Irenicus pojawił się w środku Suldanessellar w przebraniu elfa. Każdy z magów biegających wokół w panice, by pomóc ocalałym, zidentyfikowałby go za pomocą machnięcia jednym czy dwoma palcami. Panujące pandemonium było równie dobre jak iluzja. Bez przeszkód stanął u podstawy Drzewa Życia.
Uśmiechnął się do niego i zamknął oczy. Czuł, jak jego moc przepływa przez niego niczym drugie bicie serca. Drzewo było życiem, a dla Irenicusa będzie życiem wiecznym.
Upadł na kolana i dotknął czołem świętej ziemi. Wyglądając jak setki elfich wiernych, którzy każdego dnia przychodzili komunikować się z drzewem, Irenicus zaczął powtarzać słowa rytuału.
Wyciągnął lewą dłoń i czubkami palców musnął ciepłą korę Drzewa Życia.
Ręka zadrżała mu od mocy, pulsującej w nim i przepływającej mu do serca.
– Na zawsze – powiedział Irenicus. – Na zawsze. Zawsze. Zawsze.
Odgłos, jaki wydała z siebie Ellesime, był gorszy niż jakikolwiek wrzask, który Abdel kiedykolwiek słyszał. Był jak wypływający z udręki skowyt, jaki mógł wydobyć z siebie jedynie ktoś, kto żył wystarczająco długo, by zrozumieć prawdziwe znaczenie tego, co działo się wokół niego.
– Drzewo – wycharczała. – Irenicus… jest przy Drzewie Życia.
– Ellesime – rzekł Elhan, po jej imieniu wymawiając kojący strumień elfich słów, których Abdel nie zrozumiał.
Ciało królowej wygięło się, zwinęło z bólu.
– Imoen! – wrzasnęła.
Abdel poczuł ciarki.
– To zabójca – wydyszała Ellesime. – Mogę… go… wyczuć… – Jej twarz wykrzywiła się w masce odrazy tak wielkiej, że Abdel musiał odwrócić wzrok.
– Mielikki, ocal nas wszystkich – powiedziała Jaheira, opadając na kolano.
Abdel ujrzał, jak przez twarz Jaheiry przemyka wyraz rezygnacji i zrozumiał to. Jaheira obserwowała tę kobietę, którą znała przez całe życie, jak wszystkie elfy, jako nieśmiertelny symbol swego ludu. Elfka ta była bardziej pomnikiem niż kobietą. Nic nie mogło jej dotknąć, nie czas, nawet nie śmierć. Teraz była tutaj, zwijając się z bólu, chwiejąc się pod pomyłką, jaką uczyniła, zanim stała się tym solidnym jądrem Suldanessellar, kiedy wciąż była dziewczyną, uwiedzioną przez elfa, który marzył o nieśmiertelności.
Abdel podszedł do Ellesime i chwycił jej twarz w swoje wielkie, szorstkie dłonie. Jej oczy obróciły się do wewnątrz, a Abdel poczuł, jak silna dłoń chwyta go za ramię.
– Co robisz? – zażądał odpowiedzi Elhan. – Ona cierpi. Puść ją!
Abdel odepchnął go i powiedział szorstko – Ellesime! Ellesime, spójrz na mnie!
Królowa załkała i zamknęła oczy, starając się wyrwać głowę z dłoni Abdela.
– Teraz będzie żył wiecznie. Będzie taki jak ty.
– Ellesime! – ryknął Abdel.
Elhan cofnął się i wyciągnął swą księżycową klingę.
– Puść…
– Nie – rzekła Ellesime, a jej oczy otworzyły się, by skoncentrować na Abdelu. – Więź została nawiązana. Irenicus karmi się z Drzewa Życia.
– Rozumiem – powiedział Abdel, choć w istocie wciąż zmagał się z niemożliwością tego wszystkiego. – Czy widzisz Imoen, Zabójcę? Wiesz, gdzie ona jest?
– Zbliża się – wyszeptała królowa, już się nie wyrywając. Łzy spłynęły jej po policzkach.
– Jak mamy ją zabić? – spytał ją.
Jej oczy złagodniały i pojawił się w nich wyraz ulgi.
– Możecie mieć szansę.
