Rozdział dwudziesty siódmy

– On nie żyje, ty idioto – rzucił Irenicus kpiąco skądś w ryczących płomieniach piekła. – Twój ojciec nie żyje i nie otrzymasz od niego odpowiedzi.

Abdel poddał się szałowi i sięgnął ku źródłu głosu Irenicusa. Odnalazł coś, co przypominało w dotyku ciało i szarpnął to pazurami. Rozległo się jęknięcie i popłynęła krew, po czym rozbrzmiał śmiech.

Dłoń chwyciła Abdela za gardło i ścisnęła. Abdel wyciągnął paskudnie opazurzoną stopę i rozerwał Irenicusowi brzuch. Irenicus ścisnął i głowa Abdela odpadła z karku. Wzrok mu się zatrząsł oraz zmącił i Abdel zdał sobie sprawę, że to nie mogłoby się naprawdę zdarzyć – nawet w piekle.

Wrócił do swego ciała i było to jego ciało, ludzkie i całe, nie potwór, nie demon.

– Głupie ludzkie dziecko – powiedział Irenicus. – Czekające na rozkazy, czekające na odpowiedzi. Nie otrzymujesz żadnych odpowiedzi, dziecko, w tej drobinie życia, jaką się cieszysz. Nie chcesz wiedzieć. Nie otrzymujesz niczego poza odrobiną błąkania się przed bolesną, pustą, bezlitosną śmiercią. Służysz mi teraz, jak służyłeś przez cały czas. Przywołałem Niszczyciela w tobie i w tej małej suce, jednak to ty sprowadziłeś Zabójcę. Tylko ty – pomiot Bhaala – mogłeś zniszczyć Niszczyciela i tylko wtedy, gdy Niszczyciel został zniszczony, Zabójca mógł zająć jego miejsce.

– Dlaczego? – spytał Abdel, odrywając kawałek duszy Irenicusa.

Nekromanta roześmiał się, a Abdel poczuł, jak ów fragment przelewa mu się przez palce.

– Dlaczego? – zapytał Irenicus. – Głupie dorosłe dziecko. Ludzka plama. Tylko Zabójca mógł zabić Ellesime. Poddając się krwi boga mordu i zabijając tę dziewczynę, którą uważasz za tak ważną dla siebie, dałeś mi broń, której potrzebowałem. Teraz Ellesime nie żyje. Teraz oddaj mi swą duszę, a ja wykorzystam ją oraz moc tego wstrętnego drzewa, aby uczynić się nieśmiertelnym. Dostaję. Biorę. Mam. Ty znikasz.

Abdel znów sięgnął i poczuł coś, na czego opisanie nie miał słów. Chwycił duszę Irenicusa.

– Ach – wydyszał nekromanta. – Tam jesteś.

– Ellesime żyje – powiedział Abdel, a jego słowa płynęły nie przez powietrze, ogień czy lawę, lecz za pomocą nieśmiertelnych dusz.

Nastąpiła cisza wypełniona rykiem przelewającej się lawy.

– Zostajesz tu, Irenicusie – rzekł Abdel.

– Żaden z nas tu nie zostaje, Abdelu Adrianie – odparł Irenicus. – Nie ma tak naprawdę takiego miejsca. Wracam do Faerunu jako nieśmiertelny, niezależnie od tego czy Ellesime żyje, czy nie. Ty idziesz w nicość. Idziesz w zapomnienie.


Paznokieć na środkowym palcu Jaheiry zerwał się, lecz nie zauważyła bólu. Kopała, zagłębiając się w nieustępliwą ziemię pod palącym się drzewem, gdzie Irenicus udał się do piekła. Jaheira wyrzucała garście ziemi i wykopała może ze trzydzieści centymetrów, ale nie było oczywiście widać śladu piekła.

– Mielikki – powiedziała. – Mielikki, pomóż mi.

Kopała jeszcze trochę, choć przytłaczał ją prosty fakt, iż gołymi rękoma mogłaby grzebać wiecznie i nie dotrzeć tam, gdzie się udawała. Abdel nie znajdował się nigdzie pod ziemią. Nie był na tym planie egzystencji. Był w miejscu tak innym od tego świata, iż Jaheira wiedziała, że nie ma pomiędzy nimi rzeczywistej więzi. Irenicus w jakiś sposób połączył te dwa miejsca – Jaheira wiedziała o przynajmniej jednej metodzie na osiągnięcie tego – i zaciągnął tam Abdela, po czym sam za nim podążył. To połączenie nie było fizyczne.

