Jaheira obudziła się, łapiąc gwałtownie oddech, odrzucając głowę do tyłu i otwierając szeroko usta, by chłonąć nietypowo chłodne powietrze Suldanessellar. Jej ciało, zawieszone w masie podobnych do pajęczyny pasm, zatrzęsło się i zakołysało do przodu, następnie do tyłu, po czym zatrzymało się, wibrując przez długą, bolesną minutę.
Jej powieki wciąż były czymś zlepione i kiedy w końcu zdołała jedną otworzyć, zdała sobie sprawę, że ta druga po prostu nie chce współpracować. Straszny ból przeszył całą lewą stronę jej ciała. Prawa stopa była wykręcona boleśnie w sieci i kobieta czuła, jak puchnie.
Jej oko było zamglone, widziała jednak Irenicusa klęczącego przed Drzewem Życia. Nie była w stanie stwierdzić czy to figiel jej niewyraźnego wzroku, czy rzeczywisty fenomen, lecz była pewna, że widzi szkielet Irenicusa otoczony jaskrawym światłem, które czyniło jego skórę i mięśnie przejrzystymi.
Drzewo Życia płonęło.
Myśl ta z początku nie załamała jej. Trwało to przez okres dwóch uderzeń serca, kiedy jednak dotarło do niej, co widzi, oraz powaga katastrofy, jaką oznaczało to nie tylko dla mieszkańców Suldanessellar i elfów z lasu Tethir, lecz dla wszystkich i wszystkiego w Faerunie, na całym Abeir-torilu…
Jaheira wrzasnęła.
Usłyszała, jak dźwięk odbija się echem od płonących ruin Suldanessellar. Irenicus nie zareagował w żaden sposób. Klęczał tam tylko, śpiewając.
Wrzasnęła ponownie, po czym zaczęła szarpać się w sieci, co zaowocowało jedynie tym, że została w niej solidniej uwięziona.
– Abdel! – krzyknęła pomiędzy dwoma wstrząsającymi ciałem spazmami.
To spowodowało, że Irenicus się odwrócił. Jego twarz była równie przejrzysta jak reszta ciała i widziała jego uśmiechającą się dziko, szaloną czaszkę. Jego oczy gorzały jaskrawą żółcią, z którą była aż za dobrze obeznana.
– Abdel – powiedział Irenicus głosem niczym wicher przemykający przez Shaar – głosem boga. – Tak… Abdel.
Jaheira wrzasnęła znów i próbowała odwrócić wzrok, lecz jej głowa była przyklejona i nie mogła.
Irenicus błysnął zębatym, złym uśmiechem, po czym zapadł się w ziemię. Jego ciało wpadło po prostu w dziurę, której tam tak naprawdę nie było. Drzewo Życia wybuchło pomarańczowymi płomieniami wysokimi na dziesiątki metrów, które oparzyły Jaheirze twarz. Kobieta wrzasnęła kolejny raz. Sieci zaczęły rozplątywać się od gorąca i stopa Jaheiry przesunęła je boleśnie, po czym jej głowa opadła na bok.
– Abdel, gdzie jesteś? – krzyknęła i wypadła bezwładnie z sieci na ziemię.
Abdela uderzyło gorąco, które doprowadziło go z powrotem do świadomości. Fizycznie nie mógł stwierdzić, czy jest człowiekiem, czy potworem, jednak jego umysł powrócił. Niestety akurat na czas, aby został spalony.
Choć nie był pewien, czy to naprawdę dobry pomysł, zaczął iść do przodu i otworzył oczy pomimo obawy, że zostaną wypalone. Co dziwne, nie zostały.
Z początku wszystkim co rejestrowały, była masa powoli falującego pomarańczu i Abdelowi wydało się, że jest pogrążony w płynnej lawie, jakże to jednak mogło być?
Cienie zrosły się w pomarańczu i stały się sylwetkami, po czym owe sylwetki przeszły w większe, solidniejsze masy. Cienie były półkami skalnymi i wzniesieniami.
