Rozdział osiemnasty

Upadli z około metra na zimną, szorstką, kamienną podłogę jaskini. Gdy Abdel uderzył o ziemię, powietrze zostało wypchnięte z jego płuc, a za powiekami rozbłysły purpurowe i czerwone wybuchy. Natychmiast próbował podnieść się i przetoczyć, jednak wszystkim co mu się udało, było jedno szybkie, zamglone spojrzenie. Ujrzał jedną z ogromnych łap srebrnej smoczycy Adalon i usłyszał, jak dudniący głos mówi – Są bezpieczne – po czym stracił przytomność.

Obudziło go potrząsanie Jaheiry. Usiadł i przez kilka sekund kręciło mu się w głowie, zanim rozjaśniły mu się myśli.

– Jak długo? – spytał druidkę.

Jaheira wzruszyła ramionami i wstała, odwracając się w stronę smoczycy górującej nad ich głowami niczym żywa katedra z płynnego srebra. Smoczyca płakała. Abdelowi nabrzmiało serce, gdy to usłyszał, i wiedział już, wszystko nagle i wszystko jednocześnie, wiedział. Nieważne, czy było to ukartowane, czy nie, manipulacja czy nie, oszustwo czy nie, nadszedł czas, by zrobić coś odpowiedniego. Nadszedł czas, by odcierpieć małe zła tych, którzy weszli do jego życia i wyszli z niego, i nadszedł czas, by położyć temu wszystkiemu kres – nie tylko na chwilę czy dwie, lecz na całe życie. Chciał uratować Imoen oraz Jaheirę i zrobił to, lecz było jeszcze więcej do zrobienia. Był Irenicus i choć nie rozumiał zła, do jakiego dążył ten mężczyzna, wiedział, że do niego należy, w ten czy inny sposób, powstrzymanie go.

Spojrzał na bok i zobaczył Imoen, zaciskającą ręce wokół siebie i siedzącą pod stalagmitem, płakała. Jaheira usiadła tam, gdzie stała, spoglądając na masywną łapę smoczycy, wiszącą nad wozem, wiszącą nad jej potomstwem. Pazur równie wielki jak dwóch mężczyzn opuścił się powoli i pogładził jedno z jaj tak delikatnie, że Abdel nie mógłby uwierzyć, iż człowiek byłby do tego zdolny, nie mówiąc już o czymś rozmiaru sporej twierdzy.

Abdel odwrócił wzrok i ujrzał Yoshimo.

Kozakurczyk sztyletował najemnika wzrokiem ani trochę nie będąc poruszonym – ledwo będąc w ogóle świadomym – widokiem nadludzkiej radości smoczycy.

– To było głupie – powiedział Yoshimo do Abdela szorstkim i niskim głosem. – Głupio było to zrobić… i co z tego macie?

Jaheira odwróciła się, by spojrzeć na Yoshimo, a Abdel wstał powoli, sięgając po miecz. Yoshimo wyciągnął własną klingę i stanął przed synem Bhaala.

– Na łaskę Mielikki, ty idioto! – wrzasnęła Jaheira do Yoshimo. – Czy masz jakiekolwiek zrozumienie, gdzie jesteś i co zostało zatrzymane?

– Co zostało zatrzymane? – zakpił Yoshimo. – Czy masz jakieś pojęcie, druidko, co reprezentowała ta brama? Jaką moc to coś… Nie mieliście być tak… aktywni.

– Mieliśmy być dobrymi, małymi marionetkami, czy tak? – spytał Abdel, zdumiony jak mało gniewu żywił wobec Kozakurczyka.

Yoshimo westchnął, zaszczycił smoczycę szybkim spojrzeniem i schował miecz.

– To się jeszcze nie skończyło.

– Ona zamierzała cię zabić – powiedziała nagle Imoen głosem pełnym bólu. – Wampirzyca zamierzała cię zabić w tej samej chwili, w której zostalibyśmy wysłani w drogę.