– Mów.
– Lampion Rynn… – rzekła, jej głos był ledwo słyszalnym piskiem, w którym ból oraz żal mieszały się z nadzieją.
– Lampion zabije Zabójcę? – zapytała Jaheira, wstając.
– Złamie więź z Irenicusem i drzewo uczyni go śmiertelnym. Nie zabije go, lecz umożliwi jego zabicie – odpowiedziała Ellesime.
Abdel opuścił dłonie z jej twarzy, po czym odwrócił wzrok, patrząc w dół.
– Magowie przygotują Lampion – warknął Elhan. – Naszykujcie się. – Zaczął powtarzać rozkaz w elfim, lecz Abdel podniósł rękę, powstrzymując go.
– Nie mogę tego zabić – rzekł Abdel, spoglądając gorejącymi oczyma na Ellesime. – To jest… to była Imoen. Nie zasługuje na to, by zginąć za twoje pomyłki, królowo Ellesime.
Elfia królowa obróciła się, by na niego spojrzeć i przez króciutki moment jej brwi zmarszczył wyraz wyniosłego niezadowolenia, zanim nie uświadomiła sobie, że on ma rację.
– Czym byś zaryzykował, aby ją ocalić? – spytała go.
– Niczym – odpowiedział za niego Elhan. – Nie zaryzykujemy już żadnymi żywotami dla tej dziewczyny.
– Nie – przerwała Jaheira, zanim Abdel odwrócił się do elfów. – Abdel ma rację. Jest jedyna, ale to wystarczy.
Abdel uśmiechnął się i odwrócił do Ellesime.
– Jak? – zapytał.
– Więź, jaką dzieliłam z Irenicusem, została przeniesiona z niego na Zabójcę w chwili, gdy nawiązał kontakt z Drzewem Życia. Jest teraz z nim połączony i posłał Zabójcę wzdłuż tej więzi, by mnie odnalazł – powiedziała królowa. – Więź ta… może zostać przeniesiona ze mnie… na ciebie.
– Ellesime, nie… – rzekła Jaheira.
– Co to da? – spytał Abdel, ignorując druidkę.
– Dzielisz z Imoen coś, co wykracza poza… cóż, coś…
– Mów dalej – zachęcił Abdel.
– Jeśli więź pomiędzy jej duszą a twoją jest wystarczająco silna – rzekła królowa – możliwe, że mógłbyś zniszczyć awatara, lecz zakotwiczyć Imoen do tego planu. Awatar wróci do piekła, w którym został zrodzony, a Imoen będzie wolna.
– Albo? – zapytał Abdel.
– Albo – westchnęła królowa – to zabije was oboje.
– Abdel… – zaczęła mówić Jaheira.
– Jest szansa – powiedział krótko Abdel.
Królowa przytaknęła w odpowiedzi, a Abdel obrócił się do Elhana.
– Potrzebujemy tego artefaktu.
Książę skinął głową i powiedział – W każdym razie Zabójca zostanie zniszczony.
– Na to wygląda – odparł Abdel.
– Więc chodźmy.
– Abdelu – rzekła ściśniętym głosem Jaheira. – Nie mogę ci pozwolić tak ryzykować. Z całym szacunkiem, wasza wysokość – powiedziała do Ellesime – nie jesteś pewna.
Królowa zwinęła się w wyraźnym bólu, po czym potrząsnęła przecząco głową.
– Jeśli pozwolę Imoen umrzeć – Abdel spytał Jaheirę – pozwolę, by jej dusza podążyła za tym potworem do Gehenny, tam, skąd pochodzę?
Jaheira nie mogła odpowiedzieć. Wiedziała, że nie ma sposobu, by go powstrzymać, że nie powinna nawet próbować.
Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka.
– Może byłem zahipnotyzowany – powiedział jej cicho. – Musiałbym być.
Uśmiechnęła się i pozwoliła sobie na płacz.
– Jaheiro – rzekł Elhan – będą cię potrzebować w Suldanessellar. Idź do drzewa, lecz nie atakuj Irenicusa.
– Idę z tobą – powiedziała Jaheira do Abdela.
