Wiedziała wszystko. Miała rację we wszystkim. Każde drzwi. Odsuwający się panel za łóżkiem w trzecim pomieszczeniu na lewo za schodami. Wiedziała gdzie za obluzowaną cegłą znajduje się klucz. – Czy zawodowy skrytobójca mógłby być tak głupio naiwny? Najwyraźniej. Wiedziała dokładnie, jak go tam doprowadzić.
Abdel był już wcześniej wrabiany. Jako najemnik spędził większość swego życia, będąc wrabiany w ten czy inny sposób. Płacono mu, by wykonał mokrą robotę dla tego handlarza, tamtej gildii kupieckiej czy jakiegoś innego drobnego książątka. To było wrabianie, zabójstwo zabójcy Arana Linvaila, i Abdel wiedział o tym, nie miał jednak wyboru.
Nie było już w jego ciele części, która by bolała. Minęło zaledwie kilka godzin, odkąd był torturowany, bity, przypalany, szpikowany strzałami, lecz czuł się już dobrze, jednak był złamany. Znajdował się w środku miasta, które za cholerę nie troszczyło się o nikogo, zwłaszcza o niego. Nie spał, nie licząc okresu, kiedy był nieprzytomny. Czuł, że jego głowa jest jednocześnie ciężka i ulotna.
Wziął głęboki oddech i wypuścił go z szeptem – Jeszcze raz.
Powietrze w szafie pachniało perfumami i naftaliną. Nie była ona tak nieporządna jak większość szaf. Ten Aran Linvail zarobił kupę pieniędzy, zabijając innych – więcej niż Abdel kiedykolwiek miał. Pełno tu było drogich jedwabi z Kara Tur, wełny z gór Kręgosłupa Świata i miękkiej bawełny z egzotycznej Maztiki. Wisiał tu również skórzany pancerz, który był tak idealny, tak doskonale wykonany i utrzymany, że musiał być magiczny.
W sypialni, za którą stał w gotowości Abdel, Linvail kochał się dość frywolnie z dziewczyną, która najwyraźniej nie była nowicjuszką we frywolnej miłości.
Nazywała go „kochanie”, co powodowało, że Abdel krzywił się. Była nieszczera, jednak Linvaila wydawało się to nie obchodzić. Zabawa ciągnęła się według Abdela przez nie kończące się godziny. Chował się w szafie, ponieważ nie chciał zabijać dziewczyny. Chciał, by Aran Linvail był sam.
Abdel przykucnął i starał się najmocniej jak mógł, rozciągnąć mięśnie. Próbował oczyścić umysł i zauważył, że może to zrobić z trochę większą łatwością, niż się spodziewał. Nie chciał być tam, gdzie był, nie chciał robić tego, co zamierzał zrobić, ale przynajmniej coś robił.
Jakiś czas później skończyli nareszcie i Abdel usłyszał, jak Linvail mówi – Idź już.
Dziewczyna powiedziała coś, czego Abdel nie mógł usłyszeć, jednak jej głos był opryskliwy i obraźliwy. Jego odpowiedzi towarzyszył głośny trzask. Pisnęła i rozległ się odgłos upadającego czegoś ciężkiego oraz przytłumione skrzypnięcie mebli przesuwanych po drewnianej podłodze. Wszystkiego tego Abdel musiał wysłuchać.
Drzwi szafy wypadły z zawiasów i Abdel wyszedł ze środka, unosząc przed sobą płynnym ruchem swój szeroki miecz. Aran Linvail spojrzał na niego, podobnie jak dziewczyna. Była młoda – niezbyt młoda, jednak wystarczająco młoda. Była piękna. Jej włosy miały kolor przytłumionej czerwieni, a skóra na całym szczupłym ciele pokryta była piegami. Trzymała się za lewą stronę twarzy, ale nie krwawiła. Wyglądała na zaskoczoną.
