Rozdział czternasty

– Twoja skóra – powiedziała Bodhi, a jej oczy prześlizgiwały się powoli wzdłuż szczupłego ciała drowki. – Jest taka… Mogę cię dotknąć?

Drowka uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Bodhi musnęła palcem jej policzek, a kobieta wychyliła się w stronę dotyku, uśmiechając się. Bodhi rozpoznała podtekst tego uśmiechu. Sama oferowała go w przeszłości, zazwyczaj tuż przed tym, jak uczyniła z kogoś wampirzego sługę.

– Zadowolona? – spytała wesoło drowka Phaere.

– Nie – odparła Bodhi, zabierając rękę – ale tej nocy są inne… priorytety.

– Jest noc? – spytała Phaere, jednak ze zrozumieniem, że w każdej chwili może stać się coś strasznego.

– Siła przyzwyczajenia – przyznała Bodhi. – Przepraszam.

Drowka przeszła przez słabo oświetloną komnatę, jej obute w pantofelki stopy szemrały na chodniku z pajęczego jedwabiu. Odkorkowała karafkę z winem, podniosła kielich i wysunęła go do Bodhi, która potrząsnęła jedynie głową.

– Nie boisz się mnie – rzekła Bodhi.

– A powinnam?

– Jestem wampirzycą – powiedziała bezpośrednio Bodhi. – To niepokoi innych.

Phaere zaśmiała się, a dźwięk ten połaskotał uszy Bodhi w sposób, który był jednocześnie przyjemny i niepokojący.

– Nie jestem „innymi”, Bodhi. Jestem drowką.

– Mówisz tak, jakbyś była jedyną drowką.

– A ty mówisz tak, jakbyś była jedyną wampirzycą.

Bodhi przytaknęła pojednawczo i usiadła w głębokim fotelu, obitym dziwną, miękką skórą. Dotknęła obicia w ten sam sposób, w jaki wcześniej dotknęła atramentowoczarnej twarzy drowki.

– Z halflinga – wyjaśniła drowka. – Bardzo droga.

Bodhi wiedziała, że nie odsunąwszy się od obicia, zdała właśnie kolejny niezbyt subtelny test.

– Macie części lampionu – powiedziała Phaere, zmieniając temat.

Bodhi przytaknęła i rzekła – Mój brat dotrzyma swojej części umowy, jeśli tylko ty to zrobisz.

– Jestem drowką – powiedziała Phaere. – U nas wszystko to umowy. Jestem przynętą, czyż nie?

Bodhi roześmiała się i przytaknęła.

– I dzięki temu otrzymasz to, czego chcesz, Phaere.

Drowka uśmiechnęła się, a jej fioletowe oczy rozbłysły.

– Podoba mi się tu – rzekła Bodhi, a jej oczy prześlizgiwały się po bogato urządzonym pokoju, zatrzymując się na wysokim oknie wychodzącym na podziemne miasto. – Słońce nigdy tu nie świeci.

– Raj dla wampirów – mruknęła Phaere.

– Raj dla drowów – odparła Bodhi.

Phaere spojrzała na nią ostro i rzekła – Nie zawsze byliśmy tu na dole.

Bodhi odwzajemniła wzrok drowki.

– Dostaniesz to, co ci obiecano, jeśli zrobisz to, co sama obiecałaś.

– Mythal – rzekła Phaere.

– Moc – zgodziła się Bodhi. – Wystarczającą, by zniszczyć twoją matkę, prawda?

Phaere uśmiechnęła się i odwróciła.

– Nie oczekuję, że zrozumiesz subtelności tej sprawy. To nie tylko matkobójstwo.

– Oczywiście, że nie – powiedziała Bodhi, choć wiedziała, że dokładnie o to chodziło.


Zaczęło się od mgły.

Znajdowali się pod ziemią od niemierzalnej ilości czasu i popadli w pewną rutynę, cała trójka. Podmrok miał w sobie kilka niespodzianek, jednak można było mieć z nimi do czynienia po kolei. Przeżywali i parli dalej. W dziwnych odstępach znajdywali ślady Irenicusa i kogoś innego – wystarczająco często by wiedzieć, że są na dobrym tropie.

Mgła była z początku jedynie kolejnym dziwactwem na ich drodze przez Podmrok. Była chłodna, niezbyt gęsta i nawet nie wydawała się nienaturalna. Niezbyt trudno było Abdelowi uwierzyć, że nawet Podmrok ma swoje zmiany pogody.

