Rozdział siedemnasty

Phaere była bardziej niż trochę niezadowolona. Młoda kobieta Jaenra zniknęła w którymś punkcie nocy i Phaere uważała to za brak szacunku. Otworzyła siebie oraz swój dom szybciej i pełniej na Jaenrę, niż zrobiła to kiedykolwiek wcześniej i choć była dość gruboskórna, nie mogła nic poradzić na to, że wzięła to do siebie… i wyładowała na kimś.

Uderzyła maga w twarz twardym, wyćwiczonym ciosem na odlew, pod którym mężczyzna upadł. Czarodziej przewrócił się na marmurowe płyty placu, a sakwa z komponentami do czarów, jaką miał przy pasie, otworzyła się, rozrzucając wszędzie dookoła kawałki sznurka, kryształy, pióra i żywe pająki. Spojrzał z przerażeniem na Phaere, w pełni spodziewając się, że zostanie zabity.

– Gotowy! – Phaere wrzasnęła na mężczyznę. – Naszykowany! Przygotowany! Nic dla ciebie nie znaczą te słowa?

– Brama jest gotowa, pani – mag powiedział szybko drżącym głosem. – Masz moje słowo. Ja…

Kopnęła go mocno między nogi i mężczyzna zgiął się z bólu wpół.

– Nie pytałam cię o twoje słowo, ty mały…

Przerwał jej ryk jaszczura pędzącego przez plac. Odwróciła się i ujrzała coś, w wyniku czego musiała zamrugać kilkakrotnie, zanim w to uwierzyła.

Jaszczur ciągnął otwarty wóz, na którym złożono smocze jaja. Kierowali nim ludzie, których blada skóra lśniła w rozproszonym świetle bramy. Jeden z nich wyglądał znajomo – ten duży, jednak dlaczego? Była tam też półelfka – Phaere nigdy wcześniej nie widziała półelfki. Była przytłoczona.

To była grupa Bodhi, choć Phaere sądziła, że miało ich być troje. Doliczyła się dwojga plus człowiek o okrągłej twarzy, którego Bodhi wywołała z bramy, by… cóż, najwyraźniej właśnie to robił w tej chwili. Wóz kierował się do bramy.

Phaere wykonała ręką sygnał w powietrzu, który spowodował, że strażnicy odstąpili od bramy. W wóz wycelowano kusze, jednak wartownicy byli na tyle posłuszni, by postąpić zgodnie z rozkazem i nie strzelać.

Phaere uśmiechnęła się, choć wciąż była rozczarowana. Zaczęło się.


Abdel przestał starać się liczyć oczywiste ukartowane zjawiska, które ostatnio go otaczały, a teraz pojawiały się tak szybko i regularnie. Widział, jak drowia pani Phaere stoi nad jakimś skulonym drowem na skraju placu w centrum Ust Natha. Podniosła rękę w górę i wykonała jakiś gest. Abdel nie rozumiał mowy znaków drowów – nie wiedział nawet, że coś takiego w ogóle istnieje – widział jednak, jak otaczający plac strażnicy wycofują się. Wszyscy oni zerknęli na Phaere i choć podnieśli kusze do strzału, nie atakowali. Abdel powoził szybko wąskimi uliczkami i otwarta konstrukcja pojazdu nie dawała im osłony. Polegał na tym, że przez bramę przeprowadzi ich głupie szczęście, jednak dzięki Phaere nie potrzebował go. Wyglądało na to, że ich oczekiwała – a to nie mogło wróżyć niczego dobrego. Powiedział to do Jaheiry i Yoshimo.

– Nie mamy wyboru! – wrzasnęła Jaheira przez stukot kół wozu na marmurowych płytach. – To jedyna droga wyjścia!

– To pułapka! – powtórzył Abdel.

– A co nią nie jest? – dobiegła zagadkowa odpowiedź Yoshimo. – Zaufaj mi teraz.

Abdel otworzył usta, zamierzając uraczyć Yoshimo pełną listą powodów, dla których nigdy by mu nie zaufał, kiedy na wóz za nim wskoczyło szczupłe, blade ciało.

– Imoen! – wydyszała Jaheira.

– Nie jedź przez tą bramę! – wrzasnęła Imoen do Abdela, ściskając jego ramię, by zachować równowagę na podskakującym wozie.

To było wszystko, co Abdel musiał usłyszeć. Pociągnął mocno za lejce i jaszczur zwolnił gwałtownie. Wszystko i wszyscy na wozie przesunęli się szybko do przodu i Abdel niemal wpadł na grzbiet gigantycznego jaszczura. Imoen oraz Jaheira wpadły na Abdela z tyłu i obydwie jęknęły jednocześnie. Yoshimo przewrócił się o oparcie ławki Abdela, rozkrwawiając sobie nos.

