak, że najpierw powinniśmy opuścić to miasto elfów drowów, prawda?

– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – warknął Abdel. Odwrócił się do Jaheiry i powiedział – Straciliśmy zbyt wiele czasu.

– Znam drogę na zewnątrz – rzekł Yoshimo – ale zaprowadzenie was tam zajmie chwilę.

– Mamy wóz – powiedziała Jaheira. Zauważyła zaniepokojony wzrok Abdela i rzekła do niego – Musimy się stąd wydostać. Jeśli może zaprowadzić nas do smoka, to naprawdę nie obchodzi mnie, dlaczego to robi.

– On pracuje dla Irenicusa – powiedział Abdel. – Powinienem go teraz wypatroszyć.

– Och, moi dobrzy przyjaciele, nie mam pojęcia o czym mówicie – rzekł słabo Yoshimo. – Przyszedłem, aby pomóc, to moje jedyne pragnienie.

Solausein jęknął, wciąż nieprzytomny, i przetoczył się lekko na bok.

– Budzi się – ostrzegła Jaheira. – Musimy się stąd wydostać.

– Mogę zaprowadzić was prosto na powierzchnię przez robiącą ogromne wrażenie magiczną bramę.

– Nie idziemy na powierzchnię – powiedział Abdel, zerkając na Jaheirę spojrzeniem pełnym zrezygnowania.

– Musimy najpierw oddać smoczycy jaja – rzekła Jaheira.

– Po tym jak znajdziemy Imoen – sprostował Abdel.

– Imoen? – spytał Yoshimo.

– Przyszliśmy z inną kobietą, ludzką, przebraną za mroczną elfkę – powiedział Abdel.

– Ach… – rzekł Yoshimo. – Ona jest z Phaere.

– Jeszcze? – spytała Jaheira, choć nie spodziewała się odpowiedzi.

– Ta brama zabierze was do smoczycy – zaproponował Kozakurczyk.

– Jak to? – zapytał Abdel, popychając już Yoshimo do drzwi.

– Zostało mi wyjaśnione, że obmyślasz sobie tylko cel i udajesz się tam.

– Nie przychodzi mi do głowy nic lepszego, Abdelu – powiedziała szybko Jaheira – i musimy się stąd natychmiast wydostać.

Abdel uśmiechnął się, spojrzał na Yoshimo i rzekł – Prowadź.

Загрузка...