Rozdział drugi

Jaheira zacisnęła zęby pod ciasną, metalową opaską, dzięki której musiała trzymać zamknięte usta. Mogła oddychać i pić wodę, nie mogła jednak mówić, i choć z tego co jej się wydawało, byli tu przynajmniej od dwóch dni, nie była w stanie jeść. Przez zamaskowanych porywaczy została zidentyfikowana jako czarodziejka, nie była to jednak prawda. Jaheira była druidką w służbie pani lasu, Mielikki, i mogła przyzywać tę boską moc, by wywoływać małe cuda, zwane przez ludzi czarami, nie była jednak czarodziejką. Mimo to musiała przyznać, że mieli rację uniemożliwiając jej mówienie. Mogłaby wypaczyć drewno w drzwiach, które trzymały ją w tej ciemnej, cuchnącej komnacie, przemówić do korzeni oplatających źle dopasowane kamienne bloki, z których składały się ściany, albo po prostu usunąć zgniliznę i zarazki z odstałej, gorzkiej wody, którą jej dawano. Musiałaby mówić, aby zrobić którąś z tych rzeczy.

Pamiętała, jak została porwana, gdy spacerowała z Abdelem we Wrotach Baldura, i uznała, że została zabrana do tego samego miejsca co on, choć nie widziała go, odkąd odzyskała przytomność w klatce. Kiedy się obudziła, poznała dwóch innych. Każde z nich miało własną klatkę. Mogli się widzieć, a tamci mogli mówić, byli jednak trzymani oddzielnie.

Jednym z pozostałych był dziwaczny, krępy, dobrze zbudowany mężczyzna o długich, rudych włosach i kępkowatej, pomarańczowej brodzie. Najwyraźniej wziął sobie za towarzysza jakiegoś małego szczura albo dużą mysz. Jaheira spoglądała na bełkoczącego lunatyka z mieszaniną strachu i litości. Nie obawiała się, że mógłby ją zranić albo wykorzystać – byli w końcu w oddzielnych klatkach. Nie, Jaheira bała się, że może skończyć tak jak on. Czy będzie tu trzymana, więziona, nie będzie się do niej mówić, aby jej umysł, jak tego biednego głupca, mógł się rozplątać?

– Wszystko w porządku, Boo – rudowłosy mruknął do swego szczurzego towarzysza. Zauważył, że Jaheira na niego patrzy i zanim zdała sobie sprawę, że on czuje się z tego powodu niezręcznie, pochylił głowę w dół i na bok, odsłaniając poszarpaną bliznę biegnącą wzdłuż prawej strony głowy.

A więc myśli musiał mu zmącić ciężki cios, miała nadzieję Jaheira. Może nie przebywał tu długo.

– Miłą grupkę tu mamy, prawda? – spytał ją drugi więzień, dostrzegając najwyraźniej jej zmieszanie w stosunku do rudowłosego. – Milczący gryzoń, szaleniec, ja i pani.

Spojrzała na niego bez wyrazu, nie będąc w stanie określić, jakich słów po niej oczekiwał, nawet gdyby była w stanie mówić. Wyglądał dziwnie, jego rysy przypominały elfa, ale nie całkiem. Wcześniej widziała tylko jedną osobę taką jak on: kobietę Tamoko, kochankę Sarevoka. Abdel powiedział jej, że Tamoko przybyła z Kozakury, po drugiej stronie świata, na wschód od nie kończących się ziem Hordy. Ten był oczywiście mężczyzną, jednak różnił się także od Tamoko w innych względach. Jego twarz była okrąglejsza, delikatniejsza, podobnie jak reszta ciała. Wydawał się być dobrze odżywiony, ale nie gruby, silny, ale nie muskularny. Miał na sobie prostą, czarną bluzę oraz luźne, czarne spodnie, uniform niewiele odbiegający od tych, które nosili jej porywacze. Jaheira nie ufała mu z tego powodu oraz z innych, mniej konkretnych.

– Gdybym nazywał się Boo – próbował żartować Kozakurczyk – byłbym w lepszej sytuacji, jak sądzę.

