Spokój.
Nie cisza, były dźwięki: odgłosy biegnących stóp, palącego się drzewa, płaczących dzieci, nawołujących głosów, pytających w elfim czy wszystko w porządku, czy ktoś nie widział mojego męża, czy ktoś wie, co stało się z moją rodziną…
Abdel słyszał to wszystko, jednak jako jedno przytłumione, podobne do fali brzęczenie. Czuł jak krew cieknie mu z uszu. Bolały go oczy, podobnie jak głowa. Czuł się źle. Kolcza tunika oraz spodnie, które przyjął od Bodhi, zlane były krwią, która pachniała ostro żelazem i potęgą.
Widział, jednak jego wzrok był zamglony, na swój sposób niemal tak odrętwiały jak bark i bok. Jaheira pochyliła się nad nim i choć dostrzegał, jak jej wargi formułują jego imię, dźwięk jej głosu zatonął pod naciskiem tępego ryku. Był tam również Elhan, a później obydwoje ciągnęli go po nierównej, zarośniętej mchem i zlanej krwią ziemi. Doprowadzili go pod jedno z drzew i Abdel jęknął z bólu, który palił górną część jego ciała, gdy posadzili go delikatnie pod pniem pradawnego drzewa.
– Zabiłem ją – powiedział, jego własny głos odbił mu się w głowie echem w pełnym dysonansu kontraście wobec stłumionych odgłosów otaczającego go pola bitwy. – Zabiłem ją… zabiłem ją… zabiłem…
Ziemia zatrzęsła się i z bagniska stłumionych dźwięków wyrwał się syk. Abdel próbował spojrzeć w kierunku źródła tego odgłosu, choć wiedział, że to nie może być Niszczyciel. Zamknął oczy.
– Zabiłem ją – powtórzył.
– To Niszczyciel – rzekł Elhan.
Abdel był zdumiony dźwiękiem głosu elfa. Tępe brzęczenie przechodziło w przenikliwe dzwonienie, zaczynał jednak słyszeć przez nie głosy.
– Wciąż podryguje – dodał Elhan.
Abdel chciał się uśmiechnąć, lecz jego twarz nie odpowiadała.
– Rany Abdela już się goją – powiedziała Jaheira, ignorując agonalne spazmy Niszczyciela. – To niemożliwe. Przestał krwawić, ale mogę bez problemu spojrzeć przez dziurę w jego ramieniu.
Abdel chciał powiedzieć „Zabiłem ją”, jednak wszystkim co był w stanie zrobić, było bezwładne opuszczenie żuchwy.
– Nigdy nie widziałem czegoś takiego – przyznał Elhan. – Był jak szaleniec. Teraz ta regeneracja… To nie… człowiek.
Jaheira potrząsnęła głową, a rysy jej twarzy były rozluźnione przez coś, co wyglądało dla Abdela jak zachwyt.
– On teraz jest jak awatar. Jest jak Niszczyciel, tylko silniejszy. Nie jest człowiekiem. Sądzę, że nigdy nim nie był… nie całkowicie. Powinnam była wiedzieć, że nie będzie w stanie wiecznie zaprzeczać temu, czym jest.
Jaheira dotykała go. Dotyk jej dłoni na skórze był ciepły, miękki i uspokajający. Odrętwienie ustępowało miejsca temu odczuciu i palącemu, parzącemu mrowieniu. Jaheira wyszeptała czar i Abdel poczuł, jak łaska Leśnej Królowej wlewa się w niego, mieszając z krwią boga, któremu Mielikki nigdy nie okazałaby miłosierdzia.
Abdel zdołał otworzyć oczy i uśmiechnął się do niej. W uśmiechu, którym odpowiedziała Jaheira, była ulga, lecz zmieszana ze smutkiem.
– Musiałeś, Abdelu – powiedziała mu cicho. – Ona odeszła, zanim…
Druidce przerwał rozszczepiający uszy trzask, po którym nastąpiły zaskoczone krzyki tuzina elfów.
– To pęka! – zawołał Elhan.
Upadł na pośladki obok Abdela, który mógł jedynie pozwolić, by jego głowa zwisła bezwładnie w kierunku leżącego potwora.
Opazurzona łapa – nie tak wielka jak Niszczyciela – wyrwała się z powiększającej się szczeliny w poza tym nieruchomej piersi potwora.