– Zniszcz to! – sapnęła Imoen, jeszcze gdy wóz się poruszał. – Musimy to zniszczyć. Oni chcą przeprowadzić przez to armię.

– Wspaniale – powiedział Abdel, ciągnąc lejce w lewo i zmuszając ogromnego jaszczura, by skręcił. Na placu strażnicy podeszli do przodu, lecz wciąż wstrzymywali ogień. Abdel wiedział, że wystarczy jeden gest Phaere, by zrobić z nich poduszeczki do igieł.

– Jak mamy zniszczyć to coś? – Jaheira spytała Imoen. – Nie możesz po prostu…

– Tym! – krzyknęła Imoen, wyciągając zza swej lśniącej szaty z pajęczego jedwabiu kryształową różdżkę.

– Nie rób tego – rzekł Yoshimo urywanym i zdesperowanym głosem. – W imieniu wszystkich naszych przodków, błagam cię. To nasza jedyna droga wyjścia stąd. Musicie…

Abdel cofnął gwałtownie łokieć i trafił Yoshimo mocno w skroń. Kozakurczyk przewrócił się na jedno z jaj, przesuwając je, lecz nie rozbijając. Przez sekundę próbował wstać, po czym padł nieprzytomny, rozłożony na srebrnych, smoczych jajach.

– Zrób to – powiedział Abdel do Imoen. – To równie dobry dzień na umieranie jak każdy inny.


Phaere straciła otuchę i przeklęła się w milczeniu, gdy ujrzała kolejną osobę biegnącą po dachu spichlerza na skraju placu i wskakującą do pędzącego wozu. Była to Jaenra, blada niczym człowiek. Ona naprawdę była człowiekiem.

Matka Phaere miała listę krytycznych uwag pod jej adresem. Na jej szczycie znajdowała się jej słabość wobec określonego rodzaju kobiet, która powodowała, że dokonywała szybkich, pochopnych decyzji, opartych bardziej na namiętności niż przebiegłości. Phaere zawsze lubiła sądzić, że namiętność jest równie dobrą motywacją jak przebiegłość. Oparła na niej wiele ze swoich najlepszych decyzji, jednak…

… jednak to nie była jedna z nich. Phaere skrzywiła się, uświadamiając sobie wszystko, co powiedziała tej kobiecie w kąpieli, w łóżku, co wyszeptała do jej uszu. Na niegodziwe zęby Lolth, powiedziała temu człowiekowi wszystko.

Phaere wyciągnęła własną kuszę i nałożyła na nią zatruty bełt, gdy wóz niemal wywracał się, zatrzymując przed niebiesko-fioletową bramą. Jaenra, jeśli naprawdę tak się nazywała, wyciągnęła spod swej szaty – jednej z szat Phaere – długą, cienką, lśniącą…

– Och bogowie, nie – mruknęła Phaere. To była różdżka. Czy naprawdę to zrobiła? Czy wyszeptała hasło do ucha Jaenry? Zrobiła to.

Phaere wycelowała kuszę w Jaenrę i coś zamgliło jej wzrok. Czy to była łza? Czy do tego doszła? W tej chwili Phaere była świadoma jedynie dwóch rzeczy: nie mogła zabić tej młodej kobiety i wszystko co zaplanowała, wszystko na co tak ciężko pracowała, padało na jej oczach w gruzy. Wszystko było skończone. Nie strzeliła.

Dziewczyna wydawała się jej nie widzieć, nie wiedziała, że Phaere pozwoliła jej żyć, karała się, umożliwiając tej ludzkiej kobiecie – która zdołała ją tak dobrze zmanipulować, że mimo wszystko mogłaby być drowką – zniszczenie bramy.

Phaere nie słyszała, jak Jaenra wymawia hasło, jednak z koniuszka różdżki wyskoczył błękitno-biały łuk błyskawicy i zetknął się z wirującą magią bramy. Niebiesko-fioletowa energia zmarszczyła się w miejscu, w które trafiła błyskawica i zmieniła się w kipiącą burzową chmurę.

Phaere zobaczyła, jak ludzie wyskakują z wozu, porzucając jaja w desperackiej próbie uniknięcia czegoś, co wszyscy – nawet powściągliwi strażnicy – wiedzieli, że nadchodzi.

Brama eksplodowała mglistymi podmuchami oraz kulami niebiesko-fioletowej energii, a po całym placu rozbiegły się białe błyskawice. Phaere zasłoniła oczy ręką, gdy wóz rozbłysnął czerwonym światłem, stanowiącym kontrast dla chłodniejszych kolorów pożerającej się żywcem bramy.

Wóz zniknął w jednej chwili, zabierając ze sobą ludzi oraz jaja.

Na jedno uderzenie serca na placu zapanowała cisza i ciemność, po czym brama znów wybuchła.

Загрузка...