Starała się uśmiechnąć, zdała sobie jednak sprawę, że wygląda to bardziej jak szydercze spojrzenie. Zresztą może w końcu właśnie tak chciała wyglądać.

– Chcę się stąd wydostać, Boo – rudowłosy odezwał się do swego małego przyjaciela. Gryzoń nie odpowiedział, jednak zrobił to Kozakurczyk.

– Istotnie, Boo – rzekł zbyt głośno. – Wydostań nas z…

Zamek cofnął się gwałtownie i drzwi zawibrowały, wzbudzając głośne, niemal bolesne fale dźwiękowe w ciasnej komnacie. Drzwi rozwarły się i Jaheira zamrugała w jaśniejszym świetle dochodzącym z kapiącej pochodni w wąskim korytarzu. Ten sam gruby, nie podnoszący głosu półork w skórzanej uprzęży, który od czasu do czasu przynosił im wodę, wczłapał się z czymś przewieszonym przez ramię. Wielki klawisz walczył wyraźnie z ciężkim brzemieniem i Jaheira szybko zdała sobie sprawę, że to Abdel.

Chciała wykrzyczeć jego imię, mogła jednak tylko jęknąć pod żelazną opaską. Klawisz zatrzymał się i przeniósł ciężar na jedną stopę, a oczy Jaheiry stały się szerokie, gdy ujrzała nagły wybuch aktywności. Tym co dostrzegła najpierw, były włosy Abdela. Długie, czarne i zlepione czymś, co wyglądało jak krew i pot. Jego stanowcza, zdeterminowana twarz pojawiła się równie szybko. Klawisz zaczął upadać w tył, gdy spory ciężar Abdela przemieścił się nagle, a Abdel podciągnął barki, oddalając swą pierś od włochatych łopatek klawisza, jednocześnie kopiąc stopą w przód. W efekcie gruby klawisz przewrócił się na szeroki tyłek, a Abdel stanął pewnie w stercie kurzu, szczurzych odchodów i słomy.

Dłonie Abdela były związane mocno przed nim, jednak Jaheira była świadoma, że nie spowolni go to na tyle, by uratować klawiszowi życie. Jaheira nie dostrzegała z początku oparzeń i ran kwitnących na ciele Abdela. Mężczyzna cofnął prawą stopę w tył i przyklęknął obok klawisza. Jaheira zdała sobie sprawę, jak bardzo Abdel był torturowany, i westchnęła, w równym stopniu na tę myśl, jak i na widok podnoszących się dłoni Abdela, jego łokcia przelatującego obok głowy klawisza i dwóch wielkich niczym u boga rąk, zaciskających się wokół szyi wciąż oszołomionego półorka.

Dlaczego Jaheira chciała, żeby Abdel przestał? Nie wiedziała, po prostu nie chciała, by zabijał, nie ze złości, nie gdy nie musiał. Czy musiał?

Abdel wydawał się dostrzec Jaheirę po raz pierwszy, dopiero gdy zaczął wykręcać klawiszowi głowę. Ich spojrzenia zetknęły się i Jaheira mogła zobaczyć ogień – dosłownie słaby żółty blask – rozgorzały nagle w oczach Abdela. Zdała sobie sprawę, że zauważył żelazną opaskę na jej głowie. Nie miała pojęcia, przez co przeszedł, nie mogła więc wiedzieć, co wyobrażał sobie na temat tego, przez co ona przeszła. Rozszerzyła oczy i próbowała wrzeszczeć do niego za pomocą umysłu. Chciała, żeby przestał.

Nie mógł słyszeć jej myśli, jednak jej twarz, zmieniona w maskę, była wystarczająco wyrazista i Abdel przestał. Ścisnął mężczyźnie szyję, jednak nie wykręcił jej i klawisz obudził się akurat, by wziąć ostatni oddech, po czym znowu stracił przytomność.

– Jaheiro – wyszeptał Abdel, napinając sznur, który utrzymywał jego nadgarstki razem.