Abdel wciągnął ostro powietrze i poczuł, jak otwierają mu się usta. Rozwarły się nieprawidłowo, na boki, jak u potwora, którym wcześniej była Imoen. Pomimo wszelkich przeciwności ocalił jej życie. Abdel pamiętał to wyraźnie. Stało się to minutę czy coś koło tego, zanim nie został wciągnięty do piekła.
A więc to było to. Był w piekle i znajdował się w ciele – albo jego ciało stało się ciałem – strasznego, demonicznego potwora. Abdel przypuszczał, że czyni go to odpowiednio…
Potrząsnął swą gigantyczną, potworną głową, nie wierząc, że może dryfować w rzece lawy w jakimś żywym piekle, tak niedbale myśląc o…
Czy więc wrócił do domu?
Zadał sobie to pytanie.
Czy wróciłem do domu?
Czy to jest miejsce, w którym powinienem być przez cały czas?
Czy władam tu więc, jak władał mój ojciec?
Czy to właśnie miałem robić?
Czy Irenicus, w swojej namiętnej, ślepej chciwości popchnął mnie w stronę przeznaczenia, które należało do mnie, przez całe życie przepływało przez moje żyły?
Czy jestem chociaż Abdelem?
Czy jestem Bhaalem?
Czy jestem czymkolwiek? Tylko pragnieniem mordu oraz śmierci i złych…
Czy jestem w domu?
Czy to jest dom?
Abdel otworzył usta, wciągnął gorące, zalatujące siarką powietrze i zawołał – Ojcze!
– Bhaalu!
Abdel przymknął oczy i czekał na odpowiedź.
Jaheira wiedziała, że musi po prostu tam leżeć i pooddychać przez chwilę. Wiedziała również, że musi coś zrobić. Drzewo wciąż płonęło.
Pozwoliła, by jej łzy zmoczyły szczeciniastą trawę i odczołgała się od ognia, a pot zmył resztę pajęczyny.
Przybyła do Suldanessellar, aby obserwować Irenicusa, i znalazła go szybciej oraz łatwiej, niż była sobie w stanie wyobrazić. Był tam, klęcząc przed Drzewem Życia. Jaheira pamiętała uczucie wdzięczności, że nie jest w stanie zrozumieć słów, jakie śpiewał. Oczywiście, że nie znała tego ohydnego rytuału, przeznaczonego by zniszczyć wszystko, co było dla niej święte.
– Mielikki – powiedziała, nie dbając o to, że jej głos łamał się od gorąca, od płaczu. – Mielikki, słodka pani lasu, proszę…
Położyła obydwie dłonie na suchej trawie i podniosła się, przetaczając na lewy bok. Ból spowodował, że wciągnęła gwałtownie powietrze, następnie poczuła mdłości i wstała. Złapała się za lewy bok i poczuła wilgoć, która mogła być krwią albo potem. Nie chciała odrywać ręki na tak długo, by to sprawdzić.
Spojrzała na niego i nie zobaczyła nic poza kłębami czarnego dymu. Ujrzała jak z Drzewa Życia wzbija się w powietrze jeden pyłek sadzy po drugim.
Jaheira czuła się tak, jakby cały świat był wciągany przez niebo.
– Mielikki – wyszeptała i łza potoczyła się jej do ust. – Droga bogini, powiedz mi tylko, gdzie on jest. Gdzie on jest?
Dłonie Jaheiry wystrzeliły w górę, by chronić jej twarz i padła do tyłu, nie rejestrując nawet bólu w boku. Instynktownie strzegła twarz przed wizją, która błysnęła jej przed oczyma.
Pomarańczowe płomienie.
Kipiące morza.
Wijące się ciała.
Potępione dusze.
Był w piekle.
Abdel był w piekle.
Jaheira znów wrzasnęła, tak głośno, że zadzwoniło jej w uszach.