– Mielikki! – krzyknęła – Pomóż mi… powiedz mi…

Przestała kopać i płakała na suchą ziemię, oddając się swojej bogini jako mała, słaba, zdesperowana istota.

– Pomóż mi – błagała.

Rozległy się słowa – niesione wiatrem – a Jaheira załkała.

Zawołaj go.

– Mielikki – krzyknęła Jaheira. – Pani, dziękuję ci.

Wepchnęła twarz w wykopaną przez siebie dziurę i wciągnęła głęboko pachnące glebą powietrze.

– Abdel! – krzyknęła w ziemię. – Abdel!

Znów odetchnęła, ignorując ból w gardle, i wrzasnęła

– Abdel!


Irenicus wygrywał.

Abdel czuł, jak jego ciało zamienia się z powrotem w potworną istotę – nazywaną Niszczycielem.

– To właśnie to – powiedział Irenicus, niemal cedząc słowa. – To właśnie to.

Abdel poczuł, jak kawałek jego duszy zostaje odgryziony i pozwolił mu odpaść. Nie obchodziło go to już. Wołał do swego ojca – swego ojca. Pomysł ten był po prostu śmieszny. Wołał do Bhaala i nie otrzymał odpowiedzi. Irenicus dostarczył mu jedynej rzeczy, która wydawała się prawdą, po tym jak już wszystko zostało powiedziane i wykonane.

– Dobrze ją wykorzystam, Abdelu – Irenicus wyszeptał prosto do rozpadającej się duszy Abdela.

Abdel poczuł, jak nogi pękają mu i wyginają się do tyłu, choć tak naprawdę nie sądził, by miał jeszcze ciało.

…del… – kobiecy głos odbił się echem z tak daleka, iż był pewien, że to jego wyobraźnia. Ugodził go fakt, że był w piekle i pomyślał, że coś tak zwyczajnego jak odgłos Jaheiry wołającej jego imię był wyobraź…

Jaheira.

– Abdel… – dobiegł znów głos, tym razem trochę głośniej .

Abdel próbował zmusić swe wykrzywione, dziwaczne, potworne usta, by uformowały jej imię. Nie mógł.

– To już koniec, Abdelu – powiedział Irenicus. – Ona jest przeszłością. I tak nie mogłaby być twoja, czyż nie? Druidka Harfiarka oraz syn Bhaala? Cóż mogłoby wyjść z… ach, nieważne. Teraz to nic nie znaczy, dziecko.

Abdel poczuł, że przytakuje, po czym rozległ się znów głos Jaheiry.

– Abdel – zawołała – proszę…

To ostatnie słowo przedarło się przez poszarpane resztki duszy Abdela niczym błyskawica i czuł ją. Irenicus zerwał z niego tak wiele – pożarł to w bardzo rzeczywistym sensie – ale pozostawił jedną część. Pozostawił część zamieszkaną przez Jaheirę. Być może każda część jego duszy była w pewnym sensie jej domem.

Abdel znów poczuł się człowiekiem i to ludzkie usta wykrzyczały – Jaheira!


Za każdym razem gdy krzyczała jego imię, mała część ognia, który pochłaniał Drzewo Życia, gasła.

– Abdel!

Wszędzie wokół niej był dym, płynący zza jej głowy i wślizgujący się w dziurę, by drapać ją w gardło.

– Abdel, proszę!

Pojawił się błysk światła, lecz Jaheira nie trudziła się rozpoznawaniem go. Nie był to Abdel – wiedziała to na pierwotnym poziomie – więc czymkolwiek to było, nie miało znaczenia. Liczył się tylko Abdel.

– Abdel!

– Jaheira! – zawołała zza niej Imoen.

– Ona go woła – powiedziała królowa Ellesime do Imoen.

Jaheira bardziej wyczuła zbliżające się kroki, niż je usłyszała.

– Abdel! – wrzasnęła znów druidka, nie zdając sobie sprawy, że nie zostało jej już wiele głosu.

– Pomóż jej – rzekła bez tchu Ellesime. – Musimy jej pomóc.

Imoen rzuciła się bez wahania na ziemię obok Jaheiry. Łzy popłynęły na nowo z gorejących oczu druidki.

– Abdel! – wrzasnęła młoda dziewczyna, głosem donośniejszym niż Jaheira.

– Abdel! – wrzasnęła Ellesime.

– Abdel! – wrzasnęła Jaheira.