Zamknęła oczy i szarpnęła raz głową do tyłu w nadziei, że zrozumie. Przestał próbować uwolnić ręce i podszedł do niej. Oparzenia na jego piersi i udach były purpurowymi pręgami, a krew ciekła mu z ponad dwóch tuzinów drobnych ran. Zbliżył się do jej klatki i wyciągnął ręce. Nie myśląc, przysunęła się bliżej niego, przyciskając ciało do prętów. Po jej policzku spłynęła łza i musiała zamknąć oczy, gdy nachylił się bliżej niej. Czuła, jak jego nagie ciało ociera się o jej ramię i słyszała głośny brzęk metalu o metal, gdy grzebał przy zamku jej maski, dziwnie ignorując fakt, że wciąż była w klatce.

Zaklął i pociągnął, boleśnie wyciągając jej kark. Rozległo się skrzypienie, trzask, i opaska wokół podbródka spadła. Wstał szybko i przeszedł do masywnego zamka klatki. Mięśnie nabrzmiały na masywnych ramionach i drzwi ustąpiły po jednym mocnym pociągnięciu. O kamienną podłogę zadudniły kawałki metalu, po nich zaś rozległ się głośniejszy brzęk drzwi, które Abdel z łatwością odrzucił na bok.

Kyoutendouchi! – uradował się Kozakurczyk. – Teraz uwolnij resztę z nas!

Abdel zignorował go, biorąc delikatnie podbródek Jaheiry w swoje związane dłonie.

– Czy on…? – spytał i na pół uderzenia serca do jego wyrazistych oczu wróciło żółte światło.

Jaheira, choć szczęka mocno ją bolała, powiedziała – Nie, nie, po prostu zostawił mnie z tymi dwoma. Nie znam ich.

Abdel spojrzał na pozostałych więźniów, po czym z powrotem na Jaheirę.

– Weź klucze – Jaheira rzekła do Abdela. – Weź klucze od klawisza.

Abdel uśmiechnął się i powiedział – Od władcy lochów – i wziął klucze.

Zabrał się do otwierania zamka Kozakurczyka, zatrzymał się jednak, mijając Jaheirę. Abdel zamierzał ją objąć, jednak odepchnęła go.

Zamknęła oczy i powiedziała – W imieniu pani lasu, wolą najwyższej tropicielki, na dotyk córki Silvanusa.

Abdel poczuł, jakby zaczęły go smagać zimne pokrzywy, a gdy dotknął swej piersi, ból z ran zniknął – zaleczyły się.

– Nie wiedziałem, że potrafisz coś takiego – wyszeptał zszokowany.

– Nie wołałam wystarczająco dużo do Mielikki – przyznała Jaheira, czerwieniąc się – ani nie słuchałam uważnie jej wezwań.

– To bardzo interesujące, młoda damo – powiedział Kozakurczyk – jednak ja oraz mój drogi współwięzień wciąż mamy nadzieję dokończyć to, co jak na razie jedynie w moich domniemaniach jest bardzo pożądaną ucieczką.

Abdel spojrzał na Jaheirę, która uśmiechnęła się, po czym otworzył klatkę Kozakurczyka.

– Liczne oraz zróżnicowane dzięki, szanowny panie rzekł mężczyzna. – Jestem Yoshimo z Dalekiego Wschodu, a ty jesteś moim najnowszym przyjacielem.

Abdel jedynie warknął na mężczyznę, który stał na zadziwiająco stabilnych nogach, sięgając wzrostem niemal sześćdziesiąt centymetrów niżej niż czubek głowy Abdela.

– Jaheira – powiedziała druidka, stojąc i rozciągając obolałe, osłabione głodem mięśnie. – A to jest Abdel.

Nie trudziła się obserwowaniem reakcji na swoje imię lub Abdela. Była zbyt zajęta oddychaniem, poruszaniem bolącą szczęką oraz rozciąganiem zasiedziałych nóg.

– Wszystko w porządku, prawda Boo? – rudowłosy mruczał raz za razem, gdy Abdel otwierał jego klatkę. Wielki najemnik został najwyraźniej zbity z tropu przez szalone zachowanie więźnia.

– Czy ktoś z was wie, jak się stąd wydostać? – spytał Abdel.

Jaheira musiała wzruszyć ramionami, a Yoshimo spojrzał na rudowłosego, jakby będąc pewien, że otrzyma odpowiedź.

Mężczyzna wzruszył ramionami, wskazał na jedyne drzwi i rzekł – Tędy?

