Abdel widział setki osób zabijanych na setki różnych sposobów, jednak obserwowanie jak srebrna smoczyca Adalon szaleje wśród drowów, przechodziło wszystko, co mógłby sobie wyobrazić.
Ogromne stworzenie posuwało się do przodu równie szybko, jak jaszczur o wielkości stanowiącej jego jedną tysięczną. Po drodze roztrzaskało sześciu zamarzniętych drowów, a Abdel mógł jedynie odskoczyć na bok.
W jaskini odbił się echem odgłos wystrzeliwanych kusz i Abdel uznał, że widział, jak przynajmniej jeden mały bełt odbija się od lśniących, srebrnych łusek Adalon, jednak smoczyca nawet się nie wzdrygnęła. Usłyszał wiele wyciąganych mieczy i to przypomniało mu, by wyjąć własny. Kiedy ujrzał swoją dłoń, czarną dłoń, przystanął na moment.
Adalon podniosła jednego drowa wojownika – mężczyznę w lśniącej kolczudze – i ścisnęła go tak mocno, że oczy wybałuszyły mu się, zanim zginął jako krwawy strzęp z pogruchotanymi kośćmi. Adalon cisnęła go na podłogę jaskini w krwawej stercie, przed którą musiał uskoczyć jeden z jego towarzyszy.
W pobliżu smoczej głowy eksplodowało coś niczym kula ognista lub jakiś inny wyraźnie magiczny ogień, jednak ona się tylko podrapała i odrzuciła na bok drowa, który rzucił czar. Nieskuteczny mag trafił w ścianę jaskini wystarczająco mocno, by głowa pękła mu niczym jajko.
Abdel spojrzał na gromadę rozpraszających się szybko drowów i zobaczył, jak jeden z nich odwraca się od smoczycy. Drow nawiązał kontakt wzrokowy z Abdelem i najemnik skierował się do mijającej go stopy wielkiego jaszczura, jakby zamierzał ją zaatakować. Coś mówiło Abdelowi, że i tak nie przeciąłby srebrnych łusek stworzenia, ale iluzja wydawała się działać. Kiedy znów zerknął na drowa, kiwał głową, odwracając się do ucieczki.
Grupka drowów wojowników zamierzała uciec wraz z nim, jednak pchnął ich z powrotem do smoczycy i rzucił się za skalne wypiętrzenie. Mrożący dech smoczycy opadł na wojowników falami lśniącego szronu i zamroził obydwu w pół krzyku. Stali się tak zimni, że gdy smoczyca zamachnęła się w ich stronę ogonem, roztrzaskała ich, jakby byli zrobieni z dmuchanego szkła.
Idźcie! – w głowie Abdela zagrzmiał głos należący do Adalon. – Wasza trójka musi iść – nie macie za dużo czasu. Znajdźcie tego drowa, przywódcę, i wróćcie z nim do Ust Natha. Idźcie!
Jaheira chwyciła Abdela za ramię i choć wiedział, że to ona, mimo to był zaskoczony jej wyglądem. Była teraz mrocznym elfem w każdym calu, podobnie jak on i Imoen.
– Byliśmy oddziałem zwiadowczym – powiedział Abdel, zakładając, że nawet jeśli to nie podziała, wciąż będzie najprawdopodobniej w stanie zabić samotnego drowa.
Mroczny elf skinął głową i westchnął, siedząc na nierównej, kamiennej podłodze w ciemnej jaskini niczym opróżniony do połowy worek ziarna. Abdel popatrzył na Jaheirę, która spoglądała na niego z ledwo ukrywanym zdumieniem. Wiedział, że nigdy nie zdobyłby się na to, by powiedzieć jej, że podstęp był sporym ryzykiem.
Drow skulił nogi do pozycji, która Abdelowi wydawała się bolesna. Spomiędzy warg mrocznego elfa wydostało się westchnienie – bardziej powolny, miarowy wydech. Jego oczy były zamknięte i było oczywiste, że nie tylko stara się uspokoić, lecz że mu się to udaje.
– Kto dowodzi? – spytał mroczny elf, otwierając oczy i patrząc bezpośrednio na Jaheirę.
