Rozdział jedenasty

Jaheira siedziała w rogu i próbowała przestać krzyczeć. Zajęło jej to niemal godzinę.

Widywała już wcześniej takie rzeczy – subtelne wariacje czarów, które zmieniają kształt, istotę lub wygląd osób. Sama przechodziła przez podobne transformacje, przybierając postać zwierząt w toku swego druidycznego szkolenia. Czary jej nie szokowały. To, co ponadnaturalne niepokoiło ją, lecz rzadko zdumiewało. Była również świadkiem rytuałów, przeszła nauki na temat religii Faerunu i znała liczne sposoby, za pomocą których ludy czciły swych bogów. Kiedy rytuał zaczynał się, wiedziała, czego mogła oczekiwać – wszystkiego. Nie była jednak mimo wszystko przygotowana na to, co zobaczyła.

Wokół niej bogowie chodzili po jak najbardziej rzeczywistej ziemi. Sama odwiedziła jedno z takich miejsc. Bogowie byli rzeczywiści. Przy wielu okazjach czuła, jak przepływa przez nią moc Mielikki i wiedziała, jak przyzywać wolę bogini, by czynić niezwykłe, piękne rzeczy.

To, czego doświadczyła, nie było ani niezwykłe, ani piękne. Było po prostu nieprawidłowe.

Abdel i Imoen przemienili się w potwory.

Jaheira nie lubiła tego słowa: potwory. Wyrażało brak szacunku. Co czyniło jedno stworzenie zwierzęciem, a inne potworem? Czy potworami były zwierzęta nowe, niebezpieczne, zagrażające ludziom? Potwory zachowywały się jak zwierzęta, czyż nie? Kiedy były głodne, jadły. Nazywanie czegoś potworem czyniło to coś łatwiejszym do zabicia. Nienawidziła nazywać czegokolwiek potworem, jednak to właśnie Irenicus stworzył w swoim podziemnym piekle. Potwory. Te stwory wzbudzały odrazę, były nienaturalne.

Irenicus zrobił to celowo. Rytuał miał na celu przekształcić ich. Zrobił to celowo, ale Jaheira widziała – nawet obłąkani pomocnicy Irenicusa to widzieli – że posunął się za daleko. Stworzył te istoty z Abdela i Imoen, ale nie był w stanie ich kontrolować.

Zwierzęta zabijały każdego dnia, by się żywić lub chronić swoje młode. To była część łaski Mielikki – naturalny porządek rzeczy. Tu było inaczej. Te istoty zabijały z powodu zabawy, jaką im to dawało – złej przyjemności, której nie było w stanie doświadczyć nic naturalnego.

Tak więc Irenicus stworzył te istoty i patrzył zaskoczony, jak uciekają ze swoich klatek, zabijając jego sługi. Wymamrotał szybki czar i zniknął na sekundy wcześniej, nim stwór, który był Abdelem, rozerwał go na strzępy.

Zabili szaleńców, po czym zaczęli wracać do swoich normalnych postaci. Nie stało się to od razu. Zła siła oddawała kontrolę powoli i z wielkim oporem. Jaheira wiedziała, że przeżyła dzięki czystemu szczęściu. Wiedziała, że Abdel ją kocha i nigdy nie chciałby dobrowolnie ujrzeć, jak dzieje się jej jakaś krzywda, był jednak całkowicie przemieniony i owa miłość nie mogła jej chronić – to nie mogła być ona. To musiało być szczęście.

Kiedy wrócili do normalności i wydostali ją z klatki, pierwszą rzeczą jaką zrobili, było opuszczenie tego pomieszczenia. Znajdowali się w domu wariatów na wyspie przy wybrzeżu Athkatli – tyle powiedział im Abdel – jednak miejsce wydawało się nieskończoną plątaniną korytarzy i pomieszczeń, komnat i tuneli, i po chwili się zgubili. Było to najgorsze miejsce, jakie Jaheira kiedykolwiek widziała, i nawet z przywróconym, normalnym choć zmęczonym i zakłopotanym Abdelem u boku bała się, co może się znajdować za każdym rogiem.