Abdel spojrzał jej w oczy i potrząsnął głową. Odwróciła wzrok, wiedząc, że znów ma rację. Jedynie Abdel mógł zrobić to, co musiało zostać zrobione.
Elhan pomógł Jaheirze wstać. Abdel, z oczyma wciąż skupionymi na druidce, podszedł do nich, i zniknęli w błysku purpurowego światła.
Ellesime umieściła ją na szorstkiej ziemi w środku pierścienia stojących kamieni, które mogły być kolumnami niegdysiejszej świątyni, teraz startymi przez lata smagających wichrów do kikutów swej dawnej chwały. Elfi magowie zasiedli w szerokim kręgu wokół Lampionu, krzyżując nogi w sposób, który zadziwiał Abdela. Ellesime wciąż słabła, była w stanie poruszać się tylko wtedy, gdy niósł ją jej brat. Wskazała Elhanowi, by posadził ją na ziemi obok jednego krańca artefaktu.
Magowie rozpoczęli przeciągły zaśpiew. Wszyscy zamknęli oczy i Abdel widział, jak ich ramiona zgodnie się uginają. Wyglądało to tak, jakby przelewali każdą szczyptę energii z ciał do umysłów i dalej na zewnątrz poprzez te tajemne słowa.
– Usiądź naprzeciwko mnie – Ellesime powiedziała Abdelowi cichym i zmęczonym głosem. Z ogromnym wysiłkiem wyciągnęła rękę i położyła prawą dłoń na jednym końcu lampionu. Skinieniem głowy przekazała mu, aby zrobił to samo.
Abdel z czcią położył obok siebie zaklęty miecz i położył wielką, zgrubiałą dłoń na lampionie.
– Co teraz? – spytał.
Ellesime nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i jej szyja zadrżała, gdy próbowała potrząsnąć głową.
– Ona umiera – rzekł Elhan. Stał za kręgiem, z twarzą poszarzałą z wyczerpania i strachu.
Abdel popatrzył na niego i musiał odwrócić wzrok. Elhan błąkał się wokół pierścienia magów, starając się patrzeć wszędzie, lecz ani na chwilę nie spuszczał oczu ze swej umierającej siostry.
Zabójca opadł z nieba pięć kroków przed Elhanem i ruch ten zaskoczył go. Dłoń Elhana podążyła instynktownie do wiszącej u jego pasa księżycowej klingi i pradawny miecz opuścił swą pochwę, zalewając krąg błękitnym blaskiem. Zabójca podniósł ręce. Dwa wyrzeźbione z kości sztylety wydały się pojawić w jego dłoniach prosto z powietrza.
Elhan nie czekał, aż istota zaatakuje. Natarł na nią z całą odwagą zrodzoną ze świadomości, że nie było tu nikogo innego, kto mógłby utrzymać stwora z dala od śpiewających magów.
Abdel wzdrygnął się, a Ellesime syknęła – Nie!
Najemnik spojrzał na nią. Jej oczy były półprzymknięte.
– Nie możesz złamać więzi – powiedziała mu. – Tylko troszkę dłużej. Czuję… to.
Elhan był wyćwiczonym oraz doświadczonym wojownikiem i choć Zabójca był szybszy, elf zdołał zamachnąć się pod jego dwoma sztyletami i wykonać silne cięcie w poprzek pokrytej szpikulcami piersi. Księżycowa klinga, najpotężniejsza broń, jaka kiedykolwiek była znana człowiekowi lub elfowi w Faerunie, odbiła się od stwora, nie zostawiając nawet rysy.
Elhan gwałtownie wciągnął powietrze, nigdy wcześniej nie widząc, by broń jego przodków zawiodła. Zabójca roześmiał się. Odgłos ten sprawił, że każdy włos na ciele Abdela stanął na baczność. Dźwięk był niesamowicie znajomy, jakby zawierał się w jego krwi. Był to śmiech jego ojca. Oczy Abdela zaczęły gorzeć żółcią. Nie był to teraz chwilowy błysk, lecz stałe, płonące światło.
– Wszyscy tutaj – powiedziała zła istota. – Wasze dusze zostaną pożarte przez legiony Gehenny.
