Rozdział piąty

Oczywiście, że zamierzał do nich wrócić. Co innego mógłby zrobić?

Abdel znalazł w Miedzianej Mitrze litość – ubranie, jedzenie oraz miejsce, by pożegnać się z Minsciem. Po spożyciu kurczaka i wypiciu wody poczuł, jak rozjaśnia mu się umysł. Przyszedł do tawerny wyczerpany, wciąż zataczając się po długim okresie braku przytomności. Żądał widzenia z kapitanem Orhotekiem i choć w tamtej chwili wydawało się to całkowicie rozsądne, teraz musiał przyznać przed sobą samym, że nie znał tego mężczyzny, słyszał opowieści o nim, lecz nigdy go nie poznał. Abdel wyglądał na szalonego i głosił rzeczy, które były w najlepszym przypadku trudne do uwierzenia. Wiedział, że zostawił Jaheirę, lecz nie wiedział, czy żyje, czy też jest martwa, jednak nie był już taki pewien, czy była tam również Imoen. Tamta kobieta brzmiała jak ona, wyglądała jak ona, jednak czy naprawdę nią była?

Abdel złożył głowę w dłoniach i poczuł, jak pokrywający jego palce tłuszcz miesza się z wyschniętym potem i brudem. Głowa mu zwisła i niemal zasnął. Wiedząc, że nie może zostawić Jaheiry Złodziejom Cienia – czy komukolwiek innemu, kim byli porywacze – na tak długo, jak by spał, gdyby sobie na to pozwolił, Abdel walczył ze sobą, by wstać. Zakręciło mu się w głowie. Kiedy jednak się podniósł, zaczął się czuć lepiej. Minsc podszedł, trzymając tacę pełną pustych dzbanów i brudnych naczyń. Napotkał wzrok Abdela i uśmiechnął się. Mały chomik wyjrzał z kieszonki w już zabrudzonym fartuchu Minsca i spojrzał na najemnika.

Abdel starał się odpowiedzieć mu uśmiechem, lecz nie mógł. Odwrócił się i przeszedł przez drzwi w tylnej ścianie pomieszczenia barowego, przez które, jak widział, wyszło kilku klientów. Znalazł się w alejce, gdzie stały dwie beczki z wodą, otwarte na ciepłą noc. Abdel podszedł do jednej z baryłek i po chluśnięciu sobie w twarz garścią wody zdenerwował się i po prostu włożył głowę do ciepławej wody.

Potarł się w twarz i włosy, drapiąc swędzącą czaszkę, po czym ściągnął za ciasną koszulę, którą pożyczył od barmana, i upuścił na ziemię. Abdel mył się gwałtownymi ruchami, by się obudzić. Nie miał planu i wciąż nie myślał jeszcze wystarczająco dobrze, by móc jakiś sformułować. Wszystkim co wiedział, było to, że nie chciał walczyć za pomocą lekkiego, długiego miecza, który zabrał żołnierzowi. Miał jeden z mieczy, podobnie jak Minsc. Rudowłosy mężczyzna wydawał się odnaleźć miejsce, w którym chciał się osiedlić, więc Abdel uznał, że szaleniec nie będzie potrzebował swojej broni. Być może Abdelowi udałoby się przehandlować te dwie klingi za jedną porządniejszą, wiedział jednak, że musi poczekać do poranka, jeśli chciał to zrobić.

Z tego co wiedział, jego własna broń oraz zbroja mogły zostać we Wrotach Baldura, lecz równie dobrze mogły znajdować się gdzieś pod tym magazynem, z Jaheirą. Zanim zrobi cokolwiek innego, musiał tam wrócić.

– Powinieneś spać – powiedział głos za nim, a on nie trudził się gwałtownym obracaniem. Odwrócił się powoli i ujrzał stojącą w drzwiach Bodhi, opierającą się niedbale o framugę.

– Muszę tam wrócić – rzekł do niej i skierował się z powrotem do beczki.

– Żeby znaleźć swoją żonę? – spytała.

Usłyszał jej zbliżające się od tyłu lekkie kroki.

– Nie jest moją żoną – odparł Abdel. – Nie obchodzi mnie, czy mi wierzysz.

Podeszła do niego i kącikiem oka ujrzał jej uśmiech.

– O poranku mogę cię zaprowadzić do kogoś z milicji, a może nawet z rady.

Wiedział, że stara mu się przypodobać i jedynie parsknął. Uśmiechnęła się znów i podeszła do baryłki. Zanurzyła głowę w wodzie i podniosła ją szybko, pozwalając, by ciecz spłynęła jej po ramionach na lekki materiał sukni.

– To przyjemne – powiedziała cicho, przejeżdżając palcami po włosach i zamykając oczy.

Mokra suknia zaczęła do niej przylegać, zarysowując szczegóły jej ciała, które przyciągały wzrok Abdela, jak robiłyby to z każdym mężczyzną. Zauważyła, że na nią patrzy i opuściła wzrok. Abdel był zbyt zmęczony i zbyt martwił się o Jaheirę, jednak przede wszystkim był zbyt rozczarowany sobą, by się zaczerwienić.