Jaheira pozwoliła sobie na śmiech i podążyła za wychodzącymi Abdelem oraz rudowłosym.


Weszli prosto w walkę.

Czworo zbiegłych więźniów podążało za odgłosami bitwy, bowiem wydawały się one jedyną rzeczą, za którą można było podążać, poprzez zakręty i zakosy w wąskich tunelach, które wprawiały w obłęd nawet poczucie kierunku Jaheiry. Rudowłosy wydawał się nie zwracać uwagi na nic poza gryzoniem, którego trzymał w złączonych dłoniach. Pytał zwierzę, czy słusznie będzie skręcić za ten róg, bezpiecznie wejść po tamtych schodach, rozsądnie przejść przez jakieś drzwi. Nikt poza nim nie słyszał nigdy odpowiedzi, zawsze jednak podążał za resztą zbiegów.

Dotarli do szerokiej komnaty o niskim stropie, zdominowanej przez wielkie, podobne do róż klomby pomarańczowego kryształu. Odziani na czarno mężczyźni byli zaangażowani w walkę z innymi odzianymi na czarno mężczyznami i żadna ze stron nie wydawała się wygrywać. Z początku nikt ich nawet nie zauważył i choć paru w końcu zerknęło w ich stronę, wszyscy byli zbyt zajęci walką, by coś zrobić, bądź powiedzieć.

– Nie wiem, czy to jest lepsze od tych klatek – powiedział sucho Kozakurczyk.

– Tam! – wrzasnęła Jaheira, wskazując na drzwi po drugiej stronie komnaty.

– Wszystko w porządku, Boo? – rudowłosy spytał gryzonia.

– To jedyna droga na zewnątrz – rzekł Yoshimo, kładąc dłoń na ramieniu szaleńca.

– Boo mówi, że w porządku – powiedział mężczyzna, po raz pierwszy zwracając się do któregoś z nich.

Mężczyzna w czarnych szatach padł z wrzaskiem na ziemię zaledwie tuzin kroków od nich. Dwaj skrytobójcy, którzy go zabili, spojrzeli ostro na małą grupkę i rzucili się na nią z wyciągniętymi mieczami.

Jaheira wezwała Mielikki, zamykając oczy zaraz po tym, jak ujrzała, że wciąż nagi Abdel rusza naprzód, by zetrzeć się z nadciągającymi skrytobójcami. Wzięła mały kawałek korzenia, który wyrwała ze ściany w komnacie z klatkami i schowała pod podartą, mokrą od potu bluzę. Korzeń urósł jej w dłoniach i uśmiechnęła się, czując go. Po czasie nie dłuższym niż dwa uderzenia serca stał się mieczem z wypolerowanego drewna o lśniącej klindze, po której widać było, że jest ostra jak brzytwa.

– Z boku! – rudowłosy wrzasnął akurat na czas i Jaheira uchyliła się przed młotem bojowym atakującym ją z lewej.

Trzymał go odziany na czarno skrytobójca ze zbyt ludzkimi oczyma przepełnionymi paniką i żądzą krwi. Cofnęła się dwa kroki, co dało jej wystarczająco czasu, by się otrząsnąć, po czym podniosła swój drewniany miecz akurat na czas, by sparować kolejny silny cios młotem. Prześlizgnęła swą broń nisko i przejechała skrytobójcę po lewym kolanie, a następnie po prawym, i mężczyzna opadł niczym worek mokrego ryżu.

– Poznasz cenę swojej porażki, ty… – chrapliwy męski głos wrzasnął ponad harmidrem, a reszta stwierdzenia zagubiła się w brzęku stali o stal.

Jaheira usłyszała, że ktoś rzuca czar, akurat gdy inny skrytobójca nacierał na nią z podniesioną wysoko pałką. Rzuciła w niego swym mieczem i skupiła na nim wzrok. Mężczyźnie udało się uniknąć lecącego ostrza, zdumiał się jednak, kiedy niezwykła broń zatrzymała się i zmieniła kierunek, mierząc w jego gardło, jakby była trzymana przez jakiegoś niewidzialnego miecznika.