Jedyną rzeczą o której mogła myśleć poza strachem, było proste pytanie: dlaczego nie ja? Irenicus przekształcił Abdela i Imoen, ale dlaczego nie ją? Być może była następna, a Irenicus przeraził się, zanim się do niej zabrał. Abdel i Imoen zostali jednak przemienieni tym samym rytuałem, dlaczego więc bez niej? Tylko dwoje naraz? Czy zaklęcie miało ograniczenia? Czy też chodziło o coś innego? Abdel miał w swoich żyłach krew martwego boga mordu. Dość łatwo było wysunąć przypuszczenie, że miało to coś wspólnego z tym wszystkim, ale co z Imoen? Co się działo i dlaczego ten mężczyzna to robił? Dlaczego ktoś miałby tworzyć takiego potwora, zwłaszcza jeśli nie mógłby go kontrolować? Dlaczego?


– Miałem nadzieję, że będziesz wiedziała – odpowiedział Abdel.

Jaheira niemal roześmiała się i odwróciła wzrok.

– Po prostu chcę stąd wyjść, dobrze? – rzekła Imoen, trzymając trzęsące się ręce przy dygoczącym ciele.

– Nawet nie chcę już wiedzieć, co tu się dzieje – przyznał Abdel. – Nie chcę wiedzieć, co on chciał uzyskać, robiąc nam to, co zrobił. Jeśli go znajdziemy, sam go zabiję. Jeśli nie, wszystko będzie dla mnie w porządku, gdy tylko wydostaniemy się z tego domu wariatów i wrócimy do Wrót Baldura. Chcę w końcu wieść normalne życie, niech to.

– Taa – mruknęła Imoen. – To możliwe.

Abdel skrzywił się, lecz nic nie powiedział.

– Ten Irenicus czegoś chce – powiedziała Jaheira, gdy okrążyli kolejny zakręt w wydawałoby się nie kończącym się łańcuchu rogów w krętym labiryncie domu wariatów. – Po prostu nie możemy mu pozwolić…

Coś uderzyło ją w głowę i Abdel ujrzał, jak obraca się, walczy krótko o zachowanie przytomności, po czym pada na podłogę ciemnego pomieszczenia. Istota, która zraniła Jaheirę, wyskoczyła z komnaty na korytarz i sięgnęła po Imoen. Dziewczyna uchyliła się dzięki czystemu instynktowi, a Abdel był wystarczająco blisko, by chwycić stwora za ramię.

Abdel ugodził istotę pięścią w twarz i trafił w płaski, świński nos. Czuł szorstką skórę i krawędź grubego kła. Minęło trochę czasu, odkąd Abdel miał okazję uderzyć orka w twarz i, zważywszy na wszystko, czuł się z tym dobrze. Stwór przewrócił się i z jego ręki wypadł szeroki, prosty miecz, spadając z brzękiem na podłogę. Abdel podniósł go.

Minotaur zaatakował go w chwili, gdy Abdel przeszedł przez próg słabo oświetlonego, ciasnego pomieszczenia. Zaatakował nisko, celując Abdelowi w brzuch, jednak wielki najemnik odbił z łatwością topór byczogłowego giganta za pomocą miecza orka. Zastawa ta zmusiła Abdela do wejścia dalej niż zamierzał, i minotaur wykorzystał to z zaskakującą szybkością, mierząc w szyję Abdela. Najemnik wypuścił gwałtownie i z sykiem powietrze, po czym obrócił się w tył i na bok, boleśnie naciągając sobie zmęczony mięsień na grzbiecie. Minotaur próbował pchnąć go w serce i Abdel musiał sparować z większą siłą, niż był przyzwyczajony. Obracając niewygodnie łokieć, poluźnił uchwyt na mieczu wystarczająco, by pozwolić minotaurowi złapać za rękojeść broni i wręcz wyciągnąć ją Abdelowi z dłoni.