Abdel trzymał oczy zamknięte, wiedząc, że widoki wokół niego tylko rozpraszałyby mu uwagę. Chyba po raz pierwszy w życiu zamierzał zatrzymać się, pozwalając po prostu, by świat toczył się dalej, i zażądać pewnych odpowiedzi od wszechświata. Miał zamiar poczekać, aż jego ojciec coś powie. Oczyma wyobraźni wyrysował wokół siebie okrąg i głosem wyobraźni powiedział – Przemów do mnie.
Powiedz mi.
Gdzie jesteś?
Czego ode mnie chcesz?
Co robię?
Czy stałem się tobą? Czy cię zastępuję? Czy ci służę?
Pozwolę spalić się temu drzewu, spalić się elfiemu miastu, spalić się Candlekeep. Nie obchodzi mnie to. Chcę wiedzieć.
Będę wiedzieć.
Wrócisz do mnie, gdziekolwiek byś nie był i porozmawiasz ze mną.
Porozmawiasz ze mną, ty draniu.
Porozmawiasz ze mną.
Bhaalu.
Boże mordu.
Ojcze.
Porozmawiaj ze mną.
Abdel pozwolił sobie dryfować na lawie piekła i czekał, aż głos jego ojca powie mu wszystko, powie mu, co ma zrobić. Czekał przez długi czas w otchłaniach potępienia, jednak jego ojciec nie przemówił do niego.
– Jesteś martwy – powiedział Abdel i otworzył oczy.
– Wracaj – rzekła Jaheira, jej głos był dzikim warkotem, brzmiącym nieprawidłowo w jej uszach. – Wracaj do mnie.
Przetoczyła się na brzuch i zatrzymała, by pozwolić przepłynąć bólowi. Czekała tak cierpliwie, jak tylko mogła i gdy najgorsze się skończyło, zmusiła się, by wstać.
Irenicus niemal ją zabił, gdy starła się z nim przy Drzewie Życia. Wszędzie wokół nich Suldanessellar płonęło, a on właśnie zaczął bombardować ją czarami. Opierała się własnymi zaklęciami, a elfy przyszły jej na pomoc, jednak jego zapasy bolesnej, wykręcającej ciało magii wydawały się nieprzebrane. Uderzał ją błyskawicą, parzył ogniem, ciął ostrzami, szkłem oraz cierniami i śmiał się drań przez cały czas. Kiedy w końcu upadła, zawiesił ją w sieci, by obserwowała. I obserwowała.
Obserwowała, jak wysysa energię życiową z największego jej źródła na świecie, jeśli nie w całym wszechświecie.
Wysączył Drzewo Życia, pozostawiając je tak suchym, że rozpaliło je gorąco Suldanessellar i stało się ogromnym infernem, palącym więcej niż tylko liście, korę i gałęzie. Te płomienie paliły życie. Paliły historię. Paliły tradycję, nadzieję oraz kruchą godność umierającej rasy.
Następnie Irenicus dobrowolnie udał się do jakiegoś piekła, w którym czekał Abdel – na co? Abdel z pewnością nie poszedł tam z własnej woli. Nie obejmą się tam bratersko. Będą walczyć i nawet, choć tak bardzo kochała syna Bhaala, ufała mu i podziwiała go, nie mogła sądzić, że wygra. Jakże by mógł?
Jakże ktokolwiek mógłby stanąć przeciwko mężczyźnie już wcześniej potężnemu, a teraz jeszcze nasączonemu esencją Drzewa Życia?
– Abdelu – powiedziała do otaczającej ją ziemi. – Po prostu uciekaj. Wydostań się stamtąd, Abdelu. Wróć do mnie. Pozwól mu żyć. Pozwól mu żyć wiecznie w piekle. Wróć do mnie.
Zdała sobie sprawę, że patrzy na miejsce, w które wtopił się Irenicus. Wykonała krok w tamtą stronę i gdy jej stopa dotknęła leśnego poszycia, załamało jej się kolano. Padła na ziemię i zignorowała ból. Próbowała wstać, ale nie mogła, więc czołgała się.
– Idę, Abdelu – rzekła.