– Poznasz naszą cenę! – przenikliwy męski głos krzyknął nad ogólnym zamieszaniem. – Daj nam naszą zapłatę, nekromanto!

Skrytobójca parował każde pchnięcie danego przez boginię miecza, wkrótce jednak został przyparty do ściany z kamiennych bloków. Jaheira musiała koncentrować się na ostrzu, używając swej woli na odległość, tak jak robiłaby to, gdyby trzymała ostrze.

Zastanawiała się, co robią Yoshimo i rudowłosy mężczyzna, co się dzieje z Abdelem i czy te pojedyncze drzwi naprawdę są drogą na zewnątrz kiedy słowo – Zaśnij! – wykrzyczane skądś na prawo od niej, spowodowało, że to zrobiła.


Abdel wiedział, że wbiegnięcie w zieloną chmurę będzie złym pomysłem, ruszył już jednak w jej kierunku, kiedy pojawiła się nagle przed nim, otaczając dwóch odzianych na czarno mężczyzn, przed którymi próbował się bronić. Obłok był najwyraźniej przywołany przez jakiegoś maga, wymieszanego z szeregami skrytobójców. Odgłos mruczących głosów przez cały czas był częścią ogólnej kakofonii. Abdel i dwaj skrytobójcy zostali przytłoczeni potężnym odorem śmierci i rozkładu. Chcieli pozabijać się nawzajem, wszystkim, co mogli jednak zrobić, były wymioty. Gdyby Abdel miał coś w żołądku, wypróżniłby się na podłogę. Zamiast tego stał tam tylko i krztusił się, dopóki jakiś mężczyzna nie wpadł na jego plecy i pociągnął… niemal wyniósł z obłoku.

– Zniszczę was wszystkich! – wrzasnął dziwny mężczyzna, osobnik którego Abdel nie mógł dostrzec. – Wasza krew posłuży mi lepiej, niż mogły wasze żałosne wysiłki!

Abdel spojrzał zawilgoconymi oczyma, akurat by ujrzeć, jak Jaheira pada bezładnie na podłogę, a Yoshimo stoi bezsilnie u jej boku, cofając się, gdy sięgają po nią dwaj odziani na czarno mężczyźni. Nagle obok Abdela znalazł się mężczyzna z rudymi włosami, mający przyklejone do twarzy coś, co bardziej przytomny Abdel nazwałby zupełnie nie pasującym do sytuacji uśmieszkiem.

– Abdel! – krzyknął do niego kobiecy głos, cienki i słaby.

Był bardziej zdziwiony, że Jaheira wydawała się zdumiona, widząc go, niż że w ogóle mogła krzyczeć, po czym uświadomił sobie, że to nie jest głos Jaheiry.

– Imoen? – wysapał po kolejnych targających jego ciałem suchych wymiotach. Podniósł wzrok i ujrzał twarz, którą widział niedawno we śnie, jednak od wielu miesięcy nie na jawie. Nieprawdopodobność jej obecności zalała Abdela niczym chłodny deszcz i najemnik był po prostu dość speszony.

– Musimy iść! – rudowłosy wrzasnął niemal radosnym tonem. – Boo nalega.

– Najpierw cię zabijemy, nekromanto – wrzasnął mężczyzna gdzieś ze środka bitwy. – Po czym zabierzemy to, co jesteś nam winien… zabierzemy syna… – głos znów zagubił się w hałasie walki.

Wszystko zalała fala jasnej purpury i Abdel został rzucony na szorstką podłogę. W całej podziemnej komnacie ludzie byli porozrzucani. Ze stropu, ścian, podłogi wyleciały kawałki pomarańczowego kryształu, broń wysunęła się z rąk i przynajmniej jeden but został ściągnięty ze stopy i trafił Abdela w twarz. Wszędzie latały niebezpieczne, ciężkie, ostre przedmioty, a ludzie dryfowali do góry nogami, uderzając o strop, ściany, podłogę i siebie nawzajem.

– Jaheira! – zawołał Abdel. – Imoen!