Choć Abdel nie mógł powstrzymać przeciwnika przed rozbrojeniem go, ugodził mocno i szybko łokciem w podbródek napastnika. Cios spowodował, że stwór zachwiał się i klinga wypadła również z jego ręki. Miecz brzęknął o podłogę.

Abdel ciągnął dalej ten ruch, pochylając się do przodu i sięgając po leżącą broń. Minotaur, sam nie będąc w stanie jej chwycić, kopnął ją wystarczająco szybko, by przejechała po kamieniach podłogi z przenikliwym metalicznym zgrzytem. Zatrzymała się nieco ponad centymetr od czubków palców Abdela.

Najemnik zaklął i musiał porzucić ostrze, aby uchylić się przed skierowanym w dół cięciem stwora. Minotaur znów kopnął i miecz wślizgnął się pod płachtę, która zwisała z jakiegoś podobnego do łóżka stołu.

Abdel odsunął się gwałtownie, a wciąż częściowo oszołomiony minotaur pozwolił mu się oddalić. Najemnik przyjrzał się szybko ciasnemu pomieszczeniu i jego zawartość go w równym stopniu zaniepokoiła, co zdumiała.

W jednym z rogów znajdował się przywiązany do stołu nagi mężczyzna. Był przytomny, lecz najwyraźniej majaczył. Wokół jego ust była zawiązana ciasna, skórzana opaska. Oczy miał zamglone i nieobecne. Nie czynił żadnych prób z krępującymi go więzami. Wokół skroni i czoła miał stalową koronę, z której biegła szeroka, przypominająca wstążkę miedziana listwa. Szła ona przez prawie dwa metry do dużego, szklanego pojemnika, wypełnionego zielonkawą wodą, która pachniała mocno solanką. Leniwymi, powolnymi kręgami pływały w niej ciemne kształty, niczym grube węże, co jakiś czas muskając bok pojemnika.

– Co to za miejsce? – spytała Imoen.

– Kolejny pokój do zabaw Irenicusa, jak sądzę – odpowiedział Abdel, zerkając na czającego się minotaura i starając się nie patrzeć na płachtę, pod którą wylądował miecz. – Nie mam żadnego powodu, by z tobą walczyć, minotaurze.

Minotaur odetchnął przez nos, wywołując donośny, syczący dźwięk. Zamknął oczy, jakby uchylając się przed słowami Abdela, po czym podniósł wysoko miecz i rzucił się szybko na Abdela, idąc na palcach.

Nieuzbrojony Abdel nie był za bardzo przekonany, że przeżyje ten atak. Poczekał aż minotaur się zbliży, niemal na tyle blisko, by go zabić, po czym po prostu usiadł na kamiennej podłodze. Minotaur nie mógł się zatrzymać i nie mógł opuścić wystarczająco szybko topora, by trafić Abdela, więc parł dalej. Postawił stopę na ramieniu najemnika i wybił się w powietrze, wchodząc po ścianie za wielkim najemnikiem i stawiając stopy dalej nad jego głową. Stopy minotaura dotknęły stropu gdy się obracał lądując na podłodze o krok w lewo od Abdela. Abdel mógł być jedynym człowiekiem na Faerunie wystarczająco wielkim, by pozwolić minotaurowi na taki manewr.

W chwili gdy stopa minotaura opuścił jego bark, Abdel rzucił się do przodu i przejechał po podłodze w kierunku okrytego płachtą stołu.