– Możesz mnie dotknąć – powiedziała. – Chcę, żebyś to zrobił.

Westchnął i odstąpił o krok.

– Muszę iść.

– O poranku – rzekła, podchodząc do niego i zatrzymując się o centymetr od jego nagiej piersi. – Proszę.

– Kocham ją – powiedział jej.

– Może być martwa – rzekła Bodhi zbyt bezceremonialnie, a Abdel powstrzymał się przed posłaniem jej uderzeniem na przeciwległą stronę alejki.

– Dlatego muszę iść – powiedział zamiast tego.

Bodhi nie podążyła za nim, kiedy odszedł od niej szybko o trzy kroki i pochylił się, by podnieść koszulę.

– Musi być bardzo piękna – rzekła.

Abdel nie czuł potrzeby, by odpowiedzieć.

– Mogę ci pomóc.

Spojrzał na nią, marszcząc brwi.

– Potrzebujesz złota, nieprawdaż? – kontynuowała. – Gaelan wie, gdzie ona jest. On wie takie rzeczy, ale o złocie mówi poważnie. Możesz go zabić, jeśli chcesz, ale nic ci nie powie, jeżeli mu najpierw nie zapłacisz. Właśnie tak postępuje.

– Co chcesz, żebym zrobił? – spytał ją.

– Aran Linvail – powiedziała. – Słyszałeś o nim?

– Nie. A powinienem?

– Zasługuje, by umrzeć – rzekła. – Za jego głowę jest nagroda.

– Jestem teraz skrytobójcą?

Uśmiechnęła się, a Abdel odwrócił wzrok, aby nie musieć odwzajemniać uśmiechu.

– Możesz być łowcą nagród. Linvail jest skrytobójcą, bardzo zasłużonym.

Abdel uznał, że musi jej wierzyć na słowo. Koszula znów się rozerwała, gdy próbował ją założyć. Była dla niego za mała, a teraz, gdy namokła, nie wyglądało na to, żeby dała się założyć. Abdel słuchał kobiety jedynie jednym uchem.

– Znam kogoś, kto zapłaci trzydzieści tysięcy sztuk złota za jego głowę – powiedziała. – Oni mają monety, Abdelu, i zapłacą nimi.

Przerwał, dał sobie spokój z koszulą i spojrzał na nią stanowczo.

– Chcesz, żebym zabijał dla złota?

Uśmiechnęła się znów, a Abdela uderzyło, jak bardzo była piękna. Jej suknia wciąż była mokra i nie robiła nic, by się przed nim ukryć.

Odwrócił się i poszedł do drzwi, gdy powiedziała – Czy możesz sobie pozwolić na to, żeby tego nie robić? Masz parę starych spodni mojego brata i skradziony miecz, Abdelu, i to wszystko. Zgodnie z twoimi własnymi słowami nawet nie jesteś stąd. Ja cię lubię, ale nie będzie tak ze wszystkimi.

Westchnął i odwrócił się. Gdyby nie był taki zmęczony i miał dokąd pójść, może by ją w końcu uderzył.


Jaheira miała mgliste wspomnienie odgłosu wody i sądziła, iż jest na łodzi. Była teraz na zewnątrz – albo wcześniej – i była noc, choć nie mogła widzieć gwiazd.

Trzy razy starała się odzyskać przytomność. Jej powieki otworzyły się z ogromnym wysiłkiem, a bok twarzy pulsował tępym bólem.

– Żyje – powiedział głos. Należał do młodej kobiety, zmęczonej i pozbawionej entuzjazmu.

Jaheira odwróciła się w stronę głosu i coś zraniło ją w szyję. Skrzywiła się, w wyniku czego zabolała ją twarz. Zamknęła oczy, które wypełniły się łzami, starała się jednak utrzymać miarowy oddech.

– Gdzie jestem? – spytała Jaheira ochrypłym i niepewnym głosem.

– W jaskini – odparł głos.

Tym razem Jaheira otworzyła oczy i ujrzała dziewczynę, która była ciągnięta razem z nią przez wampirzycę. Dziewczyna była przykuta łańcuchem do ściany za szeroki skórzany kołnierz zapięty ciasno wokół szyi. Ból w szyi Jaheiry pochodził z identycznej opaski. Półelfka szarpnęła za więzy, jednak trzymały mocno, przymocowane solidnie do ściany.

W topornym lichtarzu ściennym wisiała pochodnia, wydzielając około siedmiu metrów nad głową Jaheiry pomarańczowe światło. Podłoga, na której siedziała, była gładkim kamieniem. Ponad nią wisiały stalaktyty w różnych odcieniach żółci, szarości i przyćmionego brązu. Była to naturalna jaskinia, najprawdopodobniej wyryta przez podziemny strumień. Strop był wysoko, jednak po dwóch stronach ściany były blisko siebie. Z pozostałych stron grota przechodziła w gęsty mrok, jakby były w tunelu lub naturalnym korytarzu.

– Nazywam się Jaheira – powiedziała do towarzyszki, podnosząc wzrok, by napotkać zdumiewająco stanowcze spojrzenie młodej kobiety.