Druidka zerknęła na Abdela, a drow podążył za jej spojrzeniem. Zmarszczył brwi i wydawał się zakłopotany. Abdel miał zamiar ogłosić swoje przywództwo nad drużyną, uświadomił sobie jednak, że z jakiegoś powodu drow uważa to za niezwykłe. Abdel spojrzał na Imoen i kiwnął leciutko głową. Znali się wystarczająco długo i Abdel wiedział, że uda jej się zrozumieć, co dzieje się pomiędzy nimi a ich pełnym rezerwy nowym przyjacielem.
– Ja – powiedziała Imoen, w nowej skórze jej głos zabrzmiał dostojnie.
Drow skinął głową i rzekł – Jestem Solausein, drugi po Phaere.
Imoen nie miała pojęcia co odpowiedzieć, więc tylko kiwnęła głową.
– Zostałem wysłany, żeby zabić smoka – oznajmił Solausein.
Imoen zerknęła na Abdela, po czym powiedziała – My zostaliśmy wysłani, by zaoferować mu jeszcze jeden układ.
Abdel nie mógł nie poczuć iskry dumy. Imoen naprawdę potrafiła sprostać sytuacji.
– Cóż – rzekł drow – z całym należnym szacunkiem, ale wygląda na to, że Phaere założyła, iż wam się nie powiedzie.
– Czy założyła, że wam również? – powiedziała Imoen, podniósłszy jedną brew.
Drow spojrzał na nią ostro, lecz szybko odwrócił wzrok. Wstał jednym płynnym ruchem. Abdel musiał mocno się starać, by powstrzymać się przed wyciągnięciem miecza. Solausein nie zaatakował jednak. Jego wzrok pozostał utkwiony w ziemi.
– Powinniśmy wrócić do Ust Natha – powiedział, nie patrząc na nich.
Imoen uśmiechnęła się do Abdela i odezwała się do drowa – Ty obejmij szpicę.
– Wszystko to dla taktyki dywersyjnej – powiedziała Phaere, wpatrując się w wysoki łuk dokończonej bramy. – Powiem jedną rzecz na rzecz ludzi: myślicie w wielkiej skali.
Bodhi spojrzała na nią chłodno i rzekła – Nie byłam człowiekiem od bardzo dawna, młoda opiekunko.
Phaere odwróciła się do wampirzycy i uśmiechnęła, pozwalając, by jej wzrok przesuwał się powoli w górę wzdłuż szczupłego, odzianego w skórę ciała Bodhi.
– Pozostaję poprawiona – powiedziała.
Bodhi pozwoliła drowce spojrzeć na siebie. Wampirzyca skierowała jej uwagę na bramę. Była wielka – zdecydowanie wystarczająco, by mogła przejść przez nią cała armia. Teraz była jedynie łukiem z gładkiego kamienia, wciąż jednak dawała poczucie potęgi, magicznej energii, którą Bodhi mogła czuć z oddali. Kiedy zostanie zaktywowana przez tuzin stojących obok drowów magów, otworzy zaklęte przejście przez przestrzeń i czas na powierzchnię, do miejsca, do którego Bodhi nigdy nie mogłaby wejść, nie mówiąc już o regimencie uderzeniowym drowów.
– I to zadziała – rzekła Bodhi, upewniając się, że brzmi to bardziej jak ostrzeżenie niż jak pytanie.
Phaere wciąż wpatrywała się w Bodhi, gdy powiedziała – Zadziała.
Drowka odwróciła się ostatecznie i wykrzyczała imię.
Czułe uszy Bodhi wychwyciły syczące szepty tuzina magów i coś powiedziało jej, by odwróciła się od bramy. Nastąpił błysk światła, które byłoby bolesne dla jej przyzwyczajonych do ciemności oczu. Phaere zakrywała swoje oczy dłonią. Kiedy Bodhi obróciła się z powrotem do bramy, było to niczym spoglądanie w pomarszczoną sadzawkę, która w jakiś sposób stała prostopadle do ziemi. Tam gdzie wcześniej mogła widzieć przez łuk zaokrąglone dachy i czubki wież Ust Natha, miasta drowów, teraz znajdowało się jedynie niebiesko-fioletowe migotanie. Rejestrowała również słyszalne brzęczenie.
– Mówiłaś, że chcesz zobaczyć, jak działa – rzekła Phaere.
Bodhi uśmiechnęła się do niej.