Zatrzymał się daleko przed nim i zaklął głośno tuż przed tym, jak minotaur dźgnął go silnie w lewą łydkę. Abdel podniósł się na kolana i rzucił w tył, wiążąc wciąż wystające z niego ostrze grubymi, napiętymi mięśniami dolnej nogi. Abdel wiedział, że miał szczęście, iż ostrze weszło pod tym kątem. Gdyby było obrócone w drugą stronę, szeroki topór z łatwością obciąłby mu nogę. Znów zaklął głośno i bardziej warknął, niż krzyknął z bólu. Siła, z jaką Abdel schwycił ostrze, wyrwała je z ręki minotaura. Broń wibrowała w nodze najemnika i posyłała przez niego falę odczuć, które skłaniały go do mdłości.

Minotaur uderzył go mocno w twarz i Abdel potoczył się pod ciosem, zdoławszy jeszcze bardziej oddalić topór od stwora. Obrócił się, z powrotem wykręcając plecy i wyrywając topór z nogi.

Minotaur dał sobie spokój z toporem i przetoczył na jednym ramieniu w kierunku stołu. Wyciągnął gwałtownie dłoń i jednym, płynnym ruchem podniósł ją wraz z mieczem. Abdel zignorował palący ból w nodze, utrzymał równowagę w kałuży krwi wylewającej się na kamienną podłogę z szerokiej, głębokiej rany i podniósł się, ustawiając topór bojowy wystarczająco szybko przed sobą, by przyjąć atak minotaura. Ze stali uderzającej o stal posypały się iskry. Siła zastawy Abdela wystarczyła, by zmusić minotaura do cofnięcia się o krok. Stwór zderzył się ze stołem i przypięty do niego mężczyzna wzdrygnął się.

Abdel wykonał zwód, mając nadzieję, że jeszcze bardziej odstraszy minotaura, jednak stwór obrócił ramię w stronę torsu najemnika i odepchnął się z obu stóp.

Abdel pozwolił stworowi odtrącić się do tyłu, koncentrując się na toporze minotaura.

Stwór złapał oburącz miecz i próbował pchnąć nim Abdela w pierś. Abdel upuścił topór i chwycił obiema dłońmi nadgarstki minotaura, padając w tył, by przerzucić stwora nad sobą. Najemnik zapomniał jednak o wielkim zbiorniku i minotaur nie przeleciał nad nim łukiem. Jego miecz zanurzył się w wodzie, a głowa stwora uderzyła w szkło z wystarczającą siłą, by w pomieszczeniu rozległo się dźwięczne echo. Miecz przebił jednego z pływających węgorzy i ciało minotaura zatrzęsło się gwałtownie, podobnie jak Abdela. Najemnik czuł się podobnie, gdy sobowtórniak wykorzystał na nim moc jakiegoś zaklętego pierścienia w piwnicy magazynu we Wrotach Baldura.

Było to tak, jakby każdy mięsień w jego ciele napiął się i skurczył, wydając się ścieśniać z siłą przekraczającą jego normalną wytrzymałość. To samo działo się z minotaurem, a mężczyzna na stole wydał z siebie przez ciasny knebel zagadkowe jęknięcie.

Abdel obrócił głowę, a dłonie minotaura zeszły z miecza, który z donośnym pluskiem wpadł do wody. Minotaur padł do tyłu i wpatrywał się w Abdela wybałuszonymi, zaczerwienionymi oczyma. Wzrok Abdela zamglił się i mężczyzna walczył mocno, by nie stracić przytomności, lecz nie był pewien, czy mu się to uda. Słyszał kroki, lecz widział, że minotaur siedzi na podłodze, trzęsąc się.

Abdel był świadomy, że coś weszło do pokoju, nie mógł jednak robić nic poza siedzeniem i obserwowaniem, jak wydarzenia toczą się przez czas wydający się wiecznością. Intruz był wielki, wyższy niż Abdel, i pojawił się w pomieszczeniu niespodziewanie. Drzwi wpadły na najemnika i zablokowały mu widok na nowo przybyłego.

Do pokoju wszedł ktoś inny i Abdel, zdając sobie sprawę, że nie był sam, gdy rozpoczynał walkę, powiedział – Imoen?

