Rozdział dwudziesty

Choć trudno mu było w to uwierzyć, Abdel zaczął się już przyzwyczajać do teleportowania.

Nigdy dotąd nie myślał o sobie jako o lubiącym teleportowanie. Coś takiego robili magowie, Phaerimmowie, demony i bogowie. Był człowiekiem, któremu płacono, by pilnował magazynów lub szedł obok karawan z wielkim mieczem w dłoni. Podróżował w starym stylu. Szedł. Czasami jechał na koniu lub jakimś wozem, a raz czy dwa był na statku. Natychmiastowe przemieszczanie się setki kilometrów w mniej niż sekundę w błysku magicznego światła powodowało u niego zawroty głowy i naprawdę czuł się, jakby nie miał nad sobą kontroli, co martwiło go bardziej niż cokolwiek innego.

Wszelako nie miał kontroli nad niczym w swoim życiu już od długiego czasu, więc może właśnie o to chodziło. Teleportowanie przez jednego z magów Elhana było najmniejszym z jego problemów.

Otrząsnął się z zawrotów głowy po teleportacji i rozejrzał, by upewnić się, czy jest we właściwym miejscu. Strop był nisko, wręcz muskał go czubkiem głowy. Powietrze pachniało sfermentowanym miodem i śmieciami. Było ciemno, lecz widział kontury worków z mąką oraz butelek z winem. Słyszał kroki przemierzające podłogę nad jego głową oraz odgłos przeciąganego przez nią krzesła. Stłumiony głos powiedział – Wszystko w porządku, Boo – i Abdel wiedział już, że jest w odpowiednim miejscu.

Stał dokładnie tam, gdzie kochał się z Bodhi. Zahipnotyzowała go, powtórzył to sobie jeszcze raz, choć w to nie wierzył. Zapach oraz odgłosy tego miejsca rozjaśniły mu pamięć na tyle, że nie mógł już tak dobrze udawać. Podszedł do schodów i jego wzrok przykuła mała plama cienia na podłodze, zaledwie krok czy dwa na lewo od niego. Jego oczy szybko przyzwyczajały się do ciemności i kiedy podszedł trochę bliżej do cienia, dostrzegł, że to klapa.

Doszło do niego, że szuka wampirzycy. Była noc, lecz wczesna. Bodhi musiała znajdować się w jakimś miejscu tak bardzo oddalonym od słońca, jak to tylko możliwe. Piwnica pod piwnicą – co to było? Nie piwnica na wino, nie w tym miejscu – w każdym razie, miał sporą szansę, że znajdzie tam wampirzycę.

Mag Elhana wydawał się dość pewny, że Bodhi jest tutaj. Miał jakiś sposób, by ją wyczuwać czy coś takiego. Kolejna nieprawdopodobna siła, której Abdel musiał zaufać.

Abdel przyklęknął obok klapy i chwycił zimny, żelazny pierścień, służący za rączkę. Niemal podniósł ją, lecz się powstrzymał. Wyciągnął miecz, zważył go w dłoni, pozwolił, by skrzypienie kroków Minsca go uspokoiło i zdał sobie sprawę, że nie chce zabić Bodhi. Elfy powiedziały mu, jak bardzo jest zła, poza tym była wampirzycą i tak dalej, coś jednak w tym było. Powód, by jej przynajmniej nie zabijać. Spojrzał w ciemności na ostrze swego miecza i uświadomił sobie, że i tak by jej nie zabił.

Wsunął miecz z powrotem za plecy i prawą dłonią odnalazł zatknięty zapas rzeźbiony drewniany kołek. Dały mu go elfy. Został zrobiony z konaru drzewa powyginanego wskutek wiatrów, z gałęzi drzewa z lasu Tethir, ze skraju zapieczętowanego, skazanego na zagładę miasta Suldanessellar. Dali mu go, aby zabił Bodhi, bowiem jeśli mieli przetrwać, ona musiała zginąć, poza tym potrzebowali artefaktu, którego z pewnością nie oddałaby, gdyby żyła.

Ścisnął drewniany kołek i podniósł klapę.

Obszar poniżej oświetlony był trzema świecami migoczącymi w bardzo starym kandelabrze przeznaczonym dla sześciu. Strop był zbyt nisko, by Abdel mógł stać, i nie było schodów ani drabiny. Opuścił się z krawędzi i opadł na brudną podłogę. Miejsce to śmierdziało pleśnią i odchodami szczurów, a jedyną rzeczą poza świecznikiem oraz Abdelem była pusta trumna.

Fakt, że była pusta, napełnił Abdela nieodpowiednią do sytuacji ulgą.