Ellesime i Imoen razem wrzasnęły – Abdel!

– Abdel! – znów Jaheira. – Abdel!


– Abdel! – wrzasnęła Imoen, a Abdel w odpowiedzi zebrał wokół siebie swą duszę.

– Abdel! – dobiegł kolejny głos, Ellesime. To była Ellesime, a następnie znów Jaheira, po czym kombinacja Imoen, Ellesime i Jaheiry. Posłał części swojej duszy w górę, w ich stronę. Czy to było w górze? Musiało być.

– Jestem tu na dole, Abdelu Adrianie – warknął Irenicus. – Podobnie jak ty. Nie wracasz. Nie ma powrotu.

Abdel skupił się na głosie Jaheiry, a także Imoen i Ellesime. Posłał swą duszę do góry, a za nią podążyły jego ludzkie dłonie. Ludzkie oczy obróciły się do góry, wyłaniając z pomarańczu ku skałom powyżej.

– Nie! – wrzasnął ostro Irenicus i krzyk ten zabrał ze sobą część duszy Abdela, jednak był to mały fragment.

Patrz na mnie! – zawył Irenicus. – Walcz ze mną!

Abdel czuł, jak przez Irenicusa płynie desperacja. Przypływ tak szybko się zmienił. Abdel miał dokąd iść. Miał rzeczywistą przyszłość, nie iluzję chwalebnej nieśmiertelności Irenicusa jako pana jednej wampirzycy oraz domu wariatów na wyspie, której nazwaniem nikt się nawet nie trudził.

Jeśli wszystkim ku czemu Abdel mógł spoglądać do przodu, były jedynie noce z Jaheirą w ramionach, Irenicus musiał patrzeć na nieskończoną ilość tysiącleci.

– Abdel, jestem tutaj – powiedział głos Jaheiry i Abdel czuł go, jakby znajdował się w jakimś miejscu przestrzeni nad nim. Sięgnął tam, jednak był za daleko.

– Patrz na mnie! – Irenicus praktycznie błagał. – Walcz!

Było to wszystko, co nekromancie pozostało. Polegał jedynie na chęci Abdela do walki, na fakcie, że było to wszystko, co Abdel mógł zrobić: walczyć.

Zamiast tego Abdel wszedł na Irenicusa – w przenośni, nie dosłownie. Abdel czuł się, jakby miał stopy, jednak czy naprawdę? Mógł znajdować się w miejscu, w którym stopy były obojętne. Mimo to wszedł na Irenicusa i to posłało nekromantę w niespójną tyradę.

Wykrzykując obsceniczności oraz groźby, Irenicus ześlizgnął się głębiej w otchłań, a Abdela w żadnym razie to nie obchodziło. Wydostawał się. Zaczynał życie – bez odpowiedzi, jednak któż je miał?

Abdel sięgnął i poczuł, jak dotyka go dłoń. Skóra była gładka, ciepła i znajoma. Bełkotanie Irenicusa przechodziło echem w ciszę i przestrzeń Abdela wypełniła się ziemią. Była w jego oczach, nosie, uszach i w ustach.

Zakrztusił się i poczuł, jak jego głowa wraca do jakiejś solidnej rzeczywistości. Znów czuł swoje ciało. Znów mógł się poruszać. Znów był rzeczywisty i żywy, a gdy jego twarz wyłoniła się z ziemi, wykaszlał ją, wytrząsnął ją z oczu i wciągnął głęboki, drżący oddech.

– Abdel… – głos Jaheiry był ostry, chropawy, jednak bliższy i bardziej rzeczywisty, nie odległe echo z Faerunu do piekła.

– Jaheira – powiedział prosto w twarz znajdującą się zaledwie centymetry od niego.

Jaheira dotknęła go. Płakała, lecz była szczęśliwa. Była tam Imoen, gdziekolwiek było owo tam, podobnie jak Ellesime. Rozejrzał się i ujrzał drzewo większe niż jakiekolwiek, które byłby sobie w stanie wyobrazić. Było czarne, lecz owa czerń odpadała płatami, odsłaniając pod spodem zdrową korę. Rosły jasnozielone liście i Drzewo Życia wracało do życia. Abdel był pewien, że słyszy wrzask Jona Irenicusa.

– Abdelu – powiedziała Jaheira – ty żyjesz.

Spojrzał na nią, uśmiechnął się i rzekł – Chcę iść do domu.

Zerknął na Imoen.

– Do Candlekeep.

Загрузка...