– Twoja armia jest dobrze przygotowana – powiedziała wampirzyca, znów bardziej jak ostrzeżenie niż jak pytanie.
– Jest przygotowana w takim stopniu, jakiego wymagamy, to prawda – odparła Phaere. – To wasze miasto elfów jest bardziej jak wioska. Moi odlegli kuzyni – wypowiedziała słowo „kuzyni” z niemałym zadowoleniem – uciekli w większej części do swego bezcennego Evermeet. Nie powinno być zbyt trudno ich pokonać. W końcu nie jest to coś, czego mogliby oczekiwać. Nie posyłamy armii na powierzchnię. Nigdy.
– Istotnie – rzekła Bodhi, wciąż przyglądając się ścianie magii przed sobą. – To jest dokładnie to, na co liczyłam. Muszą zostać zaskoczeni i… zajęci, abyśmy mogli zrobić to, co mamy zrobić.
– Nie będę się trudzić pytaniem, co to dokładnie ma być – powiedziała Phaere. – Zresztą nie obchodzi mnie to tak naprawdę? Jeśli zdobędę mythal, możecie zrobić z Suldanessellar, co będziecie chcieli.
Bodhi przytaknęła i rzekła – Dostaniesz swój mythal.
Drowka szukała magicznego mechanizmu elfów – nazywanego mythalem. Bodhi nie rozumiała dokładnie, czym on był. Wszystkim, co potrzebowała wiedzieć, było to, że Phaere potrzebowała go tak bardzo, że poprowadzi regiment drowów wojowników do lasu Tethir, by go zdobyć. Fakt, że w Suldanessellar nie było mythalu i Irenicus nie miał zamiaru zdobywać go dla niej, był czymś, o czym Phaere będzie musiała się sama dowiedzieć. Do czasu kiedy tak się stanie, Irenicus skończy z tym, co sam musiał zrobić, i już dawno znikną, pozostawiając elfy oraz drowy, by same załatwiły resztę – pozostawiając je, by pozabijały się nawzajem.
– Osoby, które podążały za nami, wkrótce tu będą – powiedziała Bodhi. – Widziały się już ze smoczycą.
– Zdumiewające – sapnęła Phaere – sposoby… Straciłam wojowników, zdobywając te jaja.
– Cóż – rzekła Bodhi, podchodząc o krok bliżej do brzęczącej bramy – to dobrze dla ciebie. Kiedy ich trójka tu dotrze, będą musieli sądzić, że udało im się odzyskać jaja. Będą chcieli uciec z miasta i zanieść jaja smoczycy, o której będą myśleć, że pośle ich do Suldanessellar. Mam tu kogoś, kogo będą uważać za przyjaciela, a kto skieruje ich w odpowiednim kierunku – przez bramę.
– Poślesz ich z powrotem do smoczycy?
Bodhi uśmiechnęła się.
– Brama nie prowadzi do smoczycy, Phaere. Zaniesie ich tam, gdzie ja będę chciała, aby trafili.
– Ludzie w Ust Natha – powiedziała Phaere. – To nie jest odpowiednie.
Bodhi zignorowała mroczną elfkę i rzekła – Oto i on.
Brzęczenie bramy zmieniło na króciutką chwilkę tembr i kolor oddalił się od fioletu zbliżając się bardziej do błękitu. Na marmurowe płyty placu w Ust Natha wyszedł niski mężczyzna o okrągłej twarzy, z rysami elfa, lecz uszami człowieka.
– Yoshimo – powiedziała Bodhi.
Kozakurczyk rozejrzał się dookoła, otworzył w zachwycie usta i poświęcił chwilę na odnalezienie Bodhi.
Uśmiechnął się słabo i rzekł – Bodhi, masz jak najbardziej niezwykłych przyjaciół.
– To samo mówi się o tobie – odparła. – Jestem pewna.
Bodhi wystąpiła o krok, a Yoshimo wzdrygnął się, cofając. Spowodowało to, że Phaere zaśmiała się, a Yoshimo zaczerwienił.
Bodhi spojrzała na Phaere i powiedziała – Zajmij się nim dla mnie, dobrze?
Phaere uśmiechnęła się kwaśno i przytaknęła. Bodhi przeszła przez bramę i zniknęła.