Imoen znów spała, leżąc pod zdumiewająco solidnym zadaszeniem, jakie elfy splotły z winorośli, patyków i liści. Jaheira siedziała obok niej, jedną dłonią trzymając swój święty symbol, drugą zaś czoło Imoen. Modlitwa dobiegła końca, tam jednak gdzie powinien wystąpić przypływ leczniczej mocy, nie było nic.

Imoen traciła szybko siły. Jej skóra była blada oraz chłodna, dziewczyna spała przez większość czasu. Była to trzecia lecznicza modlitwa, jakiej próbowała Jaheira, i nic nie pomagało. Zło w żyłach Imoen wydawało się wysączać jej duszę, dzięki rytuałowi Irenicusa. Mielikki odmawiała swojej łaski. Nie wydawało się to uczciwe, lecz Jaheira starała się zrozumieć.

– Phaere… – Imoen wymamrotała przez sen.

– Ona umiera – powiedział z tyłu Yoshimo, zaskakując Jaheirę.

– Tak – rzekła Jaheira, nie patrząc na niego.

Yoshimo podszedł bliżej, przy kucając tuż za Jaheirą.

– Co niektórzy mogą zrobić – zamyślił się Kozakurczyk.

– Dla nieśmiertelności? – spytała Jaheira, mocząc szmatę i wykręcając ją.

– Dla nieśmiertelności – powiedział Yoshimo – dla monet, dla lojalności, dla korony, dla sztandaru lub dla czegoś innego.

Jaheira położyła mokrą szmatę na czole Imoen – wiedząc, że to głupi, bezowocny gest, czując jednak, że mimo wszystko musi to zrobić – i rzekła – A czy zabiją?

Yoshimo roześmiał się na jej wyraźną potwarz.

– Tam, skąd pochodzę – powiedział – skrytobójca jest szanowaną profesją.

– To morderstwo – rzekła beznamiętnie Jaheira – niezależnie skąd pochodzisz.

– Różnica poglądów – powiedział Kozakurczyk. – Zabija się za mniej, prawda?

Jaheira delikatnie zdjęła szmatę z głowy Imoen.

– Abdel ją uratuje? – spytał Yoshimo. Wydawał się dość szczęśliwy, mogąc zmienić temat.

– Abdel? – Imoen mruknęła przez sen.

Jaheira delikatnie dotknęła jej ramienia i oczy Imoen otworzyły się.

– Abdel! – powiedziała głosem rozchodzącym się głośno w ciszy elfiego obozu.

– Będzie tutaj – powiedziała jej Jaheira. – Będzie…

Cisza! – warknęła Imoen, teraz jej głos był głębszy i bardziej chrapliwy. Jej oczy błysnęły żółcią i Jaheira wciągnęła gwałtownie powietrze. Imoen usiadła w porywie aktywności i Jaheira poczuła, jak chwyta ją za dłoń i ciągnie w tył. Szczęki Imoen zatrzasnęły się tuż przed twarzą druidki, jakby dziewczyna chciała ją ugryźć.

– Imoen… – rzekła Jaheira.

– Ona nie jest sobą – wyszeptał Yoshimo.

Imoen zaśmiała się i nie był to jej zwyczajny, przyjemny chichot.

– Kim jestem, Kozakurczyku?

– Bhaalem… – odparła za niego Jaheira.

Jakby w odpowiedzi, Imoen padła z powrotem na swoje łóżko z liści i zasnęła.


Abdel cofnął cios, jaki wymierzył w brzuch Gaelana Bayle’a, co było jedynym powodem, dla którego Bayle przeżył.

– Bardzo chciałbym cię zabić – powiedział mu Abdel.

Jedyną odpowiedzią Bayle’a była seria donośnych kaszlnięć.

– Och – wydyszał Minsc. – Jestem pewien, że to bolało, Boo.

Abdel spojrzał na rudowłosego szaleńca i rzekł – Powinieneś pójść na spacer czy coś w tym rodzaju, Minsc. Miedziana Mitra jest zamknięta na tę noc.

Minsc popatrzył na Bayle’a, następnie z powrotem na Abdela, uśmiechnął się i wyszedł szybko, szepcząc – Wygląda na to, że wkrótce będziemy potrzebować nowej pracy, Boo.

– Gdzie ona jest? – spytał Abdel po raz trzeci. – I pamiętaj, co ci powiedziałem, że się stanie, jeśli będę musiał zapytać cię po raz czwarty.

Bayle podniósł wzrok i wymusił otoczony śliną uśmiech.