– W jakim celu? – zapytał ją Yoshimo, jego oczy zdradzały akceptację tego, co powiedziała.

– A w jakim celu miałaby trzymać cię przy życiu? – odparła za Imoen Jaheira. – Z dobroci serca? Z wdzięczności? Ona zjada takich jak ty… a przynajmniej zjada ich krew.

Twarz Yoshimo przeciął będący zupełnie nie na miejscu uśmiech.

– Nie uczynię żadnej smutnej próby, by się kłócić, młoda druidko.

Abdel schował miecz i podniósł wzrok, by zobaczyć, jak smoczyca podnosi ostrożnie swoje jaja z roztrzaskanego wozu.

– Yoshimo – powiedział Abdel. – W każdych innych okolicznościach zabiłbym cię teraz i miałbym z tym spokój, ale… zastanawiałem się. Możesz pójść z nami. Możesz mieć szansę, aby…

– Odkupić się – zaproponowała z uśmiechem Jaheira.

Abdel przytaknął i rzekł – Albo cię zabiję. Uwierz mi, że cię zabiję.

Yoshimo ukłonił się nisko i rzekł – Zaufam synowi boga mordu, gdy daje mi swoje słowo w tej kwestii, moi przyjaciele, jednak jestem najmniejszym z twoich wciąż sporych zmartwień. Nie znajdziesz się tam, gdzie spodziewa się ciebie Irenicus, jednak jesteś daleko od bezpieczeństwa. Suldanessellar jest daleko od bezpieczeństwa. Zapominasz o rytuale. Zapominasz, co krąży w żyłach twoich oraz twojej siostry przyrodniej. Następnym razem owa piękna druidka może nie mieć tyle szczęścia ze strony istot, którymi oboje się stajecie.

Abdel pozwolił, by przez jego nos przeszedł długi oddech, po czym powiedział – Tak, muszę o tym porozmawiać z panem Irenicusem.

– Ja również – wyszeptała Imoen.

– Obydwoje będziecie mieć na to szansę – rzekła smoczyca głosem donośnym lecz delikatnym w odbijającej echo jaskini. – Wskażę wam ścieżkę, która prowadzi w górę, na skraj lasu Tethir. Odnajdźcie elfa o imieniu Elhan i przekażcie mu swoją opowieść. Macie przed sobą dwie bitwy: jedną o Suldanessellar i jedną o wasze dusze. Wątpię, czy możecie wygrać jedną z nich, nie wygrywając drugiej.


Światło było oślepiające, a nie wyszli nawet jeszcze z tunelu. Abdel zamrugał i spojrzał na Jaheirę. Jej oczy były czerwone, a łzy ryły ślady na zakurzonych policzkach. Abdel przyjął, że łzy pochodzą od płynącego z zewnątrz światła, wiedział jednak, że może ona płakać z ulgi, że wyszła w końcu na świeże powietrze. Abdel sam czuł się, jakby miał płakać.

– Smoczyca dotrzymała słowa – powiedział Yoshimo.

Abdel został niemal zaskoczony dźwiękiem głosu skrytobójcy. Wszyscy byli tak cisi, od momentu kiedy ujrzeli wyjście z tunelu i odczuwali taką ulgę, widząc koniec ogłupiającej podziemnej wędrówki. Abdela nie obchodziło nawet, gdzie byli.


Sprowadź swoich ludzi do Suldanessellar – Jon Irenicus powiedział w umyśle Bodhi – i bądź przygotowana, by ich wszystkich zabić.