– Abdel! – zawołała Imoen, lecz jej głos był zbyt odległy, dochodzący z korytarza. Słyszał brzęk stali o stal i wiedział, że Imoen z kimś walczy.

Abdel spojrzał na osobę, która weszła do komnaty. Wielki mężczyzna miał co najmniej dwa metry czterdzieści oraz masę przypominających postronki mięśni. Czubek jego głowy był dziwnie płaski. Poruszał się powoli, lecz ostrożnie, bardziej chodem osiłka niż wyćwiczonego wojownika. Wciąż oszołomiony Abdel uznał, że to musi był półogr.

Z korytarza dobiegł głos Imoen – Oni próbują zabić minotaura – powiedziała. – Orki próbują zabić minotaura!

Minotaur stanął przed półogrem z głupawym uśmiechem. Bykoczłowiek dopiero zaczął się wzdrygać – nie będąc w stanie uchylić się lub zablokować – gdy półogr wymierzył cios pięścią i trafił w jego twarz z plaśnięciem ciała o ciało. Minotaur przewrócił się, a zamknięte powieki podrygiwały mu gwałtownie. Sposób, w jaki padł na podłogę, mógł oznaczać, że jest martwy.

Abdel nie był pewien, dlaczego uznał, że musi bronić minotaura, który kilka chwil temu był tak bardzo chętny do zabicia jego, wstał jednak – głęboka rana w łydce już mniej bolała – z zaciśniętymi zębami i rzucił się z determinacją na półogra. Efekty uboczne tego, co zrobiły mu węgorze, szybko słabły, i gdy wstał, kącikiem oka zauważył błysk stali.

Wyczuwając za sobą ruch, półogr obrócił się gwałtownie do Abdela, zamachnąwszy się pięścią wielkości szynki. Abdel przestał posuwać się do przodu i opadł na kolano, by podnieść topór. Ruch ten posłużył za unik. Pięść półogra przeleciała tak blisko głowy Abdela, że musnęła długie, czarne włosy najemnika.

Palce Abdela zacisnęły się wokół rękojeści topora i odtoczył się, by uniknąć wolnego, lecz silnego kopnięcia. Obrócił się przez ramię i był jedynie częściowo świadom, wybierając cel. Przejechał prostym lecz poręcznym toporem po tylnej stronie kolana półogra. Kiedy ostrze przeszło, rozległ się wrzask i popłynęło sporo krwi. Kolano półogra nie wytrzymało i przewrócił się. Abdel znów musiał się odtoczyć, by uchylić się przed upadającym osiłkiem.

Nie widział mężczyzny, który wszedł, jednak kącikiem oczu dostrzegał wystarczająco wiele, by odgadnąć położenie twarzy drugiego intruza. Wyrzucił szybko i mocno łokieć do tyłu. Poczuł szorstką, spoconą skórę oraz kontury kła pod dolną wargą. Trafiony przez niego ork wydał z siebie ciche chrząknięcie i upadł z łomotem na kamień.

Abdel spojrzał w dół, zaciekawiony kogo właśnie uderzył. Nie było to rozsądne posunięcie, z czego zdał sobie sprawę, gdy pięść o szorstkich knykciach, należąca do półogra, wbiła się mocno w jego podbródek, wywołując w jego polu widzenia strumienie kolorowych iskier. Zachował przytomność czystą siłą woli, cios spowodował jednak kierowany refleksem ruch w rodzaju za późno, wskutek którego Abdel upuścił topór.

Potrząsnąwszy głową, by rozjaśnić myśli, najemnik uchylił się przed drugim ciosem wstającego powoli ogra i wymierzył kopnięcie prawą stopą. Trafił palcami w uszkodzone kolano półogra i wbił je w ziejącą ranę. Półogr wrzasnął ze wściekłości i bólu, po czym zatoczył się do tyłu. Cofnął się o krok, próbując złapać równowagę, skończyło się jednak na tym, że opóźnił upadek o krok czy dwa. Obrócił się upadając i padł w poprzek klatki piersiowej przywiązanego do stołu mężczyzny.