Aran Linvail doświadczył przed laty straszliwych obrażeń. Jego twarz była pokryta masą okropnych blizn. Jedno oko było zamknięte, stracił je całkowicie. Popatrzył na Abdela zdrowym okiem z miejsca, gdzie przykucnął nad dziewczyną. Miał na sobie luźne bryczesy i nic poza tym. Na jego piersi, brzuchu i bokach znajdowały się inne blizny. Abdel rzucił się na niego, dziewczyna pisnęła, a Aran Linvail odwrócił się i zaczął biec.
Abdela zbiło to z tropu. Skrytobójca nie tylko wymknął się pierwszemu atakowi, lecz rzucił się do ucieczki, i to szybko. Dziewczyna była zakłopotana. Abdel zerknął na nią przelotnie i z jakiegoś powodu, którego nie był w stanie określić, wzruszyła ramionami.
Abdel podążył za Aranem Linvailem przez ozdobne, mahoniowe drzwi na korytarz.
– Kim jesteś?! – wycofujący się zabójca zawołał przez ramię.
Abdel nie odpowiedział. Linvail dotarł do szczytu schodów, wciąż będąc trzy lub cztery kroki przed czubkiem miecza Abdela. Zabójca nie tyle zbiegał, co rzucił się w dół schodów. Abdel ruszył za nim bardziej kontrolowanym krokiem.
– Kto cię przysłał?! – znów krzyknął Linvail.
Abdel ponownie go zignorował i parł dalej. Linvail dotknął podłogi na końcu długich, wąskich schodów i obrócił się, trzymając jedną dłoń na gałce poręczy. Przedsionek był ze smakiem udekorowany, a Abdel warknął z frustracją. Frontowe drzwi znajdowały się jedynie kilka kroków dalej. Gdyby Linvail zdołał wydostać się na zewnątrz, Abdel musiałby cofnąć się do domu i wymknąć drogą, którą przyszedł, podczas gdy Aran Linvail podniósłby na z pewnością zatłoczonej o poranku ulicy największy rwetes i krzyk, jaki tylko mógłby podnieść.
Co dziwne, skrytobójca nie ruszył ku drzwiom.
– A więc zamierzasz mnie po prostu zabić? – Linvail zawołał przez ramię, biegnąc krótkim korytarzem równoległym do schodów.
Abdel ruszył za nim, w końcu zbliżając się do uciekającego mężczyzny. Linvail minął drzwi na końcu korytarza, a Abdel wpadł tuż za nim. Pomiędzy żebra Abdela wbił się nóż, rozrywając skórę, mięśnie i trochę miękkiej tkanki, której wielki najemnik mógł potrzebować, by przeżyć.
Linvail dotarł do kuchni, a gdy Abdel pochylił się, nie mógł nie docenić szybkości Linvaila – nie tylko dostał się tutaj, lecz również chwycił duży nóż tak płynnym ruchem, że nie tracąc tempa mógł pchnąć nim w podążającego za nim na ślepo najemnika. Skrytobójca był dobry.
Abdel był jednak przynajmniej równie szybki co Linvail. Napiął mięśnie brzucha i pochylił się w przód, wbijając sobie nóż jeszcze głębiej we wnętrzności, gdy wyciągał rączkę z dłoni Arana Linvaila.
– Kim jesteś? – spytał znów skrytobójca.
Abdel stęknął z bólu i podniósł miecz. Linvail uchylił się pod ciosem i Abdel wiedział, jak zdrowe oko zabójcy zauważa odwrócenie i przewiduje jego następny atak.
Unikając cięcia, które pozbawiłoby go głowy, Linvail pochylił się i chwycił nóż wciąż wystający z brzucha Abdela. Ostrze wyszło z niemałą ilością krwi i jeszcze większą ilością bólu. Abdel pozwolił sobie zakląć na głos, jednak skrytobójca nie był tak głupi, by tracić czas na napawanie się sukcesem. Próbował zaraz znowu pchnąć Abdela, jednak wielki najemnik zdołał opuścić swój nowy miecz wystarczająco szybko, by odtrącić ostrze. Nóż był dobry i nie złamał się, jednak Linvail jęknął, gdy siła obrony wywołała najwyraźniej bolesne wibracje w jego ręce.