Właśnie miała zamiar odpowiedzieć, kiedy bełt z kuszy przebił się przez giętkie, blade ciało jej torsu i wyleciał gwałtownie z drugiej strony. Wampirzyca, nie odniósłszy szkód pomimo chwilowego nieporządku, podniosła wzrok i ujrzała, jak grupa Złodziei Cienia wyłania się z ciemności za wielkim marmurowym mauzoleum. W otoczonej murami Dzielnicy Grobowej Athkatli noc była zachmurzona i ciemna, jednak niemartwy wzrok Bodhi dostrzegł dostatecznie wyraźnie pięciu skrytobójców. Jednym z nich była starsza kobieta, o której słyszała, jak rozmawiali niektórzy z jej własnych ludzi. Była kapłanką Xvima i nazywała się Neela.

Słyszała, że ta Neela jest martwa, jednak Bodhi sama była kiedyś martwa przez krótki czas. Kapłanka sprowadziła ze sobą jedynie czworo innych, kobietę oraz trzech mężczyzn w nazbyt znajomych czarnych szatach Złodziei Cienia. Bodhi pozwoliła sobie na uśmiech. Jakże głupio, a mimo to odpowiednio wyglądali tutaj, na cmentarzu w nocy.

– Sheeta… – powiedziała Bodhi, kiwając głową w kierunku skrytobójcy naciągającego szaleńczo kuszę, gdy zbliżali się jego towarzysze. Odgłos wyciągania przez Bodhi bełtu z pleców niemal zagubił się w świście procy małej orczycy.

Po prostu weźcie ich wszystkich – wysyczała kapłanka, jej cichy głos poniósł się wyraźnie przez nieruchome nocne powietrze.

Kamień opuścił procę Sheety i zanim skrytobójcy mogli zbliżyć się bardziej niż na pół kroku, odbił się mocno od czubka niemal naciągniętej kuszy. Cięciwa brzęknęła, posyłając pocisk nieszkodliwie w suchą trawę. Skrytobójca szarpnął ręką w tył i syknął z bólu, po czym jego oczy wybałuszyły się, gdy obserwował, jak kusza rozpada się powoli na części na ziemi pod jego nogami. Bodhi uśmiechnęła się, wiedząc, że Sheeta nie trafiła kuszy tak mocno, po prostu wiedziała, gdzie uderzyć. Bodhi ją lubiła.

Kapłanka cofnęła się, lecz troje pozostałych skrytobójców parło do przodu. Jeden z nich wyciągnął spod swej czarnej tuniki krótki, gruby, zaostrzony przedmiot. Kobieta wyjęła dwa wąskie noże do rzucania, a drugi mężczyzna pozwolił, by jego sejmitar zaskrzypiał dla efektu i wysunął go powoli z pochwy.

– Goram – powiedziała Bodhi – Nevilla, Naris i Kelvan, dołączcie do nas, proszę.

Kapłanka była jedyną ze Złodziei Cienia, która nie wyglądała na zaskoczoną, gdy czworo pozostałych wyszło zza krypt oraz dużych nagrobków za Bodhi. Naris, niegdyś członek Złodziei Cienia, zakręcił lśniącym, ostrym jak brzytwa berdyszem i zachichotał. Kelvan, również były członek gildii, wyciągnął dwa krótkie miecze. Goram i Nevilla, wampirze sługi Bodhi, zasyczeli z wyciągniętymi kłami na zbliżających się skrytobójców i cała ich trójka zawahała się bardziej, niż powinien dopuszczać ich trening.

– Jesteście Złodziejami Cienia – kapłanka przypomniała swoim ludziom. Dwoje z nich zerknęło na nią, lecz cała trójka ruszyła szybciej.