Dziewczyna była brudna, potargana i zmęczona, jednak wciąż niezaprzeczalnie piękna. Długie do ramienia kasztanowe włosy otaczały twarz o gładkiej skórze, z wysokim czołem oraz pełnymi wargami. Jej ciemne oczy błyszczały inteligencją, nawet gdy tak jak teraz były przekrwione z wyczerpania. Sponiewierana bluza zakrywała skromne piersi i wąskie biodra. Było w niej coś, co powodowało, że widać było po niej szybkość, niczym u gazeli, jednak było to coś bardziej niebezpiecznego.

– Imoen – odrzekła dziewczyna. – To miło, że wpadłaś. Cieszę się, że mam z kim porozmawiać.

– Od jak dawna tu jesteśmy? – spytała Jaheira, zdecydowana ustalić pewne fakty na temat swojej sytuacji, aby mogła mieć jakąś szansę ucieczki. Pytanie wydawało się zdenerwować Imoen.

– Nie mam pojęcia – odpowiedziała. – Trudno to stwierdzić w jaskini. Sądzę, że zasnęłam na chwilę. Może kilka dni.

– Od burzy? – zapytała Jaheira.

– Burzy?

– Musimy się stąd wydostać – rzekła prosto Jaheira, nie całkiem zaskoczona, że dziewczyna nie była świadoma części podróży.

Imoen uśmiechnęła się przyjemnie i powiedziała – Kurczę, tak sądzisz?

Ton dziewczyny spowodował, że włosy za delikatnie spiczastymi uszami Jaheiry stanęły dęba.


– Jestem twoją przyjaciółką – wyszeptała głosem tak twardym jak skała. – Możemy pomóc sobie nawzajem.

Abdel próbował myśleć o Jaheirze, jednak obecność tej kobiety była wszechogarniająca. Zamknął oczy i odwrócił głowę ostro na bok. Wydawała się być jednocześnie smutna i pewna siebie, pełna nadziei i przepełniona żalem. Chciał wyciągnąć do niej rękę, lecz zamiast tego cofnął się o dwa kroki.

Podeszła dwa kroki do niego, utrzymując stałą odległość pomiędzy nimi. Miała jasnoszare oczy, których Abdel nie był w stanie ignorować.

– Mogę zdobyć dla ciebie broń – powiedziała cicho. – Może też zbroję, ale będziesz musiał go zabić. Po prostu nie masz wyboru.

Abdel zmarszczył brwi.

– Zabijałeś już wcześniej dla złota, Abdelu – rzekła, teraz jeszcze ciszej. – Widzę to w twojej twarzy, w konturach twoich ramion, w grzbietach twoich dłoni. Możesz to zrobić. Możesz zdobyć złoto, którego potrzebujesz, by zapłacić Gaelanowi, aby powiedział ci, gdzie jest twoja…

– Wystarczy – powiedział, odwracając się.

Podeszła jeszcze bliżej i dotknęła jego ramienia. Miała zimne, lecz miękkie palce. Chciał wzdrygnąć się pod jej dotykiem, lecz nie zrobił tego.

– Jest Złodziejem Cienia – rzekła. – Aran Linvail. Jest skrytobójcą Złodziei Cienia. Zabija dla złota każdego dnia. Czy nie powinien sam zginąć w ten sposób?

– Nie robię już tego – powiedział Abdel, nie odwracając się. – Zmieniłem się.

– Możesz to zmienić z powrotem – wyszeptała Bodhi. – Jeśli ją wystarczająco kochasz.

Abdel wiedział, co powiedziałaby Jaheira, gdyby tu była. Przypomniałaby mu, jak daleko zaszedł od śmierci Goriona. Nie był już najemnym zbirem. Nie zabijał już ze złości.

Jednak Jaheiry tu nie było.

Była trzymana w niewoli, może torturowana, albo coś jeszcze gorszego. Abdel nie wiedział, co się z nią działo. Jeśli to Złodzieje Cienia porwali ich z Wrót Baldura – a wydawało się to dostatecznie prawdopodobne – to może zabicie tego Arana Linvaila było jakąś formą sprawiedliwości.

Abdel wiedział, że się oszukuje, jednak nie miał wyboru. Mógł wymusić informacje od Gaelana Bayle’a, jednak czy byłoby to lepsze niż zabicie skrytobójcy Złodziei Cienia? Gdyby wiedział, gdzie jest Jaheira, czy nie zabiłby z ochotą każdej liczby Złodziei Cienia, by ją uratować? Tak więc Aran Linvail będzie jednym z nich.

– Potrzebuję szerokiego miecza – powiedział cicho do Bodhi. – I kolczugi, ale nic fantazyjnego.

Uśmiechnęła się.

– Robisz dobrą rzecz, Abdelu – powiedziała krzepiąco. – Wydajesz się w to nie wierzyć, ale kiedy to wszystko się skończy, będziesz wiedział, że zrobiłeś, co musiałeś, aby ją uratować, przy okazji czyniąc świat lepszym miejscem – bez Arana Linvaila.

– Szeroki miecz – powtórzył. – Tak ciężki jak tylko znajdziesz.

Загрузка...