Abdel spojrzał na ziemię na topór i ujrzał jak minotaur, ze stanowczą i zdeterminowaną miną, sięga po broń. Zarówno najemnik, jak i stwór, westchnęli, gdy wydawałoby się znikąd, pojawił się długi i zardzewiały, żelazny łańcuch, owijając się wokół topora. Broń została wyszarpnięta, zaraz gdy ledwo musnęły ją opuszki palców minotaura. Na drugim końcu łańcucha znajdował się wychudzony, zielonoskóry ork, mający na sobie tylko obcisłe bryczesy oraz różnobarwną chustkę owiniętą wokół głowy. Na twarzy orka była wytatuowana niezgrabnie syrena. Jest piratem, uznał Abdel.

Orkowy pirat pociągnął mocno za łańcuch, przyciągając topór. Abdel, odzyskawszy właśnie równowagę, rzucił się na pirata. Ruch ten zaskoczył wytatuowanego orka i spowodował, że jego łańcuch zafurkotał niekontrolowanie w powietrzu za jego głową. Wyglądało na to, że sam zamierzał chwycić topór. Zamiast tego broń wysunęła się z łańcucha i wpadła z pluskiem do pojemnika z węgorzami.

Dwa węgorze poruszyły się gwałtownie i mężczyzna przypięty do stołu zareagował natychmiast. Jego pierś i grzbiet zadrgały tak raptownie i z taką siłą, że półogr – który musiał ważyć z osiemset kilo – odbił się od mężczyzny i spadł na podłogę. Ruch ten spowodował, że głowa więźnia znów zadrgała. Jeden z palców półorka zawadził o skórzaną opaskę i gdy upadał, knebel został zerwany z twarzy mężczyzny.

Abdel skierował się do pojemnika. Choć wciąż nie był pewien, jaką moc zawierały w sobie te czarne węgorze, wiedział, że obydwie bronie, jakie miał do dyspozycji, leżą na dnie pojemnika z grubego szkła. Podniósł dłoń, śledząc ruchy węgorzy i wypatrując kształtu miecza w mętnej, zielonej wodzie. Jego palce już niemal dotykały powierzchni, kiedy usłyszał, jak coś stuknęło przed nim o ścianę. Mniej niż sekundę później został trafiony w prawe oko przez coś, co musiało być kamieniem. Było ciężkie oraz szorstkie i poruszało się szybko. Ból nie był jednak wszystkim. Towarzyszyły my obfite łzy.

– Co do…? – było wszystkim, co zdołał powiedzieć.

Abdel spojrzał przez jedno zamglone oko i ujrzał, jak ciemna sylwetka rzuca się pod osłonę drzwi, po czym jego uwaga została przyciągnięta przez pirata z łańcuchem. Chudy ork wywijał zardzewiałym łańcuchem szybkie kręgi nad głową i zbliżał się do mającego się na baczności minotaura. Stwór stał na palcach u nóg i pozwolił orkowi podejść zbyt blisko. Pirat opuścił łańcuch, jednak minotaur był w stanie odsunąć mu się z drogi.

Abdel odwrócił się, chwilowo zapominając o broni w pojemniku. Zakrywał dłonią zranione oko i otrząsał łzy z drugiego, kiedy trafił w nie kolejny kamień.

– Niech Bhaal cię przeklnie… – zaklął Abdel, teraz całkowicie oślepiony.

– Mam ją – zawołała Imoen.