Ten najbliżej Bodhi posiadał grubą, zaostrzoną broń, którą wampirzyca szybko rozpoznała jako ociosany, drewniany kołek. A więc byli na nią przygotowani. Skrytobójca był szybki jak na człowieka, Bodhi musiała mu to przyznać, i nawet z drewnianym kołkiem trzeba było nie lada nerwów, by zaszarżować na wampira. Gdyby Nevilla nie pojawiła się tak szybko u boku Bodhi, mogłaby znaleźć się w niebezpieczeństwie z powodu kołka. Zamiast tego chwyciła Nevillę szorstko za ramię i pociągnęła sługę przed siebie, akurat gdy skrytobójca wykonywał pchnięcie kołkiem. Nevilla najwyraźniej zdała sobie sprawę, co się stanie, wydała bowiem z siebie przerażony wrzask, kiedy zabójca skorygował rękę w połowie ciosu i zamiast Bodhi ugodził właśnie ją. Musiał uznać, że jedna wampirzyca jest równie dobra jak inna.

Kołek wbił się w pierś Nevilli z głośnym trzaskiem i słabsza wampirzyca obwisła bezwładnie.

Skrytobójca uśmiechnął się, robiąc minę, która okazała się jego ostatnią. Kelvan znalazł się za nim i skrzyżował swe ostre, krótkie miecze na przedzie szyi skrytobójcy, zaciskając je niczym nożyczki. Głowa ofiary odpadła w fontannie krwi, przed którą Bodhi uchyliła się, ciskając bezwładną sylwetkę Nevilli na upadające ciało pozbawionego głowy mężczyzny i odpychając oboje od siebie.

Bodhi skierowała do Kelvana zadowolony uśmiech, uśmiech który mężczyzna odwzajemnił wilczym wyszczerzeniem, zanim odwrócił się na spotkanie pozostałych skrytobójców. Miała szczęście, że na niego trafiła, i pomyślała o uczynieniu go sługą. Teraz kiedy Nevilla nie żyła, wpadła na pomysł, aby przyspieszyć ten proces. Kelvan i Naris najbardziej spodobali jej się spośród skrytobójców, których wywabiła ze Złodziei Cienia na rozkaz Irenicusa. Rada Cienia, która biurokratycznie rządziła ich małym skrytobójczym królestwem, założyła po prostu, że przez ostatnie półtora miesiąca Irenicus formował własną, rywalizującą gildię. Do pewnego stopnia była to prawda, jednak ci skrytobójcy nie będą wysyłani, by zabijać grubych kupców za sakiewkę złotych monet. Owi mężczyźni i kobiety przysłużą się wyższym celom Irenicusa, planom, których Rada Cieni nie byłaby sobie w stanie wyobrazić, nieważne jakby się starała. A więcej niż trochę zdumiewało Bodhi i rozczarowywało to, kiedy na to pozwoliła, że ta jej gildia naprawdę była dobra – każdego dnia robiła się lepsza – i stawała się szybko rzeczywistym rywalem dla Złodziei Cienia. Zaczęło się to jako kolejna w długim szeregu przysług, jakie wykonała dla najbardziej przez siebie uwielbianego mężczyzny, jednak zaczęła myśleć o… możliwościach.

Sprowadzenie tych moich wszystkich cudownych, małych skrytobójców do jakiegoś elfiego miasta tylko po to, żeby ich zabić – pomyślała, kierując te słowa do odległego umysłu Jona Irenicusa – wydaje się stratą.

Och nie – odparł szybko – ani jedna kropla ich krwi nie zostanie zmarnowana. Te twoje zabaweczki pomogą mi wyzwolić z tego dziecka Bhaala taką moc… Sprowadzę Zabójcę.

Wszystko to, żeby zabić jedną elfkę?

Jedną elfkę, tak – odrzekł Irenicus. – Jedną elfkę, której śmierć znów uczyni mnie nieśmiertelnym.


– To piętnaście dni – powiedział Abdel. – Byliśmy tam na dole przez piętnaście dni?

Jaheira i Imoen spojrzały na niego zdumione.

– Nie jestem pewna – rzekła powoli Imoen – czy to wydaje się większą, czy mniejszą ilością czasu niż naprawdę.

– I powiedziano wam, żebyście nas oczekiwali? – spytała Jaheira szczupłego elfa o stanowczej twarzy, który był najwyraźniej przywódcą patrolu.