Co tu robiła Imoen? Kiedy Abdel widział ostatnim razem tę młodą kobietę – małą dziewczynkę – znajdowała się za chronionymi murami Candlekeep. Była irytującym dzieciakiem, który nigdy nie brał Abdela wystarczająco poważnie, wyrażała otwarty brak szacunku oraz złośliwość i należała do nielicznego grona przyjaciół, jakich Abdel miał kiedykolwiek w ufortyfikowanym opactwie, w którym dorastał. Nie był w stanie zgłębić, co mogła robić w tym miejscu. Była więźniarką tych ludzi, którzy mogli być Złodziejami Cienia, ale jak, kiedy i dlaczego zabrali ją z Candlekeep?

Grupka walczących skrytobójców zapłonęła w wyniku dziwacznej, zrodzonej z magii eksplozji. Pojawił się gęsty odór dymu, spalonych włosów i krwi. Garstka ludzi podnosiła się na nogi. Niektórzy czołgali się, szukając broni. Inni już zaczęli zabijać się nawzajem. Widok na większość pomieszczenia blokował Abdelowi powiększający się opar dymu, mimo to ruszył tam.

– Imoen! – zawołał ostro i był pewien, że usłyszał jej odpowiedź, choć teraz w komnacie znów narastała kakofonia stali brzęczącej o stal. Spadł przed nim fragment stropu i musiał cofnąć się o krok. Ktoś chwycił go szorstko od tyłu i Abdel obrócił się z uniesioną prawą pięścią.

Rudowłosy mężczyzna warknął i cofnął się szybko. Abdel był wystarczająco zdumiony, by chybić w szaleńca.

– Trzeba iść! – rzekł obłąkaniec. – Boo żąda tego! Boo żąda…

Przerwał widząc, że Abdel znów podnosi pięść i wzdrygnął się, gdy wyglądało na to, że najemnik zamierzą go uderzyć. Zamiast tego wielki mężczyzna pchnął go w dół, ratując mu w ten sposób życie. Połyskujące stalowe ostrze zatoczyło łuk w powietrzu w miejscu, gdzie mgnienie oka temu znajdowała się ruda czupryna szaleńca. Abdel sam musiał pochylić się pięć czy dziesięć centymetrów w tył, by uchylić się przed świszczącym czubkiem.

Abdel poczekał, pół sekundy, aby ostrze miecza zakończyło swój łuk, po czym wymierzył cios lewą pięścią w skróconym ruchu. Krwawiąc z paskudnie rozciętej wargi, mężczyzna padł na ziemię, mrugając po drodze. Kiedy przewracał się, Abdel zwinnie wysunął mu miecz z ręki i kiedy żołnierz uderzył w brukowaną podłogę, Abdel podniósł już broń, by sparować niepewny atak kolejnego napastnika.

Żołnierze w krótkich płaszczach, których Abdel rozpoznał natychmiast jako Amnijczyków, wlewali się do komnaty przez drzwi, których najemnik nie zauważył wcześniej. W dymie, wrzaskach i zamieszaniu Abdel nie mógł odróżnić, kto jest kto, podobnie jak żołnierze, którzy wchodząc atakowali po prostu każdego, kto był wewnątrz.

– Trzeba iść! – powiedział rudowłosy mężczyzna, stając teraz przed Abdelem.

Abdel sparował następny zamach zdumionego żołnierza, który spoglądał na nagie ciało Abdela i czerwienił się. Syn Bhaala odtrącił miecz Amnijczyka i uderzył go pięścią w twarz wystarczająco mocno, by dołączył do swego przyjaciela na podłodze.

– Imoen – rzekł Abdel.

Nie mógł zgłębić, jak ci porywacze zdołali wydostać Imoen z Candlekeep. Była sierotą, która wylądowała pod opieką Winthropa, dobrze znanego i lubianego właściciela gospody w Candlekeep.

Winthrop był łatwiejszym człowiekiem niż Gorion, mniej wymagającym, i frywolne zwyczaje oraz niedbałe zachowanie Imoen były łatwe do wytłumaczenia.

Była dobrym dzieciakiem i nie zasługiwała na to, by być tutaj.

– Boo – powiedział rudowłosy, kopiąc odzianego w czerń skrytobójcę w pachwinę i zabierając mu miecz, gdy się przewracał, tak jak zrobił to Abdel – mówi, że trzeba iść!

Загрузка...