– Dobrze – wysapał – dobrze… dwa tysiące… sztuk złota. To moja… to moja ostateczna… moja ostateczna propozycja.

Abdel odwzajemnił uśmiech i cofnął rękę. Bayle zamknął oczy, próbując przygotować się na cios, który nadchodził i który najprawdopodobniej go zabije.

– Wiedziałam, że przyjdziesz – powiedziała Bodhi, wysuwając się zza zasłony prowadzącej na zaplecze. – Możesz go puścić.

Abdel odwrócił się z powrotem do Bayle’a, który uśmiechnął się i puścił oko. Abdel wbił pięść w twarz Bayle’a i upuścił karczmarza niczym szmatę.

Abdel nie trudził się obserwowaniem, jak Bayle uderza o podłogę. Spojrzał na Bodhi i ogarnął ją całą na raz. Była ubrana w obcisłą, jedwabną suknię, która lśniła wzorami winorośli i pająków. Włosy otaczały bladą twarz i podkreślały szare oczy. Twarz była dostojna i idealna i Abdel wiedział, że kiedyś mogła być elfką. Nie miała biżuterii ani butów.

Podeszła bliżej do niego i rzekła – Przyszedłeś, by mnie zabić.

Abdel dostrzegł, że zerknęła na drewniany kołek u jego pasa i napotkał jej szare oczy. Wydawały się spokojne i pewne. Abdel wiedział, że była przekonana, iż nie zamierza jej zabić, lecz oczywiście było inaczej.

– Wszyscy cię okłamali, Abdelu – powiedziała Bodhi głosem szczerszym niż jakikolwiek kiedykolwiek słyszał Abdel. – Ja cię okłamywałam… ciągle… ale nie jestem jedyną. Co ci powiedzieli?

– Kto? – spytał Abdel.

– Elfy – rzekła, podchodząc jeszcze bliżej. Dłoń Abdela podążyła do kołka, jednak nie wyciągnął go. – Powiedzieli ci, prawda? Że kiedyś byłam elfką? Że zrobiłam coś strasznego im albo ich uświęconemu temu czy tamtemu?

– Powiedzieli mi…

– Sporą ilość bzdur…

– Dość! – ryknął Abdel, wyszarpując kołek zza pasa lecz odstępując o krok.

– Abdelu… – powiedziała i znów spojrzał jej w oczy. – Przepraszam. Musiałam robić to wszystko. Nie miałam wyboru, podobnie jak ty.

– Ja nie…

– Nie miałeś wyboru – powtórzyła. – Podaj mi jedną rzecz, jaką zrobiłeś w ostatnim miesiącu z własnej woli.

Abdel westchnął, a oczy Bodhi złagodniały. Jej źrenice wydawały się poszerzyć, a Abdel poczuł, jak jego szczęka przestaje się zaciskać, jak jego uchwyt na kołku łagodnieje, a następnie wzrok przesłoniła mu żółta mgła.

– Abdelu – wyszeptała Bodhi. – Bądź ze mną…


Irenicus ostrzegł ją, że to się może stać, a Bodhi bardzo niedbale machnęła na to ręką, mówiąc, że widywała już wcześniej potwory. Na więcej niż jeden sposób sama była potworem, czyż nie?

Kiedy jednak zobaczyła, w co zmienia się Abdel, naprawdę nie była na to przygotowana.

Najpierw kołek w jego dłoni pękł na pół, następnie, w jednej chwili, pękła więź, jaką z nim nawiązała, a jego ciało wykręciło się i zaczęło przekształcać.

Bodhi była szybka, wystarczająco szybka, by utrzymać się z dala od tej istoty – rozszalałej, morderczej bestii. Potwór roztrzaskał kontuar w drzazgi i posłał stołki oraz krzesła w powietrze tak szybko i mocno, że trafiając w ściany łupały gips. Wszędzie unosił się biały pył i pomieszczenie było pełne ogłuszających odgłosów – kroków czegoś cięższego niż słoń, pękającego szkła, rozszczepianego drewna, miażdżonych cegieł i rozłupywanego gipsu.

Z początku ta istota niszczyła po prostu, miażdżąc wszystko, co było w jej zasięgu. Bodhi nie była do końca pewna, co robić. To coś było bliżej awatara martwego boga mordu niż ktokolwiek żyjący i przyznawała, że było to zdecydowanie za wiele jak na jej możliwości.

Wiedziała, że nie może odwrócić się i uciec… a może mogła?

Nie miała szansy zdecydować, bo istota, która kiedyś była Abdelem, odwróciła się i skupiła na niej swoje gorejące żółte oczy.

Загрузка...