Awatar rzucił się szybko na Elhana, jednak elf był w stanie uchylić się w tył, zejść z drogi kościanych sztyletów. Podniósł w górę księżycową klingę i odtrącił jeden ze sztyletów na bok, odcinając od niego kawałek kości.
Abdel niemal znów podniósł dłoń z artefaktu. Elhan był dobry, lecz najemnik widział, że nie dość dobry.
– Proszę – rzekła Ellesime, jej głos stał się nagle silniejszy. – Nie pomagaj mu.
Abdel zacisnął zęby, lecz trzymał dłoń na lampionie. Miała rację. Rytuał musiał być dokończony. Musiał przejąć od niej tę duchową więź albo Imoen umrze. Co jednak z księciem Elhanem z Suldanessellar?
Elfi książę parował kolejny atak Zabójcy, odtrącając jedno z ostrzy-ramion stwora. Zastawa odsłoniła jednak lewy bok Elhana i Zabójca w pełni to wykorzystał. Poruszając się z tak nienaturalną ciszą, iż wydawało się, że w ogóle go tam nie ma, awatar wykonał cięcie drugim ostrzem-ramieniem i otworzył w poprzek brzucha Elhana ranę tak szeroką i głęboką, że wnętrzności księcia wypadły na martwą ziemię Myth Rhynn.
Ellesime zamknęła oczy i wypuściła długi, drżący oddech.
Kiedy Zabójca roześmiał się, ciało Elhana upadło bez życia na ziemię, Abdel usłyszał to w uszach, lecz również poczuł w piersi. Mięśnie, których sam użyłby do śmiechu, zadrgały i naciągnęły się, a gardło schwyciło powietrze. Czuł to!
– Jeszcze nie – ostrzegła go Ellesime. Łzy spływały jej po policzkach, gdy płakała w nieświadomej stracie.
Abdel poczuł nieznajome szarpnięcie mięśni i spojrzał na Zabójcę. W powietrzu przed nim obracało się sześć kolejnych paskudnie wyglądających kościanych szkieletów. Zabójca cofnął się trochę, jakby był ciekawy zobaczyć, co stanie się dalej. Elfi mag obwisł tak jak siedział, oczy miał zamknięte, a umysł tkwił w nieprzerwanej pętli dającej moc pieśni. Nie miał pojęcia, co zbliża się szybko zza niego, a Abdel wiedział, że nie może zdjąć dłoni z lampionu, choć mógł chociaż go ostrzec. Jak ten elf miał na imię?
– Elfie! – wrzasnął Abdel. – Magu!
Elfi mag nie okazał w żaden sposób, że go usłyszał. Pierwszy sztylet wbił mu się w kręgosłup po wyrzeźbioną rękojeść, po czym przedarł na bok przez ciało i kość. Pozostałe pięć sztyletów uderzyło i cięło po kolei. Elfi czarodziej opadł w stercie pociętej skóry i sączącej się krwi. Abdel zaklął pod nosem, walcząc ze sobą, by pozostać tam, gdzie był.
Ciało elfiego maga zadrgało gwałtownie, po czym eksplodowało deszczem krwi oraz skrawków mięsa. Wszystkie jego kości wzbiły się w powietrze i wybuchły jeszcze raz obłokiem ostrych drzazg. Fragmenty zrosły się, dołączyły do tańca sześciu sztyletów i ustawiły przed Zabójcą. Awatar stał teraz za tarczą wirujących, ostrych jak brzytwa kawałków kości. Każdy, kto podszedłby za blisko do stwora, zostałby rozdarty.
I Abdel to czuł. Czuł chłodną potęgę i mógł śledzić każdy fragment po jego szalonej orbicie. Czuł to.
– Idź! – wrzasnęła Ellesime, a Abdel wyskoczył w powietrze, trzymając miecz Yoshimo w prawej dłoni, zanim jeszcze to jedno słowo przebrzmiało.
Zakończywszy śpiew, wszyscy wyszli z niego jednocześnie i odsunęli się szybko od Zabójcy oraz jego bariery poszarpanych kości. Będąc w stanie czuć każdy fragment, Abdel zaczął w nie uderzać koniuszkiem miecza Yoshimo. Jeden po drugim kawałki kości wypadały z obłoku, spadając nieszkodliwie na ziemię. Abdel nic nie mówił, ledwo poruszał stopami, a jego oddech stał się płytki i miarowy. Zabójca, jeśli w ogóle był zdolny do wyrażania czegokolwiek za pomocą twarzy, obserwował tę scenę z mieszaniną zirytowanego zakłopotania i zaskoczonego podziwu.