Parli dalej, może z trochę większą ostrożnością. Wszyscy troje starali się trzymać bliżej siebie, by nie zgubić się we mgle.

– Trudno mi w to uwierzyć – powiedziała Imoen – że to jest przypadkowe.

Wydobrzała z niemal śmiertelnej rany, lecz nie całkowicie. Jej twarz była wysączona z kolorów, może trochę zmizerniała. Niemal przez cały czas wydawała się szara i zmęczona. Jaheira modliła się nad nią i pomagało trochę, jednak nie na tyle, by można to nazwać lekarstwem.

– Muszę przyznać – odparła Jaheira – że to wychodzi trochę poza moje doświadczenie, nie sądzę jednak, żebyśmy musieli panikować.

Abdel wyciągnął swój szeroki miecz i uśmiechnął się.

– Postaram się nie panikować, jednak jeśli coś wykorzystuje mgłę jako osłonę…

– Tu może być niebezpiecznie – nieznajomy głos odbił się echem we mgle.

Abdel zatrzymał się, ustawiając wygodnie stopy, gotowy na wszystko, nawet pomimo tego, że głos należał najwyraźniej do młodej kobiety i nie brzmiał groźnie.

– Tam – powiedziała Imoen, wskazując na wirujące serce mgły.

Była to dziewczyna nie dobiegająca jeszcze dwudziestu lat. Była piękną blondynką, o rysach tak doskonałych, że wyglądała niczym jakaś netherilska rzeźba – życzliwi ludzie mówili, że to niewolnicy upiększeni przez magię, a następnie na zawsze obróceni w kamień. Była odziana w zwyczajną, białą togę, a w niemal białe włosy wpleciony był cieniutki srebrny łańcuszek. Jej oczy były kryształowobłękitne i błyszczały w słabym świetle pochodni.

– Nie musicie się mnie bać – rzekła. – Nazywam się Adalon.

– Nie boję się ciebie – powiedział jej Abdel. – Ale trudno jest mi uwierzyć, że taka dziewczyna jak ty po prostu spaceruje sobie tutaj, otoczona mgłą, niedbale przechadzając się po Podmroku niczym…

Przerwała mu śmiechem, który wskazywał na mądrość większą, niż mógłby zdradzać jej wiek.

– Niewiele umyka twojej uwadze, prawda Abdelu Adrianie, synu Bhaala, zbawco Wrót Baldura?

– Dlaczego ciągle jestem tak nazywany? – spytał Abdel.

Był to jego sposób na zapytanie się, skąd mogła o nim wiedzieć.

– Pracujesz z Irenicusem – założyła na głos Imoen.

Na pół uderzenia serca piękne rysy Adalon przecięło zniecierpliwienie, po czym uśmiechnęła się i rzekła – Nie za milion lat, Imoen.

– Ale znasz nas – powiedziała Jaheira. – Czekasz tu na nas. Powiedz nam, czego chcesz.

– Chcę wam pomóc – rzekła.

Abdel westchnął i podszedł bliżej do niej, wciąż trzymając miecz w ręku. Nie wydawała się ani trochę wystraszona.

– Sami nie jesteśmy pewni, jak możemy sobie pomóc – powiedział. – Kim lub czym jesteś i co chcesz z nami zrobić? Co Irenicus chce z nami zrobić?

Przed jego oczyma przebiegł żółty błysk i dziewczyna wydawała się w jakiś sposób go dostrzec.

– Uspokój się, Abdelu – rzekła Adalon. – On cię zmienił. Wyciągnął na zewnątrz to, co było wewnątrz ciebie – co ty, z pomocą Jaheiry, zdołałeś utrzymać głęboko w sobie. Krew twojego ojca napędza jego awatara i jeśli na to pozwolisz, zatracisz się na jego rzecz.

– Dlaczego? – spytała Jaheira.

– O to musicie spytać Irenicusa – powiedziała dziewczyna. – Jestem pewna, że wkrótce będziecie mieć po temu okazję, przynajmniej Abdel. Irenicus ma plany wobec Suldanessellar, a ja od dawna jestem przyjaciółką tego miasta. Nie chcę, by jego mieszkańców spotkała krzywda. Mogę pomóc wam im pomóc, pomóc wam pomóc sobie i pomóc wam dostać się do Irenicusa. Jeśli otrzyma on to, czego chce, Abdel straci swą duszę, Imoen stanie się nicością, Suldanessellar legnie w ruinach, a Irenicus będzie nieśmiertelny. Nie jest to świat, w którym chciałabym żyć.