Abdel zmusił się do otwarcia oczu i ujrzał, jak zamglona sylwetka Imoen odsuwa się od drzwi. Spojrzał przez ramię i uznał, że widzi, jak minotaur uchyla się przed drugim atakiem dzierżącego łańcuch orkowego pirata. Ork zmienił taktykę i zakręcił nisko łańcuchem. Minotaur przeskoczył nad nim i wzbił się w górę na tyle wysoko, że gdy wyprostował raptownie prawą nogę, jej stopa trafiła mocno w wytatuowaną twarz marynarza. Nos pirata eksplodował czerwoną smugą, która musiała być krwią. Abdel znów zamknął oczy. Usłyszał, jak z nosa pirata odłamuje się kawałek kości i upada na kamienną podłogę.

Najemnik poczuł, jak minotaur przemyka obok niego i otworzył jedno oko. Bolało, ale mógł widzieć. Przez chwilę ciekawiło go, dlaczego nie boli go bardziej, gdy minotaur zawadził o nogę, którą tak mocno zranił.

Minotaur wskoczył na krawędź zbiornika i mały kamień uderzył go wystarczająco mocno w kostkę, by zepchnąć jego stopę z niebezpiecznej krawędzi. Stwór wpadł do wody z donośnym pluskiem, który wydawał się zawierać w sobie dziwny syk.

Mężczyzna na stole zadrżał, wypuścił z ostrym świstem powietrze i powiedział cicho – Dobre było dopiero to.

Abdel spojrzał z powrotem w kierunku, z którego przyleciał kamień, i wyraźniej ujrzał niską sylwetkę. Była to orkowa kobieta – ani trochę atrakcyjna, nawet jak na orki – mająca na sobie prostą, białą koszulę. Starannie wkładała mały kamień w skórzaną procę. Stanowiła dziwny widok, jednak dobrze jej szło z wybraną przez nią bronią.

Minotaur wyłonił się z wody i wrzasnął. Krzyk ten był pełen bólu i Abdel odwrócił się do niego. Abdel był świadom świstu procy i obrócił się na czas, by ujrzeć, że kamień został wystrzelony, lecz nie, by się przed nim uchylić. Pocisk ugodził go dokładnie w pachwinę i całe powietrze opuściło Abdela w nagłym sapnięciu. Chciał upaść na jedno kolano, jednak wszystkim, co mógł zrobić, było postać w pozycji stojącej.

Topór świsnął Abdelowi nad głową i upadł przed nim z brzękiem na podłogę. Abdel spojrzał na niego, po czym z powrotem na orczycę. Uśmiechnął się. Orczyca odwzajemniła uśmiech, po czym odwróciła się i zaczęła szybko uciekać.

Abdel pochylił się, by chwycić topór, i przeszedł kilka kroków do drzwi. Spojrzał w obydwie strony, nie było jednak widać żadnego orka.

– Pomóż mi – wydyszał za nim minotaur.

Abdel odwrócił się i ujrzał, jak minotaur wytacza się z pojemnika oraz spada na podłogę z głuchym łupnięciem. Trzymał miecz, nie wykonywał jednak żadnych zaczepnych ruchów. Jego sierść przybrała zagadkowy szaro-czarny odcień i trząsł się niekontrolowanie, łapczywie chwytając powietrze. Gdyby Abdel chciał go zabić, byłaby to odpowiednia chwila.

– Abdel? – spytał delikatny głos za nim. – Abdel, wszystko w porządku?

Najemnik odwrócił się i ujrzał stojącą w drzwiach Imoen, trzymającą dłoń na wielkim rozkwitającym siniaku na policzku. W drugiej ręce wisiał zwyczajny, zardzewiały, krótki miecz, który musiała zabrać orkowi.

– Jaheira? – zapytał Abdel. Oczy wciąż miał zamglone i zbolałe.

– Wszystko będzie z nią dobrze – powiedziała dziewczyna niecierpliwie. – Ze mną też, dziękuję ci bardzo.

– Proszę – rzekł inny głos.

Abdel odwrócił się do mężczyzny przypiętego do stołu. Mocno akcentowanym głosem, zniekształconym z powodu nabrzmiałego języka, pacjent azylu powiedział – Wyciągnąć tego z mnie mógłby ktoś czy teraz a?

Загрузка...