Wyczerpana sylwetka Ellesime opadła na ziemię, na lampion. Królowa chwyciła głęboki, urywany oddech i niemal zdołała otworzyć oczy. Jeden z magów chwycił ją w ramiona i, skinąwszy do innego czarodzieja, by zabrał lampion, wyniósł Ellesime z kręgu, ustawiając jeden z kamieni pomiędzy nią a Zabójcą.
Abdel nie liczył kości, które wytrącił z bariery. Na ziemię musiało spaść około setki, zanim bariera nie załamała się i nie zasypała obszaru pomiędzy synem a awatarem Bhaala kawałkami kości.
Abdel wystąpił szybko do przodu, lecz Zabójca, czekający za przerzedzającą się barierą, był szybszy. Stwór wyrył jednym ze swych ostrzy-ramion głęboką szramę w poprzek piersi najemnika. Abdel syknął z bólu, lecz zignorował go, opuszczając miecz, by sparować atak drugiego ostrza-ramienia.
– Pożrę twą duszę na surowo, synu Bhaala! – wrzasnęła do niego istota. A Abdel udał, że nie rozpoznaje w jego odbijającym się echem brzmieniu głosu Imoen.
Abdel cofnął się, pozwalając Zabójcy zbliżyć się do siebie, po czym ciął mocno do wewnątrz i w dół. Miecz odciął jedno z ostrzy-ramion w stawie łokciowym i stwór wzdrygnął się w szoku.
Można więc było go zranić. Był śmiertelny.
Natchnięty otuchą dzięki wiedzy, że przynajmniej część rytuału zadziałała, Abdel zaatakował mocno, zamachując się w dół mieczem w próbie pozbawienia awatara kolejnego ramienia. Stwór był jednak tym razem przygotowany i wciąż jeszcze szybszy od Abdela. Dłonią przypominającą imadło Zabójca uchwycił rękę z mieczem Abdela i powstrzymał jej opadanie tak gwałtownie, że Abdel nie mógł utrzymać broni. Ostrze błysnęło w późnopopołudniowym słońcu, gdy wypadało z dłoni najemnika.
Awatar wykręcił Abdelowi ramię z siłą tysiąca koni pociągowych. Jego prawa ręka odpadła od barku z odgłosem rozrywanej skóry oraz pękających stawów i w gorącym strumieniu krwi. Jeden z elfich magów wrzasnął, a inny obrócił się i zwymiotował.
Przez Abdela przepłynął rozgrzany do czerwoności ból, lecz zamiast go osłabić, napełnił jego ciało potęgą, jakiej sobie nigdy nie wyobrażał.
Abdel, nie myśląc już o stworze jako o manifestacji mocy boga mordu, lecz po prostu jak o przeciwniku, warknął ze złością i chwycił lewą dłonią drugi łokieć Zabójcy. Istota była silna, silniejsza niż jakikolwiek człowiek w Faerunie, lecz Abdel również nie był ułomkiem.
Zabójca puścił prawe ramię Abdela, pozwalając, by spadło na ziemię z mokrym plaskiem. Awatar zamachnął się na Abdela, przejeżdżając zimnymi, ostrymi pazurami po zranionej już piersi najemnika. Abdel nie czuł już żadnego bólu.
Pociągnął mocno za rękę Zabójcy, szarpiąc ją do siebie. Abdel upadł, zauważył zdumioną, urażoną minę Zabójcy, i przerzucił awatara nad sobą. Stwór rozłożył się na nierównym terenie, podnosząc się spiesznie.
Abdel chwycił wciąż podrygującą rękę, która krwawiła na ziemię Myth Rhynn, i z radością poczuł jej ciepło. Przycisnął urwany koniec do poszarpanego kikuta ramienia. Przepłynęła przez niego fala przyjemnego mrowienia i ręka przyrosła z powrotem. W chwili gdy Zabójca wstał i znów ruszał na niego, Abdel mógł korzystać z prawej ręki, jakby nigdy nie została oderwana od ciała.