– Czym jesteś? – spytała Imoen.

– Gdybym powiedziała ci, że jestem smoczycą – rzekła dziewczyna, zwracając się lekkim skinieniem głową do Imoen – uwierzyłabyś mi?

Imoen wypuściła powietrze, jednak nie odwracała wzroku.

– Jakiś czas temu przestałam wybierać, w co wierzę, dziękuję bardzo.

– Czego chcesz w zamian? – wtrącił się Abel.

Jeśli w jego kontaktach z innymi, nieważne czy ludźmi, elfami, smokami, synami martwych bogów, istniał jakiś stały element, było to coś, co Gorion zwykł nazywać quid pro quo.

– Drowy z Ust Natha ukradły moje jaja – powiedziała Adalon. – Chcę je z powrotem.

Abdel westchnął i cofnął się o krok od niej.

– To szaleństwo. To wszystko jest szaleństwem – rzekł.

– Jaja? – spytała Jaheira. – Masz… jaja?

– Powiedziałam ci, że jestem smoczycą, a ty mi nie wierzysz, druidko? – zapytała Adalon, a w kącikach jej ust igrał przebiegły uśmiech. – Chodźcie tą drogą, będzie tam więcej miejsca.

Z tymi słowy dziewczyna odwróciła się i wślizgnęła za skalne wypiętrzenie, znikając z pola widzenia. Jaheira zamierzała za nią podążyć, jednak Abdel podniósł dłoń, by ją zatrzymać.

– Powiedz mi proszę, że z nią nie pójdziesz – powiedział. – Jeśli to nie jest pułapka, to jestem…

– Daj spokój, Abdelu – rzekła zmęczonym głosem Imoen, mijając ich oboje i idąc za tajemniczą dziewczyną.

Jaheira rzuciła Abdelowi zrezygnowany uśmiech i prześlizgnęła się obok jego ręki. Zza zakrętu dobiegał odgłos, jakby ktoś pocierał skórą o kamień, jednak na tyle głośny, że mógł być całą armią odzianych w skóry żołnierzy, czołgających się po podłodze.

– Zamierzasz wejść do legowiska smoka – Abdel powiedział do oddalającej się Jaheiry. – W najlepszym przypadku.

– Gdybym chciała cię zabić, synu Bhaala – zza rogu zagrzmiał głos Adalon – już byłbyś martwy. – Jej głos był głośniejszy, głębszy – ten sam, ale w jakiś sposób większy.

Abdel podążył za Imoen i Jaheirą. Gdy wyszedł zza wypiętrzenia, niemal wpadł na plecy Jaheiry. Zanim zdołał coś powiedzieć, zobaczył powód, dla którego półelfka zatrzymała się tak gwałtownie.

Powiedzieć, że smoczyca była największą żyjącą istotą, jaką kiedykolwiek widział Abdel, nie byłoby żadną przesadą.

Jej ciało po tysiąckroć odbijało światło pochodni Imoen. Miała srebrną skórę, wypolerowaną do wysokiego połysku, falującą mięśniami i ciasno splecionymi łuskami. Namacalne uczucie potęgi, które wypływało z tej istoty, skutecznie paraliżowało całą trójkę niewielkich osób, które stały przed nią. Adalon była stworzeniem o boskim pięknie.

– Ocalicie Suldanessellar – jej głos rozlał się po jaskini z gardła ośmiokrotnie przewyższającego długością wzrost Abdela. – Pokażę wam drogę do Ust Natha. Odnajdziecie moje jaja i przyniesiecie mi je. Pokrzyżujecie tam plany Irenicusa i powstrzymacie armię drowów przed najechaniem na doliny Tethir. Wrócicie do mnie, a ja wyprowadzę was z tej zapomnianej przez bogów nory w ziemi. Stawisz czoła Irenicusowi i odzyskasz od niego swoją duszę, nawet jeśli to zaprowadzi cię do piekła. Wiesz, że nie masz żadnego wyboru, Abdelu Adrianie, synu Bhaala, marionetko zła, narzędzie dobra.

– Wiem – wyszeptał Abdel. – Wiem.

Smok podniósł się na tylnych łapach, a wszyscy troje instynktownie cofnęli się do tyłu.

– Nie wejdziecie do Ust Natha, wyglądając w ten sposób – rzekła smoczyca.