Z góry dziewczyna zawołała – Aran, Aran, wszystko dobrze?
Linvail gwałtownie skierował nóż w dół, a Abdel odstąpił krok na bok, unikając ciosu, gdy wykonywał silne, niskie pchnięcie w zabójcę. Linvail znów okazał się jednak szybszy i nie tylko uchylił się przed wielkim mieczem, lecz zamachnął jeszcze raz dużym nożem, pozbawiając Abdela pierwszego palca lewej ręki z nieprzyjemnym trzaśnięciem.
Abdel ryknął z bólu i wściekłości, tak naprawdę bardziej zawstydzony niż zraniony. Palec uderzył w drewnianą podłogę zagraconej kuchni z niemal niesłyszalnym plask!
– Nie możesz mnie zabić, wielki człowieku – powiedział kpiąco zabójca, ciesząc się wyraźnie tym drobnym okaleczeniem. – Zabiłem więcej…
Cokolwiek zamierzał powiedzieć, zakończyło się krwawym bulgotem. Abdel ciął tak szybko i mocno, że zdumiał nawet siebie. Niemal przeciął zabójcę w pół. Postawił stopę na jego piersi i pchnął go w dół. Natychmiast wszędzie znalazła się krew.
– To… – skrytobójca zdołał powiedzieć z ustami pełnymi krwi – to szkoda.
Aran Linvail skonał na podłodze swojej własnej kuchni.
– Aran? – zawołała znów dziewczyna. – Aran, wystraszyłam się. Kto to był?
Abdel znów jęknął i rozejrzał się po podłodze w poszukiwaniu brakującego palca. Nurzając się we krwi pochylił się i podniósł odcięty fragment. Widział już przy wielu okazjach w swoim życiu amputowane kończyny i znał prostą zasadę, że jeśli coś się straci, pozostaje to stracone, chyba że ma się dużo pieniędzy i naprawdę dobrego kapłana. Abdel nie był tak naprawdę świadom tego, że przyłożył palec z powrotem do małego, krwawiącego kikuta, lecz zrobił to. Zlał się niemal natychmiast z dłonią choć wciąż krwawił. Przytrzymał go w miejscu przez kilka długich oddechów, a gdy puścił, pozostał tam.
– Bhaal – wysapał, znając aż za dobrze źródło swoich leczniczych właściwości. Uznał, że może w końcu jego przeklęta krew ma jakieś zalety.
– Aran? – zawołała dziewczyna drżącym głosem. – Aran, to nie jest śmieszne.
Abdel niemal rozważył powrót na górę, by powiedzieć dziewczynie, co się stało, zapewnić ją, że lepiej jej będzie samej i wysłać ją w drogę z paroma sztukami złota. Nie miał oczywiście żadnego złota i naprawdę nie chciał, by zobaczyła go pokrytego krwią swego kochanka.
Przyklęknął we wciąż powiększającej się gwałtownie kałuży krwi, obok nieruchomej sylwetki Arana Linvaila.
– Jeszcze raz – powiedział. – Ostatni.
Odciął skrytobójcy głowę, ponieważ musiał to zrobić. Była ona warta królewskiego okupu w złocie, a przynajmniej druidzkiego okupu, a Abdel wiedział, że Aran Linvail nie będzie ostatnim Złodziejem Cieni, którego będzie musiał zabić, by wydostać bezpiecznie Jaheirę oraz Imoen z miejsca, w którym się znajdowały, gdziekolwiek ono było.
Z kuchni wychodziły wąskie drzwi prowadzące do komórki i Abdel przeszedł przez nie. W podłodze komórki znajdowała się zapadnia prowadząca do kanału, który z kolei prowadził do alejki mogącej doprowadzić go do względnie bezpiecznego miejsca i anonimowości w Miedzianej Mitrze. Przynajmniej tak powiedziała mu Bodhi, a jak dotąd miała rację.
– Aran? – dziewczyna zawołała z góry. – Aran, wystarczy. Schodzę na dół.