Przeszukał ziemię w poszukiwaniu miecza, jednak Zabójca zbliżał się zbyt szybko. Nie zastanowiwszy się nawet wcześniej nad tym, co robi, wbił dłoń w szeroką, pokrytą szpikulcami pierś bestii. Ręka Abdela zanurzyła się w ciele Zabójcy aż do łokcia i stwór wrzasnął ze wściekłości.
Abdel wiedział na jakimś poziomie, który był albo za, albo jeszcze nie na granicy świadomości, że jeśli obróci lekko nadgarstek… właśnie tam! Zacisnął dłoń wokół czegoś ciepłego oraz miękkiego i pociągnął.
Zabójca znów wrzasnął, gdy ręka Abdela wyszarpnęła się z jego piersi. Abdel trzymał kawałek różowego ciała. Na jego końcu znajdowała się dłoń. Dłoń z pięcioma palcami, bez pazurów, bez szpikulców, bez chityny. Za ręką Abdela wyleciała zielona krew. Trzymał ludzką rękę.
– Ona jest moja! – wrzasnął Zabójca.
Abdel puścił rękę i zignorował jej poruszające się po omacku palce. Chwycił oburącz Zabójcę za boki głowy i przekręcił.
– Ona jest niczyja! – warknął prosto w wybałuszone, niedowierzające oczy Zabójcy. – Ona wychodzi!
– Nie! – wrzasnął stwór, po czym starał się znów krzyknąć, lecz dźwięk został przerwany przez zamknięte gardło.
Abdel napinał się z całą swą znaczną siłą, by obrócić głowę istoty w dół i na bok. Zabójca odpowiedział, chwytając głowę Abdela wielką, zniekształconą dłonią. Uścisk był miażdżący i szczęki Abdela zacisnęły się tak mocno, że zaczęły mu pękać zęby – każdy łamał się po kolei z iskrą bólu gorszego niż przy amputacji. Krew sączyła mu się ze skóry na głowie. Czaszka pękła ostro na skroni i wzrok zabarwiły mu błyski niebiesko-fioletowego światła.
Rozległ się głośny, zgrzytliwy trzask i Abdel pomyślał, że nie żyje, jednak to Zabójca stał się bezwładny. Nagły ciężar pociągnął Abdela ku ziemi, na niego. Ludzka ręka wciąż wystawała mu z piersi, na ślepo szukając czegokolwiek. Dłoń odnalazła zmoczoną we krwi kolczugę Abdela i trzymała się jej.
Najemnik nie robił nic, by wydostać się z uścisku tej ludzkiej ręki. Zaczął rozszarpywać pozbawioną życia głowę Zabójcy i kolejny elfi mag musiał się odwrócić i zwymiotować z powodu rozlegającego się przy tym odgłosu. Rozerwał stworowi głowę jakby obierał pomarańczę. Pod chityną, śluzem, krwią i drgającym ciałem awatara znajdowała się ludzka twarz, twarz dziewczyny.
Wciągnęła wypełniający całe płuca oddech.
– Imoen – powiedział Abdel z oczyma pełnymi łez.
– Abdel – wydyszała Imoen. Jej oczy nie były w stanie się skupić, rozpoznała jednak jego głos. – Abdelu… gdzie jesteśmy?
Abdel uśmiechnął się słabo i zamierzał odpowiedzieć, kiedy Ellesime wrzasnęła – Drzewo!
Abdel odwrócił się, lecz nie widział jej. Wzrok wypełniło mu gorące żółte światło, palące mu oczy. Jęknął i coś napięło mu się w piersi, a głowa eksplodowała bólem.
– Och nie, Abdelu! – wrzasnęła Imoen. – Nie!
Abdel poczuł, jak coś ciągnie go do dołu, lecz nie był w stanie stwierdzić, gdzie go trzyma. Nie była to jego noga – to mogło złapać go wokół pasa. Osunął się na ziemię i poczuł pył wypełniający mu nozdrza. Ramiona napięły mu się i poczuł jak rosną. Fala szału zdmuchnęła jego umysł.