– Można tak powiedzieć, druidko – elf odparł w mocno akcentowanym wspólnym.

– Kto nas oczekuje? – spytał podejrzliwie Yoshimo.

Elf spojrzał pusto na Yoshimo, najwyraźniej nie chcąc odpowiadać na to pytanie. Odwrócił się do Jaheiry i wypowiedział zdanie czy dwa w śpiewnym elfim, które spowodowały, że Jaheira zaczerwieniła się. Abdel poczuł, jak włosy podnoszą mu się na karku wskutek tego, że nie był dopuszczony do całej rozmowy. Imoen zerknęła na niego i skrzywiła się.

– Musimy iść z nimi do ich obozu – rzekła Jaheira.

– Kolejne kilka dni… na piechotę – dowódca patrolu elfów powiedział spokojnie, jakby opisywał poranny spacer.

Abdel westchnął. Szedł już dłużej.

Dowódca patrolu ściągnął swój farbowany na zielono płaszcz i podał go Jaheirze, która wzięła go i podziękowała skinieniem głowy. Noc była chłodna i pomiędzy drzewami syczał mroźny wietrzyk. Ciemny las był ożywiany odgłosami zwierząt wszelkiej wielkości i rodzaju, żegnających ostatnie ślady indygo na czarnym już niebie i witających rozsiane na nim gwiazdy, zaglądające przez gruby baldachim.

Poważny elf spojrzał na Abdela i rzekł – To nie jest zwyczajne.

– Nic co jest z tym związane, nie jest zwyczajne, proszę pana – stwierdziła Imoen, pozwalając, by na jej słowa padł sarkazm.

– Królowa jest w niebezpieczeństwie – powiedział elf. – Należy robić wyjątki, nawet wpuszczać ludzi do lasu.

– Królowa… – stwierdziła Jaheira, rzucając na elfa stanowcze, zdumione spojrzenie. – Ellesime.

Przywódca patrolu przyglądał się jej przez dłuższy czas, nic nie mówiąc, po czym uśmiechnął się ze zniecierpliwieniem i rzekł – Były już wyjątki. Powiedziano nam, abyśmy uznali to za jeden z nich.

Patrol odwrócił się, a Abdel, Jaheira, Imoen oraz Yoshimo podążyli za nim głębiej w las Tethir, miejsce, które niewielu ludzi kiedykolwiek widziało.

– Dotrzemy do bramy przed pierwszym światłem – powiedział elf, zerkając niedbale do tyłu.

– Bramy? – spytał Abdel.

Jaheira uśmiechnęła się i westchnęła, w równym stopniu ze zmęczenia, jak i wdzięczności.

– Będziemy w obozie jutro o tej porze – rzekł elf.


Skrytobójca z kuszą po prostu odwrócił się w końcu i uciekł.

Goram i Naris puścili go, koncentrując wzrok na kapłance. Za nimi Sheeta wsunęła kamień w procę, a Bodhi przyglądała się scenerii z jedynie niezbędnym zainteresowaniem.

Kapłanka wymruczała szereg wydawałoby się pozbawionych znaczenia słów i wykonała szereg mających jeszcze mniejsze znaczenie gestów. Podniosła w dłoni coś, co zniknęło, gdy wycharczała ostatnie słowo modlitwy. Goram przeszedł w bok, choć Bodhi nie była pewna, czego stara się on uniknąć. Naris wyskoczył do przodu, wyciągając prosto przed siebie ostrze swego berdysza, lecz nie zdążył dopaść kapłanki, zanim nie skończyła czaru.

Naris cofnął prawą rękę, by ustawić odpowiednio broń, i zastygł w tej pozycji. Bodhi usłyszała jak kamień z procy Sheety upada na twardą ziemię i wampirzyca odwróciła się, by na nią spojrzeć. Niska orczyca również zamarła w bezruchu. Jej małe brwi były zmarszczone, a oczy jaśniały, lecz nie mogła poruszyć nawet jednym mięśniem. Goram i Kelvan byli nietknięci i szybko ruszyli z odpowiedzią.