– Mielikki, pomóż nam – wydyszała Jaheira. – Następny.
Istota, która wydostała się ze zwłok Niszczyciela, niczym kurczak wyłaniający się z jajka, nie była wyższa od Abdela. Jej kształty były zasadniczo ludzkie, jednak ciało było pokryte szeregami podobnych do ostrzy kolców. Głowa była wypaczoną parodią chrząszcza – ujmą na honorze dla świata insektów. Stworzenie miało jedynie dwie długie, żylaste ręce, które kończyły się trochę bardziej ludzkimi dłońmi. Pod owymi ramionami znajdowały się dwie mniejsze, niemal szczątkowe kończyny z jednym, podobnym do łokcia stawem. Kończyły się one kościanymi, podobnymi do mieczy ostrzami.
Abdel wciągnął głęboki, drżący oddech i istota nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Abdel czuł od Elhana z lewej strony i Jaheiry z prawej, praktycznie zalewające go fale paraliżującej paniki.
Oczy stworzenia błysnęły do Abdela fioletowym światłem i coś w tym spojrzeniu spowodowało, że ranny najemnik powiedział – Imoen.
Istota przytaknęła. Wydała z siebie odgłos, na który wszyscy zaczęli się modlić do wyznawanych przez siebie bogów w nadziei, że to nie śmiech, i wyczołgała się całkowicie z wypełnionej śluzem klatki piersiowej martwego Niszczyciela. Stworzenie stało na przykucniętych, wygiętych do tyłu nogach.
Abdel poszukał dłonią miecza Kozakurczyka, lecz odnalazł jedynie atak bólu z rozdartego ramienia. Stwór wydawał się znów skinąć głową do Abdela, po czym wyskoczył w powietrze, wzbijając się prosto w niebiosa niczym bełt wystrzelony z kuszy.
W mniej niż sekundę stał się jedynie punkcikiem, a później całkowicie zniknął na jasnym błękitnym niebie.
– Będę żyć – zdołał wycharczeć najemnik. Wysiłek ten posłał ból wzdłuż jego suchego gardła.
Jaheira przyłożyła mu do ust ciepły, delikatny palec i rzekła – Nie mów nic. Zaleczasz się, dzięki tej twojej krwi, ale potrzebujesz czasu.
Abdel wymusił uśmiech, wiedząc doskonale, że czas był właśnie tym, czego nie mają w nadmiarze.
Elhan nie mógł oderwać wzroku od poszarpanych resztek Niszczyciela, nie był w stanie nawet spojrzeć na dymiące ruiny, do których zostało zredukowane dumne drzewne miasto Suldanessellar.
– Gdzie Ellesime? – spytała w końcu Jaheira.
Elhan obrócił się do niej z rozszalałym wzrokiem. Uspokoił się szybko, biorąc głęboki oddech, po czym powiedział – Królowa jest bezpieczna. Ellesime jest w Myth Rhynn.
Abdel i Jaheira wymienili przeciągłe, zbolałe i wyczerpane spojrzenia, po czym najemnik rozpoczął bolesny proces wstawania.
Ellesime znów krzyknęła, a strażnicy obok niej wzdrygnęli się na dźwięk czystego, pełnego desperacji strachu we wrzasku ich królowej.
Więź, jaką dzieliła od niezliczonych stuleci z Irenicusem, nigdy nie polegała na słowach albo chociaż na namacalnych myślach. Obydwoje byli po prostu świadomi siebie nawzajem. Teraz powiedzieć, że coś się zmieniło, byłoby niewiarygodnym niedopowiedzeniem. Mężczyzna na drugim końcu tej więzi dusz był jednocześnie w śmiertelnej agonii i na wyżynach samozadowolenia oraz triumfu. Koszmar, jakim stał się Irenicus oraz odczucie jego duszy rozplątującej się obok Ellesime były powodem, dla którego krzyczała.
Ze swojej strony, elfy, które towarzyszyły jej do Myth Rhynn, nie byłyby w stanie wyobrazić sobie, przez co przechodziła. Strażnicy byli zajęci fortyfikowaniem rozpadającej się budowli, którą jeden z magów określił jako skrzydło pradawnej biblioteki Myth Rhynn. Żołnierze wiedzieli jedynie, że ściany były pełne dziur i nie było stropu.