Masywne stworzenie zaintonowało strumień niezrozumiałych sylab i ramiona Abdela napięły się pragnieniem zaatakowania smoczycy, zanim rzucany przez nią czar spali go na popiół. Wypowiedziawszy tajemne słowa, smoczyca zamachała nad ich głową wielką łapą o srebrnych pazurach i Abdel poczuł, jak jego skóra pełza. Uczucie to było bardziej niż trochę niepokojące.

Spojrzał w dół, spodziewając się pokrywających go insektów, jednak to, co ujrzał, jeszcze bardziej wyprowadziło go z równowagi. Jego skóra nabrała koloru obsydianu. Poparzył na Jaheirę, która oglądała swoje ręce. Ona również stała się czarna, a jej uszy, niegdyś delikatnie spiczaste, teraz były na końcach zaostrzone niczym igły. Włosy zmieniły kolor na białe, a oczy stały się fioletowe. Imoen parzyła na swą koszulę, marszcząc czarne jak noc czoło.

– To… – powiedziała Imoen. – To po prostu…

– Wyglądacie jak drowy, brzmicie jak drowy, jesteście w stanie rozumieć język drowów – rzekła z przekonaniem smoczyca (wszystko mówiła z przekonaniem). – Będziecie mieć dostęp do miasta… jednak tylko na krótko. Czar wyczerpie się po…

– To jest takie złe – powiedział Abdel. – To jest szalone. Wszyscy powinniśmy się znaleźć z powrotem w tym domu wariatów.

– Abdelu… – rzekła Jaheira, a w jej glosie zabrzmiało ostrzeżenie.

Abdel westchnął i przez chwilę zastanawiał się, czy nie zachować milczenia, czy nie pogodzić się z tym wszystkim, czego najwyraźniej pragnęła od niego Jaheira.

– Nie – powiedział, odwracając się plecami do smoczycy. – To jest śmieszne. Dlaczego to w ogóle robimy? Zamierzamy wmaszerować po prostu do miasta drowów… miasta drowów… ponieważ mieliśmy szczęście natknąć się na smoczycę, która mówi nam, że tak powinniśmy zrobić, abyśmy mogli pokonać plany kogoś, kto jeśli chodzi o nas, już został pokonany. Jesteśmy razem. Mam, czego chciałem. A więc ten Irenicus zamierza zaatakować jakieś elfie miasto, w którym i tak nie byłbym mile widziany. Brzmi to bardziej na ich problem niż mój.

– Abdelu – rzekła Jaheira, zniecierpliwionym lecz uprzejmym głosem. – Wiem, że tak naprawdę w to nie wierzysz. Nie możesz pozwolić, aby Irenicus robił co chce z niewinnymi.

– A co z tą całą sprawą Bhaala? – spytała Imoen. – Myślisz, że to dobrze, abyśmy sobie od czasu do czasu zmieniali się w bezmyślne, mordujące potwory?

– Jest bardzo mało czasu na… – zaczęła smoczyca.

– Więc myślisz, że on to odwróci, jeśli go znajdziemy? – zapytał Abdel. – Nawet gdybyśmy jakoś przekonali go do tego, pewnie nie wiedziałby, jak to zrobić. Nie jestem nawet przekonany, czy to była jego robota. Moja krew zdradziła mnie na wiele więcej sposobów przy bardzo niewielkiej pomocy z zewnątrz.

Abdel odwrócił się do Jaheiry i powiedział – Chciałaś, żebym się zmienił, więc się zmieniłem. Teraz chcesz, żebym poszedł się zemścić. Pójdziemy za Irenicusem do tego elfiego miasta, a co potem? Zabijemy go? Poprosimy go, żeby odwrócił ten rytuał? Będziemy go o to błagać?

– Będę więcej niż szczęśliwa, mogąc go zabić – zaproponowała Imoen – jeśli ty nie chcesz.

Abdel przykucnął i złożył głowę w dłoniach.

– To go zabijmy, ale czy musimy…

Nie widział, jak smoczyca wciąga głęboki, pełny oddech, przestał jednak mówić, gdy podmuch lodowatego powietrza wręcz go uniósł. Głębiej w jaskini rozległa się seria wrzasków. Abdel przetoczył się, a kawałki szronu opadały z niego niczym płatki śniegu. Odwrócił się w kierunku krzyków i ujrzał tuzin sylwetek dosłownie zamarzniętych w miejscu. Za nimi kolejny tuzin rozproszył się pomiędzy stalaktytami. Światło pochodni było słabe, jednak Abdel nie potrzebował więcej niż sekundy, by uświadomić sobie, że owe sylwetki są drowami.

Загрузка...