Złodziej Cienia z sejmitarem wyszedł na spotkanie Kelvanowi i obydwaj uśmiechnęli się paskudnie na brzęk stali o stal.

– Spraw, aby tej suce było bardzo, bardzo przykro, Goram – powiedziała beznamiętnie Bodhi i wampir bez najmniejszego wahania pobiegł do kapłanki Neeli.

Kiedy? – Bodhi spytała Irenicusa przez dzielące ich kilometry.

Gdy Imoen i Abdel dotrą tutaj – odpowiedział. – Wkrótce.

Neela wyciągnęła coś, co najwyraźniej było zaklętym buzdyganem. Podniosła go na zbliżającego się raptownie Gorama. Kelvan był zaangażowany w walkę ze skrytobójcą dzierżącym sejmitar, zaś Sheeta oraz Naris zostali magicznie unieruchomieni. Bodhi zdała sobie sprawę, że nadszedł czas, aby wkroczyć do akcji.

Złodziej Cienia zdołał odepchnąć Kelvana do tyłu i Bodhi zaryzykowała zerknięcie, by sprawdzić postępy swego człowieka. Dwa krótkie miecze Kelvana świszczały w nocy, krzesząc iskry o sejmitar skrytobójcy. Bodhi odwróciła wzrok, gdy ujrzała, że Kelvan przypadkowo wypatroszył nieruchomą sylwetkę Narisa.

– Cholera! – stęknął Kelvan. Złodziej Cienia roześmiał się, zadowolony ze szczęśliwej przerwy.

Goram nie dotarł do kapłanki, zanim nie został zasypany salwą ciśniętych noży. Bodhi nie martwiła się o niego – ostrza ze zwyczajnej stali nie stanowiły dla niego większego niebezpieczeństwa niż dla niej – była jednak pod wrażeniem celności Złodziejki Cienia.

– Nie strać ich, Selarro – powiedziała kapłanka swojej podwładnej. – Weź kołek.

Młoda kobieta rozejrzała się po ciemnej ziemi w poszukiwaniu kołka i zauważyła, że wciąż wystaje z nieruchomej piersi Nevilli. Bodhi uśmiechnęła się i cofnęła o krok. Widziała, że Selarra zdaje sobie sprawę, że Bodhi jest pomiędzy nią a martwą służką.

Kelvan odnalazł w końcu lukę w nieprzerwanych atakach Złodzieja Cienia i wykorzystał rosnącą pewność siebie skrytobójcy. Złodziej Cienia śmiał się jeszcze, gdy Kelvan go patroszył, w końcu uświadomił sobie, że przegrał, gdy drugie ostrze Kelvana przebiło się przez jego gardło.

Kuszące parcie Bodhi w bok doprowadziło ją na wyciągnięcie ręki od kapłanki i wampirzyca wykorzystała pierwszy atak Gorama za pomocą swoich silnych, podobnych szponom paznokci, i rozorała własnymi pazurami twarz Neeli. Goram uchylił się przed szybkim ciosem zaklętego buzdyganu i musiał się niemal rzucić na ziemię, by uniknąć szaleńczego ataku. Kapłanka wrzasnęła ze złością, gdy Bodhi pozbawiła ją oka mocnym szarpnięciem ostrych pazurów. Buzdygan wypadł Neeli z garści.

– Mogłam zabrać ich wszystkich, suko – powiedziała Bodhi kapłance Złodziei Cienia. – Mogłam mieć wszystkich twoich skrytobójców, całą gildię.

Wampirzyca odwróciła się do Selarry, lecz przemówiła do swego sługi.

– Ty weź kapłankę – rzekła. – Ja chcę tą z nożami.

Загрузка...