Słyszeli jedynie strzępy z magicznej komunikacji między umysłami z ukochanymi pozostawionymi w Suldanessellar, że stwór zginął, jednak nadchodził następny. Ten wzbił się w powietrze i strażnicy spoglądali teraz na niebo nad pierścieniem pradawnych murów z przerażeniem i świadomością, że nie będą w stanie powstrzymać tej istoty, zginą więc, walcząc z nią.
Wszystkie elfy czuły się źle w zazwyczaj zakazanych granicach zrujnowanego mitycznego miasta, jednak podwójnie odczuwała to garstka magów, których wzięli ze sobą. Elfi czarodzieje byli zajęci studiowaniem długich, zniszczonych przez czas zwojów i zbieraniem dziwnych kupek różności tam, gdzie będą pod ręką.
Nagłe pojawienie się Abdela, Jaheiry oraz Elhana w środku rozpadającej się budowli spowodowało, że niejeden elf upadł na ziemię. Jeden czarodziej niemal zakończył czar, jednak rozproszył go, mrucząc ze zniecierpliwieniem – Jeden mniej przeciwko bestii.
Elhan, otępiały po teleportacji, zatoczył się do boku Ellesime i powiedział coś do niej krótko w elfim.
– Czuję, jak on się rozpada – rzekła słabo królowa. – Nie może tego kontrolować.
Abdel z niemal kompletnie zaleczonym ramieniem, ścisnął rękojeść zaklętego miecza. Musiał wybrać pomiędzy tą kobietą, tą elfią królową, będącą obrazem takiego piękna, jakiego Abdel nigdy nie uznałby za możliwe, a życiem młodej dziewczyny, z którą bawił się w piwnicy na wino Winthropa.
– Jak mamy to za… powstrzymać? – Abdel spytał królową. – Ta istota była kiedyś… była kiedyś młodą, żywiołową dziewczyną, która na nic takiego sobie nie zasłużyła.
Ellesime przytaknęła, po czym skrzywiła się w niewidocznym bólu.
– Spotkałam się z nim tutaj – powiedziała słabym głosem. – Było to w tej bibliotece. Chciałam, żeby tu do mnie przyszedł, z tym swoim awatarem. Jeśli znów mnie tu ujrzy, tyle czasu później, może… może… Przynajmniej jest daleko od Drzewa Życia.
– Na włosku wisi inne życie, wasza wysokość – odezwała się Jaheira, jadąc jak pozostali na adrenalinie, zniecierpliwieniu i czystym przerażeniu.
– Twoja siostra – powiedziała Ellesime, po raz pierwszy zwracając się bezpośrednio do Abdela – nie jest taka jak ty.
Abdel wciągnął oddech i wystąpił krok do przodu, co spowodowało, że elfi wojownicy wyszli w jego kierunku. Wycofał się na tyle, by dać im poznać, że jeśli zechce przejść obok nich, nie będą w stanie go powstrzymać.
– Ona jest wystarczająco taka jak ja – wysyczał Abdel – aby twój stary kochanek mógł ją zmienić w to… to…
– Byłaby awatarem – rzekła Ellesime – gdyby Bhaal żył. Zamiast tego jest tylko… dość blisko. Może mnie zabić, ten nowy, ten Zabójca. Krew twojej siostry była uśpiona, podczas gdy twoja otrzymała szansę, by się pokazać. Jaką profesją pozwolił ci się zajmować twój przybrany ojciec? Najemnika?
Abdel przytaknął.
– A Imoen? – spytała królowa.
– Jej przybranym ojcem był Winthrop – powiedział Abdel – karczmarz. Nie był tak poważnym mężczyzną jak Gorion. Imoen była radosną, przedwcześnie rozwiniętą dziewczyną.
– I nie było niczego, co mogłoby z niej wyciągnąć Bhaala – dodała Jaheira, rozumiejąc.
– Co to wszystko teraz znaczy? – zapytał Abdel marszcząc ze złością brew. – Muszę ją zabić. Sprowadziłaś nas tutaj i teraz to jedyny sposób, by to wszystko powstrzymać. Aby powstrzymać Zabójcę Irenicusa przed zabiciem ciebie – przed zabiciem nas wszystkich – muszę zabić Imoen.
– Nie – powiedziała Ellesime. – Jest szansa…